Henryk Prajs: Jeśli ktoś mi dzisiaj mówi, że polska wieś była antysemicka, to mówię mu, że kłamie

– Byłem już tak zasiedziały w polskim domu, że kiedy weszli SS-mani, odruchowo powiedziałem, że jestem synem pani Pokorskiej. I kiedy kilka dni później inni łapacze Żydów przystawili jej pistolet do skroni, bez zmrużenia oka potwierdziła, że jestem jej synem. Od tego czasu uważałem Janinę Pokorską za swoją matkę.
 Henryk Prajs: Jeśli ktoś mi dzisiaj mówi, że polska wieś była antysemicka, to mówię mu, że kłamie
/ M. Wyrwich
W latach siedemdziesiątych XVI wieku Góra Kalwaria, oddalona od Warszawy niewiele ponad trzydzieści kilometrów, stała się wielkim ośrodkiem katolickiego kultu religijnego. Zwana Nową Jerozolimą swe miano zyskała dzięki biskupowi Stefanowi Wierzbowskiemu, który postanowił utworzyć na terenie Mazowsza drogę krzyżową. Pobudowano więc liczne ścieżki kalwaryjskie i kościoły. Niegdyś maleńkie miasteczko Górka z czasem zyskało tak dużą popularność, że ściągało tysiące wiernych z całej Polski i Europy. Wyznawcom innych religii nie wolno było się w nim osiedlać.

Kiedy Polska znalazła się pod zaborami, prawo zmieniono. W ciągu kilkunastu lat zamieszkali tu prawosławni, ewangelicy i Żydzi. Już z początkiem XIX w. miasteczko zyskało nazwę Góra Kalwaria, po hebrajsku Ger. I znów wędrowali tu wierni – tym razem wyznawcy judaizmu. Słynny cadyk Abraham Mordechaj Alter ściągnął tu dziesiątki tysięcy Żydów. Ger stało się jednym z najważniejszych ośrodków chasydzkich na terenie Polski. U schyłku XIX w. już ponad 70 proc. mieszkańców miasta było wyznania mojżeszowego, a przed II wojną światową – blisko 50 procent.

– Była tu wtedy synagoga, mykwa, cheder, dwór cadyka i oczywiście kirkut, czyli cmentarz żydowski. Ale też żydowski dom kultury i biblioteka, do której jednak nie chodziłem, bo założyli ją żydowscy komuniści – wspomina dziś już stuletni Henryk Prajs. – W Górze Kalwarii było wszystko, co niezbędne żydowskim mieszkańcom, np. wspaniała kilkunastoosobowa orkiestra mandolinistów, których nazwiska do dziś pamiętam. Grali utwory zarówno żydowskie, jak i polskie, w tym polski hymn i Rotę.

Mimo wieku Henryk Prajs z werwą młodzieńca maluje żydowski świat Góry Kalwarii z pierwszej połowy XX w.: hałaśliwe i rozśpiewane żydowskie jarmarki, pełną wrzawy ulicę, monotonne głosy z chederu. Opisuje przybywających do kalwaryjskiego cadyka Altera setki bogatych pobożnych Żydów czy tysiące biednych, koczujących gdzieś w zaułkach domów bądź na rynku. Ostatni z przedwojennych żydowskich mieszkańców Góry Kalwarii z nostalgią opisuje swoją najbliższą i dalszą rodzinę – zamordowanych przez Niemców trzydzieści pięć osób.

Przenikanie kultur
Ojciec Henryka Prajsa był handlarzem (zginął zabity przez bandytów, gdy Henryk miał dwa lata), matka zaś krawcową. Rodzina utrzymywała doskonałe stosunki z polskimi sąsiadami. Wzajemnie odwiedzali się w czasie świąt – czy to katolickich, czy żydowskich. Stulatek z pamięci wydobywa barwne zabawy w domu kultury, potańcówki, amatorskie spektakle teatralne zarówno autorów żydowskich, jak i polskich. Zaznacza też, że obie społeczności żyły ze sobą zgodnie, że nie było „gettowości”, ale – jak mówi – przenikanie kulturowe. – I dlatego z naciskiem podkreślam, jak bardzo denerwuje mnie mówienie w niektórych środowiskach żydowskich o przedwojennym antysemityzmie w Polsce i obarczanie Polaków winą za masowe uśmiercanie Żydów w czasie wojny – mówi Henryk Prajs. – Gdyby tak było, nie przeżyłbym okupacji niemieckiej ani ja, ani tysiące moich rodaków. A przecież śmierć z rąk Niemców groziła nie tylko tym, którzy nas ukrywali, ale też ich rodzinom, więc trzeba było wyjątkowej ofiarności z ich strony, by ratować obcego im człowieka. Szczególnie wdzięczny jestem chłopom. I jeśli ktoś mi dzisiaj mówi, że Polska wieś była antysemicka, to mówię mu, że kłamie. Owszem, i u nas w Górze Kalwarii, szczególnie w końcu lat trzydziestych, byli ludzie przesyceni propagandą faszystowską. Ale to była garstka. Jednostki. Zresztą burmistrz i komendant policji Bolesław Janica szybko takie antyżydowskie zachowania hamowali.

