Deutsche Quelle: Niemcy. Pomiędzy „Leitkultur” a kalifatem

Podczas gdy w Polsce politycy udającej kiedyś chadecję Platformy Obywatelskiej chcą usuwać krzyże z urzędów i promują ograniczanie polskiej klasyki wśród szkolnych lektur, niemiecka chadecja proponuje uczcić 75. rocznicę Ustawy Zasadniczej RFN wzmocnieniem „niemieckiego patriotyzmu”. Pomysł CDU został na razie odrzucony, ale sam fakt, że w cieniu kampanii wyborczej i debat o wojnie niemieccy politycy spierają się o sprawy tożsamości i patriotyzmu jest warty zauważenia.
Olaf Scholz Deutsche Quelle: Niemcy. Pomiędzy „Leitkultur” a kalifatem
Olaf Scholz / EPA/Filip Singer Dostawca: PAP/EPA

16 maja w Bundestagu debatowano m.in. nad wnioskiem klubu parlamentarnego CDU/CSU o wyposażenie Bundeswehry w „armię dronów”, a z okazji zbliżającej się 75. rocznicy przyjęcia niemieckiej Ustawy Zasadniczej ( już 23 maja) debata skręciła w stronę patriotyzmu, który chadecy chcieliby w Niemczech odgórnie wskrzesić wieszając więcej flag i częściej wykonując hymn państwowy. Partie koalicji rządowej odrzuciły oba projekty, a jeden z posłów AfD kpiąc z patriotycznego przebudzenia chadeków stwierdził z mównicy, że „zwalczająca niemieckie flagi Angela Merkel by się w grobie przewróciła”. Po czym rezolutnie dodał: „Gdyby w nim była”. Żart typowo niemiecki, czyli niezbyt subtelny – ale faktem jest, że w walce o głosy coraz bardziej zirytowanych stanem Republiki obywateli, dawni koledzy partyjni nie za bardzo chcą dziś odwoływać się do dziedzictwa niedawnej „cesarzowej Europy”.

Czytaj również: Piotr Duda: Bieda i niewola

Róża Thun zapowiada kredyty na wymuszaną w ramach Zielonego Ładu termomodernizację [WIDEO]

 

Kim są dziś Niemcy?

Miesiąc temu nakładem wydawnictwa Suhrkamp ukazała się książka prezydenta Niemiec, Franka-Waltera Steinmeiera, zatytułowana „Wir” – czyli „My”. W zapowiedzi książki czytamy: 

"75 lat temu została ogłoszona Ustawa Zasadnicza. 35 lat temu upadł mur berliński. Republika Federalna Niemiec obchodzi więc w 2024 roku podwójną rocznicę. A jednak nie może jej świętować ze spokojnym samozadowoleniem. Zadania stojące przed krajem są bowiem zbyt duże. Kryzysy międzynarodowe i kwestie transformacji gospodarczej wywierają presję na nasze społeczeństwo. cierpi na tym zaufanie do polityki, ton się zaostrza a ekstremistyczni populiści z zimną pozą zwycięzcy kwestionują liberalną demokrację. W tych krytycznych czasach prezydent federalny przypomina kamienie milowe i doświadczenia, które ukształtowały Niemcy w ciągu tych minionych 75 lat. Rzuca światło na niewygodne prawdy, ale przede wszystkim na mocne strony kraju. Wzywa do wspólnego działania, z którego wyrasta siła polityczna. siła. Nasze "My" to „My” różnorodnego społeczeństwa, które musi rozpoznać na nowo, co je łączy"

Sam autor tej niespełna 150-stronicowej publikacji już na wstępie zaznacza, że współczesny świat ze swoją różnorodnością nie ułatwia Niemcom ostrego zdefiniowania tytułowego „My” i przestrzega przed siłami populistycznymi, które przekonują do „odtworzenia społeczeństwa heterogenicznego”. Steinmeier wyraźnie nawiązuje tu do postulatów AfD choć nie wymienia nazwy żadnej partii. 

„Jeśli kiedykolwiek istniało coś takiego jak zamknięta wspólnota pochodzenia, która przejawiała szczególne właściwości i opierała na nich swoje instytucje (…) to ta epoka już dobiegła końca. W XXI wieku nie istnieją w pełni homogeniczne państwa narodowe. I przypuszczalnie nigdy nie istniały. Realizm polityczny skłania nas do uznania faktu, że nasze społeczeństwo, tak jak inne społeczeństwa wyrasta z różnorodności: pochodzenia, stylu życia, doświadczenia. Znakiem nowoczesnych społeczeństw jest różnorodność. Realizm uczy nas zatem przyjmowania rzeczy takimi jakie są i akceptowania postaw ludzi z naszego otoczenia odbiegających od naszych własnych, dopóki są one wyrażane w sposób pokojowy”

– czytamy.

Dalej Steinmeier dokonuje szybkiego przeglądu przełomowych dla historii Niemiec dat. Od III Rzeszy przechodzi do porządku powojennego, następnie prześlizguje się po czasach upadku muru, transformacji ustrojowej i kończy na rosyjskiej napaści na Ukrainę.

„Myślę, że możemy powiedzieć, że atak ten [Federacji Rosyjskiej na Ukrainę] jest skierowany przeciwko wszystkiemu, co my, Niemcy stworzyliśmy w naszej historii od 1945 roku. I jest to kolejną przyczyną naszego wzburzenia. Ta agresja dotyka odpowiedzialności za naszą własną historię, za zbrodniczą wojnę prowadzoną przez hitlerowskie Niemcy, za morderczy, antysemityzm, szał totalnej zagłady i barbarzyństwa, za 25 milionów ofiar śmiertelnych tylko wśród samych narodów Związku Sowieckiego, w tym co najmniej pięciu milionów Ukraińców”

– tłumaczy autor książki.

