Paweł Jędrzejewski: Parlament Europejski głosował za końcem Unii, jaką znamy

Parlament Europejski uchwalił w ubiegłym tygodniu rezolucję, w której opowiedział się za zmianą traktatów unijnych.
Apokaliptyczne miasto. Ilustracja poglądowa Paweł Jędrzejewski: Parlament Europejski głosował za końcem Unii, jaką znamy
Apokaliptyczne miasto. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

291 europosłów było za, 274 przeciw, a 44 wstrzymało się od głosu. Z tego głosowania jeszcze absolutnie nic ostatecznego nie wynika, ale bez zgody Parlamentu ten niebezpieczny proces nie mógłby się kontynuować.

Czytaj również: Belgijskie media o kłamstwach aktywistów na temat imigrantów na polsko-białoruskiej granicy

Prokuratura podjęła decyzję ws. prezesa PiS
 

Czego dotyczyłyby zmiany w traktatach, gdyby stały się faktem?

Przede wszystkim porzucenia zasady jednomyślności w głosowaniach w Radzie UE w 65 obszarach, utworzenia nowych kompetencji wyłącznych w Unii w zakresie ochrony środowiska i bioróżnorodności, znacznego poszerzenia kompetencji współdzielonych w siedmiu nowych obszarach: polityce zagranicznej, bezpieczeństwie, ochronie granic, zdrowiu publicznym, obronie cywilnej, przemyśle oraz edukacji. Zmiany objęłyby także tzw. większość kwalifikowaną, konieczną do podjęcia decyzji. Bez wchodzenia w szczegóły: obniżona zostałaby ta większość z 65% do 50%. Cel oczywisty: zwiększyć siłę wielkich państw w Unii kosztem małych.

Ponadto skład Komisji Europejskiej zostałby ograniczony do 15 osób, czyli nie każde państwo należące do UE miałoby swojego komisarza. Jednocześnie kompetencje Komisji Europejskiej zostałyby zwiększone. Łatwiej byłoby zawieszać w prawach członków UE te kraje, które zostaną uznane za naruszające „wartości unijne”, czyli „praworządność”, „demokrację”, „wolność”, „prawa człowieka” oraz „równość”. A więc pojęcia ze swojej natury ogólnikowe, nieprecyzyjne, czyli stwarzające pole do nadużyć.

Marginalną, ale charakterystyczną ciekawostkę stanowi fakt, że z tekstu traktatów unijnych zniknęłyby słowa „mężczyźni” i „kobiety”. Parlament „proponuje zastąpienie wyrażenia «równość kobiet i mężczyzn» zwrotem «równouprawnienie płci» [gender equality] w całym tekście traktatów” – czytamy na internetowej stronie PE. Powód? Wiadomo: ideologiczny. Ideologia gender, według której dwie płci to „średniowiecze”.

 

Likwidacja weta, czyli legalizacja przymusu

Najważniejszy w tym całym projekcie jest radykalny pomysł likwidacji weta, czyli odebrania mniejszym państwom – pod względem liczby ludności, siły gospodarki i znaczenia politycznego – prawa do obrony przed presją ze strony Unii, czyli państw większych i silniejszych. Weto jest jedyną bronią słabych w sytuacji, gdy „Bruksela” zmuszałaby ich do czegoś, co jest dla nich nie do zaakceptowania. Oczywiste jest, że przynależność do Unii Europejskiej nie miała gwarantować każdemu państwu realizacji w ramach Unii wszystkich swoich projektów, ale gwarantowała, że nigdy nie zostanie ono zmuszone do uczestniczenia w projektach jednoznacznie niechcianych. Po to jest weto. Jego likwidacja w tak wielu obszarach zmieniłaby Unię całkowicie. Ten projekt spowodowałby, że mniejsze państwa musiałyby godzić się – w dramatycznie większym zakresie niż obecnie – z przymusem wynikającym z przynależności do Unii Europejskiej. Z kolei kraje duże i silne zyskałyby bezprecedensowe dotąd narzędzia nacisku, szantażu i przemocy. To są oczywiste konsekwencje proponowanych zmian w traktatach. Obecnie przymus w Unii dotyczy wyłącznie dotrzymywania zobowiązań, na które każde państwo wyraziło zgodę. Gdyby zmiany w traktatach stały się faktem, a do tego sytuacja zmierza, państwa byłyby zmuszane do przestrzegania odgórnych ustaleń, na które nie tylko nie wyraziły zgody, ale były im przeciwne. Byłaby to całkowita zmiana jakościowa tego, czym jest Unia. Byłby to koniec Unii, jaką znamy.