Podoficer Prajs
Awrum, czyli Henryk Prajs urodził się w Górze Kalwarii 30 grudnia 1916 roku. Tam skończył szkołę podstawową, następnie zawodową krawiecką. Uważa się za Polaka żydowskiego pochodzenia. W 1937 roku powołany został do 3 Pułku Szwoleżerów Mazowieckich w Suwałkach im. pułkownika Jana Kozietulskiego. Czas spędzony w szkole podoficerskiej wspomina jako jeden z najciekawszych okresów życia, kiedy zdobył nie tylko wiedzę dotyczącą wojskowości czy historii, ale również polskiej kultury. Tam poznał wielu oddanych kolegów-patriotów i pogłębił miłość do ojczyzny. Kończąc dwuletnią szkołę, zdobył stopień podoficerski. Po wielu latach został awansowany do stopnia kapitana w stanie spoczynku.

Podczas II wojny światowej, pod koniec września 1939 r., Henryk Prajs został ranny. Dostał się do sowieckiej niewoli i po wyleczeniu powrócił do Góry Kalwarii. Tu już panowało prawo niemieckie, szczególnie dotkliwe dla społeczności żydowskiej, którą z początkiem 1940 roku Niemcy zamknęli na niewielkiej przestrzeni kilku ulic, tworząc getto. Drastycznie zmniejszono przydział żywności, zapędzono do wycieńczającej pracy. Zabroniono jakichkolwiek zgromadzeń, w tym religijnych.

Z wioski do wioski, z domu do domu
W maju 1940 roku Henryk Prajs postanowił opuścić Górę Kalwarię (siostra mieszkała w Warszawie i uważała, że tam jest bezpieczna. Zginęła podczas powstania w getcie). Namawiał rodziców i brata, by wyruszyli razem z nim. Ale rodzice byli przekonani, że Niemcy nic już gorszego nie wymyślą. Zostali.

I tak w połowie czterdziestego roku dwudziestoczteroletni zdemobilizowany podoficer rozpoczął, jak to sam określa, życie obok śmierci. Uważał, że najlepiej będzie się ukryć poza miastem. Bardzo lubił wieś, jej przyrodę i przestrzeń. Mimo że z rodzicami bywał tam podczas majówek, nie miał żadnych bliskich znajomych wśród włościan. Choć nie był bardzo religijny, zawierzył swoją wędrówkę Panu Bogu.
– Kiedy Niemcy utworzyli w maju 1940 roku getto, mamie pomagała pani Rytko i pani Jaroszówna. Przynosiły jedzenie, bo przydziały dla Żydów były skrajnie niskie. Córka jednej z nich Zosia wciąż mi mówiła: „Słuchaj, ty nie za bardzo wyglądasz na Żyda. Uciekaj! Mówisz dobrze po polsku. Mam znajomego księdza, wystawi ci polską metrykę”. Basia Wasilewska, która później została moją żoną, również mnie namawiała. Płakałem, porzucając moją ukochaną Górę Kalwarię – mówi jeszcze do dziś ze łzami w oczach Henryk Prajs. – Odszedłem około dwudziestu kilometrów od miasta, uważając, by nie natknąć się na niemieckie posterunki. W końcu wycieńczony zapukałem do jakiegoś domu. Było to gospodarstwo Jana Cwala w Ostrowie. Wiedzieli, że jestem Żydem. Przyjęli mnie mimo świadomości, że całej ich rodzinie grozi śmierć.

