Najważniejszy cel federalizacji Unii Europejskiej to odesłać Amerykanów za Atlantyk
W Strasburgu 22 listopada Parlament Europejski przyjął sprawozdanie Komisji Spraw Konstytucyjnych (AFCO) rekomendujące zmianę traktatów unijnych. Nie oznacza to jeszcze, że traktaty już zostaną zmienione. To dopiero rozpoczęcie procedury zmian istotnie bardzo zasadniczych, które sprawią, że Unia przekształci się z konfederacji w federację. W sprawozdaniu zawarto aż 267 zmian traktatowych. Można powiedzieć – pojawi się superpaństwo porównywalne pod względem potencjału, obszaru, liczby ludności z największymi państwami świata. Jednak to wcale nie będzie pozytywna zmiana. 30 państw europejskich utraci niepodległość i suwerenność na rzecz Berlina i Paryża. W sprawozdaniu AFCO zaleca zmianę traktatów: o Unii Europejskiej (TUE) i o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE). Nad sprawozdaniem głosowało 609 europosłów – nieznaczna większość, bo 291 deputowanych, było za przyjęciem sprawozdania, przeciw zagłosowało 274, a 44 wstrzymało się od głosu. Obserwatorzy wprowadzania zmian traktatowych mogliby powiedzieć, że 318 europosłów jest przeciw tym zmianom.
Europoseł Beata Szydło: Dokument, który jest zły
Według rekomendacji AFCO, w Unii Europejskiej decyzje w niektórych najważniejszych kwestiach byłyby podejmowane za zgodą większości państw członkowskich. A nie – jak dotychczas – wszystkich. Weto jednego państwa nie uniemożliwiałoby już zatem podjęcia szkodliwej decyzji. Komisja chce też przeniesienia pewnych kompetencji z poziomu państw członkowskich na poziom Unii Europejskiej – to ograniczenie, a nawet może pozbawienie suwerenności. Obowiązkową walutą dla wszystkich państw w UE byłoby euro. Ze skutkami jak dla Grecji. Skład Komisji Europejskiej byłby ograniczony – nie wszystkie państwa członkowskie miałby swojego komisarza. Była polska premier, europosłanka Beata Szydło skomentowała po głosowaniu: – Dzisiaj mamy przed sobą dokument, który jest zły, który odbiera wiele kompetencji państwom członkowskim, ale przede wszystkim pozbawia prawa weta.
Powtórzmy – przyjęcie sprawozdania otwiera drogę do negocjacji zmiany traktatów Unii Europejskiej, a głosowanie 22 listopada nie oznacza, że traktaty już zostaną zmienione. Stan jest taki, że to państwa członkowskie zdecydują, czy rozpocząć dyskusję nad sprawą zmiany unijnych traktatów. Jeśli Rada Europejska uzna, że trzeba rozmawiać o nowych traktatach, powstanie konwent składający się z przedstawicieli wszystkich unijnych rządów, parlamentów narodowych, PE oraz Komisji Europejskiej. Konwent miałby przygotować propozycje zmian, które musiałyby być przyjęte jednomyślnie. Czyli wystarczyłoby, gdyby jakieś jedno państwo skorzystało z prawa weta. A jeśli nie będzie weta, to kolejnym etapem prac byłaby konferencja międzyrządowa (IGC). Takie konferencje przedstawicieli rządów państw członkowskich zwołuje się, by omówić i zatwierdzić zmiany w traktatach UE. Znowu z zachowaniem zasady jednomyślności, te zmiany musiałyby zostać ratyfikowane przez państwa UE. Brak jednego głosu oznacza odrzucenie zmian.
Rada ministrów ds. europejskich ma zająć się sprawozdaniem 12 grudnia. Tu decyzja zapada większością głosów. Jeśli będzie większość – sprawa przechodzi do Rady Europejskiej, która może zwołać konwent, gdzie – jak już była mowa – zapadnie decyzja o kontynuacji procedury.
Polscy eurodeputowani i co będzie dalej
Zasadniczo przeciwko zmianom w traktatach opowiedzieli się zarówno wszyscy przedstawiciele PiS, jak i większość z PO. – Niech Bóg chroni Unię przed samozagładą. Mówimy „nie” zagrabianiu władzy za plecami obywateli przy użyciu pięknych sloganów – stwierdził europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski. Europoseł PO Andrzej Halicki podkreślił, że – wbrew deklaracjom – projekt osłabia, a nie wzmacnia Unię, i nie jest potrzebny.
