Krzysztof "Toyah" Osiejuk: Nie lękajmy się
Jako że dzisiejszy numer „Warszawskiej Gazety” jest pierwszym, który dociera aż za Ocean, pragnąłbym, by ten akurat felieton nie dotyczył spraw bieżących, a więc najczęściej albo plotek, albo refleksji, które może dziś jeszcze mają jakieś znaczenie, natomiast już jutro zostaną zastąpione przez kolejne, ani bardziej, ani mniej dla nas istotne. Myślałem więc trochę nad tym, co powinienem dziś przekazać Rodakom w USA i przyszło mi do głowy, że ponieważ propagandowy atak zjednoczonych sił Systemu skierowany przeciwko rządowi Prawa i Sprawiedliwości wszedł w fazę w pewnym sensie wyjątkową, bo nawet nie zachowującą pozorów zwykłej politycznej debaty, dobrze by było powiedzieć coś, co idzie wbrew wspomnianej propagandzie, a co ogranicza się do kilku słów: „Nie bójmy się. Oni przegrali i tak już zostanie”.
Kiedy w roku 2000 System postanowił zakończyć wieloletnią przygodę ludzi kiedyś powszechnie określanych, jako komuniści, a w III RP, po prostu jako lewica, pod ręką miał z jednej strony posłuszne służby, a z drugiej popularne Prawo i Sprawiedliwość. Wystarczyło więc najpierw skonstruować w miarę sensowną prowokację – tu zdecydowano się skorzystać z usług Lwa Rywina i Adama Michnika – a następnie zbudować porządną neoliberalną koalicję pod dźwięczną nazwą POPiS. Jak wszyscy wiemy, wszystko zagrało niemal idealnie, tyle że Prawo i Sprawiedliwość się zbiesiło, odmówiło wejścia do układu, w dodatku Lech Kaczyński okazał się politykiem nad wyraz popularnym i cały plan trzeba było odłożyć na parę lat.
Jeśli w roku 2007 Platforma wygrała wybory, zachowała władzę na następne osiem lat, a Bronisław Komorowski odniósł życiowy sukces, zostając prezydentem dużego europejskiego kraju, to wyłącznie przez udział w tym przedsięwzięciu służb specjalnych, oraz totalną agresję propagandową prowadzoną na wszystkich poziomach organizacji państwa, a niekiedy i niestety Kościoła.
Powstaje więc pytanie, jak to się stało, że wbrew temu wszystkiemu, Prawo i Sprawiedliwość przetrwało? Otóż za owym zwycięstwem stała po pierwsze osoba Jarosława Kaczyńskiego, a po drugie niepokonany duch polskiego narodu. Po ośmiu, a tak naprawdę może i dziesięciu latach, okazało się, że jest coś, czego całe zło tego świata nie pokona.
Dziś mamy prezydenta, swój rząd i poczucie, że odzyskaliśmy Polskę dla siebie. Oczywiście, przeżywamy różne chwile niepewności, czy czasem zawodu, ale generalnie czujemy, że jesteśmy na kursie i ścieżce. Co jest po stronie przeciwnej? Otóż tam nie ma nic. Oni przede wszystkim nie mają przywódcy, nie mają struktur, państwowe media zostały im skutecznie odebrane, również, jak wiele na to wskazuje, wszystkie służby zostały objęte pełną kontrolą, no a przede wszystkim ich potencjalny elektorat, to jakaś rozproszona drobnica, żyjąca wyłącznie wyliniałą już kompletnie nienawiścią.
A zatem wniosek może być tylko jeden. Tym razem, faktycznie nie ma z kim przegrać. Pozostaje więc nam już tylko pilnować, żeby im ów sukces nie zamieszał w głowach i sercach. Przynajmniej nie za bardzo.
Gdyby ktoś nie zauważył, ukazała się właśnie moja kolejna, ósma już, książka pod tytułem „O samotnej wyspie, zapomnianej łodzi i oceanie bez kresu”, zawierająca, oprócz szeregu tekstów z mojego bloga, dwa kompletnie nowe eseje plus całą korespondencję, jaka miała miejsce między mną a prof. Zytą Gilowską w latach 2011-2014. Zapraszam do księgarni Coryllusa pod adresem http://coryllus.pl/?wpsc-product=o-samotnej-wyspie-zapomnianej-lodzi-i-oceanie-bez-kresu.