Piotr Łopuszański: Nie myślmy o Polsce jako kraju małym, słabym czy jak o „brzydkiej pannie na wydaniu”

Na Uniwersytecie Warszawskim odbyła się 10 grudnia debata na temat historii w sferze publicznej. Kilka dni wcześniej jeden z prowadzących dyskusję, Marcin Zaremba, w 49 numerze „Polityki” napisał o polityce historycznej Prawa i Sprawiedliwości artykuł pełny nietajonej niechęci.
T. Gutry Piotr Łopuszański: Nie myślmy o Polsce jako kraju małym, słabym czy jak o „brzydkiej pannie na wydaniu”
T. Gutry / Tygodnik Solidarność
Już na okładce tygodnika widać zmieniony komputerowo pomnik Mieszka i Bolesława Chrobrego, gdzie Chrobry ma twarz Jarosława Kaczyńskiego. Artykuł „Wyziewy z fabryki mitów” jest daleki od rzetelności i obiektywizmu, jaki powinien obowiązywać historyka. Czytelnik od pierwszych zdań czuje emocje, jakimi targany był autor, który nie potrafił jasno postawić zarzutów. Artykuł zawiera raczej inwektywy i pejoratywne określenia, zamiast uczciwie podanych faktów. Czytamy więc o „fabrykowaniu nowej przeszłości” i o „Lechu Kaczyńskim, co smoka komunizmu pokonał”.

Gdy wycisnąć treść niczym cytrynę, pozostaje w zasadzie jeden zarzut do Jarosława Kaczyńskiego: że 11 listopada złożył kwiaty pod pomnikiem Romana Dmowskiego. I to ma świadczyć o nowej, nacjonalistycznej polityce historycznej rządu. Zaremba nie chce pamiętać, że w listopadzie 2014 roku kwiaty pod tym samym pomnikiem złożył ówczesny prezydent Bronisław Komorowski. Wtedy nikt nie oskarżał Komorowskiego o to, że wprowadza nową politykę historyczną.

Autor tekstu w „Polityce” krytykuje też działalność IPN. Jednak to dzięki archiwom i publikacjom Instytutu poszerzyła się nasza wiedza o wielu ważnych postaciach XX wieku. Ja osobiście poznałem nieznane oblicze wielu pisarzy, których w PRL lansowano. Okazało się, że wielu z nich współpracowało z bezpieką. Przydałoby się stworzyć rzetelną hierarchię twórców i pozbyć się wątpliwych autorytetów.
Marcin Zaremba zarzuca także Piotrowi Gontarczykowi, że zlustrował Leszka Kołakowskiego. „Zaczęła się nagonka lustracyjna”. Gdyby Zaremba przeczytał książkę Gontarczyka „10 dzielnych ludzi” z 2010, wiedziałby, że historyk uznał, iż Kołakowski mimo epizodu stalinowskiego, później nie dał się uwikłać w kontakty z SB i był przez bezpiekę inwigilowany. Zaremba nie czytał książki Gontarczyka, a jedynie artykuł w gazecie, który stał się potem podstawą do napisania rozdziału o filozofie. Jak skomentował opublikowane materiały z teczki Kołakowskiego? „Nic w niej nie było, za to kwerenda w życiorysie wielkiego filozofa dawała poczucie władzy i bycia na równi z nim”. Otóż Gontarczyk napisał książkę o ludziach, którzy nie dali się złamać, ale historyk antyipeenowski jej nie czytał, co nie przeszkadza mu dziś, po 6 latach od wydania, krytykować intencji autora, z którym nawet nie rozmawiał.

To częsta praktyka. Insynuować komuś intencje, których on nie miał, wkładać mu w usta poglądy, których nie wyznaje, i z nimi polemizować. Niedawno na odczycie poświęconym drogom do niepodległości historyk z KUL, profesor Mieczysław Ryba, narodowiec, kpił z tezy, jakoby Piłsudski na Kasztance odzyskał niepodległość. On uważał, że to mądrość Romana Dmowskiego oraz nasi zachodni sojusznicy doprowadzili Polskę do odzyskania suwerenności. Wykład daleki był od naukowej rzetelności, przypominał raczej mowę wiecową. Nikt przecież nie twierdzi, że Piłsudski na Kasztance wywojował niepodległość, ale profesor polemizował z taką właśnie tezą.
W „Polityce” Marcin Zaremba twierdzi, że PiS zmierza do endeckiej wizji historii. Według niego Jarosław Kaczyński dezawuuje bohaterów dawnej opozycji, wskazując „na ich obcość, jeśli nie biologiczną (Żydzi), to kulturową i polityczną (formacja ukształtowana przez Komunistyczną Partię Polski)”. Trudno wskazać na tekst, w którym Kaczyński zarzucałby obcość osobom z opozycji z racji ich żydowskiego pochodzenia. Co do związków części opozycji z KPP, to one były, chociaż np. w KOR były także osoby wywodzące się z przedwojennego PPS, ludzie o proweniencji katolickiej i narodowcy. Trudno zaprzeczać faktom, że np. Adam Michnik wywodził się z rodziny, w której byli członkowie KPP.