Jednak nie na długo Henryk Prajs zakotwiczył u Cwalów. Niemcy rozpoczęli istne polowanie na Żydów, bowiem z pobliskiego getta w Magnuszewie uciekło setki młodych. Henryk poszedł wówczas do tamtejszego getta, gdzie zmuszano Żydów do niewolniczej pracy. Kilka tygodni później odwiedził go rówieśnik Janek Cwal, u którego rodziców ukrywał się wcześniej Prajs.
– Powiedział mi: „Heniek ty stąd uciekaj, bo słyszałem, że będą was wywozić do obozu w Treblince, a tam was wymordują”. Więc wróciłem do Cwalów – wspomina Henryk Prajs. – Nie pamiętam już dzisiaj, jak długo tam byłem, ale z jakichś powodów musiałem pójść do innej rodziny. Trafiłem do Wdowiaków i tam ukrywałem się chyba ponad pół roku. Mieszkałem u nich jako kuzyn. Mieli trzech synów i córkę: Benka, Heńka, Leszka i Adelę. Ja już wtedy miałem legalną kenkartę, oczywiście wystawioną na podstawie sfałszowanego katolickiego świadectwa urodzenia, które miałem od proboszcza z niedalekiego Osiecka. To był, mimo wszystko, bardzo dobry ausweis. Pewnie by ich Niemcy nie rozstrzelali, bo Wdowiakowie zawsze mogli powiedzieć, że mam kenkartę. Ale nigdy nic nie wiadomo. Niemiec to Niemiec.
Jednak kiedy zaczęły się rozchodzić pogłoski o następnych niemieckich łowach na Żydów, dla większego bezpieczeństwa Józef Wdowiak załatwił swojemu uciekinierowi mieszkanie u... niemieckiego kolonisty Ferdynanda Kultza.

– Z jednej strony balem się tam iść, ale miałem absolutne zaufanie do Józefa Wdowiaka. Wiedziałem, że kiedy on kogoś poleca, to musi to być osoba niezwykle pewna – wspomina Henryk Prajs. – Rodzina pana Ferdynanda okazała się bardzo miła i uczciwa. Siedziałem u nich jak u Pana Boga za piecem. Oczywiście szyłem dla okolicznych rodzin i mnóstwo ludzi wiedziało, kim jestem. Tym bardziej, że niektórzy znali mnie jeszcze z Góry Kalwarii. I tam się uchowałem do jesieni 1943 r. Niestety rodzinę Kultzów ewakuowano w głąb Niemiec. Więc znów wróciłem do Wdowiaków.

Niemcy rozpoczęli jednak wtedy polowanie na podziemie akowskie i żołnierzy NSZ. Każda obca osoba była podejrzana. Drobiazgowo przeszukiwali każde gospodarstwo. Henryk opuścił swoje bezpieczne mieszkanie i przeprawił się, dzięki pomocy Wdowiaków, na drugą stronę wioski Wyspa. Skrył się w krzakach, bo zauważył jakąś kobietę pracującą na polu. Czując się w jej obecności bezpiecznie, wyznał, kim jest i że szuka schronienia. Dała mu swój chleb i zaproponowała, by zaczekał na nią do wieczora. Zaczekał. Opowiedziała, że ma niewielki domek, męża, kilkoro dzieci i dużą biedę, ale jeśli mu to nie przeszkadza, to mogą go przyjąć. I tak wygnaniec w swoim kraju znalazł schronienie u kolejnej rodziny.

– U Jana i Katarzyny Pokorskich mieszkałem prawie dwa lata. Nie chciałem być dla nich ciężarem, więc zaproponowałem, że jeśli nie mają nic przeciwko temu, bo mogło to być niebezpieczne, będę szył dla miejscowych ubrania czy robił jakieś prace. Zgodzili się. Pani Pokorska zaczęła ostrożnie umawiać ludzi do miary. Jedni drugich polecali. Płacili żywnością i cała nasza rodzina nie biedowała – opowiada Henryk Prajs. – No i tak przez te kilkanaście miesięcy obszywałem miejscowych i okolicznych. To była duża wioska, ale mimo że wiedzieli, kim jestem, nikt mnie nie wydał. Oczywiście ja się po wiosce nie afiszowałem. Chodziło o to, by dzieci mnie nie widziały, bo te mogły z dziecięcej naiwności mnie wydać. Słyszałem, że były takie przypadki. U Pokorskich stworzono mi taką atmosferę, że czułem się jak w rodzinie. Do dziś uważam panią Pokorską za swoją przybraną matkę.

