Karuzela z Blogerami. Grzegorz „GrzechG” Gołębiewski: Polska recepta
W jakiejś mierze rządy Emmanuela Macrona czy Olafa Scholza pchają cały kontynent ku kulturowej zapaści, oddając ster wszelkiej maści ideologom, głoszącym koniec państw narodowych, koniec religii, koniec cywilizacji judeo-grecko-chrześcijańskiej. Wszystko to dzieje się w imię utopijnej wizji silnej zjednoczonej Europy, tak zjednoczonej, że w zasadzie państwa nie będą miały w niej racji bytu. Z jednym zasadniczym wyjątkiem – Niemiec. Platforma Obywatelska i jej lider Donald Tusk doskonale wiedzą (i to od lat), o co toczy się ten wielki europejski bój, i wybrali po prostu stanie u boku Niemiec i Brukseli w kontrze do własnego kraju, do jego narodowych i podstawowych interesów geopolitycznych i gospodarczych. Niezależnie od tego, jak zakończy się wojna na Ukrainie, Niemcy chcą być hegemonem na kontynencie, chcą dyktować warunki całej reszcie państw i miękki jak na razie opór Francji niewiele tu znaczy. Praktycznie za wszystkimi działaniami wymierzonymi w Polskę od Turowa po pakt migracyjny stoi Berlin. Jeśli będzie więc tak, że jesienne wybory wygra Prawo i Sprawiedliwość, to po chwilowym uspokojeniu sytuacji, namyśle Scholza i Tuska, bój o Polskę rozpocznie się na nowo. Po prostu nie odpuszczą.
Polska zwycięska (w rozumieniu wygranej PiS) będzie nadal atakowana przy każdej okazji, a jej rządy będą już wprost określane jako autorytarne, rasistowskie i nacjonalistyczne. To wszystko – co paradoksalne po części – będzie się działo przy rosnącym nadal potencjale polskiej gospodarki i jeszcze większej wymianie handlowej z Niemcami (!). Innymi słowy będziemy coraz bogatsi, coraz ważniejsi na kontynencie, uzbrojeni po zęby, ale jednocześnie traktowani jako hamulcowi nowej bezpaństwowej, totalitarnej Europy – usianej nakazami, dyrektywami i karami za nieposłuszeństwo. Nawet jeśli Donald Tusk, po przegranych wyborach, zniknie na jakiś czas z polskiej polityki (o ile mu pozwolą), to w sukurs przyjdą nowe partyjne zastępy gotowe za Brukselę i Berlin oddać swoje życie. Nie ma w tym nic nowego, że w naszej Rzeczypospolitej działają stronnictwa, które nie widzą perspektywy Polski wolnej i niepodległej, zdolnej do przeciwstawienia się Berlinowi czy Brukseli w obronie własnych narodowych interesów. Co gorsza, czasami nawet w obozie władzy brakuje tej wiary we własne siły.
Recepta na sukces jest bardzo prosta: żmudnie, krok po kroku, wbrew groźbom, karom, różnym połajankom i histerycznym pokrzykiwaniom lokalnej opozycji brukselskiej realizować plan budowy zamożnego i silnego militarnie państwa. Nie tylko z powodu zagrożenia, jakie płynie z Moskwy, ale także dlatego, by być przygotowanym w przyszłości na ewentualne inne dramatyczne zmiany w Europie. Żaden porządek pokojowy nie jest wieczny, pragmatyczna idea wolnego rynku w Europie, swobodnej konkurencji już właściwie legła w gruzach. Bruksela chce wszystko kontrolować, regulować, oczywiście w interesie najsilniejszych. Jeśli obecnie rządzącym wydaje się, że trzecia kadencja będzie w końcu oddechem od nieustającego ataku z zewnątrz i od wewnątrz, to już teraz powinni budować strategię walki o polskie interesy na kolejne pięć, dziesięć lat. Bo może właśnie za dziesięć lat siła Polski będzie na tyle duża, że zapoczątkuje to wreszcie budowę nowego ładu w Europie, bez dominacji Berlina, bez dominacji Brukseli.