Jan Krzysztof Ardanowski: Wolnym chłopem trudno manipulować
Ogromne poparcie protestu rolników
- Z sondażu IBRiS dla Rzeczpospolitej wynika, że strajkujący rolnicy mają prawie 80% poparcia społecznego. Czy jest to rzeczywiście jakaś nowa nadzieja, czy trzeba jeszcze być ostrożnym? Spodziewał się Pan wybuchu tych rolniczych protestów w Polsce?
- Jestem przekonany, że te protesty rolników wybuchłyby prędzej czy później. Odbywają się one zresztą w całej Europie, we wszystkich właściwie krajach unijnych mają miejsce masywne protesty rolników, które są zresztą nawet bardziej agresywne i bardziej radykalne niż tylko blokowanie dróg, jakie odbywa się w Polsce. Wynikają one z tego, co rolnicy doskonale czują i rozumieją, jak niebezpieczna jest polityka Unii Europejskiej, która zakłada redukcję rolnictwa i zmniejszenie produkcji żywności, posługując się przy tym hasłami przeciwdziałania zmianom klimatycznym. Hasła proekologiczne, które znajdują się na sztandarach, mają tłumaczyć te wszystkie ograniczenia wobec rolnictwa. Jest to tylko i wyłącznie sfera deklaratywna, propagandowa, którą chce się przekazać społeczeństwu. Tymczasem problem jest głębszy. Rolnicy są zdesperowani, widzą, że rolnictwo Unii Europejskiej jest niszczone, a uzasadnia się to argumentami ekologicznymi. Rolnicy widzą, że toczy się tu jakaś gra, która w każdym kraju ma swoją indywidualną odsłonę, ale w której wspólnym mianownikiem jest przede wszystkim „Zielony Ład” narzucony przez Komisję Europejską w 2019 roku, bez żadnych konsultacji z naukowcami, ze środowiskami rolniczymi i z poszczególnymi krajami członkowskimi. Retoryka proekologiczna jest tylko sposobem na uspokojenie opinii publicznej.
- Okazuje się jednak coraz mniej skuteczna.
- Rolnicy coraz wyraźniej widzą, jaka gra toczy się wokół produkcji żywności na świecie, czy w Europie. To jest znakomity biznes, ale nie dla rolników. Oni są najsłabszym ogniwem ponoszącym wszelkie możliwe ryzyka przyrodnicze, rynkowe, ekonomiczne. Zarabiają ci, którzy handlują żywnością i ją przetwarzają. Wielki handel i dystrybucja zarabiają ogromne pieniądze. Wszyscy, dopóki żyjemy, do końca świata, musimy jeść. Żywność jest produktem absolutnie strategicznym. Kto ma żywność, ten może czuć się bezpieczny. Własne rolnictwo to jedyny sposób zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego. Jest ono jednym z podstawowych w ogóle warunków bezpieczeństwa jakiegokolwiek państwa - obok energii. Jeśli więc ktoś dysponuje żywnością, rządzi społeczeństwami i państwami. Wielkie firmy inwestują w kraje rolnicze - w Amerykę Południową, w różne regiony świata, po części w Afrykę, tworząc ogromne fermy, wielkie latyfundia i produkując żywność. Pojawił się też nowy wątek, związany z dużymi pieniędzmi, wątek produkcji żywności sztucznej - sztucznego mięsa czy sztucznego mleka - produkowanej w laboratoriach i fabrykach. Do tego nie są potrzebne ani pola, ani hodowla zwierząt. Żywność wytwarzana nie w gospodarstwach rolników, ale w sposób „przemysłowy” w wielkich farmach, jest jednym z elementów problemu z żywnością produkowaną na Ukrainie. To nie jest żywność wytwarzana przez rolników ukraińskich.
Na Ukrainie zarabiają oligarchowie
- Kto zarabia na jej produkcji?