 

Co z suwerennością?

Czy zgoda na zmiany traktatów byłaby równoznaczna z utratą suwerenności przez kraje zrzeszone w Unii?

Bez wątpienia. Największe państwa w Unii zyskałyby narzędzia do narzucania innym swojej polityki w olbrzymim zakresie spraw dotykających życia milionów obywateli nie swoich własnych, ale cudzych państw. Mniejsze państwa nie miałyby narzędzi obrony.

Zwróćmy uwagę, że autorami poprawek jest polityczna – bardziej lub mniej jawna – lewa strona. To udowadnia, komu się marzy Europejski Związek Radziecki, w którym taki kraj jak Polska miałby tyle do powiedzenia we własnych sprawach, ile miały np. Tadżycka czy Litewska Socjalistyczna Republika Radziecka w ZSRR. Za myśleniem, które przesądziło, że ten projekt w ogóle powstał, kryje się przekonanie lewej strony o własnej wyższości, bo przecież jest oczywiste, że w zamyśle wprowadzili te poprawki „pod siebie”, a nie pod swoich przeciwników politycznych.

Ponieważ kilkuetapowe procedury dotyczące zmian w traktatach będą trwały jeszcze długo, politycy Platformy Obywatelskiej (np. Marcin Kierwiński) i Polskiego Stronnictwa Ludowego (np. Władysław Teofil Bartoszewski) uspokajają, że nie ma powodu do martwienia się zmianami, bo projekt z czasem padnie. Padnie czy nie padnie, jest faktem, że powstał i że został zaaprobowany przez Parlament. Inni także przekonują, że to jeszcze lata starań i w ogóle pewnie nic z tego nie wyjdzie, a jeśli wyjdzie, to w dalekiej przeszłości, więc czym tu się przejmować i dlaczego już teraz? Przegłosowane przez Parlament Europejski zmiany zostały przygotowane przez pięć frakcji – Europejskiej Partii Ludowej (EPL), socjaldemokratów (S&D), liberałów (Renew), Zielonych i Lewicy. Posłowie Platformy i PSL-u głosowali przeciwko, co jest o tyle dziwne, że to przecież frakcja (EPL) w Parlamencie Europejskim, do której należą, jest współautorką projektu zmian. Czyli jednocześnie są i za i przeciw? To co najmniej niepokojące.

 

Co dalej z tym koszmarnym projektem?

Już niedługo, bo 12 grudnia projekt zmian ma być przedmiotem obrad rady ministrów ds. europejskich. Najprawdopodobniej istnieje wystarczającą większość, żeby temat został przekazany Radzie Europejskiej, która zwykłą większością głosów zwoła Konwent. W jego skład wchodzą przedstawiciele państw zrzeszonych w UE i instytucji unijnych. Konwent sformułuje traktat, który powędruje do Rady Europejskiej. Przewodniczący Rady Europejskiej zwoła konferencję przedstawicieli rządów państw zrzeszonych w UE, po czym uzgodniony traktat będzie gotowy do podpisania. Oczywiście na koniec musi zostać ratyfikowany przez wszystkie kraje, które go podpisały. Czyli niby nic się jeszcze nie stało, ale przecież sam fakt, że projekt zmian w traktatach powstał i że Parlament go poparł, mówi wiele o niebezpiecznym, a nawet przerażającym kierunku, w którym zmierza w tej chwili UE. Obecność w Unii staje się po raz pierwszy w historii autentycznie niebezpieczna dla niektórych zrzeszonych w niej państw i ich obywateli.

Wydaje się, że autorzy projektu zmian stosują świadomie taktykę znaną od tysięcy lat z sumeryjskich targowisk, na których sprzedawca, chcący uzyskać 10 sztuk srebra za swój towar, musi rozpocząć negocjacje od domagania się 50 sztuk srebra. Ustawiają tak nierealistycznie wysoko poprzeczkę swoich żądań, żeby w negocjacjach przekonująco udawać, że idą na ogromny kompromis, rezygnując z wielkiej części żądań, a i tak osiągnąć to, na czym im najbardziej zależało. Czyli np. zmianę definicji „większości kwalifikowanej”?