I to środowisko od dawna lansuje tezę o zagrożeniu nacjonalizmem, chociaż w Polsce nigdy nacjonalizm nie był popularny. We wszystkich wolnych wyborach partie w rodzaju ONR, NOP itp. otrzymują śladowe poparcie.
Zastanawia mnie to, że pan Zaremba nie zauważył tendencji do reinterpretacji historii najnowszej w innych środowiskach poza PiS-em, w PO, KOD-zie. Za rządów Platformy z historii Sierpnia 1980 roku usuwano rolę Anny Walentynowicz. Obecnie środowiska dawnych ubeków uaktywniły się w związku z ustawą odbierającą przywileje dawnym pracownikom resortu MSW z czasów PRL. Dawni towarzysze z Resortu usiłują też na nowo opowiadać historię stanu wojennego, licząc na to, że młode pokolenie im uwierzy. Niejaki pułkownik Adam Mazguła opisał stan wojenny jako sielankę, gdy ludzie przynosili gorącą herbatę żołnierzom przy koksownikach. Taki przekaz lansowała propaganda w telewizji stanu wojennego. Nie było też żadnych zbrodni, tylko pełna kultura. Mazguła chce, by młodzi ludzie uwierzyli i nie domagali się dla ofiar zadośćuczynienia.

Bo często rewizja historii ma motywy materialne. To skandal, że przez pond ćwierć wieku III RP ofiary więzień, internowań, decyzji o pozbawieniu pracy z powodów politycznych żyły w nędzy, a sprawcy, od zwykłych zomowców i esbeków po najwyższych generałów, Jaruzelskiego i Kiszczaka, opływali w dostatki i szydzili z dawnych działaczy Solidarności. Dziś czas wreszcie przywrócić sprawiedliwość.
Z kolei Lech Wałęsa, dawny przywódca Solidarności też chce na nowo napisać historię. Przypisuje jedynie sobie moc sprawczą obalenia komunizmu. A przecież gdyby nie stało za nim 10 milionów członków Solidarności i wielu sympatyków tego ruchu wolnościowego, do przemian w Polsce by nie doszło.

Słychać także głosy, jakoby Wałęsa nic nie zrobił, że cały czas był „Bolkiem”, również w 1981 roku i w okresie stanu wojennego. Zachowajmy rozsądek. To że w roku 1970 podpisał współpracę z SB i przez kilka lat donosił, nie świadczy o tym, że nie brał udziału w strajku w Stoczni Gdańskiej i nie miał zasług dla walki o wolność. A że jako prezydent RP wielu rzeczy nie zrobił, to trudno. Załatwił dwie ważne sprawy: nakłonił Jelcyna do wycofania wojsk rosyjskich z Polski i do ujawnienia prawdy o Katyniu. Szkoda jednak, że Wałęsa nie miał odwagi, by powiedzieć prawdę o swoim uwikłaniu. Zaplątał się w sprzecznościach. Gdy ktoś mówi prawdę, ten mówi, jak było. Gdy ktoś kłamie, podaje rozmaite wersje, bo nie pamięta, co mówił kiedyś. I tak jest z Wałęsą.

Warto pamiętać, że w 1990 roku, w czasie kampanii wyborczej przed pierwszymi w historii po 1945 roku wolnymi wyborami prezydenckimi, środowisko „Gazety Wyborczej” – w podobny sposób jak dziś zwalcza Kaczyńskiego – zajadle atakowało Wałęsę i współpracujących z nim braci Kaczyńskich. Dla mnie, wtedy studenta filozofii, było czymś niezrozumiałym, że rok po Okrągłym Stole i wyborach 1989 roku elity Solidarności tak się podzieliły, że taką nienawiścią będą pałać do dawnych towarzyszy walki z komuną. Miałem wtedy wrażenie, że Michnik wylewa jakieś swoje osobiste urazy do Wałęsy i Kaczyńskich, o których zwykli ludzie nic nie wiedzieli. Ale nagonka na Porozumienie Centrum udzieliła się czytelnikom owej gazety. I ta niechęć do Kaczyńskiego i jego partii (wtedy było to Porozumienie Centrum) pozostała do dziś. To chyba jedyne zwycięstwo „Wyborczej”, bo poza tym ponosiła klęski. Lansowała premiera Mazowieckiego na prezydenta i poniosła klęskę. Ich kandydat przegrał z przywiezionym w teczce tajemniczym Stanem Tymińskim. Potem popierała rozmaite osobliwe partie i kandydatów na najwyższy urząd i zawsze ich wybrańcy przegrywali.

Dziś to samo środowisko stawia na piedestał Wałęsę, którego opluwało 26 lat temu, i w dalszym ciągu atakuje Kaczyńskiego. Do chóru włączyły się „Newsweek”, „Onet”, TVN i „Polityka”. Zamiast dyskusji jest pyskówka, zamiast argumentów – demagogia i gra na emocjach. Taki jest też artykuł Zaremby. Tego typu publicystyka na granicy paszkwilu nic nie wnosi do debaty politycznej.
Marcin Zaremba polemizuje w swym tekście z tezą, iż np. film niemiecki „Nasze matki, nasi ojcowie” był kłamliwy i fałszował historię II wojny światowej, choć przyznali to nawet historycy niemieccy. Zaremba kpi z akcji zwalczania w mediach światowych frazy „polskie obozy”. A warto ją podejmować i zwalczać rzekomo „geograficzne” wyjaśnienie terminu „polskie”, gdyż nikt na Zachodzie nie pisze o niemieckich (jak Dachau, Sachsenhausen) obozach albo austriackich (Mauthausen). Autor „Wyziewów z fabryki mitów” przy okazji sfabrykował nowy mit o 200 polskich obozach koncentracyjnych dla Niemców i Ukraińców po wojnie. Znowu: nie były to „polskie obozy”, bo nie istniało suwerenne państwo polskie. Były to komunistyczne obozy, zarządzane przez władze komunistyczne i NKWD. Przy okazji autor jakoś „zapomniał” o polskich ofiarach, o przymusowych górnikach w kopalniach uranu, o karnych kompaniach. Czemu? Bo prawda nie zgadza się z odgórną tezą.