Dalej prezydent Niemiec opisuje kryzysy, które Niemcy muszą przezwyciężyć, pisze o zielonej transformacji, którą muszą wdrożyć mimo, że jest bolesna i polityce migracyjnej, której rozwiązanie leży wyłącznie we wspólnym działaniu. Społeczeństwo niemieckie wyłaniające się z tej analizy to hybryda: naród z korzeniami migracyjnymi, ale mający świadomość swojej mrocznej historii, a same Niemcy to „państwo, które można kochać tylko ze złamanym sercem”, tego stwierdzenia Steinmeier użył zresztą już wcześniej, na uroczystościach 75. rocznicy zakończenia II wojny światowej. Prezydent nie wyjaśnia jak „społeczeństwo z korzeniami migracyjnymi” może czuć odpowiedzialność za zbrodnie swoich aryjskich, przyszywanych przodków. I tego w tym manifeście okolicznościowym chyba brakuje najbardziej. Jak również pojęcia „kultury”, która jeszcze nie tak dawno w postaci terminu „Leitkultur” czyli kultury wiodącej służyła politykom ( nie tylko chadeckim) do wyznaczania kryteriów budujących wspólnotę narodową. U Steinmeiera tego nie ma. Jeżeli jest mowa o kulturze to wyłącznie w sensie politycznym, czy „kulturze protestu”, jest też wątek „niszczenia dorobku kultury ukraińskiej” przez napastnicze działania Rosji, ale samo pojęcie w odniesieniu do Niemiec w tej publikacji nie istnieje. 

Według politologa Bassama Tibiego, który po raz pierwszy odwołał się do tego terminu przed 28 laty,  kultura wiodąca „w rzeczywistości jest niczym innym jak regulaminem dla ludzi z różnych kultur w społeczności zorientowanej na wartości”. Teoretycznie więc przy steinmeierowskim założeniu, że Niemcy już są państwem wielokulturowym, termin „Leitkultur” jako pewnego rodzaju  nitka pozwalająca pewnie poruszać się po niemieckich labiryntach byłaby nawet na miejscu. Brak refleksji niemieckiego prezydenta nad tym konkretnym wątkiem wcale nie oznacza, że temat przestał być przedmiotem dyskusji. Wręcz przeciwnie. 21 czerwca w budynku Niemieckiego Teatru Narodowego w Weimarze odbędzie się panel ekspercki nad wagą kultury wiodącej w dzisiejszych Niemczech, a dwa tygodnie temu za sprawą nowego programu przyjętego na zjeździe CDU, temat „Leitkultur” na nowo rozpalił jego zwolenników i przeciwników.

A wracając jeszcze na moment do Pana Prezydenta Bundesrepubliki i jego rozważań. Na marginesie trwających w Polsce poszukiwań przez obóz rządowy „rosyjskich wpływów” zauważmy, że w Niemczech zaszczytną funkcję tytularnej głowy państwa pełni jeden z najbliższych towarzyszy Gerharda Schrödera. O roli i genezie tej politycznej „grupy wsparcia” znakomicie opowiada książka dziennikarzy FAZ Reinharda Bingenera i Markusa Wehnera „Moskiewski Łącznik. Sieć Schrödera i droga Niemiec ku zależności”. Książka została na szczęście wydana również u nas przez poznański Instytut Zachodni, więc jak ktoś chce zobaczyć jak wyglądają rosyjskie aktywa w sercu europejskiej polityki to zapraszamy do lektury. Dziś Pan Prezydent jest naturalnie bardzo proukraiński i bezwzględnie potępia rosyjskie zbrodnie. Polityka jest wszak sztuką elastyczną i zmienną, nie tylko u naszych zachodnich sąsiadów.

 

Kultura bez dekretu i złe duchy historii

Choinka, Mikołaj, wygoda, segregacja odpadków – co właściwie oznacza „niemiecka Leitkultur”, czym jest?  - zapytała 4 maja dziennikarka radia Deutschlandfunk swoich gości, psychologa Ahmada Mansoura i publicystę, Andreasa Püttmanna. Zdaniem Mansoura kultura wiodąca jest czymś potrzebnym nie tylko zwolennikom CDU, ale całemu społeczeństwu niemieckiemu i to właśnie z racji jego wielokulturowości. Mansour twierdzi, że społeczeństwo musi wpierw wyraźnie sformułować czego oczekuje od przybyszy, ale tego nie robi, co tylko przyczynia się do podziałów i niezrozumienia.

Dla mnie Leitkultur to Ustawa Zasadnicza, wolność słowa, poszanowanie dla równości, wolność religijna, ale i wolność od religii plus historyczna odpowiedzialność Niemiec. A jak spojrzymy co się w ostatnich tygodniach dzieje na ulicach, jak pewni ludzie wychodzą na ulicę z żądaniem utworzenia kalifatu, jak szargają konstytucję, to tym bardziej unaocznia się potrzeba nadania jakiegoś kierunku by ludzie wiedzieli czego się od nich wymaga

– argumentował Mansour.

Z kolei Andreas Püttmann uważa, że „kultury się nie dekretuje, ona rozwija się w wolności”, według dziennikarza od ludzi można wymagać przestrzegania prawa, tego by sami zarobili na swoje utrzymanie, ale cała reszta to nawyki i przekonania a one się zmieniają gdy mają dobry przykład na którym można się wzorować. 

A jeżeli w Niemczech sami Niemcy szerzą nienawiść, dopuszczają się oszustw podatkowych a kraj stał się burdelem Europy, to trudno wymagać od przybyszów by się dostosowali. Uderzmy się we własne piersi. (…) Niech państwo zadadzą samym Niemcom pytanie, które ze świąt kościelnych jest najważniejsze, to niewielu zdoła odpowiedzieć, nawet pani polityk, Alice Weidel stwierdziła, że Boże Narodzenie, a przecież chodzi o Wielkanoc!

– odpowiedział  Püttmann.

Co ciekawe – Mansour ma palestyńsko-izraelskie korzenie, do Niemiec przybył 20 lat temu i często doradza politykom w sprawach polityki integracyjnej. Püttmann to dziennikarz specjalizujący się w tematach wiary i Kościoła. 

W nieco inne tony z okazji 75-rocznicy przyjęcia ustawy zasadniczej a tym samym założenie Republiki Federalnej Niemiec, uderzył hamburski tygodnik „Der Spiegel”. Na okładce flaga Niemiec, na miękko zarysowanej tkaninie widać uwypuklony kształt swastyki. I pytanie: Żadnej nauki? Dirk Kurbjuweit w okładkowym felietonie snuje opowieść o początkach RFN, zaczyna tak:
 

„23 maja 1949: Czym jest to dziwne państwo, które się tu wyłania? Państwo, któremu czegoś brakuje, wschodniej części, państwo z przytłaczającą historią: nazistowska dyktatura w latach 1933-1945, II wojna światowa, Holokaust. Ale także państwo bez historii, ponieważ brakuje mu demokratycznych tradycji. Republika Weimarska została zdyskredytowana, ponieważ zrodziła Adolfa Hitlera. Nic tak nie charakteryzuje Republiki Federalnej jak to podwójne obciążenie”

– pisze Kurbjuweit.