Henryk Prajs przeżył w gospodarstwie Pokorskich prawie dwa lata. Podczas kolejnego najazdu Niemców na wieś, w poszukiwaniu partyzantów, Henryk Prajs, zmęczony psychicznie, znalazł schronienie parę wiosek dalej, u rodziny Janeczków. I kiedy już było widać, że Niemcy bardziej zajęci są swoją ewakuacją niż szukaniem Żydów, ponownie wrócił do Wdowiaków.

– Kiedy w styczniu 1945 roku weszli Rosjanie, zamierzali wysiedlić wioskę – opowiada Awrum Henryk Prajs. – Komendantem był sowiecki pułkownik żydowskiego pochodzenia. Uprosiłem go, by zaniechał tego zamiaru – wspomina Henryk Prajs. – Zgodził się, a ja byłem bardzo dumny, że chociaż w ten sposób mogłem tym wspaniałym gospodarzom odwdzięczyć się za uratowanie życia. Do dziś jestem ogromnie wdzięczny mieszkańcom tych wsi. Dziś wiem, że w ukrywanie mnie zaangażowanych było kilkadziesiąt osób. Do dziś zachowuję wielką wdzięczność za to indywidualne i zbiorowe bohaterstwo i gdzie tylko mogę, mówię o tym. A także o tym, że kocham Polskę i czuję się polskim patriotą.

Mateusz Wyrwich

Tekst pochodzi z najnowszego numeru "TS" (04/2017) dostępnego również w wersji cyfrowej tutaj

 

POLECANE
13-latek zamordował brata? Dramat w Woli Osowińskiej pilne
13-latek zamordował brata? Dramat w Woli Osowińskiej

W niewielkiej miejscowości na Lubelszczyźnie doszło do tragedii. Nie żyje 17-letni chłopak, ugodzony nożem. Policja zatrzymała jego 13-letniego brata, który – według nieoficjalnych informacji – miał przyznać się do zadania ciosów.

Transformacja polskiego sektora ciepłowniczego do 2050 r. może pochłonąć 466 mld zł z ostatniej chwili
Transformacja polskiego sektora ciepłowniczego do 2050 r. może pochłonąć 466 mld zł

Transformacja polskiego sektora ciepłowniczego do 2050 r. może pochłonąć 466 mld zł - wyliczyło Polskie Towarzystwo Energetyki Cieplnej (PTEC). Towarzystwo przekazało KE swoje stanowisko, w którym domaga się spójnych regulacji, które pozwolą zachować konkurencyjność branży.

Koniec niemieckiego snu o wodorze? tylko u nas
Koniec niemieckiego snu o wodorze?

Niemiecki sen o zielonej energii rozpada się szybciej, niż ktokolwiek przypuszczał. Federalny Trybunał Obrachunkowy ostrzega: miliardy euro wydane na wodór mogą pójść na marne, a cały projekt Energiewende – stanąć pod znakiem zapytania.

Zamordował żonę i dwie córki. Wyrok uchylono, bo orzekał neosędzia z ostatniej chwili
Zamordował żonę i dwie córki. Wyrok uchylono, bo orzekał "neosędzia"

Sąd Apelacyjny w Poznaniu uchylił wyrok dożywotniego więzienia dla Serhija T., skazanego za zabójstwo żony i dwóch córek.

Poseł PiS: Współpraca z Konfederacją możliwa, jeśli Mentzen zmieni podejście z ostatniej chwili
Poseł PiS: Współpraca z Konfederacją możliwa, jeśli Mentzen zmieni podejście

Poseł Andrzej Śliwka w rozmowie z Radiem Plus zasugerował, że współpraca między PiS a Konfederacją jest możliwa, jeśli lider Konfederacji Sławomir Mentzen zmieni swoje podejście.

UE utworzyła zręby ponadnarodowej państwowości. Suwerenność państw członkowskich odchodzi w niebyt tylko u nas
UE utworzyła zręby ponadnarodowej państwowości. Suwerenność państw członkowskich odchodzi w niebyt

Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński przestrzegł, że Polsce grozi utrata suwerenności, podczas gdy rzeczywistość jest dużo bardziej alarmująca – my tą suwerenność częściowo już straciliśmy.

