[Tylko u nas] Marcin Bak: Wielkie ryby jedzą małe ryby czyli dyktatura korporacji

Wiele lat temu moja znajoma, deklarująca się jako socjalistka, zwolenniczka lewicowych poglądów, popełniła tekst, w którym przedstawiła ciekawe spojrzenie na kwestie ochrony praw pracowniczych i generalnie warunków, w jakich ludziom przyszło pracować. Powołała się oczywiście na jakieś wyniki badań IDZD (kto zna ten akronim, wie o co chodzi), bo teraz każdą tezę warto jest poprzeć jakimiś badaniami naukowymi. To, że możemy uzyskać/kupić wyniki dowolnych badań, potwierdzających dowolną tezę, zwłaszcza w naukach społecznych, to już inna sprawa. Z przywołanych przez znajomą badań wynikało, że negatywne zjawiska, takie jak mobbing, złe traktowanie, poniżanie, opóźnienia w płatnościach czyli to co ogólnie kojarzy nam się z wyzyskiem pracowników, są znacznie częściej spotykane w niewielkich zakładach prywatnych, zatrudniających kilku, kilkunastu pracowników, niż w wielkich korporacjach. Z tekstu wynikało, że generalnie to lepiej dla pracowników, żeby to korporacje zajęły rynek a mali i średni przedsiębiorcy, jako najgorsi wyzyskiwacze, zniknęli z niego. A najlepiej jeszcze, żeby im w tym zniknięciu pomogło Państwo swoimi narzędziami prawnymi. Acha, pomyślałem sobie, skoro lewica zaczyna chwalić globalny kapitał to znaczy, że coś jest na rzeczy.
Dzieje zawiłej symbiozy ruchów lewicowych i wielkiego kapitału są długie i bardzo złożone. Wymagają oddzielnego badania i warto moim zdaniem, by jakiś historyk zadał sobie trud i zebrał te wszystkie rozproszone informacje, od czasów Rewolucji Francuskiej, poprzez eksperymentalne komuny finansowane przez bogatych idealistów aż po działalność Rokefelerów i Rotshildów, hojnie wspierających ruchy lewicowe na całym świecie. To, co może się wydawać paradoksem, bo paradoksalne jest wspieranie przez wielki kapitał ruchów, otwarcie głoszących chęć wymordowania wielkich kapitalistów, jest dającym się zaobserwować faktem.
Patrząc na warunki w jakich działają mali przedsiębiorcy i wielkie korporacje daje się dostrzec kilka istotnych różnic. Nie jest to nawet takie dziwne, zważywszy na zasoby i możliwością, jakie posiadają wielkie firmy. Swoista „poduszka kapitałowa” sprawia, że nawet w czasach trudnych, czasach dekoniunktury, duże firmy na ogół nie zalegają z wypłatami pensji. Mają zwyczajnie rezerwy, z których mogą czerpać. Nawet w przypadku zwolnień pracowników uruchamia się czasem pewne programy osłonowe, łagodzące skutki takiego lockoutu. Właściciel niewielkiego zakładu spożywczego czy restauracji takich rezerw zwyczajnie nie posiada, jego możliwości manewru są znacznie mniejsze w trudnych czasach.
Druga kwestia, to środki pozostające w dyspozycji ogromnych firm, które mogą one przeznaczyć na budowanie pozytywnego wizerunku. Są praktycznie nieograniczone. Można kupić za nie dowolne badania statystyczny, które potwierdzą że pracownicy koncernu X czują się w nim lepiej niż w domu, można zamówić serię artykułów sponsorowanych, opłacić wywiady z ekspertami. Można uruchomić cały wachlarz innych narzędzi, których właściciele małych i średnich firm nigdy nie będą mieli.
Wielkie firmy mogą się włączać i włączają czynnie w kampanie wspierające walkę z nowotworami, leczenie dzieci, pomoc dla mieszkańców trzeciego świata (co nie stoi w sprzeczności z równoległym wykorzystywaniem tych samych mieszkańców przez te same firmy) i faktycznie, potrafią nieraz zrobić wiele dobrego. Takich możliwości drobny i średni biznes jest pozbawiony.
Ciekawą kwestią jest również prześledzenie, jak zmieniał się na przestrzeni ostatnich 10 – 15 lat ruch antyglobalistyczny, jak działacze lewicowi, często o afiliacjach ekologicznych, ostro niegdyś zwalczający globalne koncerny z czasem zasilili szeregi zwolenników globalizacji. Mussoliniemu przypisywane jest powiedzenie – „Co można zrobić z bolącym zębem? Można go wyrwać albo zalać złotem”…
Wielkie globalne korporacje mają też możliwości wpływania na szeroko rozumianą lewicę poprzez sieć fundacji, stowarzyszeń, NGO. Zaskakuje czasem wynik prześledzenia szlaków finansowania, które wiodą od lewicowych, często skrajnie lewicowych organizacji, do wielkich banków i korporacji. Jak powiadał poeta – mecenas daje złoto, mecenas wymaga. To by mogło wyjaśniać łaskawość wspomnianej przeze mnie rewolucjonistki dla dużych korporacji.
Narastający kryzys gospodarczy, związany z trwającą już prawie rok sytuacją epidemiczną, jest dla wielkich koncernów prawdziwym darem niebios. Średnie i małe firmy, mimo działań osłonowych ze strony rządu w postaci różnych tarcz, przeżywają obecnie bardzo trudne chwile. Przed właścicielami hoteli, restauracji, małych zakładów poligraficznych i wielu, wielu innych firm stanęło widmo bankructwa. Oczywiście oferta usług proponowanych przez upadłe zakłady nie zniknie z rynku. W miejsce małego i średniego biznesu wspaniale wpasują się wielkie firmy. Sieci wielkich sklepów, sieci klubów fitness, nawet sieci zakładów fryzjerskich.
Co to oznacza dla nas? Świat zmierza powoli w kierunku wizji opisywanych już kilkadziesiąt lat temu w literaturze S-F. Świat rządzony przez ogromne korporacje o bardzo niejasnej strukturze właścicielskiej, zanik średniego i małego biznesu, demokracja przedstawicielska wyłącznie jako fasada dla technokratycznej oligarchii. Do tego dochodzi jeszcze rosnąca rola wielkich firm zarządzających internetem, co z kolei przypomina światy wykreowane przez literaturę z gatunku cyberpunk.
Jak to się wszystko skończy? Trudno powiedzieć, ale coraz bardziej realna staje sytuacja, w której pozostanie nam do wyboru jeden z dwóch rodzajów pracodawców – Państwo albo wielka korporacja.
Nie sądzę, żeby było to dla nas korzystne. Z różnych względów.