Nie tylko Wrocław. Para zabrzan zawiadomiła prokuraturę o agresywnej i niezasadnej interwencji policji

Co się wydarzyło podczas nocnej, policyjnej interwencji na stacji benzynowej Łukoil przy ul. Miarki w samym centrum Zabrza? Na to pytanie będzie szukała odpowiedzi prokuratura po zawiadomieniu złożonym przez 22-letniego Pawła Rudzkiego oraz jego partnerki 31-letniej Romany Brzózki. Banalne na pozór wyjście po drobne zakupy zakończyły się interwencją wobec zabrzan aż dwóch patroli policji. Mężczyzna twierdzi, że „sponiewierało” i dotkliwie poturbowało go aż czterech policjantów, skuwając kajdankami na ziemi, zawożąc do izby wytrzeźwień mimo braku upojenia alkoholowego i podstępem wyciągając od niego podpisy pod niewypełnionymi wówczas mandatami. Z kolei dwóch pozostałych policjantów również miało skuć kajdankami w pełni trzeźwą kobietę próbującą nagrywać telefonem komórkowym całe zajście. Ale równie dziwne i niepokojące rzeczy działy się potem, gdy Rudzki próbował złożyć na policji zawiadomienie o pobiciu go przez funkcjonariuszy. Twierdzi, że dyżurny komisariatu II w ogóle odesłał go z kwitkiem, zaś na komendzie przez tydzień nie potrafiono umówić go na wykonanie zdjęć obrażeń ciała z technikiem kryminalistyki.

Nagłośniona ostatnio bulwersująca historia śmierci młodego człowieka po „przesłuchaniu” w toalecie komisariatu wrocławskiej policji, stała się dla części środowisk świetnym medialnym i politycznym batem na nielubiany rząd. Bez względu jednak na polityczne sympatie i antypatie wydaje się, że ta sprawa skupia jak w soczewce dwie podstawowe choroby trapiące polską policję: część mundurowych czuje się totalnie bezkarna i utwierdza ich w tym przekonaniu źle rozumiana zawodowa solidarność. Zaś wszczynane przez szefów komend postępowania dyscyplinarne zazwyczaj nie mają szans na ujawnienie pełnej prawdy i przyznanie racji poszkodowanym – wszak uznanie winy szeregowego policjanta oznaczałoby jednocześnie przyznanie się samego komendanta do braku właściwego nadzoru nad podwładnymi! Jako dziennikarz śledczy i interwencyjny na Śląsku widziałem takie historie po wielokroć. Najnowszą ujawniłem na łamach ostatniego wydania „Głosu Zabrza i Rudy Śląskiej”. Historia choć nie zakończona tak dramatycznie jak we Wrocławiu, pokazuje jednak podobny system działania stróżów prawa.

– Nie zostawimy tak tej sprawy, potraktowano nas jak „bydło” choć ani nikogo nie napadliśmy, ani nie okradliśmy – mówi zabrzanin Paweł Rudzki.
- Do Zabrza przeprowadziłam się zaledwie dwa miesiące temu spod Poznania. Sama mam wśród znajomych policjantów, nie wiem czy w życiu aby jeden mandat miałam wystawiony do zapłaty. Tymczasem w tym mieście stróże prawa potraktowali mnie jak bandziora – rzucili mną o radiowóz, siłą wykręcili ręce, skuli kajdankami od tyłu i wrzucili do samochodu. I choć nawet jednego piwa nie wypiłam tego wieczoru, jeszcze mi się odgrażali odwiezieniem na izbę wytrzeźwień – mówi zalewając się łzami Romana Brzózka.
 
Namolny klient…
Była noc z soboty na niedzielę (6/7 maja br). Para mieszkająca w okolicach placu Wolności wracając od znajomych postanowiła zrobić drobne sprawunki na stacji benzynowej. Zdziwiło ich, że choć była dopiero godz. 23.30, personel placówki już zawiesił obsługę w związku z kasowym podsumowaniem dnia i wywiesił kartkę z informacją, iż będzie nieczynne do godz. 0.15.