Rewolucja w szkolnych stołówkach. Nowe rozporządzenie wprowadza planetarną dietę ekologiczną z ostatniej chwili
Rewolucja w szkolnych stołówkach. Nowe rozporządzenie wprowadza "planetarną dietę ekologiczną"

"Jest to elastyczna dieta bogata w rośliny, która ma umożliwić wyżywienie globalnej populacji do 2050 roku bez poważnych szkód dla środowiska" – podkreślają autorzy raportu EAT-Lancet. Taki model żywienia, tzw. dietę planetarną, promuje nowe rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia, które wejdzie w życie 1 września 2026 roku.

„Trump wynegocjował z Chinami porozumienie nie tylko dla USA, ale dla całego świata” z ostatniej chwili
„Trump wynegocjował z Chinami porozumienie nie tylko dla USA, ale dla całego świata”

Prezydent USA Donald Trump wynegocjował zawieszenie na rok chińskich kontroli eksportu metali ziem rzadkich dla całego świata, nie tylko dla Stanów Zjednoczonych - poinformował w czwartek amerykański minister finansów Scott Bessent.

Prezes CPK: Nie ma problemu z innymi działkami pod inwestycję. Kwestia Zabłotni jest jednostkowa pilne
Prezes CPK: Nie ma problemu z innymi działkami pod inwestycję. Kwestia Zabłotni jest jednostkowa

Centralny Port Komunikacyjny nie widzi żadnych trudności z pozostałymi nieruchomościami potrzebnymi do budowy inwestycji. Jedynie działka w Zabłotni pozostaje przedmiotem rozmów. Prezes CPK Filip Czernicki zapewnił, że sytuacja jest jednostkowa.

Proces fińskiej polityk oskarżonej o mowę nienawiści. Zacytowała Biblię z ostatniej chwili
Proces fińskiej polityk oskarżonej o mowę nienawiści. Zacytowała Biblię

Fińska parlamentarzystka i była minister spraw wewnętrznych dr Päivi Räsänen stanęła dziś przed Sądem Najwyższym Finlandii. Razem z biskupem Juhaną Pohjolą odpowiada za rzekomą „mowę nienawiści” — chodzi o cytowanie Biblii i publiczne wyrażanie chrześcijańskich przekonań dotyczących małżeństwa i seksualności. Sprawa, znana jako „Bible Tweet”, uznawana jest za precedensową dla wolności słowa i wolności religijnej w Europie.

REKLAMA

Henryk Prajs: Jeśli ktoś mi dzisiaj mówi, że polska wieś była antysemicka, to mówię mu, że kłamie

– Byłem już tak zasiedziały w polskim domu, że kiedy weszli SS-mani, odruchowo powiedziałem, że jestem synem pani Pokorskiej. I kiedy kilka dni później inni łapacze Żydów przystawili jej pistolet do skroni, bez zmrużenia oka potwierdziła, że jestem jej synem. Od tego czasu uważałem Janinę Pokorską za swoją matkę.
 Henryk Prajs: Jeśli ktoś mi dzisiaj mówi, że polska wieś była antysemicka, to mówię mu, że kłamie
/ M. Wyrwich
W latach siedemdziesiątych XVI wieku Góra Kalwaria, oddalona od Warszawy niewiele ponad trzydzieści kilometrów, stała się wielkim ośrodkiem katolickiego kultu religijnego. Zwana Nową Jerozolimą swe miano zyskała dzięki biskupowi Stefanowi Wierzbowskiemu, który postanowił utworzyć na terenie Mazowsza drogę krzyżową. Pobudowano więc liczne ścieżki kalwaryjskie i kościoły. Niegdyś maleńkie miasteczko Górka z czasem zyskało tak dużą popularność, że ściągało tysiące wiernych z całej Polski i Europy. Wyznawcom innych religii nie wolno było się w nim osiedlać.

Kiedy Polska znalazła się pod zaborami, prawo zmieniono. W ciągu kilkunastu lat zamieszkali tu prawosławni, ewangelicy i Żydzi. Już z początkiem XIX w. miasteczko zyskało nazwę Góra Kalwaria, po hebrajsku Ger. I znów wędrowali tu wierni – tym razem wyznawcy judaizmu. Słynny cadyk Abraham Mordechaj Alter ściągnął tu dziesiątki tysięcy Żydów. Ger stało się jednym z najważniejszych ośrodków chasydzkich na terenie Polski. U schyłku XIX w. już ponad 70 proc. mieszkańców miasta było wyznania mojżeszowego, a przed II wojną światową – blisko 50 procent.

