Sumliński zdradza nieznane informacje o Andrzeju Lepperze!
Prześledźmy pokrótce wydarzenia, które w owym czasie zmieniały się, jak w kalejdoskopie. Zamiast naprawdę poddać gruntownej weryfikacji wersję samobójstwa i dalej prowadzić śledztwo, prokuratura błyskawicznie zamyka sprawę – zamyka, nim tak naprawdę ją zaczyna. Media bez mrugnięcia okiem przyjmują prokuratorską narrację. Tak zaczęła się rodzić wersja o długach Leppera, które jakoby miały doprowadzić do jego załamania, a która jak wiemy, nie miała nic wspólnego z prawdą.
Oczywiście jest faktem, że Lepper miał problemy finansowe, bo kto ich nie ma, ale po pierwsze nie takie, jak przedstawiano, a po drugie – i to jest bardziej istotne – miał jasną i pewną perspektywę pozyskania środków z wielu źródeł, między innymi z promesy i unijnych dotacji. Nie wiadomo też, co stało się z pieniędzmi – a mówimy tu o milionach – przesyłanych kanałem ukraińskim. To jedna z wielu zagadek w tej historii, której dziwnym trafem nikt nie próbował nawet wyjaśnić. Co dzieje się dalej? Masa świadków zeznała, że w przededniu oraz w dniu śmierci Andrzej Lepper był pełen wigoru, a nawet dawno u niego nie widzianego entuzjazmu, opowiadał o planach na przyszłość, odbywał spotkanie za spotkaniem, ale prokuratura uwierzyła jednemu świadkowi, który twierdził, że Lepper był załamany.
Dlaczego prokuratura lekceważy wiarygodne i spójne zeznania kilkunastu osób, a zamiast tego „kupuje” wersję jednego człowieka, który tej wiarygodności nie ma za grosz – bo tak naprawdę trudno o mniejszą wiarygodność, niż Rudowskiego, który kłamie, kluczy i przeczy sam sobie?
Jak w tej sprawie zachowuje się prokuratura? Jeden wielkim chaos. Co napisałem nasz policjant ze Stołecznej? Cytuję: „to najbardziej niedbale śledztwo, z jakim miałem do czynienia.” Nic dodać, nic ująć, mógłbym się pod tym podpisać obiema rękami. Przeczytałeś uzasadnienie prokuratury? W jednym i tym samym prokuratorskim protokole zawarto informację o braku prądu w siedzibie Samoobrony - co teoretycznie uniemożliwiałoby otworzenie od zewnątrz zamka cyfrowego zamontowanego w drzwiach prowadzących do prywatnych pomieszczeń Leppera - i o czynnym dekoderze telewizyjnym, włączonym telewizorze oraz stacjonarnym komputerze, a przecież wszystkie te urządzenia działały wyłącznie na prąd. Jak wytłumaczyć tę absurdalną sprzeczność? To nie brak prokuratorskiego profesjonalizmu, a na pewno nie tylko to – to coś znacznie gorszego. Ten dokument mówi bardzo wiele o podejściu prokuratury do tej sprawy, tak naprawdę mówi więcej, niż jakiekolwiek słowa. No bo był prąd, czy nie było? To wszystko nie trzyma się kupy. Nie wierzę, by prokurator, sam z siebie, podpisał się pod czymś takim. – Tomek zapalił kolejnego papierosa, nie zliczę już, którego podczas tej rozmowy, a ja zamyśliłem się nad jego słowami. Przypomniały mi one podobne historie, które poznawałem jako dziennikarz śledczy. Myślałem o ludziach, którzy zginęli w niewyjaśnionych i tajemniczych okolicznościach, myślałem o innych głośnych tak zwanych samobójstwach, o zdefraudowanych i wytransferowanych za granicę miliardach złotych. Był dla tych wszystkich historii jeden wspólny mianownik: gdy ktoś miał odwagę pytać, na jakim etapie są śledztwa we wszystkich tych sprawach, odpowiedź zawsze brzmiała tak samo: „tajemnica państwowa”…
- Idźmy dalej – major podjął przerwany wątek. - Mnożone są fałszywe tropy, pojawiają się różne wersje, media mają używanie. Tak naprawdę już nawet nie nazajutrz, a jeszcze tego samego dnia prawie wszystkie serwisy informacyjne – telewizja, radio, Internet - przesądzają o samobójstwie Leppera. Na jakiej podstawie, skoro śledztwo nawet się nie rozpoczęło? Prokuratura, ta sama, która jeszcze nawet nie rozpoczęła śledztwa, od samego początku tej historii cieknie, jak dziurawy okręt - a mimo to nikt z tym nic nie robi i wszyscy sprawiają wrażenie zadowolonych. Zupełnie tak, jakby ktoś chciał oszczędzić roboty prokuraturze. Pytań jest więcej: dlaczego lekceważone są ślady traseologiczne, choć to przecież koronny dowód, że ktoś o nieustalonej tożsamości był na miejscu zdarzenia w dniu śmierci Leppera? Ale to wychodzi dopiero później. Podobnie jak sprawa wytar-tych odcisków z pętli i krzesła, na którym Lepper stał przed powieszeniem…
– Co powiedziałeś? – nie zdawałem sobie sprawy, że prawie krzyknąłem. Patrzyłem na mojego rozmówcę coraz szerzej otwartymi oczami, bo rozumiałem, że wszystko to razem wzięte do kupy już dawno przekroczyło granicę absurdu.
- Nie wierzę, że to pominąłeś.
- Naprawdę nie wiem, o co chodzi.