- Zauważyłem jednak kierowcę, który bez problemu zatankował samochód i wszedł do środka zapłacić. Wszedłem więc za nim pytając czy dzielą klientów na lepszych i gorszych, domagając się obsłużenia i mnie. Niestety, pani wyprosiła mnie na zewnątrz, zamykając mi wielkie przesuwne drzwi niemal przed samym nosem. Zdenerwowałem się trochę, uderzyłem ręką w te drzwi i na tym się skończyło. Usiadłem z kobietą tuż obok i zamierzaliśmy czekać. Zauważyliśmy, że ekspedientka sięgnęła po telefon – wspomina Paweł Rudzki.

Jak relacjonuje para, niedługo potem na stację zajechały dwa policyjne patrole w sile sześciu mundurowych. Jeden z nich wszedł na chwilę do środka i po błyskawicznej wymianie zdań z kobietą przystąpił do legitymowania Rudzkiego. 
- Tłumaczyłem, że dowodu osobistego nie mam przy sobie i nie szukam problemów, tylko chciałem coś kupić na stacji. Ponieważ policjant coraz agresywniej i niegrzecznie się do mnie odzywał i bynajmniej sam nie zamierzał się przedstawić, w nerwach rzuciłem jeszcze do kobiety w dosadnych słowach, iż w takim razie idziemy do domu, bo jeszcze krzywda nas spotka. Gdy zrobiłem krok, gliniarz rzucił się na mnie od tyłu i chwytem obezwładniającym za szyję powalił na ziemię. Krzyczałem, że nie mogę oddychać, bo mam astmę, że się normalnie duszę. Efekt był taki, że rzuciło się na mnie w sumie czterech policjantów. Dotkliwie mnie poturbowali – opowiada zabrzanin. 
Frajer z ultimatum?
Apelował do stróżów prawa, by przejrzeli monitoring stacji w celu upewnienia się, że para nie stanowiła żadnego zagrożenia. Chciał też, by na miejscu sprawdzono, iż nie jest pijany, a jedynie po – jak to określił – mocniejszym piwie. Mundurowi jednak zdecydowali inaczej i ruszyli z nim w stronę izby wytrzeźwień. Nim odjechali, Rudzki widział jeszcze jak drugi z patroli bezwzględnie potraktował jego partnerkę.
- Próbowałam coś nagrać komórką, w poczuciu bezradności i absurdalności całej sytuacji zamierzałam nawet wezwać na pomoc policję. Ale stróże prawa przecież byli na miejscu – opowiada kobieta.
Rudzki twierdzi, że po dowiezieniu go na izbę wytrzeźwień, a przed wejściem do środka, policjanci postawili mu ultimatum: albo podpisze kilka mandatów in blanco i zostanie puszczony wolno, albo trafi na noc do wytrzeźwienia. W końcu blankiety podpisał, ale na wolność i tak nie wyszedł. – Śmiali się ze mnie, że frajer jestem – dodaje Rudzki.

Twierdzi, że alkomat wskazał wynik 0,23 mg/l, a więc poniżej progu prawnego pozwalającego uznać człowieka za nietrzeźwego. Mimo to noc przyszło mu spędzić na izbie, wśród innych mężczyzn mocno nadużywających trunków. Na odchodnym wręczono mu jeszcze rachunek na 280 złotych. 

- Gdy wrócił do domu, miał jeden wielki siniak wokół oka, także liczne obicia i zasiniaczenia na plecach i rękach – dodaje Romana. 

