Somosierra. Szarża po wieczną sławę trwała niespełna dziesięć minut
Młodzież z wielkich rodów
Znaczna grupa polskich imigrantów od początku XIX wieku postawiła na Napoleona Bonaparte, jako tego, który może w znaczącym stopniu pomóc narodowej sprawie. Pierwszy Konsul, a następnie Cesarz Francuzów hołdy przyjmował chętnie, lecz do konkretnych działań się nie spieszył. Nawet gdy w 1806 roku wyruszył na wojnę z Prusami, nie ogłaszał tworzenia osobnych oddziałów o wyraźnie polskim charakterze. Towarzyszyła mu jednak Gwardia Honorowa Polska – grupa młodych ludzi z arystokratycznych polskich rodzin, na czele której stali m.in. Wincenty Krasiński, Tomasz Łubieński i Jan Kozietulski. Jak powiedziałby pan Zagłoba: - sama dobra szlachta…
Gwardziści nie szczędzili swojego zdrowia ani życia – uczestniczyli z powodzeniem między innymi w bitwach pod Pułtuskiem i Łopacinem. Być może ich odważna postawa sprawiła, że Napoleon zdecydował się na sformalizowanie formacji. 6 kwietnia 1807 roku w Finckenstein podpisał dekret o utworzeniu 1er Regiment de Chevau-legers Lanciers Polonais de la Garde Imperiale, czyli Pierwszego Polskiego Pułku Szwoleżerów – Lansjerów Gwardii Cesarskiej. Od początku jednostka miała elitarny charakter. Wstąpić do niej mogli bowiem jedynie młodzi ludzie, którzy spełniali dwa warunki – byli szlachtą i posiadali spory majątek. Żołnierze i oficerowie bowiem wyposażali się na własny koszt.
A było za co płacić. Koń, ujeżdżony i przeszkolony do służby kosztował spore pieniądze. Oficerowie musieli mieć dwa – dla siebie i ordynansa. Uzbrojenie (szablę, karabinek i pistolety – od 1810 roku też lance z proporczykiem) zapewniały służby cesarskie, lecz mundur każdy musiał sprawić sobie sam. Nie byle jaki – granatowa wełniana kurtka z amarantowymi wyłogami, kołnierzem i mankietami, srebrne wężyki na kołnierzu. Granatowe spodnie z amarantowym lampasem. Wysoką czapkę zdobiła nie tylko srebrna blacha z literą N, lecz także prawie półmetrowa kita ze strusich lub czaplich piór. Drogi był również kolisty płaszcz z dobrej wełny – granatowy dla oficerów i biały dla szeregowych.
Wydatki oficerskie były rzecz jasna o wiele wyższe, więc funkcje te w nowym pułku pełnili przede wszystkim młodzieńcy z domów magnackich, co nie zawsze podobało się bardziej doświadczonym, lecz uboższym kandydatom na szwoleżera. Dowódcą jednostki został pułkownik Wincenty Krasiński. Pułk składał się z czterech szwadronów, każdy szwadron miał dwie kompanie, a kompania pięć plutonów. W sumie – tysiąc z górą szabel. Szwadronami dowodzili: Tomasz Łubieński, Jan Kozietulski, Ferdynand Stokowski i Henryk Kamiński, jednym z plutonów zaś Seweryn Fredro, brat późniejszego komediopisarza.
Pierwsze marsze, wielki bój
Pułk formowano w Warszawie, w nieistniejących dziś Koszarach Mirowskich. Od początku podziwiany był przez mieszkańców stolicy Księstwa – pięknie umundurowani młodzieńcy na pięknych koniach wzbudzali zachwyt podczas parad i przemarszów. Jednostka nie pozostawała jednak długo w Warszawie, przeznaczona była przecież do osobistej asysty cesarza, a ten nie bawił długo w Księstwie Warszawskim. Od wczesnej wiosny 1808 roku poszczególne szwadrony wyruszyły w przez Francję do Hiszpanii. Towarzyszyły bratu Napoleona, Józefowi, podczas uroczystej koronacji na króla Hiszpanii. Rychło też weszły do walki z powstańcami, którzy nie chcieli na tronie przedstawiciela rodu parweniuszy z Korsyki. 14 lipca 1808 roku pułk stoczył pierwszy bój. Dwa szwadrony, dowodzone przez Kozietulskiego biły się z gerylasami pod Medina del Rio Seco. Jednak najsłynniejsza walka szwoleżerów była dopiero przed nimi.
Na początku listopada dowodzenie w wojnie z hiszpańskimi buntownikami objął osobiście Napoleon. Po zdobyciu Burgos francuska armia ruszyła na Madryt. Miała do wyboru dwie drogi – główną przez Valladolid i Segovię, lub krótszą, lecz trudniejszą – przez Lermę i przełęcz Samosierra w górach Ayllon. Dowodzący hiszpańską obroną generał Benito San Juan dobrze ją ufortyfikował - strzegły jej cztery baterie armat oraz kilkutysięczna, w większości ochotnicza formacja piechurów, ukrytych za kamieniami i murkiem wzdłuż całej drogi.