 

Dziewięć głosów na tak

Za rezolucją, czyli za zmianami w traktatach głosowało dziewięciu lewicowych polskich posłów – Róża Thun, Marek Balt, Marek Belka, Robert Biedroń, Włodzimierz Cimoszewicz, Łukasz Kohut, Bogusław Liberadzki, Leszek Miller oraz Sylwia Spurek. Część z nich dostała się do Parlamentu za sprawą Donalda Tuska, który w roku 2019 zaprosił ich na listy wyborcze Koalicji Europejskiej. I ci ludzie, w tym byli premierzy, głosowali za zmianami ograniczającymi drastycznie suwerenność Polski. Zaskakujące?

Dwa najprostsze działania matematyczne – odejmowanie i dodawanie – udowadniają, że właśnie dziewięć głosów (rzecz jasna, jakichkolwiek głosów, a nie akurat głosów polskich posłów) zadecydowało o ostatecznym wyniku głosowania. Otóż, jeżeli np. ci, których wymieniłem, głosowaliby przeciwko, to od liczby 291 trzeba odjąć 9. Wówczas za zmianami w traktatach unijnych głosowałoby 282 posłów. Jednocześnie te 9 głosów trzeba dodać do liczby głosów przeciwnych zmianom. 274 plus 9 to 283. Czyli rezolucja nie zyskałaby poparcia Parlamentu Europejskiego, bo ostateczny rezultat głosowania byłby wówczas 282 za zmianami traktatów i 283 przeciwko zmianom. Wtedy projekt przepadłby jednym głosem i wylądowałby w koszu. Matematyka jest tu jednoznaczna i nie kłamie.


 

POLECANE
Niemieckie medium, w którym publikowano instrukcję stosowania wobec PiS metod policyjnych na liście niemieckich służb gorące
Niemieckie medium, w którym publikowano "instrukcję" stosowania wobec PiS "metod policyjnych" na liście niemieckich służb

Bawarski Urząd Ochrony Konstytucji opublikował analizę rosyjskiej kampanii dezinformacyjnej nazywanej w dokumencie "DOPPELGÄNGER". Co ciekawe przewija się w niej nazwa medium, które publikowało artykuły Klausa Bachmanna, który wzywał do stosowania "metod policyjnych" wobec PiS i Andrzeja Dudy.

Czarna seria. Nie żyje następny żołnierz z ostatniej chwili
Czarna seria. Nie żyje następny żołnierz

Armię dotyka seria tragicznych wydarzeń. Tym razem o śmierci żołnierza poinformowała 18. Dywizja Zmechanizowana.

Adam Bodnar podziękował za przewrócenie państwa konstytucyjnego gorące
Adam Bodnar podziękował za "przewrócenie państwa konstytucyjnego"

Donald Tusk i Adam Bodnar odbyli wielogodzinne spotkanie z przedstawicielami ściśle wyselekcjonowanych i najbardziej upolitycznionych środowisk sędziowskich.

Niemieccy pracodawcy gorzej opłacają obcokrajowców tylko u nas
Niemieccy pracodawcy gorzej opłacają obcokrajowców

Niemiecki rząd przyznaje w publikacji Bundestagu, ze w Niemczech średnie miesięczne wynagrodzenie dla pracujących na pełen etat wynosi 3 945 euro dla Niemców i 3 034 euro dla obcokrajowców. Mediana wynagrodzeń obcokrajowców była zatem o 911 euro lub 23 procent niższa niż w przypadku Niemców.

Dramat nad jeziorem Ukiel w Olsztynie z ostatniej chwili
Dramat nad jeziorem Ukiel w Olsztynie

W sobotę na niestrzeżonej plaży nad jeziorem Ukiel w Olsztynie doszło do tragicznego wypadku. 36-letni mężczyzna stracił życie, próbując uratować swojego siedmioletniego syna, który wpadł do wody podczas zabawy na pontonie.

