[Tylko u nas] Marek Budzisz: Białoruś w kryzysie. Rosja rozdaje paszporty. Czy Zachód to widzi?
![[Tylko u nas] Marek Budzisz: Białoruś w kryzysie. Rosja rozdaje paszporty. Czy Zachód to widzi?](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//zdj/zdjecie/44601.jpg)
Deklaracje Mińska o tym, że nie ma zamiaru interweniować celem poprawy tej sytuacji związane są nie tyle z przywiązaniem do reguł rynkowych i płynnego kursu rubla, co z poziomem rezerw. Z oficjalnych danych białoruskiego Banku Centralnego wynika bowiem, że rezerwy waluty i złota, które znajdują się w jego sejfach spadły w lutym, w porównaniu z grudniem o 6,3 %. Według stanu na 1 marca miały one wartość 8 804,9 mln dolarów i spadły o 438,2 mln dolarów w porównaniu z końcem roku. Pieniądze te wydane zostały z jednej strony na spłatę części zadłużenia zagranicznego, a po drugie na jak to eufemistycznie określono „sprzedano je na giełdzie walutowej”. Informacja ta oznacza, że Mińsk nie dysponuje po pierwsze środkami na interwencje na rynku walutowym, po drugie ma problemy z pozyskaniem nowych kredytów a posiadane rezerwy musi przeznaczać na regulowanie zobowiązań, których terminy spłaty przypadają w tym roku. I po trzecie wreszcie, część rezerw przejada na bieżące potrzeby. O tym, że Białoruś ma problemy z plasowaniem swych obligacji w realiach rozchwianego rynku kapitałowego świadczy to, że tamtejsze Ministerstwo Finansów, po spotkaniu z potencjalnymi inwestorami, zdecydowało się o odłożeniu planowanych na marzec emisji euroobligacji.
Trudna sytuacja białoruskiego budżetu już przełożyła się na perturbacje w sektorze publicznym. Oficjalnie władze zapowiadają wzrost w tym roku wynagrodzeń, ale to się nie udaje, bo już drugi miesiąc białoruscy nauczyciele i wszyscy pracownicy, których wynagrodzenia pochodzą z budżetu otrzymują wypłaty na nowych zasadach, z reguły od 10 do 15 % niższe niźli wypłata grudniowa. Wywołało to, co dość oczywiste, spore poruszenie oraz falę szemrania i niezadowolenia. Sytuacja okazała się na tyle poważna, że Aleksandr Łukaszenka występując pod koniec lutego na kongresie oficjalnych związków zawodowych odniósł się do kwestii mówiąc, że „trzeba się sprawie przyjrzeć”. Problem wszakże sprowadza się do tego, że władze nie mają pieniędzy i niewiele wskazuje na to, że będą miały.
Nadal nieunormowana jest sytuacja z dostawami ropy naftowej. Aleksandr Tiszczenko, rzecznik prasowy państwowego koncernu Biełneftchim mówi, że jego firma podpisała umowy z 5 średnimi firmami z Rosji, które dostarczą Białorusi w marcu 200 tys. ton ropy. Ale tamtejsze rafinerie potrzebują miesięcznie 1,5 mln ton. Nawet jeśli założyć dotychczasowe dostawy od firm zaprzyjaźnionego z Łukaszenką oligarchy Guceriewa, to jak się szacuje łączny poziom dostaw może pokryć co najwyżej połowę zapotrzebowania tamtejszych rafinerii. Inne zapowiadane kierunki są na razie bardziej „perspektywiczne” niźli realne, przede wszystkim z tego prostego powodu, że Białoruś zaniedbała przez lata budowy alternatywnych kanałów zaopatrzenia i oparła się na Rosji w kwestiach logistycznych. Jak realnie dziś wygląda sytuacja mówi w rosyjskich mediach Ilcham Schaban, kierujący azerskim think tankiem zajmującym się rynkiem ropy. Otóż jego zdaniem marcowe dostawy azerskiej ropy dla Mińska (250 tys. ton) nie oznaczają wcale, iż dostarczona zostanie ropa z Azerbejdżanu. Raczej w ramach umów swap, dostawy z własnych zasobów zrealizuje rosyjski koncern Rosnieft, z którym azerski SOCAR ma ramowa umowę na sprzedaż w tym roku 10 mln baryłek ropy.