Niemcy nie wiedzą o swoich zbrodniach na Polakach w czasie II wojny. Czytali o Holokauście, ale o tym, co ich przodkowie wyprawiali od 1939 roku, autorzy książek historycznych i filmowcy milczą.
Niemieccy historycy od lat twierdzą, że np. Gdańsk nigdy nie był miastem połączonym z Rzecząpospolitą, że był czymś w rodzaju wolnego miasta. Tymczasem Gdańsk należał do Polski już za Mieszka i Chrobrego. Dopiero Krzyżacy zabrali Pomorze Gdańskie i zwycięska wojna trzynastoletnia w 1466 roku przywróciła te ziemie Koronie.
Gdańsk był takim samym miastem Rzeczypospolitej jak Kraków czy Lwów, z dużą liczbą obcego mieszczaństwa, z samorządem. To dopiero w czasach napoleońskich powstało po raz pierwszy Wolne Miasto Gdańsk, wchłonięte po kongresie wiedeńskim przez państwo pruskie. W okresie międzywojennym ponownie utworzono Wolne Miasto Gdańsk, które było na zewnątrz reprezentowane przez władze polskie.
Niemcy głoszą tezę o dobrych stosunkach z Polską w ciągu tysiąca lat naszej historii. Były okresy, gdy nasza granica zachodnia była stabilna (od XIV do XVII wieku), ale warto, by pamiętali o niemieckich najazdach i słynnej obronie Głogowa, rzezi w Gdańsku w 1308 roku, Płowcach. Również Rosjanie powinni poznać swój udział w napaściach na Rzeczpospolitą (za Piastów nie graniczyliśmy z księstwem moskiewskim), parciu na Zachód, rzezi Pragi, łupieniu dóbr kultury od XVIII wieku po okres stalinowski.

Podobnie niewiele wiedzą o naszej historii Amerykanie i Brytyjczycy. W jednym z brytyjskich filmów dokumentalnych o II wojnie pada informacja, że Anglia 3 września 1939 roku wypowiedziała wojnę Niemcom, ale o tym, że Niemcy dwa dni wcześniej napadły na Polskę, nie padło ani jedno słowo! Na Zachodzie nadal rozpowszechnia się kłamstwo, jakoby Enigmę rozszyfrował Alan Turing, a nie polscy kryptolodzy.
W przypomnieniu prawdy historycznej nie pomagają książki Jana Tomasza Grossa, autora osławionych (w sensie złej sławy) prac „Sąsiedzi” i „Złote żniwa”, oskarżające Polaków o antysemityzm i zbrodnie Holokaustu. Gross uważa się za Żyda i dla kariery, grantów i poklasku publikuje takie tezy, chociaż potem się okazuje, że w książce „Złote żniwa” całą narrację oparł na tym, że źle zrozumiał wymowę zdjęcia. Wymyślił więc całą historię, jakoby Polacy mordowali Żydów, a potem dali się sfotografować przy szczątkach. Nigdy za swą pomyłkę nie przeprosił.
Co ciekawe, Zaremba pisze, że Gross „miał odwagę pokazać, że nie byliśmy niewinni”. Gdyby Gross miał odwagę, to by napisał o kolaboracji policji żydowskiej w getcie, o współpracy części Żydów z władzą radziecką w latach 1939-1941 i od 1944 roku. Ale o tym nie pisze. Bo nie ma odwagi i nie dostałby na to funduszy.

Historia Polski wymaga odkłamania i oświetlenia białych plam. Nie warto powielać mitów, lecz uczyć prawdy historycznej. Zarówno w szkole, jak i w publicystyce dominują mity, zamiast prawdziwej wiedzy. W III RP potrzebujemy nowego spojrzenia na nasze dzieje. Co roku na polach pod Grunwaldem odbywa się inscenizacja bitwy z 1410 roku, bitwy, która nie dała Królestwu Polskiemu właściwie nic. Polska nie odzyskała dostępu do morza. Dopiero pół wieku później, po 13 latach trwającej wojny Kazimierz Jagiellończyk odzyskał Gdańsk i Pomorze, zdobył Warmię, a z reszty Prus utworzył lenno. Jednak wojny 13-letniej i jej bitew nikt nie świętuje. Głośne są też obchody odsieczy wiedeńskiej. Zwycięstwo Sobieskiego nad Turkami nie dało Rzeczypospolitej nic. Nadal Podole było zagarnięte przez Turcję.
Zauważmy, że w stolicy nie ma pomników największych królów, np. Bolesława Chrobrego. Jest natomiast postument ostatniego króla, Poniatowskiego, który podpisał akt rozbioru Polski.