- Struktura rolnictwa ukraińskiego w aspekcie wielkości gospodarstw właściwie niewiele się zmieniła po okresie komunizmu, kolektywizacji w latach trzydziestych ubiegłego wieku, zniszczenia prywatnego rolnictwa na Ukrainie. Tyle że właścicielem gospodarstw nie jest obecnie państwo komunistyczne, a międzynarodowe wielkie firmy kapitałowe, które eksploatują, przy bardzo niskich kosztach produkcji, najlepsze na świecie czarnoziemy ukraińskie. To są gleby bardzo żyzne, a siła robocza jest tam bardzo tania. Ogromna jest także skala korupcji panującej na Ukrainie i powiązania kapitału zachodniego z oligarchami i politykami ukraińskimi. To sprawia, że wielkie firmy nie partycypują w dochodach państwa ukraińskiego, nie płacą podatków, bądź płacą symboliczne. A przecież Ukraina potrzebuje pieniędzy również na prowadzenie wojny. Zabiega o te środki na całym świecie. Ukraińscy politycy powiązani z międzynarodowymi firmami tworzą takie przepisy prawa, które sprawiają, że te firmy nie wspierają ukraińskiego społeczeństwa walczącego przeciwko inwazji rosyjskiej. Te firmy są zresztą na tyle silne, że mogą spokojnie lobbować w Brukseli, mają przełożenie na urzędników i polityków brukselskich. Stąd między innymi decyzja Komisji Europejskiej sprzed kilkunastu dni o tym, że bezcłowy import żywności z Ukrainy praktycznie bez żadnych ograniczeń będzie przedłużony do czerwca 2025 roku, czyli jeszcze prawie 1,5 roku od obecnej chwili.
- Stało się to mimo sprzeciwu krajów członkowskich.
- Zignorowano zdania poszczególnych krajów, które protestowały i pokazywały, że żywność z Ukrainy jest wytwarzana przy stosowaniu różnego rodzaju technologii, w tym środków ochrony roślin, niedozwolonych już w Unii Europejskiej, czyli że jest żywnością w znaczeniu europejskim niebezpieczną. Polska również protestowała i nawet wprowadziliśmy jednostronny zakaz importu – wprawdzie był on nieszczelny i nie do końca przestrzegany, ale jednak poprzedni rząd taką decyzję podjął. Mimo to Komisja Europejska zrobiła swoje, nie licząc się z zwłaszcza z krajami graniczącymi z Ukrainą, bo tu ten wpływ żywności jest największy - choć zaczyna być on odczuwalny również w Europie Zachodniej i Południowej. Dla Polski jest to zagrożenie absolutnie śmiertelne i nasi rolnicy doskonale to wiedzą. Argumenty o niszczeniu rolnictwa w naszych krajach nie są jednak brane pod uwagę. Walka z rolnictwem to także walka z tradycją, z wolnością, z zakorzenieniem w pewnej niezależności ekonomicznej. Tak to przez wieki bywało, że wolnym chłopem było trudno manipulować, ponieważ miał on własny warsztat pracy. Jak widać, trzeba to wszystko również złamać.
- Polskie rolnictwo jest szczególną solą w oku UE?
- My w Polsce mamy dodatkowy problem dotyczący tego, kto i w jaki sposób importował żywność z Ukrainy, wykorzystując przepisy stworzone bałamutnie przez UE. Dotknęła nas także ogromna patologia w postaci sprowadzania do Polski tak zwanego zboża technicznego, które nigdy nie powinno było trafić do konsumpcji czy na produkcję pasz, a tymczasem wpłynęło do nas zboża i rzepaku „technicznego” około 300 tys. ton. Jest to żywność nędznej jakości, często niebezpieczna. To wszystko w Polsce miało miejsce i rolnicy protestowali przeciwko temu, mówili o tym również w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości - ja wielokrotnie zresztą, także na łamach „Tygodnika Solidarność” o tym mówiłem.
CZYTAJ TAKŻE: Jan Krzysztof Ardanowski: Prawo i sprawiedliwość musi zmienić retorykę
PiS przegrał, bo stracił zaufanie rolników
- Z jakim skutkiem?
- Wszystko jak grochem o ścianę. Było to bagatelizowane i lekceważone przez kolejnych ministrów rolnictwa, a także przez kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości, które uspokajane przez ministrów rolnictwa oraz przez komisarza Wojciechowskiego twierdziło, że import z Ukrainy nie tylko, że w żaden sposób polskiemu rolnictwu nie szkodzi, ale nawet jest może i korzystny. No to konsekwencje tego przekonania PiS poniósł również w wyborach. Wieś odwróciła się w dużej mierze od Prawa i Sprawiedliwości, bo poparcie dla PiSu na wsi w porównaniu do tego, jakie było w poprzednich wyborach, spadło o prawie 11%. Może gdyby właśnie nie te straty na wsi, PiS mógłby utrzymać władzę? Swoje konsekwencje PiS poniósł, ale rolnicy są zdeterminowani teraz, żeby walczyć o swoje. Uważają, że jeżeli nie teraz, to kiedy? Jeżeli nie będą protestować, to sytuacja ekonomiczna w całej Europie, a w Polsce może w szczególności, stanie się dramatyczna dla rolników. Już zresztą w wielu przypadkach taka jest.
- Jakie problemy dominują na wsi?