– Była tu wtedy synagoga, mykwa, cheder, dwór cadyka i oczywiście kirkut, czyli cmentarz żydowski. Ale też żydowski dom kultury i biblioteka, do której jednak nie chodziłem, bo założyli ją żydowscy komuniści – wspomina dziś już stuletni Henryk Prajs. – W Górze Kalwarii było wszystko, co niezbędne żydowskim mieszkańcom, np. wspaniała kilkunastoosobowa orkiestra mandolinistów, których nazwiska do dziś pamiętam. Grali utwory zarówno żydowskie, jak i polskie, w tym polski hymn i Rotę.

Mimo wieku Henryk Prajs z werwą młodzieńca maluje żydowski świat Góry Kalwarii z pierwszej połowy XX w.: hałaśliwe i rozśpiewane żydowskie jarmarki, pełną wrzawy ulicę, monotonne głosy z chederu. Opisuje przybywających do kalwaryjskiego cadyka Altera setki bogatych pobożnych Żydów czy tysiące biednych, koczujących gdzieś w zaułkach domów bądź na rynku. Ostatni z przedwojennych żydowskich mieszkańców Góry Kalwarii z nostalgią opisuje swoją najbliższą i dalszą rodzinę – zamordowanych przez Niemców trzydzieści pięć osób.

Przenikanie kultur
Ojciec Henryka Prajsa był handlarzem (zginął zabity przez bandytów, gdy Henryk miał dwa lata), matka zaś krawcową. Rodzina utrzymywała doskonałe stosunki z polskimi sąsiadami. Wzajemnie odwiedzali się w czasie świąt – czy to katolickich, czy żydowskich. Stulatek z pamięci wydobywa barwne zabawy w domu kultury, potańcówki, amatorskie spektakle teatralne zarówno autorów żydowskich, jak i polskich. Zaznacza też, że obie społeczności żyły ze sobą zgodnie, że nie było „gettowości”, ale – jak mówi – przenikanie kulturowe. – I dlatego z naciskiem podkreślam, jak bardzo denerwuje mnie mówienie w niektórych środowiskach żydowskich o przedwojennym antysemityzmie w Polsce i obarczanie Polaków winą za masowe uśmiercanie Żydów w czasie wojny – mówi Henryk Prajs. – Gdyby tak było, nie przeżyłbym okupacji niemieckiej ani ja, ani tysiące moich rodaków. A przecież śmierć z rąk Niemców groziła nie tylko tym, którzy nas ukrywali, ale też ich rodzinom, więc trzeba było wyjątkowej ofiarności z ich strony, by ratować obcego im człowieka. Szczególnie wdzięczny jestem chłopom. I jeśli ktoś mi dzisiaj mówi, że Polska wieś była antysemicka, to mówię mu, że kłamie. Owszem, i u nas w Górze Kalwarii, szczególnie w końcu lat trzydziestych, byli ludzie przesyceni propagandą faszystowską. Ale to była garstka. Jednostki. Zresztą burmistrz i komendant policji Bolesław Janica szybko takie antyżydowskie zachowania hamowali.

Podoficer Prajs
Awrum, czyli Henryk Prajs urodził się w Górze Kalwarii 30 grudnia 1916 roku. Tam skończył szkołę podstawową, następnie zawodową krawiecką. Uważa się za Polaka żydowskiego pochodzenia. W 1937 roku powołany został do 3 Pułku Szwoleżerów Mazowieckich w Suwałkach im. pułkownika Jana Kozietulskiego. Czas spędzony w szkole podoficerskiej wspomina jako jeden z najciekawszych okresów życia, kiedy zdobył nie tylko wiedzę dotyczącą wojskowości czy historii, ale również polskiej kultury. Tam poznał wielu oddanych kolegów-patriotów i pogłębił miłość do ojczyzny. Kończąc dwuletnią szkołę, zdobył stopień podoficerski. Po wielu latach został awansowany do stopnia kapitana w stanie spoczynku.