W Moskwie jest pomnik upamiętniający wypędzenie Polaków w 1612 roku. Natomiast w Warszawie nie ma pomnika przypominającego zdobycie Moskwy czy choćby tablicy w miejscu, w którym car Wasyl Szujski złożył hołd królowi Zygmuntowi III.
Polacy lubią czcić przegrane powstania i wojny. Ile mamy pomników związanych z powstaniem warszawskim i II wojną? Czy w Anglii stanąłby pomnik upamiętniający klęskę Anglików? Czy we Francji jest pomnik bitwy pod Waterloo, gdzie Napoleon przegrał? Oczywiście nie ma. Narody budują swą tożsamość na dumie, pamięci o sukcesach i zwycięstwach. Zbudujmy więc pomnik zdobycia Moskwy. Przydałby się pomnik także odzyskania w 1918 roku niepodległości, pomniki naszych dawnych zwycięstw, z których wiele przynosiło nam korzyści. Powstańcom, żołnierzom wyklętym i ofiarom należy się hołd i szacunek, ale w dusze młodych ludzi należy wszczepiać dumę z sukcesów na polu walki, nauki i kultury.

Dziś ,oskarżani o nacjonalizm, jesteśmy potomkami ludzi, którzy tolerancję religijną wprowadzili w czyn. Postawmy pomnik tolerancji religijnej w pierwszej Rzeczypospolitej wielu narodów i religii.
Narodowcy głoszą hasło „Polak – katolik”. Pojęcie to jest nieprawdziwe i szkodliwe. Wyrzuca bowiem poza nawias polskości ojca literatury Mikołaja Reja, autora „Wojny Chocimskiej” Wacława Potockiego, który był arianinem, Żeromskiego, ewangelika, wreszcie wszystkich cudzoziemców, którzy osiedlili się w Polsce i czuli się Polakami, jak włoscy architekci i ich potomkowie (ród Marconich), kupcy ormiańscy i żydowscy, szwajcarscy cukiernicy (Lourse, Semadeni), naukowcy (Heweliusz, Linde, Estreicher, Brückner), literaci, jak Lechoń i Iłłakowiczówna, wywodzący się z polskich Tatarów, Wierzyński (pół-Niemiec), Leśmian, Tuwim (pochodzenia żydowskiego), Staff, Hulka-Laskowski (Czesi). Do kategorii Polaka-katolika nie weszliby nie tylko Józef Piłsudski, Henryk Sienkiewicz, ale także wielu narodowców, jak Stanisław Piasecki, redaktor przedwojennego „Prosto z Mostu”, którego matka była Żydówką czy o czysto polskim nazwisku Jan Mosdorf.
Nasza kultura i język czerpały i czerpią do dziś z rozmaitych źródeł. W polszczyźnie mamy słowa pochodzenia niemieckiego, czeskiego, francuskiego, tureckiego, węgierskiego, rosyjskiego. Polski strój szlachecki, w którym paradują rekonstruktorzy np. przy okazji Targów Książki Historycznej, inspirował się wzorami z Turcji i krajów ościennych.
Rzeczpospolita była państwem dużym, wielonarodowym i wieloreligijnym. Do tej tradycji musimy sięgać. Nie myślmy o Polsce jako kraju małym, słabym czy jak o „brzydkiej pannie na wydaniu”. Byliśmy mocarstwem, które jednak nie wykorzystało szansy, by w naszym regionie stworzyć strefę stabilności i wolności.  

Piotr Łopuszański

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (52/2016) dostępnego też w wersji cyfrowej tutaj

 

POLECANE
Tragedia na Bałtyku. Nie żyje 40-latek z ostatniej chwili
Tragedia na Bałtyku. Nie żyje 40-latek

Na Bałtyku przewróciła się łódź rybacka, na pokładzie której było trzech mężczyzn.. Niestety, według najnowszych informacji, nie żyje 40-letni rybak, który został wyrzucony na brzeg.

Awantura w Polsat News. Niech pan uważa na słowa, bo spotkamy się w sądzie z ostatniej chwili
Awantura w Polsat News. "Niech pan uważa na słowa, bo spotkamy się w sądzie"

W telewizyjnym studiu Polsat News doszło do ostrego spięcia pomiędzy Michałem Szczerbą z PO a Tobiaszem Bocheńskim z PiS

Były rektor Collegium Humanum na wolności z ostatniej chwili
Były rektor Collegium Humanum na wolności

Były rektor Collegium Humanum Paweł Cz. opuścił katowicki areszt tymczasowy i wrócił do domu – informuje "Newsweek".

Powrót Mistrza tylko u nas
Powrót Mistrza

Niedzielny Ulanów, 27. października 2024, odpoczywał w złocieniach polskiej jesieni po patriotycznym uniesieniu lokalnej społeczności. Na cmentarzu parafialnym, w cieniu drewnianej kaplicy, już jakby kresowego cerkiewnego nastroju, nie dało się nie trafić do obszernej kwatery tonącej w biało-czerwonych wstęgach złożonych wieńców. Tak pożegnano dzień wcześniej Pierwszego Obywatela tego miasteczka, Mistrza z dalekiej Ameryki - Andrzeja Pityńskiego.

Donald Tusk przeprowadza sondaż. Każdy może oddać głos z ostatniej chwili
Donald Tusk przeprowadza "sondaż". Każdy może oddać głos

"W poniedziałek wyniki wielkiego sondażu" – pisze na platformie X premier Donald Tusk i publikuje sondaż, w którym każdy może oddać głos.