Wielka szarża szwoleżerów
30 listopada 1808 roku do podnóża przełęczy jako pierwsze dotarły trzy francuskie pułki piechoty wsparte oddziałem strzelców konnych, elitą francuskiej kawalerii. Szaserzy jednak niewiele zdziałali – ogień hiszpańskiej artylerii i piechoty zmusił ich do odwrotu. Cesarz obserwując te zmagania polecił generałowi Louisowi Pierre Montbrunowi, aby pod górę ruszył polski szwadron służbowy – był nim 3 szwadron, dowodzony przez Jana Kozietulskiego. Liczył ponad 120 szwoleżerów, w dwóch kompaniach. Montbrun, jeden z najbardziej doświadczonych dowódców jazdy zwrócił cesarzowi uwagę, iż atak wprost na armaty zakończy się klęską, a opinię tę poparł szef sztabu cesarskiego marszałek Louis-Alexandre Berthier. Napoleon był jednak nieugięty. Zakończył dyskusję słowami „Laissez faire aux Polonais” (Zostawcie to Polakom) i osobisty adiutant Philippe de Segur ruszył do szwoleżerów z potwierdzeniem rozkazu. Pozostał przy szwadronie przez całą bitwę.
Do dziś nie wiadomo, jakie były zamiary Napoleona. Bardzo wielu historyków sądzi, że miało to być jedynie rozpoznanie walką – cesarz chciał dokładnie poznać lokalizację pozycji obrońców, w czym wcześniej przeszkadzała mu mgła. Dla polskich szwoleżerów intencje jednak nie były istotne. Kozietulski wydobył szablę i z okrzykiem „Naprzód psiekrwie, cesarz patrzy” ruszył skokiem ku pozycjom hiszpańskim. Szwoleżerowie ruszyli za nim. Pierwszą salwę dostali niemal w twarze – nie zwalniali jednak tempa ataku. Przeskoczyli nad pierwszą baterią, tnąc szablami kanonierów. Obsługa drugiej baterii została zaskoczona szybkością Polaków i niemal bez walki padła. Trzecia była już znacznie lepiej przygotowana. Kolejna salwa zdziesiątkowała szwadron, który nie zwalniał jednak ani przez moment. Obsługę armat wycięto w pień. Przed szwadronem pozostała ostatnia, czwarta bateria. Do szturmujących dołączył wówczas kolejny pluton szwoleżerów dowodzony przez podporucznika Andrzeja Niegolewskiego. Szarża dotarła do ostatniej baterii, wspieranej przez licznych piechurów. Atak zatrzymał się – lecz w tym samym momencie Polaków wsparli francuscy strzelcy konni. Po kilku minutach na przełęcz wdarły się tez pozostałe szwadrony polskiego pułku. Hiszpanie wpadli w panikę i ruszyli do ucieczki – na ich karkach jechał, rąbiąc ile sił, pułk szwoleżerów. Szarża trwała niespełna dziesięć minut. Francuska piechota ruszyła biegiem pod górę, aby obsadzić zdobyte pozycje. Droga na Madryt stała otworem.
W ataku pułk stracił 57 ludzi – 22 zabitych i zmarłych po boju z odniesionych ran. Liczba ofiar wśród Hiszpanów nie jest znana. Wiadomo jedynie, że do niewoli trafiło około 3 tysięcy. Polscy szwoleżerowie udowodnili, że choć bez kopii i skrzydeł na plecach, są godnymi następcami husarzy spod Kłuszyna, Chocimia i Wiednia. Polska jazda od tego momentu uznawana była przez Napoleona i jego marszałków za najlepszą w całej Wielkiej Armii.
Długa droga i smutny powrót
Pułk Szwoleżerów Gwardii towarzyszył Cesarzowi Francuzów odtąd zawsze. Bił się pod Wagram w 1809 roku i tam nauczył Francuzów, jak posługiwać się nieznaną im wcześniej lancą, którą polscy jeźdźcy słusznie uznawali za bardzo groźną broń w wyszkolonych rękach. W czasie kampanii moskiewskiej szwoleżerowie pokazali swoją klasę pod Wilnem, Mohylewem i Smoleńskiem, a w czasie nieszczęsnego odwrotu pod Małojarosławcem i nad Berezyną ponieśli straty sięgające siedemdziesięciu procent składu jednostki. Odtworzony pułk podzielono na dwa regimenty, które do końca walczyły za cesarską i polską sprawę. W Fontainebleu, gdzie Napoleon podpisał swoja abdykację, służbę pełnili właśnie polscy lekkokonni. Jeden szwadron pojechał z Bonaparte na Elbę. Dowodzony przez Pawła Jerzmanowskiego wyróżnił się w trakcie „Stu Dni”, walcząc dzielnie pod Ligny i Waterloo.
Pozostali szwoleżerowie powrócili do Polski jesienią 1814 roku. Formacja została rozwiązana, sztandar pułku przekazano do puławskiego muzeum Izabeli Czartoryskiej. Bardzo wielu byłych lekkokonnych biło się później w powstaniu listopadowym. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku nie zapomniano o ich tradycjach. Kultywował je 1 Pułk Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego (z którego wyłaniano tradycyjnie Szwadron Przyboczny Prezydenta Rzeczypospolitej). Stacjonująca w czasie pokoju w Warszawie jednostka biła się we wrześniu 1939 roku w ramach Mazowieckiej Brygady Kawalerii. Jej ostatki skapitulowały 3 października, wraz z grupą jazdy generała Andersa.
„Wkrótce nadjechał cesarz i krzyżem Legii Honorowej mnie zaszczycił. Pierwszy to był krzyż, który się pułkowi naszemu był dostał. Ja, najmłodszy oficer, pierwszym go jako szwoleżer zdobył, a do tego zdobyłem go sobie w dzień moich imienin. Pierwszy to raz było, żem do ojca nie dostał wiązarka na imieniny, ale za to dostałem go z rąk cesarza za krew dla ojczyzny w dniu imienin przelaną i jeszcze płynącą”.
- Andrzej Niegolewski
Leszek Masierak
Artykuł w Nr 6 Tygodnika Solidarność dostępnego również w formie cyfrowej TUTAJ