Marcin Królik: Aborcja jak frytki w McDonaldzie, czyli „Nieplanowane”

Właśnie w taki sposób szefowa pogrążającej się w coraz większych wątpliwościach Abby Johnson wytłumaczyła jej, dlaczego Planned Parenthood wykonuje coraz więcej aborcji, mimo iż w sferze deklaracji cały czas opowiada wszem i wobec, że dąży do zredukowania ich liczby. Na tym się po prostu zarabia. Tak jak w McDonaldzie, który prawdziwej kasy wcale nie zbija na hamburgerach, lecz na produktach obłożonych największą marżą - takich jak choćby frytki. Nie jest to może najbardziej wstrząsająca scena w filmie "Nieplanowane", aczkolwiek doskonale werbalizuje istotę zawartej w nim historii.
Wbrew pozorom do tych najsilniej trzepiących po łbie nie należy też moment, w którym Abby widzi na monitorze USG, jak dziecko ucieka przed ssawką, i uświadamia sobie, że to nie jest żaden zlepek komórek ani bezosobowy płód. Ta scena jest, owszem, brutalna, obrazoburcza, zrobiona prawie w stylistyce gore - kobieta siedząca w kinie po mojej prawej zasłoniła na niej oczy i głośno westchnęła, nie po raz pierwszy zresztą - jednak w zasadzie spełnia najwyżej rolę popychacza akcji. Rzeczy, które naprawdę są jak mokra ściera rzucona prosto w twarz, wydarzają się przed nią i zostają nam ukazane w długiej retrospekcji, stanowiącej trzon fabuły.
Bo warto tu od razu dodać, że wbrew temu, co można wywnioskować z licznych materiałów na temat filmu, tudzież prawdziwej Abby Johnson, ta chwila w pokoju zabiegowym bynajmniej nie była chwilą przemiany z diablo skutecznej aborcjonistki w obrończynię życia poczętego. Stanowiła raczej kropkę nad i. Wątpliwości w Abby stopniowo narastały już wcześniej, co zresztą film dość wyraźnie pokazuje. Potrafiła jednak skutecznie je zagłuszać, salwując się nowomową o prawach reprodukcyjnych, niemal chroniąc się za nią jak za tarczą.
W gruncie rzeczy o tym właśnie "Nieplanowane" traktują. Pomijając cały prolajferski aspekt, o którym zaraz, jest to przede wszystkim rozprawka o języku, o manipulowaniu pojęciami i próbach wpłynięcia poprzez nie na rzeczywistość. W końcu przecież dużo łatwiej abortować płód, rozwiązać problem, czy uratować młodą, przerażoną pacjentkę przed konsekwencjami błędu, niż… zabić dziecko. A gdy fakty zaczynają skrzeczeć - jak choćby w scenie, w której mająca awansować Abby zostaje zaproszona do pokoju, gdzie po zabiegach składa się szczątki uśmierconych dzieci, żeby sprawdzić, czy wszystko udało się usunąć - można uciec w odtwarzane jak z zaciętej płyty hasła o prawach człowieka.
Swoją drogą - że pozwolę sobie na drobną dygresję - prawdziwa Abby Johnson napisała niedawno na Twitterze, że przed wyborami chciałaby poduczyć Donalda Trumpa, jak celnie odpierać argumentację środowisk proaborcyjnych, gdyż - jak to ujęła - sama częściowo ją stworzyła, więc najlepiej wie, jak ją rozbroić. Czy Trump skorzysta z jej oferty, nie wiem, ale to uświadamia, że przed przejściem na stronę pro life rzeczywiście była prominentną figurą przemysłu aborcyjnego, co film jednak mimo wszystko słabo pokazuje. A szkoda, bo dzięki temu dramatyzm i totalność przemiany głównej bohaterki byłyby znacznie lepiej podkreślone.
Zresztą ten wątek w ogóle jest niewystarczająco wyeksponowany. Po zwolnieniu się Abby z kliniki na dobrą sprawę widzimy tylko, jak znajduje oparcie w grupie aktywistów, których wcześniej zwalczała przez płot, między innymi puszczając na nich zraszacze, a potem sama staje przy parkingu i odwodzi jakąś zagubioną dziewczynę od zabiegu, co na "dzień dobry" zapewne daje jej potężnego wiatru w skrzydła. W filmie co prawda pojawia się proces, który Planned Parenthood wytoczyło jej za rzekome ujawnienie poufnych informacji i który Abby wygrywa, ale niestety nie zostaje nam pokazane, jak na sali sądowej wynajęty przez jej nowych przyjaciół "facet z bilbordu" orze aborcjonistów, aż wióry lecą. Mogłoby być intrygująco.
Ano właśnie, prolajferzy i ich oponenci. Jeśli chodzi o tych pierwszych, to twórcom filmu należy się duży plus za ich zniuansowane portretowanie. A raczej należałby się, gdyby na "Nieplanowane" poszli zwolennicy aborcji, czego - jak wiemy - raczej nie zrobią, bo przecież oni dzięki "Wysokim Obcasom" i ich zagranicznym odpowiednikom, prowadzącym kampanię dyskredytowania filmu wszędzie, gdzie jest pokazywany, już doskonale wiedzą, że to prawicowa propaganda i aborcja wcale tak nie wygląda. Ale gdyby jednak poszli, to zobaczyliby zarówno sfanatyzowanych, dyszących nienawiścią radykałów, jakby żywcem wyjętych ze swoich fobii, jak też ludzi walczących dobrym słowem i modlitwą.