Jego tekst to przyspieszona lekcja historii Niemiec po II wojnie światowej, z ambicjami na wydobycie się z izolacji, z cudem gospodarczym, Frakcją Czerwonej Armii, upadkiem muru, niemiecką pazernością na rosyjski gaz, z rosnącą inflacją, z Niemcami, w których A.D 2024 roku coraz częściej dochodzi do ataków na polityków. Do agresji. 

Kurbjuwet pisze dalej:

„Lekcje wyciągnięte z niemieckiej historii wyblakły z biegiem lat; dla niektórych Niemców Republika Federalna w coraz większym stopniu stawała się "normalnym" krajem. Skutki dobrobytu zostały przecenione, skutki nastrojów nacjonalistycznych niedocenione. A nacjonalizm jest trendem politycznym, który budzi uczucia tymotyczne. Tradycyjne partie i państwo są pogardzane, ponieważ nie zapewniają sprawiedliwości. Pozwoliło to na rozprzestrzenienie się prawicowego ekstremizmu. Zagraża to wielu osiągnięciom. Jeden z projektów na początku Republiki Federalnej 75 lat temu nosił nazwę Przezwyciężenie. Przezwyciężenie ery nazistowskiej, stworzenie czegoś dobrego. Nowy projekt nazywa się Zachowanie: zachowanie dobra, które zostało wytworzone, obronienie go przed tendencjami autorytarnymi i rasistowskimi. Ojcowie i matki Ustawy Zasadniczej chcieli stworzyć demokrację defensywną, broniącą się przede wszystkim przed złymi duchami historii. Bardziej niż kiedykolwiek Niemcy są wezwani do wypełnienia tej misji”

– podsumowuje.

 

„Merkel w grobie by się przewróciła”

Tak się złożyło, że o pomyśle chadeków by Niemcy zaopatrzyły się w armię dronów bojowych zdolnych w razie czego do obrony i o idei wskrzeszenia patriotyzmu, dyskutowano jednego dnia. Oba projekty odrzucono, a pojęcie „armii dronów” zostało nawet wyśmiane z mównicy przez posła FDP, Mariusa Fabera jako bardziej przystające do „Gwiezdnych Wojen” niż warunków niemieckiej obrony lotniczej, gdzie króluje jednak termin „flota”. Fakt, że posłowie do Bundestagu nie poparli ani dronów ani patriotyzmu nie zmienia tego, że oba tematy są ciekawe. Ciekawe było przemówienie dr. Reinharda Brandla z klubu CDU/CSU, który ujawniając kulisy niedociągnięć na poziomie niemieckiego nieba. Z relacji Brandla wynika, że do 2022 r. drony nie były żadnym problemem, praktycznie nie zdarzało się latały nad jednostkami Bundeswehry, ale sytuacja zmieniła się z chwilą rozpoczęcia szkoleń ukraińskich żołnierzy w Niemczech. W 2022 r. odnotowano 127 przypadków pojawienia się dronów, w 2023 roku były to już 443 przypadki. Z czego Bundeswehra przejęła…jeden. „Dokładnie jeden. To upokarzające” – dodał znacząco poseł chadecji. Zdaniem polityka, to, że Bundeswehra nie ma dronów bojowych ( a jedynie zwiadowcze), jest wynikiem motywowanej względami ideologicznymi blokady ze strony SPD. Brandl podał, że Ukraina zużywa 10 tys. dronów miesięcznie, Rosja podobnie, a w Kijowie mówi się o zwiększeniu produkcji dronów do miliona rocznie. „ Patrząc na te liczby, przy scenariuszu [bojowym], Bundeswehra wytrzymałaby zaledwie dwa dni”, po czym zacytował fragment przemówienia Olafa Scholza z lutego 2024, gdzie kanclerz Niemiec ogłaszając Zeitenwende, stwierdził:

Musimy zadać sobie pytanie, jakie zdolności [bojowe] posiada putinowska Rosja, a jakich my potrzebujemy by zmierzyć się z tym zagrożeniem dziś i w przyszłości, (…) Celem jest zdolna do działania, wysoce nowoczesna Bundeswehra, na której zdolnościach obronnych będziemy mogli polegać

„Sam bym tego lepiej nie ujął” – skwitował słowa sprzed ponad dwóch lat, poseł chadecji. 

Brandl zaapelował, zwłaszcza do posłów koalicji rządowej o poparcie projektu. Ci, którzy mówili po nim nie omieszkali obarczyć winą za stan niemieckich sił powietrznych CDU i jej kolejnych ministrów obrony, a zwłaszcza Thomas de Maizière’a i Karla-Theodora zu Guttenberga, odpowiedzialnych za obronę w pierwszych gabinetach Angeli Merkel. To ci dwaj ministrowie są w największym stopniu odpowiedzialni za zwijanie niemieckich zdolności bojowo-obronnych, co przy okazji takich debat zawsze wychodzi bo zarówno Zieloni jak i liberałowie nie przepuszczą okazji by chadekom w tym temacie dopiec.  Projekt „armii dronów” został odrzucony, chadekom przypomniano ich własne winy i pewnie za jakiś czas projekt wróci w nowej formie. To prawa bundestagowego recyclingu.

Obok dyskutowanej w Bundestagu kwestii dronów, w Niemczech rozmawia się również o kwestii dalszej pomocy dla Ukrainy. Duży rezonans wzbudziła propozycja eksperta od spraw wojskowych Nico Lange. Ten były szef gabinetu chadeckiej minister obrony Annegret Kramp-Karrenbauer uważa, że kraje NATO powinny ze swojego terytorium (czyli z pogranicznych terytoriów wschodniej flanki, mi.in. z Polski) zestrzeliwać rosyjskie rakiety i drony). Propozycja spotkała się z poparciem polityków chadecji, liberałów i zielonych oraz ze sprzeciwem SPD. Szef frakcji parlamentarnej socjaldemokracji Rolf Mützenich oskarżył polityków trzech partii o „igranie z ogniem”. Sam Nico Lange, postać na niemieckim rynku eksperckim dość ciekawa, nie pierwszy raz wyraża podobne poglądy. W jednym z wywiadów skrytykował niedawno sekretarza stanu Blinkena, że zamiast grać w kijowskim barze „Rockin in a free world” Neila Youna powinien pojechać do zagrożonego przez Rosjan Charkowa. Pytanie czy niemiecka dyskusja o ewentualnym zestrzeliwaniu rosyjskich rakiet z terytorium NATO nie powinna się przypadkiem odbywać z udziałem krajów wschodniej flanki pozostawiamy na razie w zawieszeniu

Nie inaczej niż z kwestią „armii dronów” posłowie obeszli się z postulatem klubu CDU/CSU by dzień 23 maja uczynić „Świętem Konstytucji”  a rząd opracował „federalny program patriotyczny”. W myśl tej propozycji, kanclerz Niemiec co roku, 23 maja miałby wygłaszać orędzie do narodu, hymn Niemiec miałby być częściej wykonywany i słyszalny przy okazji różnych ceremonii, zwiększyłaby się też obecność flagi narodowej w przestrzeni publicznej a przypadające 3 października święto Zjednoczenia Niemiec miałoby być czymś więcej niż „tylko dniem wolnym od pracy”. 