Mężczyzna w dniu wyjścia – w niedzielę – od razu udał się na II komisariat policji w Zabrzu, by złożyć oficjalne zawiadomienie o pobiciu go przez stróżów prawa.
– Dyżurny powiedział, że nie przyjmie ode mnie zawiadomienia na kolegów. Oficjalnie dlatego, iż w niedzielę nie ma komu wykonywać czynności związanych z przyjęciem zgłoszenia – mówi Rudzki.
Przyjęto go dopiero w komendzie miejskiej. Ale i tu piętrzyły się trudności. Spisująca jego relację policjantka wyznaczyła mu nowy termin zgłoszenia się, by rzekomo nieobecny wówczas technik kryminalistyki mógł wykonać zdjęcia obrażeń ciała Rudzkiego.

– Gdy przyszedłem dwa dni później z kolei tej policjantki nie było. Przepisano mi więc termin na… za tydzień – mówi zabrzanin. W końcu na jego wyraźne żądania zdjęcia wykonał jeden z policjantów komórką… Na obdukcję lekarską Rudzki nie dotarł, bo nikt w komendzie mu tego ani nie podpowiedział, ani nawet nie zasugerował. A tylko taki dokument jest niepodważalnym dowodem medycznym i to pod warunkiem, że wykonanym jak najszybciej po zajściu.
(Nie)zabezpieczone nagranie
W sprawie pojawia się jeszcze dziwna sprawa zabezpieczania nagrań monitoringu ze stacji benzynowej. Rudzki swoimi kanałami ustalił, że już dwa dni po całym zajściu na stacji zjawili się policjanci próbujący „zabrać” nagranie, jednakże personel miał odmówić im do czasu przedłożenia prokuratorskiej decyzji w tej sprawie. Sam Rudzki podejrzewa, że mogła to być nieformalna próba wyprzedzającego przejęcia nagrania. Był dotąd jednak przekonany – po rozmowie w prokuraturze – że owe nagranie zostało w końcu oficjalnie zabezpieczone. 

- Na podstawie rozmowy z referentem tej sprawy wydaje mi się, że takiego zabezpieczenia nie dokonano. Ale to już nie do nas należy, bo 11 maja przekazaliśmy materiały tej sprawy do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach, celem wyznaczenie innej jednostki do dalszego prowadzenia postępowania – powiedziała mi w ubiegłą środę Ewa Grott, zastępca prokuratora rejonowego w Zabrzu. 

- A według moich ustaleń to nagranie zostało zabezpieczone z nadzieją na to, że wydatnie pomoże w odtworzeniu tamtych zajść – przekonuje z kolei Agnieszka Żyłka, rzecznik prasowa komendy policji w Zabrzu.

Andrzej Wilk, dyrektor izby wytrzeźwień w Zabrzu w rozmowie z GŁOSem przyznał, że Rudzki – z mocno podbitym okiem - nie był agresywny w placówce i nie stawiał oporu, choć dyskutował z policjantami. Zaprzeczył jednak, by zabrzanin nie kwalifikował się do osadzenia w placówce.
- Mamy wydruki potwierdzające, że wydmuchał za pierwszym razem 0,23, bo za słabo dmuchał, ale za drugim razem wyszło już 0,25 mg/l, a więc ponad pół promila alkoholu. Jest to minimalna, dolna granica wartości wskazująca na stan nietrzeźwości. Trudno nam było się przeciwstawić i zakwestionować wpisaną do protokołu oficjalną wersję policji o tym, że mężczyzna stanowił zagrożenie dla życia i zdrowia postronnych osób – wyjaśnia dyr. Wilk.

Sprawa trafiła na biurko komendanta zabrzańskiej policji Dariusza Wesołowskiego. Na razie komenda nie komentuje jednak sprawy i nie podejmuje publicznej polemiki. – Czekamy na ustalenia prokuratury – podkreśla rzeczniczka komendy.