Aborterzy z kolei nie są przesadnie demonizowani. Właściwie klinika - w ogóle cały pokazany w filmie biznes - funkcjonuje trochę jak korporacja, której zasadniczy cel to maksymalizowanie zysków. Kiedy słuchałem motywacyjnych pogadanek wygłaszanych najpierw przez szefów Abby, a potem przez nią samą, miałem mimowolne skojarzenie z reportażem Mariusza Szczygła jeszcze z lat 90. o Amwayu. To mniej więcej ta poetyka. Co oczywiście nie znaczy, że przez to jest mniej strasznie. Wręcz przeciwnie - to dodatkowo uzmysławia stopień dehumanizacji tak pracowników, jak i zabijanych przez nich dzieci. Rzeczywiście można uwierzyć, że dziecko i paczka frytek właściwie znaczą tyle samo.
Kwintesencją tego uprzedmiotowienia jest scena, w której kierowca wywozi z kliniki niebieskie beczki z wiadomą zawartością, a zebranym pod płotem aktywistom udaje się go uprosić o ich podtoczenie, by mogli się nad nimi pomodlić. Ten moment naprawdę ściska serce. Podobnie zresztą jak scena, w której Abby wraca do domu po "trudnym zabiegu" z krwią na butach, a na pytanie córeczki, co się stało, kłamie jak z nut, że pomagała komuś, kto miał krwotok z nosa. Zresztą w mijaniu się z prawdą w ogóle była podczas swojej pracy w klinice nadzwyczaj biegła. Dla mnie te dwa epizody stanowiły punkty kulminacyjne.
Jak więc widzimy, przekaz jest mocny, jednoznaczny i niepozostawiający cienia wątpliwości odnośnie do intencji twórców. Przekonanych ma utwierdzić w ich przekonaniach, sceptycznych bądź labilnych przeciągnąć na stronę pro life. Tylko czy zostało to dobrze zrobione w sensie czysto warsztatowym? Spotkałem się z opiniami, że ranga tematu jest tak duża, iż forma nie ma znaczenia albo jest gdzieś na trzecim-czwartym planie. Z drugiej strony film był także atakowany właśnie za swoją rzekomą słabość pod tym względem.
Powiem tak: nie zgadzam się, że forma jest bez znaczenia. Odpowiednio skrojona sprzedaje treść, a wszak o to chodzi. Kiepska nawet najszlachetniejsze przesłanie zniszczy. "Nieplanowane" są pod tym względem dość przeciętne - ani wybitnie złe, ani mistrzowskie. To po prostu film do obejrzenia, który nie odbiega od setek podobnych, nieco łzawych, grających na uczuciach melodramatów, jakich pełno w kinach i telewizjach. Gdyby nie ciężki temat, powiedziałbym nawet, że jest nieco hallmarkowy. I to nie jest żaden zarzut. Nie każdy film musi być popisem formalnej maestrii, zwłaszcza jeśli idzie w nim o coś innego niż sama sztuka.
Tym, co niewątpliwie warto zapamiętać i zachować, bynajmniej nie są ani drastyczne momenty, ani tak naprawdę droga przebyta przez główną bohaterkę. Akurat ten motyw wydaje mi się w sumie dość bezbarwny i średnio ciekawy. Są to słowa, którymi do jeszcze nieprzemienionej Abby zwraca się lider aktywistów. Cytuję z pamięci: "Wymieniłaś niewolnictwo oraz holokaust, a więc dwie niezaprzeczalne zbrodnie przeciw podstawowym prawom człowieka. Mam nadzieję, że kiedyś do tych zbrodni dołączy też zabijanie najsłabszych, którzy w żaden sposób nie mogą się obronić." Nic dodać, nic ująć. W sam punkt.
Cóż tu rzec. Jeżeli szansę na to miałbym szacować po frekwencji na widowni w kinie, w którym byłem, to określiłbym ją na dość sporą. No ale, jak wiemy, jeden film wiosny nie czyni. Tym bardziej że ciężko mi odsunąć od siebie dojmujące wrażenie, że obejrzeli go - i obejrzą - głównie ci, którzy i tak mają już ugruntowany pogląd. A chyba raczej nie do nich był kierowany. No ale sam fakt dokonania wyłomu w jednolicie proaborcyjnej narracji forsowanej przez główny nurt kultury masowej wypadałoby uznać za pewien umiarkowany sukces.
Ja osobiście chętnie zobaczyłbym sequel, w którym by opowiedziano o zmaganiach Abby z przemysłem aborcyjnym, a także o kulisach ruchu pro life. Sądzę, że to, paradoksalnie, mogłoby o wiele mocniej przemówić do wahającego się, zabieganego i zdanego na uproszczone medialne komunikaty ogółu.
Marcin Królik