- Gospodarstwa są zadłużone, nie mają gdzie sprzedać swojej produkcji za jakąś rozsądną cenę, pokrywającą koszty, a przecież także powinien być jakiś dochód, bo rodziny muszą z czegoś żyć. Tymczasem czas biegnie, trzeba już podejmować decyzje i wychodzić w pole. Każdy, kto ma do czynienia z rolnictwem wie na czym polega cykl wegetacyjny, w jakich porach musimy wyjść w pole, kiedy trzeba stosować nawozy, kiedy przygotowywać pole do siewu, kiedy siać etc. Tymczasem ludzie są przerażeni i nie wiedzą, czy uprawiać pola, czy je porzucić, czy w ogóle jest sens obsiewów przy bardzo wysokich kosztach nawozów i środków ochrony, czy materiału siewnego. A co, jeśli się okaże, że nie będzie gdzie tego po żniwach sprzedać, bo zboże z zeszłego roku nadal zalega w magazynach, wypełnionych zresztą w dużej mierze zbożem z Ukrainy? To dotyczy zresztą nie tylko producentów zbóż. To samo dotyczy producentów rzepaku. Ostatnie tygodnie to jest ogromny eksport cukru z Ukrainy, cukru, który nie tylko niszczy rynek u nas, ale i wypycha nas z rynków, które wcześniej były dla nas dostępne - z Europy Południowej i Zachodniej, dokąd eksportowaliśmy cukier naszej produkcji. To wszystko na naszych oczach się rozsypuje. Może się okazać, że i produkcja buraków, która w Polsce jest ważnym elementem w strukturze zasiewów i w dochodach gospodarstw, na naszych oczach się zakończy. To samo dotyczy produkcji mięsa drobiowego przez wielkie firmy na Ukrainie. Podobnie rzecz ma się z importem owoców miękkich, który pokazuje, że są one często kiepskiej jakości, ale ktoś je jednak do Polski sprowadza. Kolejna sprawa to import miodu via Ukraina. Nie jest to miód ukraiński, ale miód sprowadzany z Ameryki Południowej i z Chin, przez Ukrainę trafiający na rynek Unii Europejskiej.
- Jakie wywołuje to emocje wśród rolników?
- Rolnicy są tym wszystkim przybici i rozgoryczeni, a jednocześnie zdeterminowani, by walczyć, bo jeżeli teraz nie będą protestowali i rządzący Europą, ze strachu przed wyborami do Europarlamentu, nie odejdą od „Zielonego Ładu” , którego skutkiem jest zastępowanie żywności europejskiej produktami spoza UE, to na naszych oczach rolnictwo w Europie polegnie. I będzie to ogromny kryzys, który w ostateczności, w niedługim czasie, obróci się przeciwko całemu społeczeństwu europejskiemu, ponieważ bezpieczeństwo żywnościowe Europy zostanie absolutnie zniszczone. Bezpieczeństwo w dłuższej perspektywie może zapewnić tylko własne rolnictwo europejskie, a nie żadne importy. Pandemia pokazała, jak łatwo jakimś międzynarodowym kryzysem zniszczyć łańcuchy dostaw. Nagle okazuje się, że wszystko stoi, statki nie pływają, samoloty nie latają, samochody nie jeżdżą etc. Jeśli nie masz własnej żywności, głodujesz. Czy mamy do tego doprowadzić?
Ludzie łączą kropki
- Czy ludzie w końcu połączyli kropki? Z jednej strony głosują na tych, którzy wprowadzają „Zielony Ład”, a z drugiej strony masowo wspierają rolników? Jak to interpretować?