Decyzja przyjęta przez Parlament Europejski 22 listopada to dopiero początek przekształcania UE w sfederalizowane państwo i wiele jeszcze może się wydarzyć. Wiele jest też znaków zapytania. Wobec dwóch wojen toczących się nad granicami UE – na Ukrainie i w Izraelu – najważniejsze z nich dotyczą bezpieczeństwa Europy. Co będzie więc z Sojuszem Północnoatlantyckim? Jakiś czas temu Marek Budzisz w jednej ze swoich analiz rozgraniczył dwie koncepcje federalizacji UE i relacje przyszłej Europejskiej Republiki Federalnej z NATO. Obie koncepcje wywodzą się z dwóch najsilniejszych państw członkowskich Unii – RFN i Francji. Francuska koncepcji, autorstwa Emmanuela Macrona, jest antyamerykańska. Druga – niemiecka, choć kreowana w Brukseli przez Ursulę von der Leyen. Tu – uważa Budzisz – „wydaje się, że mamy do czynienia z pewnym [...] istotnym przesunięciem w niemieckiej polityce. Ewoluuje ona, jak sądzę, w stronę umocnienia relacji atlantyckich, a nie w kierunku sugerowanym przez Macrona [...]. Dla nas otwiera to pewne możliwości w zakresie przesunięcia części wydatków Sojuszu na nasze potrzeby, ale politycznie oznacza też umocnienie presji federalizacyjnej w Europie. Jestem zdania, że w gruncie rzeczy Amerykanie już pogodzili się z tego rodzaju scenariuszem i tego, czego się obawiają, to federalizacja w wariancie francuskim, ale jeśli przyjmie ona twarz niemiecką, to w Waszyngtonie, z pewnością w obecnej administracji, taki kierunek zmian spotka się z pozytywnym przyjęciem”. Pan Budzisz ma dużo racji, tyle że owa „niemiecka twarz” skrywa się za grubą zasłoną. A to nie pozwala demokratycznej – czyli obecnej – administracji waszyngtońskiej dojrzeć wrednego grymasu na tej twarzy. Niemiecka koncepcja ma ten sam cel, co francuska – pozbyć się Amerykanów z Europy. Tyle, że znacznie zręczniej.
Najważniejszy cel przekształcenia UE w federację
Taki jest najważniejszy cel federalizacji – skoro zbudujemy europejskie supermocarstwo, to po co nam jankesi? A jeśli tak, to po co nam NATO? Bruksela na podstawie potencjałów Niemiec i Francji zbuduje własne europejskie siły zbrojne. W NATO pozostaną USA, Wielka Brytania, Kanada (wystarczy, aby aktualne było określenie „transatlantyckie”) i...Turcja. To całkiem spory potencjał i wystarczy do osłony Federacji Europejskiej, gdy okaże się, że własne siły zbrojne jednak kosztują zbyt wiele, a największym potentatom – Niemcom i Francji – po prostu szkoda na to środków. Będą potrzebne na kolosalne interesy z Chinami, a do tego supereuropaństwo pospieszy dokończyć (jako jedyne na świecie) transformację energetyczną jeszcze przed 2050 rokiem. A to razem z chińskimi biznesami zepchnie gospodarkę sfederalizowanej UE na dno...
Bez USA nie będzie bezpieczeństwa
Tego samego dnia, 22 listopada, odbyło się online 17. spotkanie Grupy Kontaktowej ds. Obrony Ukrainy w formacie „Ramstein” pod przewodnictwem szefa Pentagonu Lloyda J. Austina. Sekretarz obrony USA podkreślił, że od początku wojny Stany Zjednoczone zapewniły Ukrainie pomoc militarną o wartości 44,2 miliarda dolarów. I będą zapewniać tę pomoc nadal aż do pokonania Rosji. Grupa Kontaktowa ds. Obrony Ukrainy liczy około 50 państw, znacznie więc przekracza liczebność zarówno UE, jak i NATO. Omawiano, jak kontynuować skuteczne wsparcie militarne dla Ukrainy. Austin podsumował: „Putin jest sam, a nas jest wielu i jesteśmy zgodni”. Sekretarz obrony USA był do tego spotkania specjalnie przygotowany po odwiedzinach na Ukrainie i w Polsce. W Kijowie spotkał się 20 listopada z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim i ministrem obrony Rustemem Umerowem. „Stany Zjednoczone będą nadal wspierać Ukrainę w walce o wolność przeciwko rosyjskiej agresji, teraz i w przyszłości” – zapewnił Austin na platformie X po opuszczeniu Kijowa.