Podczas II wojny światowej, pod koniec września 1939 r., Henryk Prajs został ranny. Dostał się do sowieckiej niewoli i po wyleczeniu powrócił do Góry Kalwarii. Tu już panowało prawo niemieckie, szczególnie dotkliwe dla społeczności żydowskiej, którą z początkiem 1940 roku Niemcy zamknęli na niewielkiej przestrzeni kilku ulic, tworząc getto. Drastycznie zmniejszono przydział żywności, zapędzono do wycieńczającej pracy. Zabroniono jakichkolwiek zgromadzeń, w tym religijnych.

Z wioski do wioski, z domu do domu
W maju 1940 roku Henryk Prajs postanowił opuścić Górę Kalwarię (siostra mieszkała w Warszawie i uważała, że tam jest bezpieczna. Zginęła podczas powstania w getcie). Namawiał rodziców i brata, by wyruszyli razem z nim. Ale rodzice byli przekonani, że Niemcy nic już gorszego nie wymyślą. Zostali.

I tak w połowie czterdziestego roku dwudziestoczteroletni zdemobilizowany podoficer rozpoczął, jak to sam określa, życie obok śmierci. Uważał, że najlepiej będzie się ukryć poza miastem. Bardzo lubił wieś, jej przyrodę i przestrzeń. Mimo że z rodzicami bywał tam podczas majówek, nie miał żadnych bliskich znajomych wśród włościan. Choć nie był bardzo religijny, zawierzył swoją wędrówkę Panu Bogu.
– Kiedy Niemcy utworzyli w maju 1940 roku getto, mamie pomagała pani Rytko i pani Jaroszówna. Przynosiły jedzenie, bo przydziały dla Żydów były skrajnie niskie. Córka jednej z nich Zosia wciąż mi mówiła: „Słuchaj, ty nie za bardzo wyglądasz na Żyda. Uciekaj! Mówisz dobrze po polsku. Mam znajomego księdza, wystawi ci polską metrykę”. Basia Wasilewska, która później została moją żoną, również mnie namawiała. Płakałem, porzucając moją ukochaną Górę Kalwarię – mówi jeszcze do dziś ze łzami w oczach Henryk Prajs. – Odszedłem około dwudziestu kilometrów od miasta, uważając, by nie natknąć się na niemieckie posterunki. W końcu wycieńczony zapukałem do jakiegoś domu. Było to gospodarstwo Jana Cwala w Ostrowie. Wiedzieli, że jestem Żydem. Przyjęli mnie mimo świadomości, że całej ich rodzinie grozi śmierć.

Jednak nie na długo Henryk Prajs zakotwiczył u Cwalów. Niemcy rozpoczęli istne polowanie na Żydów, bowiem z pobliskiego getta w Magnuszewie uciekło setki młodych. Henryk poszedł wówczas do tamtejszego getta, gdzie zmuszano Żydów do niewolniczej pracy. Kilka tygodni później odwiedził go rówieśnik Janek Cwal, u którego rodziców ukrywał się wcześniej Prajs.
– Powiedział mi: „Heniek ty stąd uciekaj, bo słyszałem, że będą was wywozić do obozu w Treblince, a tam was wymordują”. Więc wróciłem do Cwalów – wspomina Henryk Prajs. – Nie pamiętam już dzisiaj, jak długo tam byłem, ale z jakichś powodów musiałem pójść do innej rodziny. Trafiłem do Wdowiaków i tam ukrywałem się chyba ponad pół roku. Mieszkałem u nich jako kuzyn. Mieli trzech synów i córkę: Benka, Heńka, Leszka i Adelę. Ja już wtedy miałem legalną kenkartę, oczywiście wystawioną na podstawie sfałszowanego katolickiego świadectwa urodzenia, które miałem od proboszcza z niedalekiego Osiecka. To był, mimo wszystko, bardzo dobry ausweis. Pewnie by ich Niemcy nie rozstrzelali, bo Wdowiakowie zawsze mogli powiedzieć, że mam kenkartę. Ale nigdy nic nie wiadomo. Niemiec to Niemiec.
Jednak kiedy zaczęły się rozchodzić pogłoski o następnych niemieckich łowach na Żydów, dla większego bezpieczeństwa Józef Wdowiak załatwił swojemu uciekinierowi mieszkanie u... niemieckiego kolonisty Ferdynanda Kultza.