Zgodnie z propozycją CDU/CSU, Bundeswehra powinna również organizować więcej ceremonii zaprzysiężenia i apeli przy specjalnych okazjach w przestrzeni publicznej. Jednocześnie grupa parlamentarna zażyczyła sobie "wzmocnienia Reichstagu jako parlamentarnego centrum patriotycznej pewności siebie we współpracy z Bundestagiem".

We wniosku wezwano również, aby "w szczególności w Niemczech Wschodnich, częściowy brak odniesienia do własnego narodu, który mógł dać początek znacznie silniejszemu poczuciu ogólnoniemieckiej jedności bezpośrednio po zjednoczeniu, został potraktowany jako słabość zjednoczenia, która musi teraz skutkować szczególnym zaangażowaniem w kwestie patriotyczne". W dokumencie opowiedziano się również za tym, aby do obcokrajowców mieszkających w Niemczech przemawiał "jednoczący i zachęcający potencjał patriotyzmu oraz aby wzmocnić ich identyfikację z państwem niemieckim" a "skuteczna promocja pożądanego patriotyzmu nie została zduszona w zarodku przez niezróżnicowaną walkę z - niewątpliwie niepożądanym - nacjonalizmem".

Pomysł chadeków został rozjechany przez posła AfD, Stephana Brandera, który przypomniał, że to chadecka kanclerz Angela Merkel nie przepadała za flagami w przestrzeni publicznej. „Merkel by się w grobie przewróciła…. gdyby tam była.” [na tę uwagę poseł SPD zawołał z głębi sali: co takiego”]. Polityk kpiąc z chadeckiej propozycji objęcia szczególną patriotyczną troską landów wschodnich, zawołał:

To niby Niemcy wschodnie ponoszą winę za brak świadomości narodowej? Jest przecież wręcz odwrotnie. Na ulicach i placach wschodnich Niemiec aż się roi od radosnych, oddanych patriotów. Idźcie tam! Porozmawiajcie z ludźmi moi drodzy Panowie i Panie! Patriotyzm oznacza dla nas: pierwszeństwo dla interesów niemieckich, a nie składanie ich na ołtarzu  wedle europejskiego czy światowego widzimisię! W AfD patriotyzm mamy w DNA! A jednak – i co może was zdziwić – wyciągniemy do was rękę i poprzemy wasz projekt. (…) Bo z naszej strony ściany ogniowej (niem. Brandmauer) są drzwi. Może i wy otworzycie swoje

– zakończył Stefan Brander. I tak chadecy niechcący, mimo postawionej ściany ogniowej popłynęli jednym patriotycznym kursem z AfD.

Niezależnie od aktualnych debat i uporczywej walki Friedricha Merza o pozyskanie części elektoratu AfD (bez tego nie będzie kolejnego kanclerza z CDU) warto dalej śledzić niemieckie spory. Widać wyraźnie, że zadekretowany kiedyś przez najnudniejszego spośród niemieckich filozofów i „oficjalnego myśliciela” RFN Jürgena Habermasa „patriotyzm konstytucyjny” już nie wystarcza. Co w zamian? Być może coś o czym nie śniło się nawet niemieckim filozofom.
 


 

POLECANE
Plan na zakończenie wojny? Doradca Trumpa zabrał głos z ostatniej chwili
Plan na zakończenie wojny? Doradca Trumpa zabrał głos

Ekipa prezydenta elektra Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa rozpocznie współpracę z administracją prezydenta Joe Bidena w celu osiągniecia „porozumienia” między Ukrainą i Rosją - oświadczył w niedzielę w telewizji Fox News Michael Waltz, nominowany przez Trumpa na stanowisko doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego.

Genialne w swej prostocie. Zaskoczenie dla fanów Familiady z ostatniej chwili
"Genialne w swej prostocie". Zaskoczenie dla fanów "Familiady"

Z okazji 30-lecia „Familiady” produkcja programu zdecydowała się ujawnić tajemnicę słynnego kącika muzycznego. Przez lata widzowie wyobrażali sobie to miejsce jako profesjonalne, dźwiękoszczelne studio - być może szklany pokój lub elegancką kabinę. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

Nawrocki: Polska to moja miłość, dlatego jestem gotowy zostać jej prezydentem z ostatniej chwili
Nawrocki: Polska to moja miłość, dlatego jestem gotowy zostać jej prezydentem

Prezes IPN Karol Nawrocki zadeklarował podczas niedzielnej konwencji w Krakowie, że Polska to jego miłość, dlatego jest gotowy zostać jej prezydentem. Jego pierwszą obietnicą wyborczą jest zakończenie wojny polsko-polskiej.

Prof. Krasnodębski: mamy przedstawiciela warszawskiej elitki kontra przedstawiciela Polski tylko u nas
Prof. Krasnodębski: mamy przedstawiciela warszawskiej elitki kontra przedstawiciela Polski

- Mamy ponadpartyjnego kandydata, podkreślającego swoje związki ze zwykłymi Polakami, Karol Nawrocki dosyć też skutecznie wypunktował słabości przeciwnika, a z drugiej strony mówił o programie, o ambitnej Polsce, o inwestycjach, o tych wszystkich rzeczach, o których Polacy dyskutują - skomentował wybór kandydata PiS prof. Zdzisław Krasnodębski.

Rozpłakałam się. Uczestniczka Tańca z gwiazdami przerwała milczenie z ostatniej chwili
"Rozpłakałam się". Uczestniczka "Tańca z gwiazdami" przerwała milczenie

Vanessa Aleksander, która wygrała 15. edycję „Tańca z Gwiazdami”, po tygodniu milczenia przerwała ciszę i udzieliła pierwszego wywiadu. W rozmowie w programie „Halo tu Polsat” aktorka opowiedziała o emocjach związanych z wygraną i wielu trudnych momentach na drodze do finału.

