[Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński: "Unia zawiodła". Jaki interes w Turowie mają Niemcy? Sprawa zaczyna śmierdzieć
![kopalnia węgla brunatno Turów [Z Niemiec dla Tysol.pl] Wojciech Osiński:](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16343195446fc2e706a569bb421d558af99af8a44983e66378afa61b4dfdb5ab568fee3af3.jpg)
Dotychczasowe negocjacje pomiędzy Warszawą a Pragą w sprawie kopalni oraz elektrowni Turów musiały mocno skonfundować kogoś, kto prostodusznie uwierzył w szybkie porozumienie. Problemy pogłębił wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który nie uwolnił się jeszcze od nawyku ochoczego przymilania się Niemcom i gorliwego plecenia pętli na polski kark. Majowe orzecznie nakazuje Polsce natychmiastowe wstrzymanie działalności wspomnianej kopalni. Jeśli rząd Zjednoczonej Prawicy nie zamierza się dostosować do „zaleceń” sędziów z Luksemburga , zmuszą go do uiszczenia kary pieniężnej w wysokości 500 tysięcy euro dziennie.
Zdumiewające jest to, jak łatwo polskojęzyczne media z zagranicznym kapitałem przechodzą do porządku dziennego nad faktem, że kopalnia na Dolnym Śląsku stała się kozłem ofiarnym w grze wspólnych interesów Czech i Niemiec. W rzekomo „bilateralnym” sporze dotyczącym Turowa Berlin nie spełnia bynajmniej roli bezstronnego arbitra. O tym, że moment wywołania kryzysu międzynarodowego w sprawie polskiej kopalni nie był „przypadkowy”, mówił także na początku października premier Mateusz Morawiecki. Na Niemiecko-Polsko-Czeskim Forum Nauki w Dreźnie szef polskiego rządu wskazywał na wspólne gospodarcze wyzwania w trójkącie granicznym, które przed wyborami do czeskiej Izby Poselskiej nie były wolne od „politycznych afiliacji”. Co ciekawe, nawet niektóre niemieckie media zauważyły, że w przyjętej bez próby weryfikacji opowieści o polskiej kopalni odzywają się pewne zgrzyty.
Wszak nie od dziś wiadomo, że kłopoty z odwadnianiem mają również kopalnie odkrywkowe w Czechach i Niemczech, których rządy zresztą co rusz podkreślają konieczność współpracy w celu wspierania wspólnych interesów gospodarczych. Narzuca się więc podejrzenie, że nagłośnienie przez Pragę całej sprawy na brukselskim parkiecie miało pomóc premierowi Andrejowi Babišowi, który przed wyborami zmagał się z kryzysem wizerunkowym.
Jak się okazuje, ta cała operacja Babišowi nie pomogła. Jednak tlący się od wielu miesięcy spór o Turów trwa w najlepsze. I co teraz? Węgiel z Rosji?
– pyta dziennik ekonomiczny „Handelsblatt”.
Niemiecki dziennik zauważa, że sędziowie TSUE nie po raz pierwszy zawiedli nadzieje Polaków na uniezależnienie się od energetycznej hegemonii Rosji.
Polska w wejściu do Unii Europejskiej upatrywała nie tyle sojusz stricte polityczny, co wspólnotę, zabezpieczającą ją przed zagrożeniem rosyjskiego imperializmu gospodarczego. A jak to wygląda w rzeczywistości? Rząd w Warszawie inwestuje spore sumy w zwiększenie autonomii energetycznej, a Unia – zamiast przyklaskiwać – wlepia mu za to mandaty, przyzwalając jednocześnie na finalizację gazociągu Nord Stream 2
– czytamy.
Zdaniem dziennika „Handelsblatt” wyrok TSUE w sprawie kopalni Turów jest wysoce „zastanawiający” i pokazuje bezmiar odrealnienia, w jakie popadły instytucje unijne i niektórzy służalczy wobec nich niemieccy urzędnicy, którzy bezkrytycznie uwierzyli w propagandę lewicowych ekodziałaczy.
Niestety tylko nieliczni politycy i publicyści w Niemczech wyrażają podobne zdanie. Oficjalna narracja brzmi inaczej. W polsko-czeski spór o Turów włączyły się także władze Saksonii, które już w styczniu rozważały złożenie skargi do Komisji Europejskiej w sprawie działalności kopalni odkrywkowej. Miesiąc temu minister sprawiedliwości tegoż kraju związkowego, Katja Meier, zleciła przygotowanie „opinii prawnej”. Otóż informacje zaczerpnięte z biuletynów porozsyłanych przez zwolenników polskiej opozycji skłoniły polityk Zielonych do wysnucia wniosku, że wydobywanie węgla przy granicy z Saksonią może być „niezgodne z prawem”.