Pałac Buckingham. Szokujące sceny z udziałem księcia Williama z ostatniej chwili
Pałac Buckingham. Szokujące sceny z udziałem księcia Williama

Książę William wygwizdany w Irlandii Północnej! Tłum skandował: "Wolna Palestyna".

Niemcy zawrócili do Polski nowych imigrantów. Niemieckie służby podały dane pilne
Niemcy zawrócili do Polski nowych imigrantów. Niemieckie służby podały dane

Niemieckie służby opublikowały raport dotyczący sytuacji na polsko-niemieckiej granicy. Podano dane.

Cezary Krysztopa: Rodzice, czas bić na trwogę! tylko u nas
Cezary Krysztopa: Rodzice, czas bić na trwogę!

Tak Szanowni Rodzice, czas bić na trwogę, ponieważ źli ludzie biorą się za Wasze dzieci. A nie wszyscy zdają soboe z tego sprawę.

Kto zatańczy w 16. edycji Tańca z Gwiazdami? Zaskakujące doniesienia z ostatniej chwili
Kto zatańczy w 16. edycji "Tańca z Gwiazdami"? Zaskakujące doniesienia

Finał 15. edycji "Tańca z gwiazdami" już za chwilę, a w sieci pojawiają się pierwsze przecieki dotyczące uczestników 16. edycji. Kogo zobaczymy na parkiecie?

Blamaż reprezentacji Polski w Portugalii. Zieliński mówi wprost: To niedopuszczalne z ostatniej chwili
Blamaż reprezentacji Polski w Portugalii. Zieliński mówi wprost: "To niedopuszczalne"

– Pierwszy raz znalazłem się w takiej sytuacji. Trudno jest to wytłumaczyć – przyznał Piotr Zieliński, kapitan reprezentacji Polski w piątkowym meczu z Portugalią.

REKLAMA

Piotr Łopuszański: Nie myślmy o Polsce jako kraju małym, słabym czy jak o „brzydkiej pannie na wydaniu”

Na Uniwersytecie Warszawskim odbyła się 10 grudnia debata na temat historii w sferze publicznej. Kilka dni wcześniej jeden z prowadzących dyskusję, Marcin Zaremba, w 49 numerze „Polityki” napisał o polityce historycznej Prawa i Sprawiedliwości artykuł pełny nietajonej niechęci.
T. Gutry Piotr Łopuszański: Nie myślmy o Polsce jako kraju małym, słabym czy jak o „brzydkiej pannie na wydaniu”
T. Gutry / Tygodnik Solidarność
Już na okładce tygodnika widać zmieniony komputerowo pomnik Mieszka i Bolesława Chrobrego, gdzie Chrobry ma twarz Jarosława Kaczyńskiego. Artykuł „Wyziewy z fabryki mitów” jest daleki od rzetelności i obiektywizmu, jaki powinien obowiązywać historyka. Czytelnik od pierwszych zdań czuje emocje, jakimi targany był autor, który nie potrafił jasno postawić zarzutów. Artykuł zawiera raczej inwektywy i pejoratywne określenia, zamiast uczciwie podanych faktów. Czytamy więc o „fabrykowaniu nowej przeszłości” i o „Lechu Kaczyńskim, co smoka komunizmu pokonał”.

Gdy wycisnąć treść niczym cytrynę, pozostaje w zasadzie jeden zarzut do Jarosława Kaczyńskiego: że 11 listopada złożył kwiaty pod pomnikiem Romana Dmowskiego. I to ma świadczyć o nowej, nacjonalistycznej polityce historycznej rządu. Zaremba nie chce pamiętać, że w listopadzie 2014 roku kwiaty pod tym samym pomnikiem złożył ówczesny prezydent Bronisław Komorowski. Wtedy nikt nie oskarżał Komorowskiego o to, że wprowadza nową politykę historyczną.

Autor tekstu w „Polityce” krytykuje też działalność IPN. Jednak to dzięki archiwom i publikacjom Instytutu poszerzyła się nasza wiedza o wielu ważnych postaciach XX wieku. Ja osobiście poznałem nieznane oblicze wielu pisarzy, których w PRL lansowano. Okazało się, że wielu z nich współpracowało z bezpieką. Przydałoby się stworzyć rzetelną hierarchię twórców i pozbyć się wątpliwych autorytetów.
Marcin Zaremba zarzuca także Piotrowi Gontarczykowi, że zlustrował Leszka Kołakowskiego. „Zaczęła się nagonka lustracyjna”. Gdyby Zaremba przeczytał książkę Gontarczyka „10 dzielnych ludzi” z 2010, wiedziałby, że historyk uznał, iż Kołakowski mimo epizodu stalinowskiego, później nie dał się uwikłać w kontakty z SB i był przez bezpiekę inwigilowany. Zaremba nie czytał książki Gontarczyka, a jedynie artykuł w gazecie, który stał się potem podstawą do napisania rozdziału o filozofie. Jak skomentował opublikowane materiały z teczki Kołakowskiego? „Nic w niej nie było, za to kwerenda w życiorysie wielkiego filozofa dawała poczucie władzy i bycia na równi z nim”. Otóż Gontarczyk napisał książkę o ludziach, którzy nie dali się złamać, ale historyk antyipeenowski jej nie czytał, co nie przeszkadza mu dziś, po 6 latach od wydania, krytykować intencji autora, z którym nawet nie rozmawiał.

To częsta praktyka. Insynuować komuś intencje, których on nie miał, wkładać mu w usta poglądy, których nie wyznaje, i z nimi polemizować. Niedawno na odczycie poświęconym drogom do niepodległości historyk z KUL, profesor Mieczysław Ryba, narodowiec, kpił z tezy, jakoby Piłsudski na Kasztance odzyskał niepodległość. On uważał, że to mądrość Romana Dmowskiego oraz nasi zachodni sojusznicy doprowadzili Polskę do odzyskania suwerenności. Wykład daleki był od naukowej rzetelności, przypominał raczej mowę wiecową. Nikt przecież nie twierdzi, że Piłsudski na Kasztance wywojował niepodległość, ale profesor polemizował z taką właśnie tezą.
W „Polityce” Marcin Zaremba twierdzi, że PiS zmierza do endeckiej wizji historii. Według niego Jarosław Kaczyński dezawuuje bohaterów dawnej opozycji, wskazując „na ich obcość, jeśli nie biologiczną (Żydzi), to kulturową i polityczną (formacja ukształtowana przez Komunistyczną Partię Polski)”. Trudno wskazać na tekst, w którym Kaczyński zarzucałby obcość osobom z opozycji z racji ich żydowskiego pochodzenia. Co do związków części opozycji z KPP, to one były, chociaż np. w KOR były także osoby wywodzące się z przedwojennego PPS, ludzie o proweniencji katolickiej i narodowcy. Trudno zaprzeczać faktom, że np. Adam Michnik wywodził się z rodziny, w której byli członkowie KPP.

I to środowisko od dawna lansuje tezę o zagrożeniu nacjonalizmem, chociaż w Polsce nigdy nacjonalizm nie był popularny. We wszystkich wolnych wyborach partie w rodzaju ONR, NOP itp. otrzymują śladowe poparcie.
Zastanawia mnie to, że pan Zaremba nie zauważył tendencji do reinterpretacji historii najnowszej w innych środowiskach poza PiS-em, w PO, KOD-zie. Za rządów Platformy z historii Sierpnia 1980 roku usuwano rolę Anny Walentynowicz. Obecnie środowiska dawnych ubeków uaktywniły się w związku z ustawą odbierającą przywileje dawnym pracownikom resortu MSW z czasów PRL. Dawni towarzysze z Resortu usiłują też na nowo opowiadać historię stanu wojennego, licząc na to, że młode pokolenie im uwierzy. Niejaki pułkownik Adam Mazguła opisał stan wojenny jako sielankę, gdy ludzie przynosili gorącą herbatę żołnierzom przy koksownikach. Taki przekaz lansowała propaganda w telewizji stanu wojennego. Nie było też żadnych zbrodni, tylko pełna kultura. Mazguła chce, by młodzi ludzie uwierzyli i nie domagali się dla ofiar zadośćuczynienia.

Bo często rewizja historii ma motywy materialne. To skandal, że przez pond ćwierć wieku III RP ofiary więzień, internowań, decyzji o pozbawieniu pracy z powodów politycznych żyły w nędzy, a sprawcy, od zwykłych zomowców i esbeków po najwyższych generałów, Jaruzelskiego i Kiszczaka, opływali w dostatki i szydzili z dawnych działaczy Solidarności. Dziś czas wreszcie przywrócić sprawiedliwość.
Z kolei Lech Wałęsa, dawny przywódca Solidarności też chce na nowo napisać historię. Przypisuje jedynie sobie moc sprawczą obalenia komunizmu. A przecież gdyby nie stało za nim 10 milionów członków Solidarności i wielu sympatyków tego ruchu wolnościowego, do przemian w Polsce by nie doszło.

Słychać także głosy, jakoby Wałęsa nic nie zrobił, że cały czas był „Bolkiem”, również w 1981 roku i w okresie stanu wojennego. Zachowajmy rozsądek. To że w roku 1970 podpisał współpracę z SB i przez kilka lat donosił, nie świadczy o tym, że nie brał udziału w strajku w Stoczni Gdańskiej i nie miał zasług dla walki o wolność. A że jako prezydent RP wielu rzeczy nie zrobił, to trudno. Załatwił dwie ważne sprawy: nakłonił Jelcyna do wycofania wojsk rosyjskich z Polski i do ujawnienia prawdy o Katyniu. Szkoda jednak, że Wałęsa nie miał odwagi, by powiedzieć prawdę o swoim uwikłaniu. Zaplątał się w sprzecznościach. Gdy ktoś mówi prawdę, ten mówi, jak było. Gdy ktoś kłamie, podaje rozmaite wersje, bo nie pamięta, co mówił kiedyś. I tak jest z Wałęsą.

Warto pamiętać, że w 1990 roku, w czasie kampanii wyborczej przed pierwszymi w historii po 1945 roku wolnymi wyborami prezydenckimi, środowisko „Gazety Wyborczej” – w podobny sposób jak dziś zwalcza Kaczyńskiego – zajadle atakowało Wałęsę i współpracujących z nim braci Kaczyńskich. Dla mnie, wtedy studenta filozofii, było czymś niezrozumiałym, że rok po Okrągłym Stole i wyborach 1989 roku elity Solidarności tak się podzieliły, że taką nienawiścią będą pałać do dawnych towarzyszy walki z komuną. Miałem wtedy wrażenie, że Michnik wylewa jakieś swoje osobiste urazy do Wałęsy i Kaczyńskich, o których zwykli ludzie nic nie wiedzieli. Ale nagonka na Porozumienie Centrum udzieliła się czytelnikom owej gazety. I ta niechęć do Kaczyńskiego i jego partii (wtedy było to Porozumienie Centrum) pozostała do dziś. To chyba jedyne zwycięstwo „Wyborczej”, bo poza tym ponosiła klęski. Lansowała premiera Mazowieckiego na prezydenta i poniosła klęskę. Ich kandydat przegrał z przywiezionym w teczce tajemniczym Stanem Tymińskim. Potem popierała rozmaite osobliwe partie i kandydatów na najwyższy urząd i zawsze ich wybrańcy przegrywali.

Dziś to samo środowisko stawia na piedestał Wałęsę, którego opluwało 26 lat temu, i w dalszym ciągu atakuje Kaczyńskiego. Do chóru włączyły się „Newsweek”, „Onet”, TVN i „Polityka”. Zamiast dyskusji jest pyskówka, zamiast argumentów – demagogia i gra na emocjach. Taki jest też artykuł Zaremby. Tego typu publicystyka na granicy paszkwilu nic nie wnosi do debaty politycznej.
Marcin Zaremba polemizuje w swym tekście z tezą, iż np. film niemiecki „Nasze matki, nasi ojcowie” był kłamliwy i fałszował historię II wojny światowej, choć przyznali to nawet historycy niemieccy. Zaremba kpi z akcji zwalczania w mediach światowych frazy „polskie obozy”. A warto ją podejmować i zwalczać rzekomo „geograficzne” wyjaśnienie terminu „polskie”, gdyż nikt na Zachodzie nie pisze o niemieckich (jak Dachau, Sachsenhausen) obozach albo austriackich (Mauthausen). Autor „Wyziewów z fabryki mitów” przy okazji sfabrykował nowy mit o 200 polskich obozach koncentracyjnych dla Niemców i Ukraińców po wojnie. Znowu: nie były to „polskie obozy”, bo nie istniało suwerenne państwo polskie. Były to komunistyczne obozy, zarządzane przez władze komunistyczne i NKWD. Przy okazji autor jakoś „zapomniał” o polskich ofiarach, o przymusowych górnikach w kopalniach uranu, o karnych kompaniach. Czemu? Bo prawda nie zgadza się z odgórną tezą.

Niemcy nie wiedzą o swoich zbrodniach na Polakach w czasie II wojny. Czytali o Holokauście, ale o tym, co ich przodkowie wyprawiali od 1939 roku, autorzy książek historycznych i filmowcy milczą.
Niemieccy historycy od lat twierdzą, że np. Gdańsk nigdy nie był miastem połączonym z Rzecząpospolitą, że był czymś w rodzaju wolnego miasta. Tymczasem Gdańsk należał do Polski już za Mieszka i Chrobrego. Dopiero Krzyżacy zabrali Pomorze Gdańskie i zwycięska wojna trzynastoletnia w 1466 roku przywróciła te ziemie Koronie.
Gdańsk był takim samym miastem Rzeczypospolitej jak Kraków czy Lwów, z dużą liczbą obcego mieszczaństwa, z samorządem. To dopiero w czasach napoleońskich powstało po raz pierwszy Wolne Miasto Gdańsk, wchłonięte po kongresie wiedeńskim przez państwo pruskie. W okresie międzywojennym ponownie utworzono Wolne Miasto Gdańsk, które było na zewnątrz reprezentowane przez władze polskie.
Niemcy głoszą tezę o dobrych stosunkach z Polską w ciągu tysiąca lat naszej historii. Były okresy, gdy nasza granica zachodnia była stabilna (od XIV do XVII wieku), ale warto, by pamiętali o niemieckich najazdach i słynnej obronie Głogowa, rzezi w Gdańsku w 1308 roku, Płowcach. Również Rosjanie powinni poznać swój udział w napaściach na Rzeczpospolitą (za Piastów nie graniczyliśmy z księstwem moskiewskim), parciu na Zachód, rzezi Pragi, łupieniu dóbr kultury od XVIII wieku po okres stalinowski.

Podobnie niewiele wiedzą o naszej historii Amerykanie i Brytyjczycy. W jednym z brytyjskich filmów dokumentalnych o II wojnie pada informacja, że Anglia 3 września 1939 roku wypowiedziała wojnę Niemcom, ale o tym, że Niemcy dwa dni wcześniej napadły na Polskę, nie padło ani jedno słowo! Na Zachodzie nadal rozpowszechnia się kłamstwo, jakoby Enigmę rozszyfrował Alan Turing, a nie polscy kryptolodzy.
W przypomnieniu prawdy historycznej nie pomagają książki Jana Tomasza Grossa, autora osławionych (w sensie złej sławy) prac „Sąsiedzi” i „Złote żniwa”, oskarżające Polaków o antysemityzm i zbrodnie Holokaustu. Gross uważa się za Żyda i dla kariery, grantów i poklasku publikuje takie tezy, chociaż potem się okazuje, że w książce „Złote żniwa” całą narrację oparł na tym, że źle zrozumiał wymowę zdjęcia. Wymyślił więc całą historię, jakoby Polacy mordowali Żydów, a potem dali się sfotografować przy szczątkach. Nigdy za swą pomyłkę nie przeprosił.
Co ciekawe, Zaremba pisze, że Gross „miał odwagę pokazać, że nie byliśmy niewinni”. Gdyby Gross miał odwagę, to by napisał o kolaboracji policji żydowskiej w getcie, o współpracy części Żydów z władzą radziecką w latach 1939-1941 i od 1944 roku. Ale o tym nie pisze. Bo nie ma odwagi i nie dostałby na to funduszy.

Historia Polski wymaga odkłamania i oświetlenia białych plam. Nie warto powielać mitów, lecz uczyć prawdy historycznej. Zarówno w szkole, jak i w publicystyce dominują mity, zamiast prawdziwej wiedzy. W III RP potrzebujemy nowego spojrzenia na nasze dzieje. Co roku na polach pod Grunwaldem odbywa się inscenizacja bitwy z 1410 roku, bitwy, która nie dała Królestwu Polskiemu właściwie nic. Polska nie odzyskała dostępu do morza. Dopiero pół wieku później, po 13 latach trwającej wojny Kazimierz Jagiellończyk odzyskał Gdańsk i Pomorze, zdobył Warmię, a z reszty Prus utworzył lenno. Jednak wojny 13-letniej i jej bitew nikt nie świętuje. Głośne są też obchody odsieczy wiedeńskiej. Zwycięstwo Sobieskiego nad Turkami nie dało Rzeczypospolitej nic. Nadal Podole było zagarnięte przez Turcję.
Zauważmy, że w stolicy nie ma pomników największych królów, np. Bolesława Chrobrego. Jest natomiast postument ostatniego króla, Poniatowskiego, który podpisał akt rozbioru Polski.

W Moskwie jest pomnik upamiętniający wypędzenie Polaków w 1612 roku. Natomiast w Warszawie nie ma pomnika przypominającego zdobycie Moskwy czy choćby tablicy w miejscu, w którym car Wasyl Szujski złożył hołd królowi Zygmuntowi III.
Polacy lubią czcić przegrane powstania i wojny. Ile mamy pomników związanych z powstaniem warszawskim i II wojną? Czy w Anglii stanąłby pomnik upamiętniający klęskę Anglików? Czy we Francji jest pomnik bitwy pod Waterloo, gdzie Napoleon przegrał? Oczywiście nie ma. Narody budują swą tożsamość na dumie, pamięci o sukcesach i zwycięstwach. Zbudujmy więc pomnik zdobycia Moskwy. Przydałby się pomnik także odzyskania w 1918 roku niepodległości, pomniki naszych dawnych zwycięstw, z których wiele przynosiło nam korzyści. Powstańcom, żołnierzom wyklętym i ofiarom należy się hołd i szacunek, ale w dusze młodych ludzi należy wszczepiać dumę z sukcesów na polu walki, nauki i kultury.

Dziś ,oskarżani o nacjonalizm, jesteśmy potomkami ludzi, którzy tolerancję religijną wprowadzili w czyn. Postawmy pomnik tolerancji religijnej w pierwszej Rzeczypospolitej wielu narodów i religii.
Narodowcy głoszą hasło „Polak – katolik”. Pojęcie to jest nieprawdziwe i szkodliwe. Wyrzuca bowiem poza nawias polskości ojca literatury Mikołaja Reja, autora „Wojny Chocimskiej” Wacława Potockiego, który był arianinem, Żeromskiego, ewangelika, wreszcie wszystkich cudzoziemców, którzy osiedlili się w Polsce i czuli się Polakami, jak włoscy architekci i ich potomkowie (ród Marconich), kupcy ormiańscy i żydowscy, szwajcarscy cukiernicy (Lourse, Semadeni), naukowcy (Heweliusz, Linde, Estreicher, Brückner), literaci, jak Lechoń i Iłłakowiczówna, wywodzący się z polskich Tatarów, Wierzyński (pół-Niemiec), Leśmian, Tuwim (pochodzenia żydowskiego), Staff, Hulka-Laskowski (Czesi). Do kategorii Polaka-katolika nie weszliby nie tylko Józef Piłsudski, Henryk Sienkiewicz, ale także wielu narodowców, jak Stanisław Piasecki, redaktor przedwojennego „Prosto z Mostu”, którego matka była Żydówką czy o czysto polskim nazwisku Jan Mosdorf.
Nasza kultura i język czerpały i czerpią do dziś z rozmaitych źródeł. W polszczyźnie mamy słowa pochodzenia niemieckiego, czeskiego, francuskiego, tureckiego, węgierskiego, rosyjskiego. Polski strój szlachecki, w którym paradują rekonstruktorzy np. przy okazji Targów Książki Historycznej, inspirował się wzorami z Turcji i krajów ościennych.
Rzeczpospolita była państwem dużym, wielonarodowym i wieloreligijnym. Do tej tradycji musimy sięgać. Nie myślmy o Polsce jako kraju małym, słabym czy jak o „brzydkiej pannie na wydaniu”. Byliśmy mocarstwem, które jednak nie wykorzystało szansy, by w naszym regionie stworzyć strefę stabilności i wolności.  

Piotr Łopuszański

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (52/2016) dostępnego też w wersji cyfrowej tutaj


 

Polecane
Emerytury
Stażowe