Prezes PiS zabrał głos. Uzasadnił wybór kandydata z ostatniej chwili
Prezes PiS zabrał głos. Uzasadnił wybór kandydata

Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił, że mamy dziś stan wojny polsko-polskiej, której Polacy nie chcą. Dlatego - jak przekonywał - potrzebny jest kandydat na prezydenta, który będzie niezależny od formacji politycznych i zakończy tę wojnę w imię interesu Polski. Dodał, że takim kandydatem jest Karol Nawrocki.

Potężne uderzenie w kieszenie Polaków. Drastyczny wzrost rachunków w 2025 roku z ostatniej chwili
Potężne uderzenie w kieszenie Polaków. Drastyczny wzrost rachunków w 2025 roku

Rok 2025 może okazać się finansowym wyzwaniem dla wielu Polaków. Jak wynika z badania Krajowego Rejestru Długów, aż 80% rodaków spodziewa się wzrostu rachunków i opłat. Najbardziej drastyczne podwyżki mogą dotknąć ogrzewania, a także innych podstawowych kosztów życia.

To już oficjalnie. Wiemy, kto będzie kandydatem PiS z ostatniej chwili
To już oficjalnie. Wiemy, kto będzie kandydatem PiS

Rozpoczęła się konwencja z udziałem m.in. prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, w trakcie której ogłoszono decyzję dotyczącą poparcia bezpartyjnego kandydata na prezydenta.

Drwiący wpis Tuska. Jest riposta PiS z ostatniej chwili
Drwiący wpis Tuska. Jest riposta PiS

W niedzielę, w krakowskiej Hali "Sokół", Prawo i Sprawiedliwość ogłosi swojego kandydata na prezydenta podczas wydarzenia określanego jako "spotkanie obywatelskie". Choć oficjalne nazwisko nie padło, według wielu doniesień medialnych to Karol Nawrocki, prezes Instytutu Pamięci Narodowej, ma otrzymać poparcie partii Jarosława Kaczyńskiego. Proces wyłaniania kandydata był jednak burzliwy, a decyzję podjęto po długich negocjacjach.

Jaka pogoda nas czeka? IMGW wydał nowy komunikat z ostatniej chwili
Jaka pogoda nas czeka? IMGW wydał nowy komunikat

Synoptyk Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Ewa Łapińska poinformowała, że w niedzielę niemal w całej Polsce będzie pochmurnie. Kolejne dni przyniosą stopniową poprawę pogody; będzie coraz więcej przejaśnień i rozpogodzeń, choć niewykluczone są także miejscowe, silne porywy wiatru i gołoledź.

REKLAMA

Deutsche Quelle: Niemcy. Pomiędzy „Leitkultur” a kalifatem

Podczas gdy w Polsce politycy udającej kiedyś chadecję Platformy Obywatelskiej chcą usuwać krzyże z urzędów i promują ograniczanie polskiej klasyki wśród szkolnych lektur, niemiecka chadecja proponuje uczcić 75. rocznicę Ustawy Zasadniczej RFN wzmocnieniem „niemieckiego patriotyzmu”. Pomysł CDU został na razie odrzucony, ale sam fakt, że w cieniu kampanii wyborczej i debat o wojnie niemieccy politycy spierają się o sprawy tożsamości i patriotyzmu jest warty zauważenia.
Olaf Scholz Deutsche Quelle: Niemcy. Pomiędzy „Leitkultur” a kalifatem
Olaf Scholz / EPA/Filip Singer Dostawca: PAP/EPA

16 maja w Bundestagu debatowano m.in. nad wnioskiem klubu parlamentarnego CDU/CSU o wyposażenie Bundeswehry w „armię dronów”, a z okazji zbliżającej się 75. rocznicy przyjęcia niemieckiej Ustawy Zasadniczej ( już 23 maja) debata skręciła w stronę patriotyzmu, który chadecy chcieliby w Niemczech odgórnie wskrzesić wieszając więcej flag i częściej wykonując hymn państwowy. Partie koalicji rządowej odrzuciły oba projekty, a jeden z posłów AfD kpiąc z patriotycznego przebudzenia chadeków stwierdził z mównicy, że „zwalczająca niemieckie flagi Angela Merkel by się w grobie przewróciła”. Po czym rezolutnie dodał: „Gdyby w nim była”. Żart typowo niemiecki, czyli niezbyt subtelny – ale faktem jest, że w walce o głosy coraz bardziej zirytowanych stanem Republiki obywateli, dawni koledzy partyjni nie za bardzo chcą dziś odwoływać się do dziedzictwa niedawnej „cesarzowej Europy”.

Czytaj również: Piotr Duda: Bieda i niewola

Róża Thun zapowiada kredyty na wymuszaną w ramach Zielonego Ładu termomodernizację [WIDEO]

 

Kim są dziś Niemcy?

Miesiąc temu nakładem wydawnictwa Suhrkamp ukazała się książka prezydenta Niemiec, Franka-Waltera Steinmeiera, zatytułowana „Wir” – czyli „My”. W zapowiedzi książki czytamy: 

"75 lat temu została ogłoszona Ustawa Zasadnicza. 35 lat temu upadł mur berliński. Republika Federalna Niemiec obchodzi więc w 2024 roku podwójną rocznicę. A jednak nie może jej świętować ze spokojnym samozadowoleniem. Zadania stojące przed krajem są bowiem zbyt duże. Kryzysy międzynarodowe i kwestie transformacji gospodarczej wywierają presję na nasze społeczeństwo. cierpi na tym zaufanie do polityki, ton się zaostrza a ekstremistyczni populiści z zimną pozą zwycięzcy kwestionują liberalną demokrację. W tych krytycznych czasach prezydent federalny przypomina kamienie milowe i doświadczenia, które ukształtowały Niemcy w ciągu tych minionych 75 lat. Rzuca światło na niewygodne prawdy, ale przede wszystkim na mocne strony kraju. Wzywa do wspólnego działania, z którego wyrasta siła polityczna. siła. Nasze "My" to „My” różnorodnego społeczeństwa, które musi rozpoznać na nowo, co je łączy"

Sam autor tej niespełna 150-stronicowej publikacji już na wstępie zaznacza, że współczesny świat ze swoją różnorodnością nie ułatwia Niemcom ostrego zdefiniowania tytułowego „My” i przestrzega przed siłami populistycznymi, które przekonują do „odtworzenia społeczeństwa heterogenicznego”. Steinmeier wyraźnie nawiązuje tu do postulatów AfD choć nie wymienia nazwy żadnej partii. 