Mandaty dla pijanego
Parze z Zabrza oprócz niemiłych wspomnień pozostało też po tym incydencie do zapłacenia w sumie pięć mandatów, na łączną kwotę 1300 złotych: za przeklinanie, zakłócanie porządku publicznego, wywołania awantury i podawania nieprawdziwych danych. Co ciekawe, wszystkie trzy blankiety wystawione na pana Pawła zawierają numer dowodu osobistego… jego partnerki. Na jednym z formularzy widnieje też błędnie napisane nazwisko zabrzanina. A ponad wszystko, zgodnie z przepisami nie można wręczać mandatu osobie tak pijanej, że aż wymagającej odwiezienia do izby wytrzeźwień…

W miniony czwartek – w dniu publikacji tego tematu na łamach „Głosu Zabrza i Rudy Śl.”, sprawa z Zabrza została przekierowana do prowadzenia przez Prokuraturę Rejonową w Rudzie Śląskiej.
- Według mojej wiedzy zabrzańska policja zabezpieczyła tylko krótki fragment nagrania monitoringu ukazujący samą interwencję. Dlatego też już w piątek na moje polecenie policjanci z Rudy Śląskiej zabezpieczyli pełne nagrania monitoringu stacji benzynowej. Mamy tego trzy godziny nagrań, bo chcemy dokładnie przyjrzeć się całemu rozwojowi sytuacji i przebiegowi zdarzeń – wyjaśnia Maciej Szlęk, szef Prokuratury Rejonowej w Rudzie Śląskiej.  
Kierowniczka zabrzańskiej stacji benzynowej Łukoil nie była zainteresowana kontaktem z dziennikarzem w tej sprawie.

 

POLECANE
Pożar fabryki w Śląskiem. Trwa akcja służb z ostatniej chwili
Pożar fabryki w Śląskiem. Trwa akcja służb

W Myszkowie (woj. śląskie) doszło do pożaru na terenie jednego z zakładów produkcyjnych – informuje RMF FM. W wyniku zdarzenia jedna osoba została poszkodowana.

Żurek: Został złożony ponowny wniosek o Europejski Nakaz Aresztowania Marcina Romanowskiego z ostatniej chwili
Żurek: Został złożony ponowny wniosek o Europejski Nakaz Aresztowania Marcina Romanowskiego

Na poniedziałkowej konferencji prasowej szef MS Waldemar Żurek poinformował, że został złożony ponowny wniosek o zastosowanie Europejskiego Nakazu Aresztowania (ENA) wobec Marcina Romanowskiego.

Jest akt oskarżenia przeciwko Danielowi Obajtkowi. Były prezes Orlenu zabrał głos z ostatniej chwili
Jest akt oskarżenia przeciwko Danielowi Obajtkowi. Były prezes Orlenu zabrał głos

Prokuratura Regionalna w Warszawie skierowała w poniedziałek do sądu akt oskarżenia wobec byłego prezesa Orlenu Daniela Obajtka ws. zawarcia przez Orlen umów na usługi detektywistyczne ze wskazaną przez niego firmą. Były szef Orlenu odniósł się już do sprawy na platformie X.

Rosja blokuje przejęcie konsulatu w Gdańsku. To własność Federacji Rosyjskiej z ostatniej chwili
Rosja blokuje przejęcie konsulatu w Gdańsku. "To własność Federacji Rosyjskiej"

Rosja zapowiedziała, że mimo zamknięcia konsulatu w Gdańsku w budynku pozostanie jej pracownik administracyjno-techniczny. Władze miasta podkreślają, że nieruchomość należy do Skarbu Państwa i zapowiadają kroki prawne, jeśli Federacja Rosyjska nie opuści obiektu. Dyrektor Biura Prawnego Urzędu Miejskiego w Gdańsku Cezary Chabel ocenił, że „stanowisko strony rosyjskiej jest niezrozumiałe”.

Matka Krzysztofa Stanowskiego walczyła o życie. Nowy wpis sugeruje poprawę z ostatniej chwili
Matka Krzysztofa Stanowskiego walczyła o życie. Nowy wpis sugeruje poprawę

Matka Krzysztofa Stanowskiego była o krok od śmierci. Po dramatycznej reanimacji i operacji pojawił się sygnał od dziennikarza, że jej stan się poprawia.