Inna ewentualnością jest to, że ropa pochodziła będzie z Kazachstanu. Przypomina też sytuację z 2011 roku, kiedy Mińsk miał zawartą z Baku umowę na dostawy 4 mln ton, a kupił jedynie 940 tysięcy. Kluczowe, bowiem znaczenie mają ceny, związane z logistyką i technicznymi warunkami kontraktu, a tego Białoruś nie kontroluje, bo Rosja trzyma wszystko w garści. Co gorsze, firma Guceriewa, będąca do tej pory jedynym dużym dostawcą ropy dla Białorusi z Federacji Rosyjskiej wraz z wybuchem kryzysu na światowych rynkach ropy doznała silnego ciosu – agencja Fitch obniżyła rating jej papierów wartościowych do poziomu śmieciowego uprzedzając inwestorów, że koncern może nie być w stanie regulować swych zobowiązań. A to może z kolei oznaczać, że zostanie ona przejęta przez rosyjski państwowy bank WTB, którym kieruje bliski Kremlowi Andriej Kostin. Nie można zatem wykluczyć, że w nieodległej przyszłości, raczej w perspektywie tygodni niźli miesięcy, wszelkie „alternatywne” źródła zaopatrzenia Mińska w ropę kontrolowane będą przez Kreml. Ale niezalenie od rozwoju wydarzeń to co się stało w tym roku na rynku ropy naftowej i jej pochodnych wskazuje, że Białoruś i jej władze nie mogą liczyć na „ekstra dochody” z tego tytułu. W ubiegłym tygodniu Łukaszenka podniósł czterokrotnie akcyzę na importowane paliwo, co odebrane zostało, jako zabieg mający na celu zmuszenie rosyjskich koncernów do rozpoczęcia dostaw ropy na Białoruś. Do tej pory chcąc zaopatrzyć swe firmowe sieci stacji paliwowych zaopatrywały je one bezpośrednio w rosyjską benzynę i olej napędowy, teraz winny przerabiać ją w dwóch miejscowych rafineriach. Ale ten ruch pokazuje jak trudna jest obecnie sytuacja władz w Mińsku.
A trzeba pamiętać, że w styczniu i lutym, według oficjalnych informacji dostawy ropy naftowej do białoruskich rafinerii spadły o 76 % w porównaniu z tym samym okresem rok wcześniej. Nawet jeśli założyć, że potwierdzą się deklaracje władz o tym, iż dostawy w marcu wyniosą 1 mln ton, to i tak zapotrzebowanie na surowiec pokryte zostanie w 2/3, a i ceny będą z pewnością wyższe ze względy na brak ubiegłorocznej „premii” i zwiększone koszty logistyki. Według obliczeń białoruskich ekonomistów każde 10 % zmniejszenie dostaw surowej ropy do tamtejszych rafinerii, kosztuje Mińsk spadkiem PKB o 0,35 %. A zatem tylko perturbacje w zaopatrzeniu w ropę mogą oznaczać, że szacowany na 1,0 – 1,2 % tegoroczny wzrost gospodarczy, zamieni się w recesję. Jeszcze gorzej wygląda to z perspektywy budżetu, bo wstrzymanie eksportu produktów przetwórstwa ropy kosztuje Białoruś brak ok. 730 mln dolarów dochodów, a dziś o eksporcie trzeba zapomnieć, bo z trudem udaje się pokryć zapotrzebowanie rynku wewnętrznego. Do trudnej sytuacji dokłada się zastój w gospodarce Chin, z którymi Białoruś jest powiązana, przynajmniej w kilku istotnych segmentach. I tak nie udało się podpisać umów na eksport nawozów potasowych, w efekcie czego produkcja w styczniu w białoruskich firmach z tej brazy spadła o 44 %.
Na dodatek w ubiegłym tygodniu, co umknęło uwadze w Polsce, rosyjska Duma Państwowa przyjęła poprawkę do ustawy, która umożliwia przyspieszoną, skróconą z 6 do 3 miesięcy, oraz znacznie ułatwioną procedurę wydawania rosyjskich paszportów m.in. mieszkańcom Białorusi. Znoszony jest np. obowiązujący do tej pory w rosyjskim ustawodawstwie zapis o obowiązku zamieszkiwania na obszarze Federacji Rosyjskiej przez czas nie krótszy niźli 5 lat. Można te zmiany odbierać jako przejaw konkurencji, w obliczu kryzysu demograficznego w Rosji, o siłę roboczą, ale można tez uznawać za „hodowanie” separatyzmów. Ale nawet jeśli byśmy patrzyli na ten ruch tylko z punktu widzenia konkurencji na rynku pracy, to tego rodzaju działania, wraz z osłabnięciem kursu białoruskiego rubla wobec dolara powodowały będą narastanie presji emigracyjnej, co znów, osłabia perspektywy białoruskiej gospodarki.
Rosnący wpływ czynników zewnętrznych na białoruską gospodarkę, na które władze w Mińsku nie maja wpływu wskazują, że zawęża się pole manewru dla Aleksandra Łukaszenki. Presja ekonomiczne Rosji nie maleje, raczej się nasila, maleje za to zainteresowanie kolektywnego Zachodu, zajętego własnymi sprawami, białoruskimi problemami. Niewykluczone, że już niedługo Mińsk zmuszony zostanie do podjęcia działań z punktu widzenia interesów geostrategicznych Polski, niekorzystnych. Albo, w obliczu narastającego niezadowolenia społecznego „przykręci śrubę”, co znacznie utrudni dialog, albo zacznie ustępować Moskwie. Najwyższy czas na współorganizowaną przez Warszawę akcję w tej sprawie. Właśnie zakończona wizyta węgierskiego ministra spraw zagranicznych w Mińsku pokazuje, że państwa Unii Europejskiej nie są bezsilne w tej kwestii. Ale czy Warszawa o tym wie?
Marek Budzisz