– Powiedziałem, że na krześle, które Lepper miał sobie podstawić, nim zawisł na sznurze, nie było ani jego, ani zresztą żadnych innych odcisków palców. Ani jednego pieprzonego maleńkiego odcisku. To bardzo dziwne samobójstwo, prawdopodobnie najbardziej niezwykłe w dziejach sądownictwa, i to nie tylko polskiego sądownictwa. Każdy prawnik, policjant czy sędzia powie ci, że w historii prawa nie było dotąd takiego samobójstwa. Bo, co już naprawdę zastanawiające, żadnych odcisków palców nie było też na sznurze, na którym Lepper zawisł, a który podobno sam włożył sobie na szyję.
– Nie wierzę własnym uszom – powiedziałem na poły do siebie, patrząc gdzieś w punkt na ścianie za moim rozmówcą. Ten uśmiechnął się, ale jego oczy pozostały smutne.
– To byłoby wytłumaczalne tylko w jednym przypadku: gdyby zmarły miał na rękach rękawiczki – ale nie miał. I żadnych rękawiczek w pomieszczeniu nie znaleziono. Jeśli zatem nie założył rękawiczek, to przyjąwszy, że zabił się sam, musiałby wejść na krzesło, następnie już na nim stojąc musiałby starannie wytrzeć zeń wszystkie odciski palców. Następnie musiałby założyć sobie na szyję pętlę i z kolei musiałby z tej pętli wytrzeć dokładnie wszystkie odciski palców. Na koniec jeszcze musiałby zniszczyć chusteczkę czy cokolwiek innego, czym wycierał to wszystko, bo niczego takiego nie znaleziono. Pytanie – kto w momencie samobójczej śmierci zadaje sobie tyle trudu, by tak skrupulatnie wytrzeć odciski palców? I po co Lepper miałby to robić? A jak mówiłem - w pomieszczeniu nie znaleziono niczego, czym można by to zrobić. A jednak prokurator chce, abyśmy uwierzyli, że Lepper wszedł na krzesło, po czym wytarł ślady odcisków palców, następnie założył pętle na szyję i znów wytarł ślady odcisków palców, zniszczył „narzędzie” wycierania owych śladów i dopiero potem się powiesił. Trzeba przyznać, że jak na samobójcę Andrzej Lepper zatroszczył się o zadziwiająco wiele rzeczy – rzeczy, o które nie zatroszczył się chyba jeszcze żaden samobójca w historii kryminalistyki, i to nie tylko polskiej kryminalistyki.
- Nie wierzę własnym uszom – powtórzyłem, bo mimo że w moim zawodzie widziałem i słyszałem już niejedno, to tym razem rzeczywiście nie dowierzałem, że takie rzeczy mogły wydarzyć się naprawdę. Ale to działo się naprawdę! – Zastanawiam się, jak to wszystko jest możliwe? – powiedziałem, gdy już odzyskałem głos.
– To bardzo dobre pytanie: jak to możliwe? Na gruncie logiki i zdrowego rozsądku trudno znaleźć na nie odpowiedź. Ale są inne pytania, nie mniej ważne. Kto naprawdę zabił? I kto jest władny przez tyle lat utrzymywać to w tajemnicy?
– To nieprawdopodobna historia – przerwałem przedłużającą się ciszę.
– Powiedziałbym raczej, że nieprawdopodobnie prawdziwa. Bo to, co tu przedstawiłem, to same fakty. A jak dobrze wiesz, fakty nie wymagają interpretacji. Po prostu są, jakie są. A przecież jest jeszcze sprawa monitoringu, choć to wątek ostatecznie niepotwierdzony.
- O tym też nie słyszałem.
- Bo ci nie mówiłem. Tamtego dnia zaszedł jeszcze jeden dziwny wypadek: w dniu śmierci Andrzeja Leppera pojawiły się jakieś problemy z miejskim monitoringiem, były krótkotrwale przerwy. Miałem o tym informacje z kilku niezależnych i wiarygodnych źródeł. Przypadek? Dużo tych przypadków. No i kolejne pytanie bez odpowiedzi: dlaczego z rozpoczęciem śledztwa zwlekano trzy dni, gdy wiadomo, że po takim czasie z organizmu zniknie trucizna i wszystkie podobne substancje, które tam były – jeśli oczywiście były. Ale tego właśnie nikt już nie sprawdzi, bo ktoś ewidentnie pokpił sprawę. Realizowałem wiele śledztw na zlecenie prokuratury, ale jeśli tak prowadziłbym którekolwiek z nich, choćby w sprawie o przejechanego kota – inna sprawa, że aby ABW prowadziła taką sprawę, kot musiałby prowadzić działalność szpiegowską – tabloidy miałyby używanie. A przecież w tym przypadku chodziło o znanego polityka, do niedawna wicepremiera i wice-marszałka Sejmu, który wciąż był w polityce i nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Co dzieje się dalej?
Absurdalna wersja o rzekomym samobójstwie obiega kraj i zakłóca zdrowy rozsadek. W efekcie rzekome samobójstwo byłego wicepremiera zostaje uznane za rozpaczliwy akt desperata, którego złamały trudy życia. Kto będzie rozpaczał po skompromitowanym polityku, któremu zniszczono reputację i na którym media od dawno miały używanie, choć sprawy były dęte? Tymczasem było i jest wielu zaineresowanych, by tej sprawy broń Boże nie ruszać, bo cisza wokół niej była i jest na rękę różnym środowiskom - z wielu powodów, do których zaraz dojdziemy. Przy okazji wyjaśniania prawdziwych okoliczności tej zbrodni mogłyby wyjść na światło dzienne fakty dotyczące innej niezwykłej historii, która – jak wiesz - dotąd nie znalazła swojej pointy, a wtedy ziemia zatrzęsłaby się na dobre. I nikt nie wie, co byłoby dalej…
Wojciech Sumliński
sumlinski.com