Nie żyje znany piłkarz z ostatniej chwili
Nie żyje znany piłkarz

Media obiegła informacja o śmierci byłego piłkarza reprezentacji Szkocji. Ron Yeats miał 86 lat.

Technicy działają. Potężna awaria na niemieckiej kolei z ostatniej chwili
"Technicy działają". Potężna awaria na niemieckiej kolei

W sobotę, 7 września doszło do poważnej awarii systemu łączności Deutsche Bahn, która sparaliżowała ruch kolejowy w środkowych Niemczech.

Nowa prognoza IMGW. Oto co nas czeka w najbliższych dniach z ostatniej chwili
Nowa prognoza IMGW. Oto co nas czeka w najbliższych dniach

Jak poinformował IMGW, Europa wschodnia, północna oraz częściowo centralna znajdują się w zasięgu słabnącego wyżu znad zachodniej Rosji, pozostała część kontynentu pod wpływem rozległego niżu z ośrodkiem nad Wielką Brytanią. Zachodnia i centralna Polska będzie w zasięgu zatoki niżu z ośrodkiem nad Wielką Brytanią, a wschodnie obszary kraju pozostaną na skraju wyżu z centrum nad zachodnią Rosją. Na przeważający obszar kraju z południa będzie napływać powietrze pochodzenia zwrotnikowego, jedynie wschód pozostanie w powietrzu polarnym, kontynentalnym.

Anna Lewandowska podzieliła się radosną wiadomością. W sieci lawina gratulacji z ostatniej chwili
Anna Lewandowska podzieliła się radosną wiadomością. W sieci lawina gratulacji

Anna Lewandowska podzieliła się w mediach społecznościowych radosną wiadomością.

Kiedy się Pan dowiedział? Niemcy budują swoje CPK. Jest interpelacja do Tuska z ostatniej chwili
"Kiedy się Pan dowiedział?" Niemcy budują swoje CPK. Jest interpelacja do Tuska

Lufthansa w niedawnym komunikacie prasowym informowała, że firma ma planach poczynić wielką wartą 600 milionów euro inwestycję. Chodzi o gruntowną modernizację hubu cargo na lotnisku we Frankfurcie. Wszystko miałoby odbyć się do 2030 roku. W związku z tymi ambitnymi planami poseł PiS Sebastian Łukaszewicz zwrócił się do Premiera Donalda Tuska z interpelacją w której zawarł 4 ważne pytania.

REKLAMA

Paweł Jędrzejewski: Parlament Europejski głosował za końcem Unii, jaką znamy

Parlament Europejski uchwalił w ubiegłym tygodniu rezolucję, w której opowiedział się za zmianą traktatów unijnych.
Apokaliptyczne miasto. Ilustracja poglądowa Paweł Jędrzejewski: Parlament Europejski głosował za końcem Unii, jaką znamy
Apokaliptyczne miasto. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

291 europosłów było za, 274 przeciw, a 44 wstrzymało się od głosu. Z tego głosowania jeszcze absolutnie nic ostatecznego nie wynika, ale bez zgody Parlamentu ten niebezpieczny proces nie mógłby się kontynuować.

Czytaj również: Belgijskie media o kłamstwach aktywistów na temat imigrantów na polsko-białoruskiej granicy

Prokuratura podjęła decyzję ws. prezesa PiS
 

Czego dotyczyłyby zmiany w traktatach, gdyby stały się faktem?

Przede wszystkim porzucenia zasady jednomyślności w głosowaniach w Radzie UE w 65 obszarach, utworzenia nowych kompetencji wyłącznych w Unii w zakresie ochrony środowiska i bioróżnorodności, znacznego poszerzenia kompetencji współdzielonych w siedmiu nowych obszarach: polityce zagranicznej, bezpieczeństwie, ochronie granic, zdrowiu publicznym, obronie cywilnej, przemyśle oraz edukacji. Zmiany objęłyby także tzw. większość kwalifikowaną, konieczną do podjęcia decyzji. Bez wchodzenia w szczegóły: obniżona zostałaby ta większość z 65% do 50%. Cel oczywisty: zwiększyć siłę wielkich państw w Unii kosztem małych.