- Wielu członków społeczeństwa nadal jest bardzo negatywnie nastawionych do rolników. Wciąż pokutuje propaganda, że chłopi są pazerni i zabiegają tylko o własne interesy. Zresztą takie wypowiedzi formułowali również czołowi politycy, a propaganda przynosi u niektórych ludzi efekt. Widzę w mediach społecznościowych ataki na rolników: „O co im chodzi? Znowu wyciągają łapę. Jak się nie podoba, to niech zlikwidują gospodarstwa”. Tak mogą mówić tylko ludzie głupi, którzy nie rozumieją zależności bezpieczeństwa żywnościowego od funkcjonowania stabilnego, efektywnego, nowoczesnego i produktywnego rolnictwa. Jednak jest także coraz bardziej nurt poparcia - bardzo wielu ludzi zaczyna głębiej się zastanawiać nad zmianami w Europie i nad tym, czym jest w istocie „Zielony Ład”, przeciwko któremu protestują rolnicy. Założenia „Zielonego Ładu” to założenia lewactwa europejskiego zasłaniającego się ekologią. Podobnie zresztą jak założenia szerokiego pakietu klimatycznego, który Europa chce wprowadzać, czyli pakietu „Fit for 55”, w ostatnich dniach zaostrzonego, bo redukcja emisji nie ma wynosić już 55% do roku 2030, ale 90% do roku 2040. To uderzy nie tylko w rolników, ale właściwie w całe społeczeństwo Unii Europejskiej. Skutki polityki klimatycznej, którą Komisja Europejska próbuje nam narzucić dotkną budownictwa, transportu, wszystkich działów gospodarki, produkcji energii, wszystkich dziedzin działalności człowieka. Dotkną kwestii izolacji domów, zakazu stosowania niektórych form ogrzewania, spowodują wzrost kosztów zużycia energii etc. To sprawi, że realizacja celów „Zielonego Ładu” uderzy we wszystkich ludzi mieszkających w Europie. Może najbogatsi na tym zarobią – ci, którzy wprowadzają na rynek nowe technologie w dziedzinie odnawialnych źródłach energii czy termomodernizacji. Społeczeństwo generalnie jednak bardzo zubożeje. Stąd może to przyglądanie się rolnikom, którzy walczą z głupotą europejską, z ogromnymi koncernami, które chcą przejmować ziemię rolniczą, likwidować rolnictwo i samemu zajmować się handlem żywnością. Stąd być może ta sympatia do rolników.
- Jak ocenia Pan obecne działania Michała Kołodziejczaka? W wywiadzie dla „Tygodnika Solidarność” jakiś czas temu przewidywał Pan, że szybko się on zdemaskuje i że na pewno nie uda mu się zyskać zaufania rolników. Te słowa zdają się potwierdzać w świetle ostatnich ataków Kołodziejczaka na panią rolnik Julitę Olszewską.
- Ocena Kołodziejczaka jest skomplikowana. Jest to człowiek o ogromnym parciu na osobistą karierę. Marzył o tym, żeby zostać posłem, żeby być ministrem i Donald Tusk mu to umożliwił. Bawi się nim trochę jak kot myszą i prędzej czy później los myszy raczej Kołodziejczak podzieli. Ma on jednocześnie silne parcie na szkło i chęć brania udziału w wystąpieniach medialnych, które notabene TVN cały czas mu umożliwia. Natomiast jego zachowania są też złożone. Z jednej strony puszczają mu nerwy, bo chciałby być takim pupilkiem społeczeństwa, takim bohaterem, którego rolnicy wspierają, popierają i uważają za „swojego człowieka”. Tylko że, zdaniem wielu rolników, to nie jest ich człowiek, rolnicy mu nie ufają, uważając, że sprzedał się politycznie. Może również z tego powodu on albo nadgorliwi jego akolici próbują zastraszać ludzi, tak jak miało to miejsce w przypadku Pani Julity Olszewskiej. Próba zastraszenia nigdy nie powinna mieć miejsca. To jest niedojrzałość. To jest także danie komunikatu: „Nie liczę się z opinią społeczną, nie liczę się z ludźmi, którzy mają inne zdanie niż ja. Będę starał się te osoby zastraszyć, czy narzucić im swój model funkcjonowania”.
Z drugiej jednak strony Kołodziejczak - chociaż być może wynika to z chęci osobistej promocji - podejmuje działania, których nie będę krytykował. Na przykład kontrolowanie granicy. Fakt, robił to w świetle jupiterów, pokazywał, jaki jest skuteczny i ważny, skakał po przyczepach, otwierał worki, przeglądał dokumenty etc. Natomiast samo kontrolowanie stanu granicy jest sprawą poważną. Byliśmy uspokajani przez całe miesiące m.in. przez ministra Telusa, który twierdził, że jeździ na granicę, że granica jest szczelna i że do Polski nie wpływa żadna żywność z Ukrainy, poza tą, która ma przejechać przez nasz kraj tranzytem i wyjechać z Polski. Tymczasem Kołodziejczak pokazał, że granica jest nieszczelna jak sito i że kwity przewozowe, które mają kierowcy przy sobie, mają się nijak do tego, co faktycznie znajduje się w samochodzie, podają inny towar i inne jego ilości. Kołodziejczak pokazał, że żywność sprowadzana z Ukrainy – jak miało to miejsce chociażby niedawno w przypadku kilku partii malin – jest zanieczyszczona i niebezpieczna i że kwity przewozowe - wbrew temu, o czym zapewniano - są wystawione na polskie firmy. Udowodniono, że niektóre przesyłki, które w ramach tranzytu miały dotrzeć do innych krajów, choćby na Litwę, owszem, docierają tam, są tam legalizowane, a ta żywność, już jako żywność z Unii Europejskiej wraca do Polski. Kołodziejczak pokazał patologię funkcjonującą w obrocie gospodarczym z Ukrainą. Rolnicy są zdesperowani i czy z Kołodziejczakiem czy bez niego, zgodnie twierdzą, że ta sytuacja musi być opanowana.