Niemiecki rząd federalny nie mieszał się dotąd w tego rodzaju spory lub załatwiał te sprawy w ‘aksamitnych rękawiczkach’, bo doskonale wie, że w RFN też rośnie popyt na węgiel
– utrzymuje Frank Hennig, publicysta konserwatywnego miesięcznika „Tichys Einblick”.
Jego zdaniem sprawa dotycząca kopalni Turowa jest kolejnym przykładem strategii Brukseli, która pod płaszczykiem „walki ze zmianą klimatu” wykonuje kolejny krok w „długim klimatycznym marszu przez instytucje”. Zresztą niemieccy i czescy politycy zdają sobie doskonale sprawę z tego, że w najbliższym czasie wyłączenie polskiej elektrowni jest praktycznie niemożliwe.
Niektórzy nasi politycy chętnie pełnią rolę ‘szermierzy prawdy’ o globalnym ociepleniu, ale jeśli chodzi o ich własne kopalnie, będą ich bronić przed upadkiem i zaręczać, że są bezpieczne i zyskowne. Wydaje mi się, że polski rząd ugrząsł w pułapce. Ktoś w Unii zaczął w tej sprawie sporządzać rachunek zysków i strat”
– zauważa Hennig.
Graniczące z Bogatynią okolice Żytawy w Saksonii, podobnie jak spora część obszaru Łużyc, obfitują w bogate złoża węgla brunatnego. Z odkrywkową metodą ich eksploatacji rozpoczęto w Niemczech już w XIX w. Dziś na północ od Żytawy, nieopodal wspomnianej polskiej kopalni, znajdują się trzy niemieckie elektrownie: „duma” komunistycznych niedobitków po NRD o nazwie „Schwarze Pumpe”, Boxberg oraz Jänschwalde.
W Niemczech branża węgla brunatnego pozostaje ważnym czynnikiem gospodarczym. Według ustaleń Federalnego Urzędu Statystycznego w pierwszej połowie 2021 roku z węgla wytworzono w Niemczech więcej energii niż ze źródeł odnawialnych. W niemieckich kopalniach i elektrowniach pracuje ok. 20 tys. osób, choć pośrednio branża daje zatrudnienie ok. 70 tys. osób w całym kraju. Szczególnie we wschodnich krajach zwiąkowych, borykających się z procesem dezindustrializacji, bezrobociem i problemami demograficznymi, przemysł węglowy należy do najbardziej pożądanych pracodawców, a także – co we wrześniowej rozgrywce o Urząd Kanclerski okazało się nie mniej istotne – do głównych płatników zasilających budżet państwowy.
Ci niemieccy eksperci, którzy zgłębili tajniki przemysłu węglowego, zdają sobie też sprawę z zagrożeń środowiskowych, wynikających z ewentualnego natychmiastowego zatrzymania pracy kopalni Turów. Przygotowanie do jej likwidacji jest niewątpliwie procesem czasochłonnym, a jej przyspieszenie może wywołać nieodwracalne skutki, prowadzące np. do pogorszenia właściwości gruntów, a w najmniej sprzyjającym przypadku do wystąpienia olbrzymich osuwisk w różnych rejonach wyrobiska tudzież powstania dotkliwej w skutkach katastrofy ekologicznej.
Według ustaleń dziennikarzy berlińskiego tygodnika „Focus”, którzy zadali sobie trud zbadania skutków „ekspresowego” wyłączenia jednej z elektrowni węglowych, zaprzestanie odwadniania odkrywki spowodować może trudne do okiełznania wypełnianie jej wodą pochodzącą w głównej mierze z dopływów podziemnych i opadów atmosferycznych, przy czym nie będzie ona mogła już wypływać na zewnątrz. Jednocześnie znacząco pogorszyłaby się jakość wody gruntowej.
Z niemieckiego lub czeskiego punktu widzenia najważniejszy cel zostałby jednak osiągnięty. Bez odwadniania kopalni prowadzenie dalszej eksploatacji węgla w Turowie byłoby niemożliwe, a spełnienie żądań Pragi, podpartych werdyktami unijnych instytucji i zgłaszanych także już coraz śmielej w Berlinie, poskutkowałoby uniemożliwieniem ewentualnego ponownego uruchomienia prac górniczych. Jak wykazały bowiem wcześniejsze badania, po likwidacji kopalni może bardzo szybko nastąpić utrata stateczności zwałowiska wewnętrznego.
Rządzący w Niemczech i Czechach zarzekają się wprawdzie, jakoby kopalnia Turów nie stanowiła dla nich konkurencji, a domagając się jej likwidacji kierują się jedynie własnymi doświadczeniami w zakresie dekarbonizacji. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że polska kopalnia w trójkącie granicznym tkwi niczym cierń w samym sercu czesko-niemieckich interesów. Słowem – sprawa zaczyna śmierdzieć ma kilometr, gdy niemieccy lobbyści branży węglowej włączają się do „walki ze zmianą klimatu” w sąsiednich krajach.