Na poręczach wrocławskiego mostu pojawiły się orły z tarczami. Za czasów III Rzeszy były na nich swastyki

Co musisz wiedzieć:
- Wrocław planuje wyremontować Most Grunwaldzki. Projekt zakłada odtworzenie wyglądu mostu sprzed II wojny światowej.
- Rekonstrukcja wielu detali ma objąć również niemiecki napis "Kaiserbrücke".
- – Oczywiście możemy uważać, że miarą wielkości naszego ducha jest to, że będziemy w różnych miejscach umieszczać napisy o treści jątrzącej, ale czy to ma sens? – pyta prof. Kawalec.
– Niedawno pojawił się pomysł umieszczenia na wrocławskim moście Grunwaldzkim historycznej tabliczki „Kaiserbrücke” („most Cesarski”) z czasów panowania Wilhelma II. Kim był Wilhelm II, czy warto tę postać honorować i czy powinni to robić akurat Polacy?
– Mam wątpliwości, czy ktokolwiek chciałby Wilhelma II upamiętniać, i odnosi się to również do Niemiec. To jest władca, który ponosi znaczną część odpowiedzialności za pchnięcie Niemiec, będących wówczas kwitnącym państwem, jednym z supermocarstw światowych, w wojnę, która zakończyła się dla nich katastrofą. Trzeba także przypomnieć, że była ona prowadzona w sposób okrutny, łamiący prawo międzynarodowe, i że niemiecki władca się do tego przyczyniał. W wyniku swoich działań znalazł się na alianckiej liście zbrodniarzy wojennych. Lista ta liczyła kilka tysięcy nazwisk, jednak z różnych powodów do ukarania zbrodniarzy po I wojnie światowej nie doszło. Nie były to czasy Norymbergi, a niemiecki wymiar sprawiedliwości wówczas zawiódł. Wilhelm II w końcowych dniach wojny abdykował i ukrył się w Holandii, a alianci nie bardzo się starali, żeby został im wydany i osądzony.
Z perspektywy czasu można zrozumieć przyczyny tej powściągliwości. Tak spektakularne rozprawienie się z dawnym państwem niemieckim byłoby wodą na młyn komunistów, zwiększając ryzyko przewrotu społecznego w Niemczech – tego, że kraj ten poszedłby drogą sowiecką. To rzeczywiście byłaby katastrofa dla świata, także i z polskiej perspektywy.
Ale uwzględniając sytuacyjne subtelności, nie ma powodu, żeby traktować Wilhelma II ciepło. Był człowiekiem próżnym, groteskowym, z „parciem na szkło” – wówczas jeszcze rzecz jasna nie telewizyjne, ale aparatu fotograficznego. Jego rozbuchane ego w sytuacji narastającego napięcia grożącego wojną stało się jednym z czynników, który doprowadził do katastrofy.
Cesarz bał się ryzyka wojennego, ale nie odważył się przeciwstawić swoim generałom. A kiedy już wojna wybuchła, popierał prowadzenie jej w sposób bezprecedensowo bezwzględny.
– W jaki sposób skomentuje Pan słowa profesora Bogusława Czechowicza, z którym polemizował Pan już na łamach „Gazety Wrocławskiej”, o tym, że „Polska niepodległa zakotwiczona jest w cesarskim Berlinie”?
– Pierwsza wojna światowa była konfliktem o skali globalnej i można dowodzić, że gdyby do niego nie doszło, nie byłoby szans na tak istotną zmianę mapy politycznej, jak ta, która zakończyła się zmianą całej mapy Europy Środkowo-Wschodniej.
Polska nie była jedynym krajem, który odzyskał wówczas niepodległość. Można więc powiedzieć, że agresywni politycy, do których należał Wilhelm II, przyczynili się mimochodem do rozpadu imperiów i uwolnienia się narodów. Nie może nam jednak znikać z pola widzenia fakt, że nie to było ich intencją.
Przecież wojna okazała się katastrofą także i dla nich. Klęska wojenna, skutkująca zapewnieniem wolności narodom Europy Środkowo-Wschodniej, na pewno nie leżała w celach imperialnej polityki niemieckiej. Narody zyskały wolność, bo imperia (Rosja, Austro-Węgry oraz Niemcy) poniosły klęskę. Jeżeli wskazuje się na Józefa Piłsudskiego jako na twórcę niepodległości, to rolę, którą on odegrał na terenie Polski, kiedy się tam znalazł, zawdzięczał temu, że dzięki rewolucji niemieckiej i obaleniu Wilhelma wyszedł z niemieckiego więzienia. Sprowadzając do absurdu dowodzenie, jaki to Wilhelm II był dla nas dobry, można powiedzieć, że był dobry dlatego, że Piłsudskiego „tylko” uwięził, a nie uśmiercił. Jak w dowcipie o dobrym Leninie, który pogłaskał dziecko po głowie, a mógł zastrzelić. Nie możemy stawiać na piedestał ludzi, którzy wyróżnili się tym, że do długiego łańcuszka zbrodni nie dołożyli jeszcze jednej.
Szantaż intelektualny
– Przywołam jeszcze jeden cytat z pana profesora Czechowicza. „Do zmiany nazwy mostu [Grunwaldzkiego] droga chyba jeszcze daleka, ale na pewno jest czas na przywrócenie inskrypcji «Kaiserbrücke», także po to, by drążyła umysły zniewolone, przesycone absurdalną, delikatnie rzecz ujmując, niechęcią do wszystkiego, co niemieckie”. Jak Pan to skomentuje?
– Cóż, powtórzę, co napisałem w polemicznym tekście opublikowanym w „Gazecie Wrocławskiej”: takie stawianie sprawy jest szantażem intelektualnym. Oczywiście możemy uważać, że miarą wielkości naszego ducha jest to, że będziemy w różnych miejscach umieszczać napisy o treści jątrzącej, ale czy to ma sens? Czy mało u nas podziałów i koniecznie trzeba tworzyć nowe – na przykład poprzez umieszczanie w przestrzeni publicznej treści, które znaczną część opinii publicznej drażnią? Bo tu w grę wchodzą odwołania przecież nie do dziedzictwa kulturowego niemieckiego, ale do spadku po Prusach – państwie rozwiązanym w 1947 r. przez mocarstwa sprzymierzone.
Szerszą kwestią jest, czy warto podważać (jest modne słowo „dekonstruować”) mity konstytuujące daną społeczność, nawet jeśli nie akceptujemy ich w całości. Zalecałbym ostrożność. To jest bowiem sfera delikatna i niepozbawiona istotnego znaczenia dla funkcjonowania instytucji demokratycznego państwa prawa. Jeżeli wspólnota jest oparta na razem przeżywanych wartościach, to ludzie czują większą odpowiedzialność za to, co się z tą wspólnotą – a w efekcie z całym państwem – dzieje. Jeżeli uważają się za zbiorowość przypadkowo zebraną, mieszkającą nie na „swoim”, ale na miejscu urządzonym przez kogoś innego, o wiele trudniej wówczas o obywatelskie postawy. Więcej poczucia odpowiedzialności mamy za to, co uważamy za swoje. Jeżeli rządzący, w tym przypadku miasto, szanują ludzkie emocje i nawyki, nie wyśmiewają ich i nie próbują ich w sposób obcesowy zmieniać, wówczas – sądzę – dana społeczność funkcjonuje w niej lepiej.
Kto jest ważniejszy – kamienie czy ludzie?
– Głośno było ostatnio o kwestii umieszczenia portretu króla Prus Fryderyka II w Auli Leopoldyńskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Zniknęło stamtąd z kolei polskie godło. Jakiś czas temu we Wrocławiu ogłoszono także akcję pod tytułem „Spod tynku patrzy Breslau” mającą na celu stworzenie mapy niemieckich śladów w tym mieście. Mamy do czynienia z germanizacją Wrocławia? A jeśli tak – czemu to służy?
– To jest skomplikowana rzecz, bo jeżeli wyjdziemy od diagnozy, że mamy do czynienia z germanizacją miasta, łatwo taką tezę wyśmiać, mówiąc, że jeden czy drugi napis nie ma wpływu na przynależność polityczną całego obszaru. No bo nie ma, na pewno napisy nie zmieniają przynależności terytorialnej miasta. Czy jednak oznacza to, że można wydobywać spod tynku wszystko, co się spod niego wyłania? Mam wątpliwości.
Pytanie ogólne, które bym tutaj postawił, brzmi: Kto jest ważniejszy – kamienie czy ludzie? Dziedzictwo materialne czy pragnienia mieszkańców? Faktem jest, że we Wrocławiu w różnych miejscach podczas remontów pokazują się napisy czy symbole pozostawione przez poprzednich mieszkańców Wrocławia. Różnie to wygląda: na klatce schodowej domu, w którym mieszkałem, spod odłupującej się farby ukazywały się szare linie układające się w pruskiego orła ze swastyką w łapach, zamalowywane przy kolejnych remontach. Na poręczach jednego z wrocławskich mostów (Szczytnickiego), który w drugiej połowie lat 30. otrzymał imię Hitlera, motywem ozdobnym jest orzeł trzymający w łapach tarczę – obecnie pustą, ale wcześniej była tam swastyka...
Oczywiście nikt przytomny nie powie, by ją przywrócić. Ale to jest powód, by jednak nie stosować bezwarunkowo filozofii działania historyków sztuki: że jeżeli istnieje świadectwo przeszłości, to obowiązkowo musi być ono utrzymane w swej integralnej formie. Trzeba zrozumieć, że są i muszą być wyjątki od tej zasady. To się odnosi i do pytania o aulę uniwersytecką. Fryderyk II podobno tam straszył. Podobnie jak potem Bolesław Bierut. Aula Leopoldina ma kilkaset lat i wiele pamięta. Jest ona jednak nie tylko salą muzealną, po której oprowadza się turystów, ale też częścią państwowej uczelni wyższej, reprezentacyjnym miejscem, gdzie inauguruje się rok akademicki i wręcza dyplomy. Nie wyobrażam sobie, by godło państwowe tam nie wróciło.
Pytanie o cel „germanizacji” Wrocławia zakłada racjonalność łańcuszka bulwersujących poczynań. Tymczasem ta racjonalność wcale nie jest pewna. Przypuszczam, że w wielu wypadkach chodzi głównie o to, by odróżniać się od prawej strony sceny politycznej. Czasem również o to, by irytować lub aby zaistnieć. W grę mogą wchodzić i względy biznesowe: odkurzenie śladów pruskiej przeszłości miasta być może jest pomysłem na przyciągnięcie większej liczby turystów z pobliskich Niemiec. Jeśli tak, to byłaby w tym jakaś kalkulacja. Tyle że – nie wchodząc w kwestie godnościowe, chociaż nie są one bez znaczenia – pojawia się pytanie: kogo chcemy przyciągnąć?
Czy turystę szukającego tu śladów takiej niemczyzny, których nie znajdzie już we własnym kraju, ponieważ RFN jest krytyczna wobec swojego dziedzictwa nie tylko brunatnego, ale i tego z okresu wojowniczego imperializmu Wilhelma II? Czy to ma sens? I czy nie skończy się tym, że w jakiejś nowojorskiej gazecie ukaże się napastliwy tekst, którym poczujemy się obrażeni, ale niesłusznie, bo jeśli się bawimy w przywoływanie z niemieckiego dziedzictwa akurat tych jego elementów, które są w nim najgorsze, to się trzeba liczyć z konsekwencjami.
Nie relatywizować przekazu
– Tak, i jeszcze niemiecka swastyka stałaby się nagle emblematem polskim, stanowiąc doskonałe uzupełnienie skandalicznej wypowiedzi minister edukacji narodowej o „polskich nazistach”.
– Nie wierzę, żeby ktokolwiek chciał przywrócić swastykę na moście Szczytnickim. Powinniśmy jednak pamiętać, że pojawianie się w przestrzeni publicznej kontrowersyjnej symboliki idzie na konto polskich rządów. To my jesteśmy odpowiedzialni za to, co robimy w naszym kraju. Powinniśmy więc pamiętać o tym, żeby przekaz, który wychodzi z Polski, nie był zrelatywizowany, zwłaszcza że będzie odczytywany także w miejscach, gdzie się Polski zwyczajnie nie lubi.
Prof. Krzysztof Kawalec jest historykiem. Urodził się we Wrocławiu, z którym związał całe swoje życie prywatne i zawodowe. Zajmuje się historią myśli politycznej, historią Polski i powszechną XIX i XX wieku. Jest związany z Uniwersytetem Wrocławskim i Instytutem Pamięci Narodowej, gdzie pracuje w Oddziałowym Biurze Badań Historycznych we Wrocławiu. Jest pracownikiem Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN.
- "Wygasimy światła Warszawy". Komunikat dla mieszkańców stolicy
- PGE wydała pilny komunikat
- Tatry: 17-latka niemal umarła po wypiciu wody ze strumienia
- Dokonałeś w domu drobnego remontu? Ruszyły kontrole, licz się z wysoką karą
- PKP Intercity wydał pilny komunikat
- ZUS wydał pilny komunikat
- Nowy komunikat IMGW. Oto co nas czeka
- Niepokojące informacje z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- Komunikat dla mieszkańców Katowic
- Tragiczny wypadek na A1. Nie żyje jedna osoba
- Ważny komunikat dla mieszkańców Poznania
- "Nic się nie szanujecie". Burza w sieci po programie TVN
- "Wszyscy się za niego modlą". Pilne wieści o stanie zdrowia ks. Olszewskiego
- Afera KPO. Minister Żurek zdradził, co o niej sądzi
- Najnowszy sondaż partyjny. Tak się rozkładają sympatie Polaków