Ponadto skład Komisji Europejskiej zostałby ograniczony do 15 osób, czyli nie każde państwo należące do UE miałoby swojego komisarza. Jednocześnie kompetencje Komisji Europejskiej zostałyby zwiększone. Łatwiej byłoby zawieszać w prawach członków UE te kraje, które zostaną uznane za naruszające „wartości unijne”, czyli „praworządność”, „demokrację”, „wolność”, „prawa człowieka” oraz „równość”. A więc pojęcia ze swojej natury ogólnikowe, nieprecyzyjne, czyli stwarzające pole do nadużyć.

Marginalną, ale charakterystyczną ciekawostkę stanowi fakt, że z tekstu traktatów unijnych zniknęłyby słowa „mężczyźni” i „kobiety”. Parlament „proponuje zastąpienie wyrażenia «równość kobiet i mężczyzn» zwrotem «równouprawnienie płci» [gender equality] w całym tekście traktatów” – czytamy na internetowej stronie PE. Powód? Wiadomo: ideologiczny. Ideologia gender, według której dwie płci to „średniowiecze”.

 

Likwidacja weta, czyli legalizacja przymusu

Najważniejszy w tym całym projekcie jest radykalny pomysł likwidacji weta, czyli odebrania mniejszym państwom – pod względem liczby ludności, siły gospodarki i znaczenia politycznego – prawa do obrony przed presją ze strony Unii, czyli państw większych i silniejszych. Weto jest jedyną bronią słabych w sytuacji, gdy „Bruksela” zmuszałaby ich do czegoś, co jest dla nich nie do zaakceptowania. Oczywiste jest, że przynależność do Unii Europejskiej nie miała gwarantować każdemu państwu realizacji w ramach Unii wszystkich swoich projektów, ale gwarantowała, że nigdy nie zostanie ono zmuszone do uczestniczenia w projektach jednoznacznie niechcianych. Po to jest weto. Jego likwidacja w tak wielu obszarach zmieniłaby Unię całkowicie. Ten projekt spowodowałby, że mniejsze państwa musiałyby godzić się – w dramatycznie większym zakresie niż obecnie – z przymusem wynikającym z przynależności do Unii Europejskiej. Z kolei kraje duże i silne zyskałyby bezprecedensowe dotąd narzędzia nacisku, szantażu i przemocy. To są oczywiste konsekwencje proponowanych zmian w traktatach. Obecnie przymus w Unii dotyczy wyłącznie dotrzymywania zobowiązań, na które każde państwo wyraziło zgodę. Gdyby zmiany w traktatach stały się faktem, a do tego sytuacja zmierza, państwa byłyby zmuszane do przestrzegania odgórnych ustaleń, na które nie tylko nie wyraziły zgody, ale były im przeciwne. Byłaby to całkowita zmiana jakościowa tego, czym jest Unia. Byłby to koniec Unii, jaką znamy.

 

Co z suwerennością?

Czy zgoda na zmiany traktatów byłaby równoznaczna z utratą suwerenności przez kraje zrzeszone w Unii?

Bez wątpienia. Największe państwa w Unii zyskałyby narzędzia do narzucania innym swojej polityki w olbrzymim zakresie spraw dotykających życia milionów obywateli nie swoich własnych, ale cudzych państw. Mniejsze państwa nie miałyby narzędzi obrony.

Zwróćmy uwagę, że autorami poprawek jest polityczna – bardziej lub mniej jawna – lewa strona. To udowadnia, komu się marzy Europejski Związek Radziecki, w którym taki kraj jak Polska miałby tyle do powiedzenia we własnych sprawach, ile miały np. Tadżycka czy Litewska Socjalistyczna Republika Radziecka w ZSRR. Za myśleniem, które przesądziło, że ten projekt w ogóle powstał, kryje się przekonanie lewej strony o własnej wyższości, bo przecież jest oczywiste, że w zamyśle wprowadzili te poprawki „pod siebie”, a nie pod swoich przeciwników politycznych.