„Jeśli kiedykolwiek istniało coś takiego jak zamknięta wspólnota pochodzenia, która przejawiała szczególne właściwości i opierała na nich swoje instytucje (…) to ta epoka już dobiegła końca. W XXI wieku nie istnieją w pełni homogeniczne państwa narodowe. I przypuszczalnie nigdy nie istniały. Realizm polityczny skłania nas do uznania faktu, że nasze społeczeństwo, tak jak inne społeczeństwa wyrasta z różnorodności: pochodzenia, stylu życia, doświadczenia. Znakiem nowoczesnych społeczeństw jest różnorodność. Realizm uczy nas zatem przyjmowania rzeczy takimi jakie są i akceptowania postaw ludzi z naszego otoczenia odbiegających od naszych własnych, dopóki są one wyrażane w sposób pokojowy”

– czytamy.

Dalej Steinmeier dokonuje szybkiego przeglądu przełomowych dla historii Niemiec dat. Od III Rzeszy przechodzi do porządku powojennego, następnie prześlizguje się po czasach upadku muru, transformacji ustrojowej i kończy na rosyjskiej napaści na Ukrainę.

„Myślę, że możemy powiedzieć, że atak ten [Federacji Rosyjskiej na Ukrainę] jest skierowany przeciwko wszystkiemu, co my, Niemcy stworzyliśmy w naszej historii od 1945 roku. I jest to kolejną przyczyną naszego wzburzenia. Ta agresja dotyka odpowiedzialności za naszą własną historię, za zbrodniczą wojnę prowadzoną przez hitlerowskie Niemcy, za morderczy, antysemityzm, szał totalnej zagłady i barbarzyństwa, za 25 milionów ofiar śmiertelnych tylko wśród samych narodów Związku Sowieckiego, w tym co najmniej pięciu milionów Ukraińców”

– tłumaczy autor książki.

Dalej prezydent Niemiec opisuje kryzysy, które Niemcy muszą przezwyciężyć, pisze o zielonej transformacji, którą muszą wdrożyć mimo, że jest bolesna i polityce migracyjnej, której rozwiązanie leży wyłącznie we wspólnym działaniu. Społeczeństwo niemieckie wyłaniające się z tej analizy to hybryda: naród z korzeniami migracyjnymi, ale mający świadomość swojej mrocznej historii, a same Niemcy to „państwo, które można kochać tylko ze złamanym sercem”, tego stwierdzenia Steinmeier użył zresztą już wcześniej, na uroczystościach 75. rocznicy zakończenia II wojny światowej. Prezydent nie wyjaśnia jak „społeczeństwo z korzeniami migracyjnymi” może czuć odpowiedzialność za zbrodnie swoich aryjskich, przyszywanych przodków. I tego w tym manifeście okolicznościowym chyba brakuje najbardziej. Jak również pojęcia „kultury”, która jeszcze nie tak dawno w postaci terminu „Leitkultur” czyli kultury wiodącej służyła politykom ( nie tylko chadeckim) do wyznaczania kryteriów budujących wspólnotę narodową. U Steinmeiera tego nie ma. Jeżeli jest mowa o kulturze to wyłącznie w sensie politycznym, czy „kulturze protestu”, jest też wątek „niszczenia dorobku kultury ukraińskiej” przez napastnicze działania Rosji, ale samo pojęcie w odniesieniu do Niemiec w tej publikacji nie istnieje. 

Według politologa Bassama Tibiego, który po raz pierwszy odwołał się do tego terminu przed 28 laty,  kultura wiodąca „w rzeczywistości jest niczym innym jak regulaminem dla ludzi z różnych kultur w społeczności zorientowanej na wartości”. Teoretycznie więc przy steinmeierowskim założeniu, że Niemcy już są państwem wielokulturowym, termin „Leitkultur” jako pewnego rodzaju  nitka pozwalająca pewnie poruszać się po niemieckich labiryntach byłaby nawet na miejscu. Brak refleksji niemieckiego prezydenta nad tym konkretnym wątkiem wcale nie oznacza, że temat przestał być przedmiotem dyskusji. Wręcz przeciwnie. 21 czerwca w budynku Niemieckiego Teatru Narodowego w Weimarze odbędzie się panel ekspercki nad wagą kultury wiodącej w dzisiejszych Niemczech, a dwa tygodnie temu za sprawą nowego programu przyjętego na zjeździe CDU, temat „Leitkultur” na nowo rozpalił jego zwolenników i przeciwników.

A wracając jeszcze na moment do Pana Prezydenta Bundesrepubliki i jego rozważań. Na marginesie trwających w Polsce poszukiwań przez obóz rządowy „rosyjskich wpływów” zauważmy, że w Niemczech zaszczytną funkcję tytularnej głowy państwa pełni jeden z najbliższych towarzyszy Gerharda Schrödera. O roli i genezie tej politycznej „grupy wsparcia” znakomicie opowiada książka dziennikarzy FAZ Reinharda Bingenera i Markusa Wehnera „Moskiewski Łącznik. Sieć Schrödera i droga Niemiec ku zależności”. Książka została na szczęście wydana również u nas przez poznański Instytut Zachodni, więc jak ktoś chce zobaczyć jak wyglądają rosyjskie aktywa w sercu europejskiej polityki to zapraszamy do lektury. Dziś Pan Prezydent jest naturalnie bardzo proukraiński i bezwzględnie potępia rosyjskie zbrodnie. Polityka jest wszak sztuką elastyczną i zmienną, nie tylko u naszych zachodnich sąsiadów.

 

Kultura bez dekretu i złe duchy historii

Choinka, Mikołaj, wygoda, segregacja odpadków – co właściwie oznacza „niemiecka Leitkultur”, czym jest?  - zapytała 4 maja dziennikarka radia Deutschlandfunk swoich gości, psychologa Ahmada Mansoura i publicystę, Andreasa Püttmanna. Zdaniem Mansoura kultura wiodąca jest czymś potrzebnym nie tylko zwolennikom CDU, ale całemu społeczeństwu niemieckiemu i to właśnie z racji jego wielokulturowości. Mansour twierdzi, że społeczeństwo musi wpierw wyraźnie sformułować czego oczekuje od przybyszy, ale tego nie robi, co tylko przyczynia się do podziałów i niezrozumienia.

