Język polski na kosmetykach i proszkach
Podczas posiedzenia zespołu Rady Dialogu Społecznego ds usług publicznych omawiany był projekt zmiany przepisów mających na celu m.in. uporządkowanie i wzmocnienie uprawnień kontrolnych Państwowej Inspekcji Sanitarnej autorstwa Ministerstwa Zdrowia.
Związki zawodowe uznały tę zmianę są niezbędną. Te, które proponuje resort zdrowia oceniły jako krok w dobrym kierunku.
Liczne wątpliwości do projektu mieli natomiast przedstawiciele pracodawców. Przede wszystkim wskazywali, że konieczna jest jednolitość interpretacji przepisów, bo obecnie kontrole sanitarne różnie je rozumieją w różnych województwach. Szczególny problem mają więc ci przedsiębiorcy, którzy działają na terenie kilku województw i w takich samych sytuacjach spotykają się z odmiennymi decyzjami.
Ta uwaga została pozytywnie przyjęta przez stronę związkową.
Zastrzeżenia pracodawców wzbudziły też projektowane uprawnienia kontrolne Inspekcji. Miałaby on móc wchodzić do firmy i utrwalać kontrolę na nośnikach audiowizualnych. Mogłaby też żądać dokumentacji przetłumaczonej na język polski. Dziś, jak zaznaczali pracodawcy, zwykle jest ona w języku angielskim i inny język jest zbędny. Tłumaczenie byłoby zresztą niezwykle utrudnione ze względu na brak znajomości bardzo fachowej terminologii przez tłumaczy przysięgłych. W ich opinii, powinny być wskazane konkretne dokumenty, które należy tłumaczyć. Przede wszystkim nie powinno to dotyczyć spraw serwisowych.
Pracodawcy skrytykowali możliwość nagrywania przez kontrolerów, jako wątpliwe z punktu widzenia ustawy o ochronie danych osobowych. Według nich, pracownicy firm mogą nie życzyć sobie takiego nagrywania. W grę wchodzi też ochrona tajemnicy gospodarczej firmy.
Przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia zaznaczyli, że nagrywanie ma być jednie opcją, a nie wymogiem obligatoryjnym. Jego celem ma ten, w ich opinii, być ochrona przedsiębiorców przed nieuczciwymi konkurentami czy klientami. Podawali przykłady, gdy np. ktoś donosi, że jest truty, a nic takiego nie ma miejsca. Inspekcja zaś, dla której na pierwszym miejscu jest ochrona konsumenta, musi wszystkie takie informacje sprawdzać.
Wyjaśniali, że taka dokumentacja jest przechowywana nawet do 50 lat. Odnosząc się do tłumaczenia, zaznaczyli, że wiele produktów sprowadzanych jest np. z Chin i wówczas nie sposób dowiedzieć się, jaki jest ich skład, zastosowanie. Dlatego przedsiębiorca, który decyduje się na korzystanie z usług takiego kontrahenta, powinien również zadbać w ramach swojej działalności o tłumaczenie.
Z takimi argumentami nie godzili się przedstawiciele pracodawców zaznaczając, że dokumentacja w języku chińskim jest niedopuszczalna na rynku unijnym i nikt jej nie. Powszechny jest natomiast język angielski.
Związkowcy twierdzili natomiast, że konieczna jest zmiana obecnej sytuacji, kiedy to choćby na kremie czy paście obszernie podane są informacje o składzie, zastosowaniu choćby po arabsku, a po polsku jedynie kilka słów, które niewiele wnoszą. Choćby z uwagi na ustawę o języku polskim, nie powinno mieć to miejsca.
Ostatecznie uzgodniono, że poszerzenie uprawnień Inspekcji jest potrzebne, ale projektowane w tym zakresie przepisy powinny być konkretnie wskazywać co tłumaczyć i kiedy można nagrywać.
Anna Grabowska