Anna Brzeska: Chapeau bas, panie profesorze Gliński
A jednak uważam za chwalebne, iż premier Gliński jako minister kultury wziął odpowiedzialność za materiały, które możemy zobaczyć w publicznych mediach – znajdujących się przecież pod nadzorem jego resortu. Wszak niemal dokładnie rok temu zapowiedział, że powinny zostać one odpolitycznione. Cóż, idzie to jakoś powoli. A może raczej tak szybko, że zdążyły już zrobić wałęsowski obrót o 360 stopni.
Dziennikarze mogą teraz lamentować – gdzie wolność słowa? Pokazaliśmy tylko fakty, dotyczące rodzinnych powiązań pracowników organizacji z sektora NGO oraz źródeł ich finansowania.
Tyle że nawet idiota zauważyłby, iż śledczy dziennikarze TVP po prostu wzięli się za córkę Rzeplińskiego z powodów czysto politycznych. Klasyczny chwyt – wyczerpała się już nieco formuła krytykowania go za decyzje w sprawie Trybunału – zatem poszukajmy po rodzinie.
Doprawdy szkoda, że to wciąż popularna metoda działania, bo nie brakuje przecież poważnych ekspertów (w tym wypadku mam na myśli m.in. prof. Zaradkiewicza), którzy mają zdecydowanie mocniejsze i przede wszystkim merytoryczne argumenty, pokazujące na przykład co się stało z Trybunałem Konstytucyjnym – i jaka jest w tym wina prof. Rzeplińskiego. Oprzyjmy się na tym, do cholery, a nikt nikogo przepraszać nie będzie musiał. Prawo obroni się samo, nie potrzebuje do tego utkanych cienkimi i poplątanymi nićmi plot z poziomu... chciałam wymienić tu pewien tabloid, ale dyplomatycznie ugryzę się w klawiaturę.
Niestety, przykład afery wokół Róży Rzeplińskiej, pokazuje, że próby dyskredytowania rozmaitych postaci przez wyszukiwanie dziadków z Wermachtu czy Sorosów w portfelu, osiągają coraz wyższy poziom absurdu. Nie wiemy jak kogoś ugryźć? Pośledźmy przez lornetkę, jak śledzono kiedyś Annę Grodzką, sprawdzając, czy nadal jest facetem, czy może już nie. Efekt tego typu wysiłków jest do przewidzenia – samozaoranie. No chyba, że ktoś uważa za sukces uzyskanie poklasku wśród namiętnych czytelników krwistych nagłówków i śródtytułów, którymi będą potem szokować sąsiadów w windzie.
Bo nie wiem, jak Państwa, ale mnie guzik interesuje, czy rodzina Rzeplińskiego, Glińskiego czy Komorowskiego prowadzi jakąś fundację. Bo – kontynuując wątek rodzinnych koneksji - kim powinna zostać córka profesora prawa, człowieka piastującego jedno z najważniejszych stanowisk w polskim systemie sądowniczym, żeby wszyscy węszący dziennikarze byli zadowoleni? Gdyby została wysoko postawionym menadżerem w korporacji, zajmującej się produkcją materiałów izolacyjnych, zapewne ktoś dopatrzyłby się faktu, że jej korporacja wykupiła reklamę – załóżmy w TVN – zatem "TVN sponsoruje Rzeplińskich". A TVN należy teraz do Amerykanów - koncernu Scripps Networks. Jestem pewna, że w zarządzie tej korpory znalazłby się jakiś Soros, a może jakiś Żyd (tych nie brakuje tam na pewno), mason, czy inny diabeł, ale nie chce mi się szukać. Jakoś wiecie, czasu mi szkoda. No trudno, stracę szansę na karierę, którą mogłabym zrobić dzięki wykryciu misternego spisku powiązań, złożonego z szesnastu ogniw finansowego łańcucha, na końcu którego stałaby zapewne Hillary Clinton albo jeszcze ktoś straszliwszy.
Krócej powiem: Nas jako obywateli powinno interesować jedynie to, czy działania owych organizacji, wziętych teraz na świecznik, są zgodne z prawem - czy płacą podatki, jeśli powinny, czy wszystko się zgadza w ich sprawozdaniach finansowych, czy przestrzegają prawa pracy i tak dalej. Mamy wolny – póki co – kraj, swobodę stowarzyszania się i swobodę wypowiedzi.
Jako obywatele mamy teraz dwie opcje – albo zaakceptujemy fakt, że rośnie nam w siłę społeczeństwo obywatelskie – z całym dobrodziejstwem inwentarza – ergo – będzie coraz więcej petycji i ludzi na ulicach – również tych, których gęby nam się nie spodobają – ale za to możemy iść swobodnie kontrprotestować, i wywiesić transparenty z białą pietruszką przeciwko zielonym pomidorom – albo – zaczniemy domagać się zamknięcia w cholerę wszystkich „lewaków”, którzy ośmielają się brać kasę od bogatych lewaków z zachodu. A zwłaszcza jeśli mają pecha i akurat są krewnymi-i-znajomymi Kogoś Bardzo Ważnego z dawnego układu. Tyle że wtedy otrzymamy nic innego, lecz tylko żałosny reżim.
Węszącym i dociekliwym dziennikarzom, polecam na koniec lekturę książki „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie” niejakiego Karla Poppera, czy choćby liczne publikacje dotyczące społeczeństwa otwartego i obywatelskiego. Wystarczy „poguglować”. Na wszelki wypadek można użyć oczywiście alternatywnych wyszukiwarek, a także dwukrotnie splunąć przez lewe ramię.
Anna Brzeska