Awantura Kolumbijczyków w hostelu w Starachowicach. Nie żyje 19-latek z ostatniej chwili
Awantura Kolumbijczyków w hostelu w Starachowicach. Nie żyje 19-latek

Nocna awantura w hostelu pracowniczym w Starachowicach zakończyła się tragedią. W wyniku bójki z użyciem noża zginął 19-letni obywatel Kolumbii, a policja zatrzymała sześć osób – również Kolumbijczyków.

Nowy członek RPP. Jest decyzja prezydenta Nawrockiego z ostatniej chwili
Nowy członek RPP. Jest decyzja prezydenta Nawrockiego

Prezydent RP Karol Nawrocki powołał dr. Marcina Zarzeckiego do Rady Polityki Pieniężnej – poinformowała w poniedziałek Kancelaria Prezydenta.

Plan von der Leyen storpedowany. Ważne głosowanie ws. MERCOSUR odwołane polityka
Plan von der Leyen storpedowany. Ważne głosowanie ws. MERCOSUR odwołane

Europoseł Ewa Zajączkowska-Hernik alarmowała, że Komisja Europejska tylko pozornie wstrzymała proces przyjmowania umowy UE–Mercosur, a kluczowe głosowanie nad klauzulami ochronnymi ma odbyć się w trybie ekspresowym. Ostatecznie jednak głosowanie zostało wycofane z porządku obrad.

Afera SKOK Wołomin. 14 lat więzienia za wypranie setek milionów złotych z ostatniej chwili
Afera SKOK Wołomin. 14 lat więzienia za "wypranie" setek milionów złotych

Sąd Okręgowy Warszawa-Praga wymierzył w poniedziałek 14 lat więzienia głównemu oskarżonemu w sprawach SKOK Wołomin Piotrowi Polaszczykowi w procesie dotyczącym "wyprania" około 350 mln zł.

Posiedzenie ws. aresztu Ziobry odroczone. Sąd: W dokumentacji prokuratury są braki z ostatniej chwili
Posiedzenie ws. aresztu Ziobry odroczone. Sąd: W dokumentacji prokuratury są braki

Decyzja w sprawie ewentualnego aresztu Zbigniewa Ziobry nie zapadła. Sąd odroczył posiedzenie po wniosku obrony, wskazując na nieprzekazanie pełnej dokumentacji przez prokuraturę. Sam śledczy potwierdził, że materiały niejawne nie trafiły do akt.

REKLAMA

Nie tylko Wrocław. Para zabrzan zawiadomiła prokuraturę o agresywnej i niezasadnej interwencji policji

Co się wydarzyło podczas nocnej, policyjnej interwencji na stacji benzynowej Łukoil przy ul. Miarki w samym centrum Zabrza? Na to pytanie będzie szukała odpowiedzi prokuratura po zawiadomieniu złożonym przez 22-letniego Pawła Rudzkiego oraz jego partnerki 31-letniej Romany Brzózki. Banalne na pozór wyjście po drobne zakupy zakończyły się interwencją wobec zabrzan aż dwóch patroli policji. Mężczyzna twierdzi, że „sponiewierało” i dotkliwie poturbowało go aż czterech policjantów, skuwając kajdankami na ziemi, zawożąc do izby wytrzeźwień mimo braku upojenia alkoholowego i podstępem wyciągając od niego podpisy pod niewypełnionymi wówczas mandatami. Z kolei dwóch pozostałych policjantów również miało skuć kajdankami w pełni trzeźwą kobietę próbującą nagrywać telefonem komórkowym całe zajście. Ale równie dziwne i niepokojące rzeczy działy się potem, gdy Rudzki próbował złożyć na policji zawiadomienie o pobiciu go przez funkcjonariuszy. Twierdzi, że dyżurny komisariatu II w ogóle odesłał go z kwitkiem, zaś na komendzie przez tydzień nie potrafiono umówić go na wykonanie zdjęć obrażeń ciała z technikiem kryminalistyki.