– Z jednej strony balem się tam iść, ale miałem absolutne zaufanie do Józefa Wdowiaka. Wiedziałem, że kiedy on kogoś poleca, to musi to być osoba niezwykle pewna – wspomina Henryk Prajs. – Rodzina pana Ferdynanda okazała się bardzo miła i uczciwa. Siedziałem u nich jak u Pana Boga za piecem. Oczywiście szyłem dla okolicznych rodzin i mnóstwo ludzi wiedziało, kim jestem. Tym bardziej, że niektórzy znali mnie jeszcze z Góry Kalwarii. I tam się uchowałem do jesieni 1943 r. Niestety rodzinę Kultzów ewakuowano w głąb Niemiec. Więc znów wróciłem do Wdowiaków.

Niemcy rozpoczęli jednak wtedy polowanie na podziemie akowskie i żołnierzy NSZ. Każda obca osoba była podejrzana. Drobiazgowo przeszukiwali każde gospodarstwo. Henryk opuścił swoje bezpieczne mieszkanie i przeprawił się, dzięki pomocy Wdowiaków, na drugą stronę wioski Wyspa. Skrył się w krzakach, bo zauważył jakąś kobietę pracującą na polu. Czując się w jej obecności bezpiecznie, wyznał, kim jest i że szuka schronienia. Dała mu swój chleb i zaproponowała, by zaczekał na nią do wieczora. Zaczekał. Opowiedziała, że ma niewielki domek, męża, kilkoro dzieci i dużą biedę, ale jeśli mu to nie przeszkadza, to mogą go przyjąć. I tak wygnaniec w swoim kraju znalazł schronienie u kolejnej rodziny.

– U Jana i Katarzyny Pokorskich mieszkałem prawie dwa lata. Nie chciałem być dla nich ciężarem, więc zaproponowałem, że jeśli nie mają nic przeciwko temu, bo mogło to być niebezpieczne, będę szył dla miejscowych ubrania czy robił jakieś prace. Zgodzili się. Pani Pokorska zaczęła ostrożnie umawiać ludzi do miary. Jedni drugich polecali. Płacili żywnością i cała nasza rodzina nie biedowała – opowiada Henryk Prajs. – No i tak przez te kilkanaście miesięcy obszywałem miejscowych i okolicznych. To była duża wioska, ale mimo że wiedzieli, kim jestem, nikt mnie nie wydał. Oczywiście ja się po wiosce nie afiszowałem. Chodziło o to, by dzieci mnie nie widziały, bo te mogły z dziecięcej naiwności mnie wydać. Słyszałem, że były takie przypadki. U Pokorskich stworzono mi taką atmosferę, że czułem się jak w rodzinie. Do dziś uważam panią Pokorską za swoją przybraną matkę.

Henryk Prajs przeżył w gospodarstwie Pokorskich prawie dwa lata. Podczas kolejnego najazdu Niemców na wieś, w poszukiwaniu partyzantów, Henryk Prajs, zmęczony psychicznie, znalazł schronienie parę wiosek dalej, u rodziny Janeczków. I kiedy już było widać, że Niemcy bardziej zajęci są swoją ewakuacją niż szukaniem Żydów, ponownie wrócił do Wdowiaków.

– Kiedy w styczniu 1945 roku weszli Rosjanie, zamierzali wysiedlić wioskę – opowiada Awrum Henryk Prajs. – Komendantem był sowiecki pułkownik żydowskiego pochodzenia. Uprosiłem go, by zaniechał tego zamiaru – wspomina Henryk Prajs. – Zgodził się, a ja byłem bardzo dumny, że chociaż w ten sposób mogłem tym wspaniałym gospodarzom odwdzięczyć się za uratowanie życia. Do dziś jestem ogromnie wdzięczny mieszkańcom tych wsi. Dziś wiem, że w ukrywanie mnie zaangażowanych było kilkadziesiąt osób. Do dziś zachowuję wielką wdzięczność za to indywidualne i zbiorowe bohaterstwo i gdzie tylko mogę, mówię o tym. A także o tym, że kocham Polskę i czuję się polskim patriotą.

Mateusz Wyrwich

Tekst pochodzi z najnowszego numeru "TS" (04/2017) dostępnego również w wersji cyfrowej tutaj


 

Polecane
Emerytury
Stażowe