W Polsce szef Pentagonu spotkał się z ministrem obrony narodowej Mariuszem Błaszczakiem w podrzeszowskiej miejscowości Wysokiej Głogowskiej, gdzie znajduje się baza wojsk amerykańskich USA-Eagle. W Polsce stacjonuje około 10 tys. żołnierzy Stanów Zjednoczonych. Przed 2015 rokiem było ich około 100. Austin, spokojny, pogodny, potężnie zbudowany polityk, najważniejszą rzecz szczerze powiedział na spotkaniu w bazie USA-Eagle: – Putin nie zatrzyma się, jeśli zajmie Ukrainę. Potem pójdzie na kraje bałtyckie, a następnie wy i wasi towarzysze broni znajdziecie się na linii frontu. Walcząc bezwzględnie z Putinem, którego powinniśmy byli, czy też Ukraina mogła, zatrzymać wcześniej.
To znaczy: nie oddamy ani cala obszaru NATO. Szef Pentagonu nie ma najmniejszego zamiaru cofać swoich sił do linii Wisły. Nie był też „prochiński” – stwierdził, że jeśli Rosja odniesie sukces w wojnie z Ukrainą, to zachęci to Chiny do „użycia siły wojskowej, aby zagarnąć zyski terytorialne”, czyli Tajwan. – Relacje polsko-amerykańskie są kluczowe dla bezpieczeństwa naszego kraju i bezpieczeństwa całej wschodniej flanki Sojuszu Północnoatlantyckiego – podsumował spotkanie z szefem Pentagonu minister Mariusz Błaszczak.
Spotkanie ministra Błaszczaka z Lloydem Austinem symbolicznie zbiegło się z innym ważnym wydarzeniem – w porcie w Świnoujściu tego dnia rozpoczęto wyładowywanie 14 wyrzutni HIMARS, czołgów M1A1 Abrams i wozów zabezpieczenia technicznego M88A2 Hercules. Wszystko na wyposażenie polskich sił zbrojnych. Niezależnie od zamierzeń UE oraz od ograniczonego programu obronnego koalicji KO, Trzeciej Drogi i Lewicy. Dzięki świetnym relacjom obecnych władz ze Stanami Zjednoczonymi Wojsko Polskie jest solidnie wyposażane w nowoczesną broń. Polskie siły zbrojne liczą ponad 190 tys. nieźle już wyposażonych żołnierzy.
Eksperci w USA bardzo krytycznie o federalizacji UE
Biały Dom niezależnie od ogromnego wsparcia dla walczącej Ukrainy wydaje się akceptować program federalizacji UE. Departament Obrony i jego szef nie zabierali głosu na ten temat. Jednak bardzo krytycznie wypowiadają się eksperci najważniejszych amerykańskich think tanków. Łączy ich podstawowa ocena: jakakolwiek rywalizacja między przyszłą Unią Europejską a NATO w kontekście bezpieczeństwa jest bardzo negatywna dla tego bezpieczeństwa. Ale nie da się pogodzić NATO i sfederalizowanej UE. Zdaniem jednego z tych ekspertów, dr. Michaela Rubina z American Enterprise Institute (AEI): – Z punktu widzenia bezpieczeństwa na przykład Polski czy Grecji bardzo ważne jest, aby za obronność odpowiadały państwa narodowe, a nie „wyimaginowana armia europejska” z przeniesieniem „kompetencji na poziom UE”.
– A tak się stanie w konsekwencji zmiany traktatów – zauważył Andrew A. Michta (członek senior i dyrektor Inicjatywy Strategicznej Scowcroft w think tanku Atlantic Council. Jedynym mającym swój oddział w Polsce). Według niego w Europie nadchodzą ogromne zmiany, a ich negatywne konsekwencje dla stosunków USA z kluczowymi sojusznikami w UE nie zostały jeszcze dostrzeżone w Białym Domu. Tymczasem UE pod naciskami Berlina i Paryża zmierza do najbardziej radykalnej transformacji systemowej, od kiedy została powołana. Transformacji polegającej przede wszystkim na centralizacji władzy, co zmieni zasadniczo dotychczasowy jej charakter, zwłaszcza jeśli chodzi o politykę i gospodarkę naszego kontynentu. Zdaniem M. Rubina zmieni też zasadniczo interakcje Europy ze Stanami Zjednoczonymi. Bo rozpoczynające się na naszych oczach zmiany mają na celu przekształcić UE z konfederacji suwerennych krajów w silnie scentralizowane państwo ze znacznie ograniczoną demokracją.
Zdaniem ekspertów konserwatywnego think tanku Heritage Foundation, jeśli zaproponowane przez AFCO zmiany zostaną zrealizowane, radykalnie przeorganizują władzę w UE, koncentrując ją w Berlinie i Paryżu, gdyż to jest celem federalizacji. Zdaniem A. Michty sens proponowanych zmian jest porównywalny do sytuacji w USA, gdyby wyeliminować Kolegium Elektorów i przenieść procesy wyborcze do głosowania zwykłą większością. Umożliwiłoby to największym stanom amerykańskim swobodne kierowanie całym państwem.
Amerykańscy eksperci zgodnie zwracają uwagę na fundamentalne i niekorzystne zmiany w 10 kluczowych obszarach, w tym w polityce zagranicznej UE, bezpieczeństwie i obronie. Są one zawarte w przyjętym przez PE sprawozdaniu Komisji Spraw Konstytucyjnych. Wszystkie kluczowe kwestie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa są tak sformułowane, że odbiegają od interesów USA. Biały Dom musi np. priorytetowo traktować kraje, których interesy narodowe są najbardziej zbliżone do interesów USA. Nie ma takich zbieżności, obecnie i w perspektywie, ani z Niemcami, ani z Francją. Natomiast jest taka zbieżność, nie tylko obronna, z państwami wschodniej flanki NATO – podkreślają eksperci Heritage Foundation, przywołując tu Inicjatywę Trójmorza. USA jako kluczowy gwarant bezpieczeństwa europejskiego kontynentu muszą wszystko to brać pod uwagę.
Zarówno Andrew Michta, jak i Wilson Beaver, ekspert Heritage Foundation, podkreślają szczególny wkład Polski we wspieranie Ukrainy. Pomoc o wartości 4,5 mld dol., zapewnienie stałego schronienia (poza obozami), pracy lub pełnej pomocy socjalnej dla 1,6 milionów ukraińskich uchodźców. To podstawa do pełnej zgodności Waszyngtonu i Warszawy. Polska – w przeciwieństwie do Niemiec i Francji – wnosi większy wkład ze swojego PKB do wspólnego bezpieczeństwa NATO niż obowiązujące 2 proc. Skutecznie buduje jedną z najpotężniejszych sił zbrojnych w Europie. Czy sfederalizowana UE potrafi to docenić, czy raczej zahamuje. A to jest wbrew amerykańskim interesom – ocenia Wilson Beaver.
Jeśli demokratyczny prezydent Joe Biden zamierza zostawić Europę Niemcom i Francji, to wcale nie znaczy, że republikanie będą się na to godzić. Tym bardziej że konserwatywne, a wpływowe think tanki negatywnie to oceniają jako niezgodne z interesami USA. Nie wydaje się, aby prezydentura w USA w 2024 r. pozostała w rękach demokratów. Republikanin w Białym Domu byłby dla Polski chyba bardziej korzystny. Widać tu konkretne zadania za oceanem dla polskich ugrupowań patriotycznych i dla naszego MSZ.
"Putin nie zatrzyma się, jeśli zajmie Ukrainę"
LIoyd J. Austin, sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych:
Putin nie zatrzyma się, jeśli zajmie Ukrainę. Potem pójdzie na kraje bałtyckie, a następnie wy i wasi towarzysze broni znajdziecie się na linii frontu, walcząc bezwzględnie z Putinem, którego powinniśmy byli, czy też Ukraina mogła, zatrzymać wcześniej.
Tekst pochodzi z 48 (1818) numeru „Tygodnika Solidarność”.