Powinniśmy ich wesprzeć i wszyscy razem powinniśmy żądać, żeby wszystko odbywało się w zgodzie z prawem. To są oczekiwania od obecnego rządu, bo PiS swoją cenę za lekceważenie rolników już zapłacił. Jednocześnie rolnicy przyznają, że choć PiS popełnił wiele błędów, to w pewnym momencie jednak się wystraszył i wprowadził jednostronny zakaz importu z Ukrainy. Ja dopowiem, że to było zdecydowanie za późno. Miliony ton zboża wówczas do Polski już wjechało, a firmy na tym zarobiły. Skandalem było to, że były utajniane i nie publikowane listy importerów, co sugerowało jednoznacznie, że największymi importerami były firmami powiązane z Prawem i Sprawiedliwością. Minister Telus cały czas mówił, że nie ma podstaw prawnych, by tę listę publikować, a Minister Anna Gembicka zrobiła to okresie swoich dwutygodniowych rządów. Sama publikacja nazw importerów niewiele daje, bo są tam także i tacy, którzy sprowadzili np. jeden samochód zboża, ale są firmy, które sprowadziły setki tysięcy ton zarabiając na tym miliardy. Długo nie publikowano tej listy i to również zasiało ogromny niepokój wśród rolników, bo wskazywało na to, że mechanizm importu miał przyzwolenie lub akceptację ze strony ówczesnego rządu. Ja protestowałem, krzyczałem, mówiłem, informowałem wprost prezesa Kaczyńskiego o tym, jakie skutki ten import z Ukrainy przyniesie. W odpowiedzi padały argumenty że Ministerstwo Rolnictwa nie potwierdza tych wszystkich obaw. Kołodziejczak to z jednej strony, tak oceniany jest przez wielu z tych, którzy z nim współpracowali, postać komiczna i gość, który ma parcie na osobistą karierę, ale z drugiej strony - i mówię to absolutnie spokojnie - jest zarazem postacią, która może okazać się głęboko tragiczna, bo jest członkiem rządu koalicji, która powinna problem z Ukrainą rozwiązać. Już nie można zwalać na poprzedników i mówić, że PiS to czy tamto, bo w to już mało kto wierzy.
Co zrobi Donald Tusk?
- Premier znalazł się w trudnej sytuacji w obliczu protestów rolników?
- Kluczowe dla nas wszystkich, a dla ministra Kołodziejczaka w szczególności, jest zachowanie Donalda Tuska. Chwaląc się tym, jakim wpływowym politykiem jest w Brukseli, wszystkich zna i wszystko może, niech rozwiąże newralgiczne dla Polski zagrożenia i rozwieje najtrudniejsze obawy, które zgłaszają rolnicy. Na razie tracimy w kontaktach z Unią Europejską, pomimo tego, że polskim ministrem rolnictwa jest obecnie Czesław Siekierski, który, jak sądzę, ma do rolnictwa podobne podejście jak ja, którego cenię, szanuję i uważam go za dobrego analityka rynku i człowieka, który ma dużą wiedzę o rolnictwie. Tylko co z tego? Jeżeli Komisja Europejska, wbrew stanowisku Polski, podejmuje decyzję o tym, że bezcłowy import dalej będzie obowiązywał i nie zamierza w żaden sposób go ograniczyć, jakie mamy pole do działania? Nie słyszałem też o jakichś poważnych rozmowach z Ukraińcami, którzy nas wprost zaczynają lekceważyć mówiąc o tym, że oni nie będą z Polską o niczym rozmawiać, bo mają za sobą Komisję Europejską i jej decyzję, że wszystkie kraje unijne mają się otworzyć na żywność z Ukrainy. A jeszcze wypowiedzi jednego z wiceministrów gospodarki Tarasa Kaczki i mera Lwowa Andrija Sadowego i różnych ekspertów ukraińskich dolewają oliwy do ognia. Tam przecież wprost padło, że polscy rolnicy, którzy blokują granicę ukraińską, realizują jakąś współpracę z Putinem. To są łajdackie i skandaliczne słowa, które padają pod adresem polskich rolników. Ukraińcy mówią o swoich interesach, o swoich żądaniach, nie licząc się ze zdaniem Polski i z tym, że utrzymanie polskiego rolnictwa to jest polska narodowa racja stanu.
Rozmawiała: Agnieszka Żurek