Dla mnie Leitkultur to Ustawa Zasadnicza, wolność słowa, poszanowanie dla równości, wolność religijna, ale i wolność od religii plus historyczna odpowiedzialność Niemiec. A jak spojrzymy co się w ostatnich tygodniach dzieje na ulicach, jak pewni ludzie wychodzą na ulicę z żądaniem utworzenia kalifatu, jak szargają konstytucję, to tym bardziej unaocznia się potrzeba nadania jakiegoś kierunku by ludzie wiedzieli czego się od nich wymaga

– argumentował Mansour.

Z kolei Andreas Püttmann uważa, że „kultury się nie dekretuje, ona rozwija się w wolności”, według dziennikarza od ludzi można wymagać przestrzegania prawa, tego by sami zarobili na swoje utrzymanie, ale cała reszta to nawyki i przekonania a one się zmieniają gdy mają dobry przykład na którym można się wzorować. 

A jeżeli w Niemczech sami Niemcy szerzą nienawiść, dopuszczają się oszustw podatkowych a kraj stał się burdelem Europy, to trudno wymagać od przybyszów by się dostosowali. Uderzmy się we własne piersi. (…) Niech państwo zadadzą samym Niemcom pytanie, które ze świąt kościelnych jest najważniejsze, to niewielu zdoła odpowiedzieć, nawet pani polityk, Alice Weidel stwierdziła, że Boże Narodzenie, a przecież chodzi o Wielkanoc!

– odpowiedział  Püttmann.

Co ciekawe – Mansour ma palestyńsko-izraelskie korzenie, do Niemiec przybył 20 lat temu i często doradza politykom w sprawach polityki integracyjnej. Püttmann to dziennikarz specjalizujący się w tematach wiary i Kościoła. 

W nieco inne tony z okazji 75-rocznicy przyjęcia ustawy zasadniczej a tym samym założenie Republiki Federalnej Niemiec, uderzył hamburski tygodnik „Der Spiegel”. Na okładce flaga Niemiec, na miękko zarysowanej tkaninie widać uwypuklony kształt swastyki. I pytanie: Żadnej nauki? Dirk Kurbjuweit w okładkowym felietonie snuje opowieść o początkach RFN, zaczyna tak:
 

„23 maja 1949: Czym jest to dziwne państwo, które się tu wyłania? Państwo, któremu czegoś brakuje, wschodniej części, państwo z przytłaczającą historią: nazistowska dyktatura w latach 1933-1945, II wojna światowa, Holokaust. Ale także państwo bez historii, ponieważ brakuje mu demokratycznych tradycji. Republika Weimarska została zdyskredytowana, ponieważ zrodziła Adolfa Hitlera. Nic tak nie charakteryzuje Republiki Federalnej jak to podwójne obciążenie”

– pisze Kurbjuweit.

Jego tekst to przyspieszona lekcja historii Niemiec po II wojnie światowej, z ambicjami na wydobycie się z izolacji, z cudem gospodarczym, Frakcją Czerwonej Armii, upadkiem muru, niemiecką pazernością na rosyjski gaz, z rosnącą inflacją, z Niemcami, w których A.D 2024 roku coraz częściej dochodzi do ataków na polityków. Do agresji. 

Kurbjuwet pisze dalej:

„Lekcje wyciągnięte z niemieckiej historii wyblakły z biegiem lat; dla niektórych Niemców Republika Federalna w coraz większym stopniu stawała się "normalnym" krajem. Skutki dobrobytu zostały przecenione, skutki nastrojów nacjonalistycznych niedocenione. A nacjonalizm jest trendem politycznym, który budzi uczucia tymotyczne. Tradycyjne partie i państwo są pogardzane, ponieważ nie zapewniają sprawiedliwości. Pozwoliło to na rozprzestrzenienie się prawicowego ekstremizmu. Zagraża to wielu osiągnięciom. Jeden z projektów na początku Republiki Federalnej 75 lat temu nosił nazwę Przezwyciężenie. Przezwyciężenie ery nazistowskiej, stworzenie czegoś dobrego. Nowy projekt nazywa się Zachowanie: zachowanie dobra, które zostało wytworzone, obronienie go przed tendencjami autorytarnymi i rasistowskimi. Ojcowie i matki Ustawy Zasadniczej chcieli stworzyć demokrację defensywną, broniącą się przede wszystkim przed złymi duchami historii. Bardziej niż kiedykolwiek Niemcy są wezwani do wypełnienia tej misji”

– podsumowuje.

 

„Merkel w grobie by się przewróciła”

Tak się złożyło, że o pomyśle chadeków by Niemcy zaopatrzyły się w armię dronów bojowych zdolnych w razie czego do obrony i o idei wskrzeszenia patriotyzmu, dyskutowano jednego dnia. Oba projekty odrzucono, a pojęcie „armii dronów” zostało nawet wyśmiane z mównicy przez posła FDP, Mariusa Fabera jako bardziej przystające do „Gwiezdnych Wojen” niż warunków niemieckiej obrony lotniczej, gdzie króluje jednak termin „flota”. Fakt, że posłowie do Bundestagu nie poparli ani dronów ani patriotyzmu nie zmienia tego, że oba tematy są ciekawe. Ciekawe było przemówienie dr. Reinharda Brandla z klubu CDU/CSU, który ujawniając kulisy niedociągnięć na poziomie niemieckiego nieba. Z relacji Brandla wynika, że do 2022 r. drony nie były żadnym problemem, praktycznie nie zdarzało się latały nad jednostkami Bundeswehry, ale sytuacja zmieniła się z chwilą rozpoczęcia szkoleń ukraińskich żołnierzy w Niemczech. W 2022 r. odnotowano 127 przypadków pojawienia się dronów, w 2023 roku były to już 443 przypadki. Z czego Bundeswehra przejęła…jeden. „Dokładnie jeden. To upokarzające” – dodał znacząco poseł chadecji. Zdaniem polityka, to, że Bundeswehra nie ma dronów bojowych ( a jedynie zwiadowcze), jest wynikiem motywowanej względami ideologicznymi blokady ze strony SPD. Brandl podał, że Ukraina zużywa 10 tys. dronów miesięcznie, Rosja podobnie, a w Kijowie mówi się o zwiększeniu produkcji dronów do miliona rocznie. „ Patrząc na te liczby, przy scenariuszu [bojowym], Bundeswehra wytrzymałaby zaledwie dwa dni”, po czym zacytował fragment przemówienia Olafa Scholza z lutego 2024, gdzie kanclerz Niemiec ogłaszając Zeitenwende, stwierdził:

Musimy zadać sobie pytanie, jakie zdolności [bojowe] posiada putinowska Rosja, a jakich my potrzebujemy by zmierzyć się z tym zagrożeniem dziś i w przyszłości, (…) Celem jest zdolna do działania, wysoce nowoczesna Bundeswehra, na której zdolnościach obronnych będziemy mogli polegać

„Sam bym tego lepiej nie ujął” – skwitował słowa sprzed ponad dwóch lat, poseł chadecji. 