Ponieważ kilkuetapowe procedury dotyczące zmian w traktatach będą trwały jeszcze długo, politycy Platformy Obywatelskiej (np. Marcin Kierwiński) i Polskiego Stronnictwa Ludowego (np. Władysław Teofil Bartoszewski) uspokajają, że nie ma powodu do martwienia się zmianami, bo projekt z czasem padnie. Padnie czy nie padnie, jest faktem, że powstał i że został zaaprobowany przez Parlament. Inni także przekonują, że to jeszcze lata starań i w ogóle pewnie nic z tego nie wyjdzie, a jeśli wyjdzie, to w dalekiej przeszłości, więc czym tu się przejmować i dlaczego już teraz? Przegłosowane przez Parlament Europejski zmiany zostały przygotowane przez pięć frakcji – Europejskiej Partii Ludowej (EPL), socjaldemokratów (S&D), liberałów (Renew), Zielonych i Lewicy. Posłowie Platformy i PSL-u głosowali przeciwko, co jest o tyle dziwne, że to przecież frakcja (EPL) w Parlamencie Europejskim, do której należą, jest współautorką projektu zmian. Czyli jednocześnie są i za i przeciw? To co najmniej niepokojące.

 

Co dalej z tym koszmarnym projektem?

Już niedługo, bo 12 grudnia projekt zmian ma być przedmiotem obrad rady ministrów ds. europejskich. Najprawdopodobniej istnieje wystarczającą większość, żeby temat został przekazany Radzie Europejskiej, która zwykłą większością głosów zwoła Konwent. W jego skład wchodzą przedstawiciele państw zrzeszonych w UE i instytucji unijnych. Konwent sformułuje traktat, który powędruje do Rady Europejskiej. Przewodniczący Rady Europejskiej zwoła konferencję przedstawicieli rządów państw zrzeszonych w UE, po czym uzgodniony traktat będzie gotowy do podpisania. Oczywiście na koniec musi zostać ratyfikowany przez wszystkie kraje, które go podpisały. Czyli niby nic się jeszcze nie stało, ale przecież sam fakt, że projekt zmian w traktatach powstał i że Parlament go poparł, mówi wiele o niebezpiecznym, a nawet przerażającym kierunku, w którym zmierza w tej chwili UE. Obecność w Unii staje się po raz pierwszy w historii autentycznie niebezpieczna dla niektórych zrzeszonych w niej państw i ich obywateli.

Wydaje się, że autorzy projektu zmian stosują świadomie taktykę znaną od tysięcy lat z sumeryjskich targowisk, na których sprzedawca, chcący uzyskać 10 sztuk srebra za swój towar, musi rozpocząć negocjacje od domagania się 50 sztuk srebra. Ustawiają tak nierealistycznie wysoko poprzeczkę swoich żądań, żeby w negocjacjach przekonująco udawać, że idą na ogromny kompromis, rezygnując z wielkiej części żądań, a i tak osiągnąć to, na czym im najbardziej zależało. Czyli np. zmianę definicji „większości kwalifikowanej”?

 

Dziewięć głosów na tak

Za rezolucją, czyli za zmianami w traktatach głosowało dziewięciu lewicowych polskich posłów – Róża Thun, Marek Balt, Marek Belka, Robert Biedroń, Włodzimierz Cimoszewicz, Łukasz Kohut, Bogusław Liberadzki, Leszek Miller oraz Sylwia Spurek. Część z nich dostała się do Parlamentu za sprawą Donalda Tuska, który w roku 2019 zaprosił ich na listy wyborcze Koalicji Europejskiej. I ci ludzie, w tym byli premierzy, głosowali za zmianami ograniczającymi drastycznie suwerenność Polski. Zaskakujące?

Dwa najprostsze działania matematyczne – odejmowanie i dodawanie – udowadniają, że właśnie dziewięć głosów (rzecz jasna, jakichkolwiek głosów, a nie akurat głosów polskich posłów) zadecydowało o ostatecznym wyniku głosowania. Otóż, jeżeli np. ci, których wymieniłem, głosowaliby przeciwko, to od liczby 291 trzeba odjąć 9. Wówczas za zmianami w traktatach unijnych głosowałoby 282 posłów. Jednocześnie te 9 głosów trzeba dodać do liczby głosów przeciwnych zmianom. 274 plus 9 to 283. Czyli rezolucja nie zyskałaby poparcia Parlamentu Europejskiego, bo ostateczny rezultat głosowania byłby wówczas 282 za zmianami traktatów i 283 przeciwko zmianom. Wtedy projekt przepadłby jednym głosem i wylądowałby w koszu. Matematyka jest tu jednoznaczna i nie kłamie.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe