Prof. Aleksander Stępkowski: Sąd Najwyższy autoryzował bunt obwodowych komisji wyborczych
Cezary Krysztopa: – Dlaczego zdecydował się Pan złożyć zdanie odrębne do orzeczenia Sądu Najwyższego o ważności referendum?
Najkrócej rzecz ujmując, dlatego że mieliśmy do czynienia z oczywistymi naruszeniami prawa, zaś większość składu orzekającego nie chciała tego przyznać.
Naruszenia były natomiast dla mnie tak oczywiste, że nie mogłem nad tym przejść do porządku dziennego. Sprawę uważam bowiem za niezwykle istotną również na przyszłość. Jeśli to stanowisko SN utrzymałoby się w kolejnych wyborach, to w przyszłości oczywiste naruszenia prawa nie mogłyby się spotkać z adekwatną reakcją ze strony Sądu Najwyższego, a wiążące dla administracji wyborczej wytyczne PKW zostałyby sprowadzone do rangi niewiążących zaleceń, które można dowolnie ignorować.
Nie usłyszałem żadnego argumentu merytorycznego, który tłumaczyłby decyzję uznającą, że pytanie o chęć udziału w referendum lub oczekiwanie od wyborcy, że ten, nie otrzymawszy pierwotnie karty do głosowania, upomni się o nią, nie narusza przepisu, który jasno stwierdza, że każdy wyborca, który potwierdzi swoją tożsamość, ma uzyskać karty do głosowania bez dociekania przez członków komisji, w którym z głosowań chce wziąć udział.
W uzasadnieniu uchwały czytamy, że do naruszenia tego przepisu dojść mogłoby jedynie wówczas, gdyby wyborca nie dostał karty wyborczej, a takich przypadków nie było w protestach wyborczych, bo pisali je ludzie, którzy umieli wyegzekwować dla siebie kartę.
Nie wiemy jednak, ile osób zachowało się w takiej sytuacji biernie.
Tymczasem przepis, o którego naruszeniu mówimy, nie stanowił o prawie do głosowania, które narusza się, odmawiając karty do głosowania. Mówi natomiast o obowiązku komisji wręczenia kart do głosowania we wszystkich głosowaniach, które danego dnia miały się odbyć w lokalu wyborczym. Nie chodziło zatem o to, czy obywatel mógł faktycznie oddać głos, ale o poprawność działań komisji wyborczej – o to, czy może ona sondować chęć wzięcia przez obywatela udziału w głosowaniu albo o to, czy upomni się o kartę, gdy początkowo jej nie uzyska. Nie chodziło zatem o naruszenie prawa podmiotowego do wzięcia udziału w referendum, ale o to, czy komisja mogła bez żadnej podstawy prawnej ingerować w decyzję wyborcy o wzięciu udziału w referendum lub o rezygnacji z tego udziału. Z uzasadnienia uchwały Sądu Najwyższego niestety wynika, że członkowie komisji mogli bezkarnie zniechęcać wyborcę do udziału w głosowaniu, o ile – gdy nie udało im się dopiąć swego – ostatecznie wydali mu kartę do głosowania. W moim przekonaniu jest to stanowisko całkowicie błędne.
Czytaj również: Tak Tusk był witany w Brukseli: „Przyjechał ich człowiek z Warszawy” [WIDEO]
„Dziewiętnastowieczny sposób rozumienia zasady legalizmu”
– W ocenie Pana Profesora zachowanie komisji wyborczych pytających wyborców o wydanie karty referendalnej jest nie tylko naruszeniem prawa, ale również konstytucji.
– Z artykułu 7 Konstytucji wynika, że organy administracji muszą mieć podstawę prawną do podejmowania jakichkolwiek działań. Prawo obowiązujące nie zawiera upoważnienia dla członków komisji wyborczych do zadawania pytań wyborcy, czy na pewno chce brać udział w głosowaniu, bądź do sugerowania, że w niektórych głosowaniach zapewne nie chce brać udziału. A mieliśmy z tym do czynienia i były to działania podejmowane przez członków organów administracji wyborczej bez żadnej podstawy prawnej.
Większość składu orzekającego przyjęła tu dziewiętnastowieczny sposób rozumienia zasady legalizmu działań państwa. Wówczas uważano, że administracja może działać bez wyraźnej podstawy ustawowej, dopóki nie narusza praw podmiotowych obywateli.
I dokładnie to napisano w uzasadnieniu uchwały, twierdząc, że art. 52 § 2 Kodeksu wyborczego można naruszyć jedynie wówczas, gdy odmówi się wyborcy karty, czyli naruszając jego prawo do wzięcia udziału w głosowaniu. No ale od czasu, gdy tak rozumiano kryterium legalności, upłynęło grubo ponad 100 lat. Koleżanki i koledzy nie wzięli pod uwagę, że żyjemy w XXI wieku, a nie w XIX.
„To nie były pojedyncze przypadki”
– Skąd szokująca masowość tego procederu?
– Skalę tych praktyk trudno precyzyjnie ustalić. Sąd Najwyższy dysponował jedynie protestami wyborczymi, spośród których duża część musiała zostać pozostawiona bez dalszego biegu ze względu na braki formalne. Wielu innych informacji nie byliśmy w stanie zweryfikować.
Na pewno nieprawidłowości nie były pojedynczymi przypadkami, ale działaniami podejmowanymi przez niektórych członków komisji w sposób systematyczny.
Skala nieprawidłowości mogła mieć wiele wspólnego z faktem, że jedna ze stron sporu politycznego w swojej kampanii referendalnej jednoznacznie nawoływała do bojkotu referendum.
Widać to było również w działaniach niektórych komitetów wyborczych, które jeszcze w trakcie kampanii wykorzystywały dostępne środki zaskarżenia, by zmusić PKW do takiego ukształtowania wytycznych, by jak najłatwiej można było odmówić udziału w głosowaniu. Należy jednak podkreślić, że takie działanie komitetów wyborczych było całkowicie dopuszczalne na gruncie obowiązującego prawa.
Natomiast niedopuszczalne jest to, by podobne polityczne motywacje wyrażały się w zachowaniach członków komitetów wyborczych.
„Nie spotkają ich konsekwencje”
– PKW jeszcze podczas głosowania zwracała uwagę na niedopuszczalność tego typu działań, a pomimo to trwały w najlepsze. Czy członków komisji wyborczych powinny spotkać w związku z tym jakieś konsekwencje?
– Może i powinny, ale nie spotkają, bo Sąd Najwyższy orzekł, że nie naruszyli prawa. Z uzasadnienia uchwały wynika, że nawet jeśli dopuszczaliby się najbardziej nachalnego zniechęcania wyborców do wzięcia udziału w referendum, to dopóki ostatecznie wydali kartę do głosowania, nie doszło do naruszenia prawa. Z drugiej strony pamiętajmy również, że nie wszystkie praktyki stanowiące naruszenie art. 52 § 2 Kodeksu wyborczego, i nie zawsze, można uznać za naruszenie zakazu prowadzenia kampanii referendalnej w lokalu. Ocena tych działań z perspektywy wykroczeniowej musiałaby zostać dokonana w sposób zindywidualizowany, w oparciu o konkretny materiał dowodowy, którego najczęściej brakowało.
– W ocenie Pana Profesora, biorąc pod uwagę narrację polityczną mającą zniechęcić do udziału w referendum, proceder uprawiany przez członków komisji wyborczych nabiera znamion agitacji politycznej. Czy masowość tego procederu powinna być przyczynkiem do dyskusji na temat procedur wyłaniania członków komisji?
– Dyskusja w społeczeństwie demokratycznym jest zawsze potrzebna, zwłaszcza wówczas, gdy ujawniają się poważne zakłócenia procedur bezpośredniego sprawowania władzy przez społeczeństwo, a tym właśnie jest referendum. PKW powinna przemyśleć zaistniałą sytuację pod kątem zapewnienia apolityczności działań obwodowych komisji wyborczych w przyszłości. Te komisje składają się w dużej mierze z osób wskazanych przez partie polityczne, jednak to w żaden sposób nie upoważnia ich do naruszania zasady apolityczności prac komisji, jak często miało to miejsce 15 października. Zresztą Sąd Najwyższy potwierdził to w uzasadnieniu uchwały, w enigmatyczny sposób przypominając o konieczności zachowania apolityczności przez komisje.
„Bunt obwodowych komisji wyborczych”
– Jak według Pana Profesora Sąd Najwyższy powinien orzec w sprawie ważności referendum 15 października 2023 roku?
– W moim przekonaniu decyzja o uznaniu referendum za ważne była słuszna. Protesty wyborcze pokazywały, że mieliśmy do czynienia z bardzo niepokojącymi zjawiskami, jednak dowody, jakimi dysponowaliśmy, nie dawały podstaw do podważenie wyniku referendum. Natomiast Sąd Najwyższy powinien był w uzasadnieniu stwierdzić naruszenia art. 52 §2 Kodeksu wyborczego i napiętnować nielegalne działania obwodowych komisji wyborczych naruszające art. 161 § 1 kodeksu przez ignorowanie wiążących wytycznych PKW. Nie powinien natomiast autoryzować tych naruszeń, uznając, że nic się nie stało, jeśli tylko zniechęcany do udziału w referendum wyborca ostatecznie otrzymał kartę do głosowania. Było to szczególnie istotne w kontekście treści wytycznych PKW i jej interwencji w dniu wyborów.
Zamiast tego jednak Sąd Najwyższy autoryzował bunt obwodowych komisji wyborczych względem PKW.
Kodeks wyborczy wyraźnie stwierdza, że wytyczne PKW są wiążące dla obwodowych komisji wyborczych. Mimo to komisje ostentacyjnie lekceważyły wytyczne, a Sąd Najwyższy zamiast ostro to potępić, stwierdził, że w ogóle nie doszło do naruszenia prawa. Były one jednak na tyle oczywiste, że Sąd Najwyższy musiał przyznać nieśmiało w uzasadnieniu, że były jakieś – bliżej niedookreślone – problemy z apolitycznością komisji. Wyszedł z tego komunikacyjny mętlik.