Brandl zaapelował, zwłaszcza do posłów koalicji rządowej o poparcie projektu. Ci, którzy mówili po nim nie omieszkali obarczyć winą za stan niemieckich sił powietrznych CDU i jej kolejnych ministrów obrony, a zwłaszcza Thomas de Maizière’a i Karla-Theodora zu Guttenberga, odpowiedzialnych za obronę w pierwszych gabinetach Angeli Merkel. To ci dwaj ministrowie są w największym stopniu odpowiedzialni za zwijanie niemieckich zdolności bojowo-obronnych, co przy okazji takich debat zawsze wychodzi bo zarówno Zieloni jak i liberałowie nie przepuszczą okazji by chadekom w tym temacie dopiec.  Projekt „armii dronów” został odrzucony, chadekom przypomniano ich własne winy i pewnie za jakiś czas projekt wróci w nowej formie. To prawa bundestagowego recyclingu.

Obok dyskutowanej w Bundestagu kwestii dronów, w Niemczech rozmawia się również o kwestii dalszej pomocy dla Ukrainy. Duży rezonans wzbudziła propozycja eksperta od spraw wojskowych Nico Lange. Ten były szef gabinetu chadeckiej minister obrony Annegret Kramp-Karrenbauer uważa, że kraje NATO powinny ze swojego terytorium (czyli z pogranicznych terytoriów wschodniej flanki, mi.in. z Polski) zestrzeliwać rosyjskie rakiety i drony). Propozycja spotkała się z poparciem polityków chadecji, liberałów i zielonych oraz ze sprzeciwem SPD. Szef frakcji parlamentarnej socjaldemokracji Rolf Mützenich oskarżył polityków trzech partii o „igranie z ogniem”. Sam Nico Lange, postać na niemieckim rynku eksperckim dość ciekawa, nie pierwszy raz wyraża podobne poglądy. W jednym z wywiadów skrytykował niedawno sekretarza stanu Blinkena, że zamiast grać w kijowskim barze „Rockin in a free world” Neila Youna powinien pojechać do zagrożonego przez Rosjan Charkowa. Pytanie czy niemiecka dyskusja o ewentualnym zestrzeliwaniu rosyjskich rakiet z terytorium NATO nie powinna się przypadkiem odbywać z udziałem krajów wschodniej flanki pozostawiamy na razie w zawieszeniu

Nie inaczej niż z kwestią „armii dronów” posłowie obeszli się z postulatem klubu CDU/CSU by dzień 23 maja uczynić „Świętem Konstytucji”  a rząd opracował „federalny program patriotyczny”. W myśl tej propozycji, kanclerz Niemiec co roku, 23 maja miałby wygłaszać orędzie do narodu, hymn Niemiec miałby być częściej wykonywany i słyszalny przy okazji różnych ceremonii, zwiększyłaby się też obecność flagi narodowej w przestrzeni publicznej a przypadające 3 października święto Zjednoczenia Niemiec miałoby być czymś więcej niż „tylko dniem wolnym od pracy”. 

Zgodnie z propozycją CDU/CSU, Bundeswehra powinna również organizować więcej ceremonii zaprzysiężenia i apeli przy specjalnych okazjach w przestrzeni publicznej. Jednocześnie grupa parlamentarna zażyczyła sobie "wzmocnienia Reichstagu jako parlamentarnego centrum patriotycznej pewności siebie we współpracy z Bundestagiem".

We wniosku wezwano również, aby "w szczególności w Niemczech Wschodnich, częściowy brak odniesienia do własnego narodu, który mógł dać początek znacznie silniejszemu poczuciu ogólnoniemieckiej jedności bezpośrednio po zjednoczeniu, został potraktowany jako słabość zjednoczenia, która musi teraz skutkować szczególnym zaangażowaniem w kwestie patriotyczne". W dokumencie opowiedziano się również za tym, aby do obcokrajowców mieszkających w Niemczech przemawiał "jednoczący i zachęcający potencjał patriotyzmu oraz aby wzmocnić ich identyfikację z państwem niemieckim" a "skuteczna promocja pożądanego patriotyzmu nie została zduszona w zarodku przez niezróżnicowaną walkę z - niewątpliwie niepożądanym - nacjonalizmem".

Pomysł chadeków został rozjechany przez posła AfD, Stephana Brandera, który przypomniał, że to chadecka kanclerz Angela Merkel nie przepadała za flagami w przestrzeni publicznej. „Merkel by się w grobie przewróciła…. gdyby tam była.” [na tę uwagę poseł SPD zawołał z głębi sali: co takiego”]. Polityk kpiąc z chadeckiej propozycji objęcia szczególną patriotyczną troską landów wschodnich, zawołał:

To niby Niemcy wschodnie ponoszą winę za brak świadomości narodowej? Jest przecież wręcz odwrotnie. Na ulicach i placach wschodnich Niemiec aż się roi od radosnych, oddanych patriotów. Idźcie tam! Porozmawiajcie z ludźmi moi drodzy Panowie i Panie! Patriotyzm oznacza dla nas: pierwszeństwo dla interesów niemieckich, a nie składanie ich na ołtarzu  wedle europejskiego czy światowego widzimisię! W AfD patriotyzm mamy w DNA! A jednak – i co może was zdziwić – wyciągniemy do was rękę i poprzemy wasz projekt. (…) Bo z naszej strony ściany ogniowej (niem. Brandmauer) są drzwi. Może i wy otworzycie swoje

– zakończył Stefan Brander. I tak chadecy niechcący, mimo postawionej ściany ogniowej popłynęli jednym patriotycznym kursem z AfD.

Niezależnie od aktualnych debat i uporczywej walki Friedricha Merza o pozyskanie części elektoratu AfD (bez tego nie będzie kolejnego kanclerza z CDU) warto dalej śledzić niemieckie spory. Widać wyraźnie, że zadekretowany kiedyś przez najnudniejszego spośród niemieckich filozofów i „oficjalnego myśliciela” RFN Jürgena Habermasa „patriotyzm konstytucyjny” już nie wystarcza. Co w zamian? Być może coś o czym nie śniło się nawet niemieckim filozofom.
 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe