Złowieszczy niemiecki rewizjonizm

Co musisz wiedzieć?
- Samorządy miast takich jak Gdańsk, Szczecin, czy Wrocław, od lat w coraz większym stopniu eksponują swoje "niemieckie korzenie"
- Ostatnio, oburzenie wywołała np. sprawa powrotu niemieckiej nazwy Mostu Grunwaldzkiego, która była tam ostatnio eksponowana za czasów Hitlera
- W życiu społecznym Niemiec w różnych formach obecny jest nurt rewizjonizmu, co jest szczególnie niebezpieczne dla Polski
Nostalgia za dawnymi ziemiami niemieckimi
Dyskusja o rewizji granic przez lata wydawała się tematem zamkniętym na cztery spusty. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w ostatnim czasie raz po raz niemieccy politycy, działacze społeczni czy dziennikarze próbują podważyć konsensus zawarty w traktacie granicznym z 1990 roku. Czy to tylko tania próba autopromocji, niezgrabność komunikacyjna – czy może świadome sondowanie gruntu pod coś znacznie poważniejszego? Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie bez zbędnych emocji. Kraina dzieciństwa Jeżeli demokratyczny polityk porusza w debacie dany temat, to najpewniej dlatego, że wyczuwa w nim potencjalne źródło choćby niewielkiego poparcia. Stąd rodzi się pytanie: czy elektorat „niemieckiej nostalgii” jest na tyle istotny, by współczesne niemieckie partie polityczne zechciały się o niego ubiegać?
Nostalgia za dawnymi ziemiami niemieckimi – tymi, które przed 1945 rokiem znajdowały się w granicach III Rzeszy – wciąż może być obecna wśród przesiedleńców oraz ich potomków. Po II wojnie światowej około 8–12 milionów Niemców zostało wysiedlonych z terenów dzisiejszej Polski, Czech i krajów bałtyckich – w tym z takich regionów jak Śląsk, Pomorze Zachodnie czy Prusy Wschodnie. Choć większość z pierwszego pokolenia przesiedleńców już nie żyje, a ich dzieci i wnuki są zazwyczaj w pełni zasymilowane w nowych miejscach zamieszkania, więź z „utraconą ojczyzną” bywa wciąż podtrzymywana w ramach rodzinnej pamięci. W niektórych środowiskach nadal pielęgnuje się wspomnienia dawnych niemieckich miast – takich jak „Breslau”, „Stettin” czy „Königsberg” – a także poczucie krzywdy na tle strat majątkowych (dowodzą tego regularnie nagłaśniane przez media sprawy sądowe wytaczane przez Niemców Polakom). Choć bez wątpienia większość osób z tego kręgu żyje dziś zupełnie innymi sprawami, to nawet przy ostrożnym założeniu, że 5–10% przesiedleńców i ich potomków mogłoby przychylnie patrzeć na otwarcie debaty rewizjonistycznej, otrzymujemy grupę wyborców, która: z jednej strony jest wystarczająco duża, by wzbudzić apetyt partii, z drugiej – zbyt mała, by ponosić dla niej poważne ryzyko i czynić poważnym podmiotem strategii politycznej. „Złotym środkiem” dla niemieckich polityków wydają się więc działania nieoficjalne: subtelne, dwuznaczne gesty, które rozumieją tylko ci, do których są one skierowane, lub takie, z których się łatwo wycofać. To właśnie na tym gruncie rozwija się dwuznaczny język rewizjonistyczny.
Służą temu dwie taktyki komunikacyjne: słynny „psi gwizdek” oraz tzw. przejeżdżanie prętem po kratach. Pierwsza polega na formułowaniu wypowiedzi w taki sposób, by były niewidzialne dla większości odbiorców, ale doskonale zrozumiałe dla określonej grupy – np. „nostalgicznych” potomków przesiedleńców czy skrajniejszych środowisk nacjonalistycznych. Druga, bardziej konfrontacyjna, to świadome łamanie tabu i korzystanie na podniesionym przez oburzonych larum. Obie te strategie bywają stosowane przez niesławną AfD. Ta partia nie formułuje wprost postulatów rewizji granic, ale odwołuje się do kodów kulturowych i symboliki, które mają uruchamiać odpowiednie skojarzenia. Przykładowo: w 2018 roku Alice Weidel, współprzewodnicząca AfD, mówiła o „Niemcach Środkowych” (Mitteldeutsche), odnosząc się do byłej NRD; z kolei Alexander Gauland, jeden z głównych ideologów partii, w rozmowie z „Frankfurter Allgemeine Zeitung” w 2017 roku określił pakt Ribbentrop-Mołotow jako „czysto pragmatyczny” i „uzasadniony z punktu widzenia niemieckiej racji stanu”. Okazuje się jednak, że dwuznaczności nie są zarezerwowane wyłącznie dla wzdychającej do zamierzchłych germańskich bóstw niemieckiej „skrajnej prawicy”.
W 2021 roku na oficjalnym profilu niemieckiej SPD w mediach społecznościowych opublikowano grafikę z zaznaczoną wschodnią granicą Niemiec i strzałkami skierowanymi w stronę Polski. Po fali krytyki tłumaczono się „niedopatrzeniem graficznym”, jednak sygnał został wysłany, a (lichej, ale zawsze) furtki użyto do szybkiej ewakuacji.
Na tym etapie nie można jeszcze mówić o realnym zagrożeniu dla obecnych granic Polski, jednak już teraz lepiej dmuchać na zimne, bo sam proces „oswajania” rewizjonizmu, nawet tylko jako produkt uboczny tworzenia „antyestablishmentowej” narracji przez AfD, jest już potencjalnie niebezpieczny. W warunkach radykalizacji młodego elektoratu, niechęci do „poprawności politycznej” we wszelkich przejawach i wzrostu popularności nurtów antysystemowych każda taka gra z symboliką dawnej niemieckiej wielkości może z czasem prowadzić do erozji dotychczasowego (działającego na korzyść Polski) konsensusu.
Rewizjonizm symboliczny
Rewizjonizm niejedno ma imię. Najbardziej złowieszczy jego wariant to ten, który wprost kwestionuje ustalone granice terytorialne. Ale zanim do tego dojdzie (jeśli w ogóle), często przyjmuje on formę bardziej subtelną. Zaczyna się od podważania historycznej i kulturowej przynależności konkretnych miast do państwa, którego częścią są obecnie. Taki zabieg tworzy intelektualne i emocjonalne podglebie pod ewentualne przyszłe roszczenia – a zarazem wpisuje się w modny etos „ochrony dziedzictwa kulturowego”.
Nieprzypadkowo spory o pomniki, nazwy ulic czy tablice pamięci budzą dziś tyle emocji. Choć mogą się wydawać lokalnymi incydentami, są częścią szerszej batalii o kształt pamięci zbiorowej.
W tych debatach „nostalgiczni” Niemcy często znajdują wspólny język z polskimi historykami regionalnymi, którzy promują wizję „wielonarodowej historii pogranicza”. To podejście pełne rozczulenia nad utraconą tolerancją dla „innego” niekiedy przeradza się w tęsknotę za dawnymi „idyllami”, będącymi projekcją liberalnej wyobraźni. Jednym z najbardziej znanych symbolicznych aktów tego rodzaju było przywrócenie przez niemieckojęzycznych przewodników i redaktorów folderów turystycznych dawnej nazwy „Kaiserbrücke” mostowi Grunwaldzkiemu we Wrocławiu.
Inne przykłady są mniej znane, lecz również znaczące. Jakub Schergaut, badacz niemieckiego rewizjonizmu, przypomina choćby działalność magazynu „Compact”, który w swoim sklepie internetowym sprzedawał srebrne medale i mapy upamiętniające „niemieckie ziemie wschodnie” – jako swoiste relikwie utraconej ojczyzny.
Nie sposób też nie zauważyć, jak bardzo w ostatnich latach promowany jest kult „wypędzonych” – często z elementami heroizacji i dramatyzowania. Muzeum Wypędzonych w Berlinie, otwarte w 2021 roku, wzbudziło kontrowersje m.in. przez sposób przedstawiania niemieckich przesiedleńców jako ofiar historii, w oderwaniu od kontekstu II wojny światowej i roli Niemiec jako sprawcy. W skrajnych przypadkach pojawiają się próby zestawiania losu wypędzonych z losem ofiar Holocaustu.
Ten symboliczny rewizjonizm przenika również do języka. Coraz częściej mówi się o „tragicznych wydarzeniach 1945 roku”, unikając słów takich jak „klęska” czy „zbrodnie niemieckie”. W niektórych środowiskach intelektualnych krytykowana jest niemiecka Erinnerungskultur (kultura pamięci) jako rzekomo opresyjna, generująca „kompleks winy” i utrudniająca Niemcom „normalne” życie narodowe.
Europeizacja pamięci historycznej
Najbardziej zaś subtelną, a zarazem najniebezpieczniejszą formą rewizjonizmu symbolicznego jest jednak tzw. europeizacja pamięci historycznej – idea promowana szczególnie przez postępowe środowiska akademickie i instytucje unijne. W ich narracji czarno-biały podział na sprawców i ofiary, a także pamięć o heroicznym oporze wobec zła traktowane są jako paliwo dla uczuć nacjonalistycznych stojących na drodze pogłębionej integracji europejskiej.
Remedium ma być wspólna, ponadnarodowa opowieść o „cierpieniach wszystkich Europejczyków” w XX wieku – opowieść, która w praktyce często oznacza relatywizację odpowiedzialności i zacieranie różnic między agresorem a ofiarą. Niewątpliwie proces ten działa na korzyść obciążonych największymi winami, a więc – Niemców.
Wszystkie wspomniane procesy to zjawiska realne – choć rozwijające się powoli, niemal niedostrzegalnie. Dla postronnego obserwatora mogą jawić się raczej jako interesujące spory akademickie, dobrze wpisujące się w liberalny klimat współczesnej Europy. Ale właśnie w tej pozornej niewinności kryje się ich skuteczność – i trudność w przeciwdziałaniu. Dlatego reakcja na symboliczny rewizjonizm nie powinna przybierać formy histerycznego alarmu. Emocje jedynie pomagają przedstawić przeciwnika jako „histeryka”, a histeryk przecież z zasady nie ma racji. Warto więc odpowiadać z rozwagą, spokojnie, ale stanowczo. I systematycznie – bo rewizjonizm, nawet ten w białych rękawiczkach, zawsze karmi się brakiem czujności.
- PGE wydała pilny komunikat
- Pilny komunikat dla mieszkańców Kielc
- Dokonałeś w domu drobnego remontu? Ruszyły kontrole, licz się z wysoką karą
- Restauratorka z Wrocławia miała usłyszeć, że bez pośrednika pieniędzy z KPO nie dostanie
- Tatry: 17-latka niemal umarła po wypiciu wody ze strumienia
- "Wygasimy światła Warszawy". Komunikat dla mieszkańców stolicy