Nagłośniona ostatnio bulwersująca historia śmierci młodego człowieka po „przesłuchaniu” w toalecie komisariatu wrocławskiej policji, stała się dla części środowisk świetnym medialnym i politycznym batem na nielubiany rząd. Bez względu jednak na polityczne sympatie i antypatie wydaje się, że ta sprawa skupia jak w soczewce dwie podstawowe choroby trapiące polską policję: część mundurowych czuje się totalnie bezkarna i utwierdza ich w tym przekonaniu źle rozumiana zawodowa solidarność. Zaś wszczynane przez szefów komend postępowania dyscyplinarne zazwyczaj nie mają szans na ujawnienie pełnej prawdy i przyznanie racji poszkodowanym – wszak uznanie winy szeregowego policjanta oznaczałoby jednocześnie przyznanie się samego komendanta do braku właściwego nadzoru nad podwładnymi! Jako dziennikarz śledczy i interwencyjny na Śląsku widziałem takie historie po wielokroć. Najnowszą ujawniłem na łamach ostatniego wydania „Głosu Zabrza i Rudy Śląskiej”. Historia choć nie zakończona tak dramatycznie jak we Wrocławiu, pokazuje jednak podobny system działania stróżów prawa.

– Nie zostawimy tak tej sprawy, potraktowano nas jak „bydło” choć ani nikogo nie napadliśmy, ani nie okradliśmy – mówi zabrzanin Paweł Rudzki.
- Do Zabrza przeprowadziłam się zaledwie dwa miesiące temu spod Poznania. Sama mam wśród znajomych policjantów, nie wiem czy w życiu aby jeden mandat miałam wystawiony do zapłaty. Tymczasem w tym mieście stróże prawa potraktowali mnie jak bandziora – rzucili mną o radiowóz, siłą wykręcili ręce, skuli kajdankami od tyłu i wrzucili do samochodu. I choć nawet jednego piwa nie wypiłam tego wieczoru, jeszcze mi się odgrażali odwiezieniem na izbę wytrzeźwień – mówi zalewając się łzami Romana Brzózka.
 
Namolny klient…
Była noc z soboty na niedzielę (6/7 maja br). Para mieszkająca w okolicach placu Wolności wracając od znajomych postanowiła zrobić drobne sprawunki na stacji benzynowej. Zdziwiło ich, że choć była dopiero godz. 23.30, personel placówki już zawiesił obsługę w związku z kasowym podsumowaniem dnia i wywiesił kartkę z informacją, iż będzie nieczynne do godz. 0.15.

- Zauważyłem jednak kierowcę, który bez problemu zatankował samochód i wszedł do środka zapłacić. Wszedłem więc za nim pytając czy dzielą klientów na lepszych i gorszych, domagając się obsłużenia i mnie. Niestety, pani wyprosiła mnie na zewnątrz, zamykając mi wielkie przesuwne drzwi niemal przed samym nosem. Zdenerwowałem się trochę, uderzyłem ręką w te drzwi i na tym się skończyło. Usiadłem z kobietą tuż obok i zamierzaliśmy czekać. Zauważyliśmy, że ekspedientka sięgnęła po telefon – wspomina Paweł Rudzki.

Jak relacjonuje para, niedługo potem na stację zajechały dwa policyjne patrole w sile sześciu mundurowych. Jeden z nich wszedł na chwilę do środka i po błyskawicznej wymianie zdań z kobietą przystąpił do legitymowania Rudzkiego. 
- Tłumaczyłem, że dowodu osobistego nie mam przy sobie i nie szukam problemów, tylko chciałem coś kupić na stacji. Ponieważ policjant coraz agresywniej i niegrzecznie się do mnie odzywał i bynajmniej sam nie zamierzał się przedstawić, w nerwach rzuciłem jeszcze do kobiety w dosadnych słowach, iż w takim razie idziemy do domu, bo jeszcze krzywda nas spotka. Gdy zrobiłem krok, gliniarz rzucił się na mnie od tyłu i chwytem obezwładniającym za szyję powalił na ziemię. Krzyczałem, że nie mogę oddychać, bo mam astmę, że się normalnie duszę. Efekt był taki, że rzuciło się na mnie w sumie czterech policjantów. Dotkliwie mnie poturbowali – opowiada zabrzanin. 
Frajer z ultimatum?
Apelował do stróżów prawa, by przejrzeli monitoring stacji w celu upewnienia się, że para nie stanowiła żadnego zagrożenia. Chciał też, by na miejscu sprawdzono, iż nie jest pijany, a jedynie po – jak to określił – mocniejszym piwie. Mundurowi jednak zdecydowali inaczej i ruszyli z nim w stronę izby wytrzeźwień. Nim odjechali, Rudzki widział jeszcze jak drugi z patroli bezwzględnie potraktował jego partnerkę.
- Próbowałam coś nagrać komórką, w poczuciu bezradności i absurdalności całej sytuacji zamierzałam nawet wezwać na pomoc policję. Ale stróże prawa przecież byli na miejscu – opowiada kobieta.
Rudzki twierdzi, że po dowiezieniu go na izbę wytrzeźwień, a przed wejściem do środka, policjanci postawili mu ultimatum: albo podpisze kilka mandatów in blanco i zostanie puszczony wolno, albo trafi na noc do wytrzeźwienia. W końcu blankiety podpisał, ale na wolność i tak nie wyszedł. – Śmiali się ze mnie, że frajer jestem – dodaje Rudzki.

Twierdzi, że alkomat wskazał wynik 0,23 mg/l, a więc poniżej progu prawnego pozwalającego uznać człowieka za nietrzeźwego. Mimo to noc przyszło mu spędzić na izbie, wśród innych mężczyzn mocno nadużywających trunków. Na odchodnym wręczono mu jeszcze rachunek na 280 złotych. 

- Gdy wrócił do domu, miał jeden wielki siniak wokół oka, także liczne obicia i zasiniaczenia na plecach i rękach – dodaje Romana. 

Mężczyzna w dniu wyjścia – w niedzielę – od razu udał się na II komisariat policji w Zabrzu, by złożyć oficjalne zawiadomienie o pobiciu go przez stróżów prawa.
– Dyżurny powiedział, że nie przyjmie ode mnie zawiadomienia na kolegów. Oficjalnie dlatego, iż w niedzielę nie ma komu wykonywać czynności związanych z przyjęciem zgłoszenia – mówi Rudzki.
Przyjęto go dopiero w komendzie miejskiej. Ale i tu piętrzyły się trudności. Spisująca jego relację policjantka wyznaczyła mu nowy termin zgłoszenia się, by rzekomo nieobecny wówczas technik kryminalistyki mógł wykonać zdjęcia obrażeń ciała Rudzkiego.

– Gdy przyszedłem dwa dni później z kolei tej policjantki nie było. Przepisano mi więc termin na… za tydzień – mówi zabrzanin. W końcu na jego wyraźne żądania zdjęcia wykonał jeden z policjantów komórką… Na obdukcję lekarską Rudzki nie dotarł, bo nikt w komendzie mu tego ani nie podpowiedział, ani nawet nie zasugerował. A tylko taki dokument jest niepodważalnym dowodem medycznym i to pod warunkiem, że wykonanym jak najszybciej po zajściu.
(Nie)zabezpieczone nagranie
W sprawie pojawia się jeszcze dziwna sprawa zabezpieczania nagrań monitoringu ze stacji benzynowej. Rudzki swoimi kanałami ustalił, że już dwa dni po całym zajściu na stacji zjawili się policjanci próbujący „zabrać” nagranie, jednakże personel miał odmówić im do czasu przedłożenia prokuratorskiej decyzji w tej sprawie. Sam Rudzki podejrzewa, że mogła to być nieformalna próba wyprzedzającego przejęcia nagrania. Był dotąd jednak przekonany – po rozmowie w prokuraturze – że owe nagranie zostało w końcu oficjalnie zabezpieczone. 

- Na podstawie rozmowy z referentem tej sprawy wydaje mi się, że takiego zabezpieczenia nie dokonano. Ale to już nie do nas należy, bo 11 maja przekazaliśmy materiały tej sprawy do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach, celem wyznaczenie innej jednostki do dalszego prowadzenia postępowania – powiedziała mi w ubiegłą środę Ewa Grott, zastępca prokuratora rejonowego w Zabrzu. 

- A według moich ustaleń to nagranie zostało zabezpieczone z nadzieją na to, że wydatnie pomoże w odtworzeniu tamtych zajść – przekonuje z kolei Agnieszka Żyłka, rzecznik prasowa komendy policji w Zabrzu.

Andrzej Wilk, dyrektor izby wytrzeźwień w Zabrzu w rozmowie z GŁOSem przyznał, że Rudzki – z mocno podbitym okiem - nie był agresywny w placówce i nie stawiał oporu, choć dyskutował z policjantami. Zaprzeczył jednak, by zabrzanin nie kwalifikował się do osadzenia w placówce.
- Mamy wydruki potwierdzające, że wydmuchał za pierwszym razem 0,23, bo za słabo dmuchał, ale za drugim razem wyszło już 0,25 mg/l, a więc ponad pół promila alkoholu. Jest to minimalna, dolna granica wartości wskazująca na stan nietrzeźwości. Trudno nam było się przeciwstawić i zakwestionować wpisaną do protokołu oficjalną wersję policji o tym, że mężczyzna stanowił zagrożenie dla życia i zdrowia postronnych osób – wyjaśnia dyr. Wilk.

Sprawa trafiła na biurko komendanta zabrzańskiej policji Dariusza Wesołowskiego. Na razie komenda nie komentuje jednak sprawy i nie podejmuje publicznej polemiki. – Czekamy na ustalenia prokuratury – podkreśla rzeczniczka komendy.

Mandaty dla pijanego
Parze z Zabrza oprócz niemiłych wspomnień pozostało też po tym incydencie do zapłacenia w sumie pięć mandatów, na łączną kwotę 1300 złotych: za przeklinanie, zakłócanie porządku publicznego, wywołania awantury i podawania nieprawdziwych danych. Co ciekawe, wszystkie trzy blankiety wystawione na pana Pawła zawierają numer dowodu osobistego… jego partnerki. Na jednym z formularzy widnieje też błędnie napisane nazwisko zabrzanina. A ponad wszystko, zgodnie z przepisami nie można wręczać mandatu osobie tak pijanej, że aż wymagającej odwiezienia do izby wytrzeźwień…

W miniony czwartek – w dniu publikacji tego tematu na łamach „Głosu Zabrza i Rudy Śl.”, sprawa z Zabrza została przekierowana do prowadzenia przez Prokuraturę Rejonową w Rudzie Śląskiej.
- Według mojej wiedzy zabrzańska policja zabezpieczyła tylko krótki fragment nagrania monitoringu ukazujący samą interwencję. Dlatego też już w piątek na moje polecenie policjanci z Rudy Śląskiej zabezpieczyli pełne nagrania monitoringu stacji benzynowej. Mamy tego trzy godziny nagrań, bo chcemy dokładnie przyjrzeć się całemu rozwojowi sytuacji i przebiegowi zdarzeń – wyjaśnia Maciej Szlęk, szef Prokuratury Rejonowej w Rudzie Śląskiej.  
Kierowniczka zabrzańskiej stacji benzynowej Łukoil nie była zainteresowana kontaktem z dziennikarzem w tej sprawie.


 

Polecane