Dr Piotr Łysakowski: Obrazki - '56, '68, 10/04

Nie piszę o sobie piszę o tym co widziałem - ciąg dalszy będzie miał miejsce
 Dr Piotr Łysakowski: Obrazki - '56, '68, 10/04
/ pixabay.com

Ciężka atmosfera, rozmowy „...będzie wojna !?...”, ogólny niepokój, „Ruscy” idą na Warszawę. To 1956 rok – miałem wtedy trzy lata – urodziłem się kilka miesięcy po śmierci „wielkiego wodza ludzkości” Józefa Wissarionowicza – i to pamiętam (jak przez mgłę) albo mi się wydaje. W każdym bądź razie ślad po „tym” został do dzisiaj (czy to projekcja wiedzy, czy rzeczywiście tak było !?).

 

„...pamiętaj nigdy nie wolno bić w twarz...” - komunikat prosty – prawda !? Takie właśnie otrzymałem od Dziadka (pedagog + święty człowiek mimo że ateista + profesor UW) tuż przed pierwszym wyjściem (samodzielnym dodajmy) na podwórko. Jako się rzekło „nie wolno było”, a więc jak nie wolno to nie wolno (szczególnie wtedy, gdy ma się lat 7 i autorytet Dziadka za sobą). Problem polegał jednak na tym, że moi „nowi” koledzy nie mieli za sobą jakiegokolwiek autorytetu, który by im powyższe wytłumaczył. Mieli natomiast za sobą „podwórkowe” doświadczenia. Dostałem więc (można wierzyć lub nie) na „Guten Tag” w „dziób” ot tak po prostu. Barwna bajka o szlachetnych rycerzach rozprysła się jak mydlana bajka – miałem wtedy lat sześć i troszeczkę.

 

Wkrótce po tym doświadczeniu zostałem uczniem. Do szkoły poszedłem (1960) tez z najgłębszym przekonaniem, że nie używa się w niej przemocy – znaczy się nauczyciele nie używają. I znowu skucha dość szybko okazało się, że co bardziej krnąbrni uczniowie byli „gdzieś odprowadzani”, po których to „odprowadzeniach” wracali do klasy spłakani i opuchnięci (dotyczyło to też starszych kolegów z liceum – moja szkoła była połączona – podstawowa + LO). „Młodzież” szybko definiowała przyczyny powyższego - „egzekutorem” był pan od matematyki (były wojskowy z Mar Woja), który lał po prostu „łobuzów” po pysku (czyli w twarz). Nie byłem zbyt subordynowany ale jakoś udało mi się uniknąć tej przyjemności. Kolejny raz mit (tym razem o szlachetnych pedagogach) legł w gruzach.

 

Róg Francuskiej i Obrońców (Saska Kępa) – sklep spożywczy (dziś tam jest – chyba - też spożywczak i sklep z winami) – ogromna kolejna – ludzie coś kupują – wracam ze szkoły – co kupują – cukier, sól, mąka – znowu ma być jakaś wojna „kryzys kubański” - kogo z kim ? – mój Ojciec, który ze względu na „odsiadkę” za Stalina nie odbył służby wojskowej otrzymał kartę mobilizacyjną. Dokładnie po drugiej stronie ulicy (w stosunku do wspomnianego sklepu) tam gdzie dziś stoi ławeczka z Agnieszką Osiecką była budka z piwem (nalewanym z beczek z mosiężnymi kranami) – tam (1 klasa szkoły podstawowej) wypiłem pierwsze piwko (nie wiem jak to się stało, że „nam” sprzedali) i zgubiłem śliczne skórzane „kapciuszki” szkolne – wcześnie zaczynałem – jak widać.

 

Stoimy przed szkołą (SP 17 i XXXV LO w Warszawie) dyskutujemy zawzięcie – kto wygra Arabowie czy Izrael – w większości uważamy, że to dobrze bo Żydzi „zlali” (leją) „ruskich Arabów”. Jest z nami Jurek Szlang (wyjechał potem do Hamburga – do wyjazdu szykował się od początku roku) bardzo dzielnie opowiada się za Izraelem. Przy okazji (i bez okazji) drę konstytucję PRL (bez konsekwencji – nikt nie doniósł). Później był marzec (z którego jako 14/to latek mało rozumiałem) i zakaz wychodzenia z domu po powrocie z zajęć.

 

Trzy lata później (grudzień 1970) wracamy ze szkoły do domu z przyjacielem – w miejscu, które jeszcze dziś mogę dokładnie określić (ul. Walecznych) Bogdan mówi „...jak długo ludzie to jeszcze wytrzymają, to co się dzieje jest przecież nie do zniesienia...”. Kilka dni później na wybrzeżu polała się krew.

 

Przed maturą wysłali nas na pochód 1/szo majowy – na moście Poniatowskiego wypierniczyłem do śmietnika portret któregoś z partyjnych notabli, który kazano mi nieść i wróciłem „haratać w gałę” na błonia” - jakoś się doliczyli, że nie byłem – grozili wywaleniem ze szkoły – nie wywalili. Maturę zdałem (nie wiem jak – przy tym pytaniu koncentrujemy się na matematyce) – to był mój pierwszy i ostatni „pochód”, na który nie doszedłem.

 

Przygotowuję się do egzaminu wstępnego na historię dyskutujemy o II RP - „...Piotrze - mówi Paweł - pamiętaj nigdy nie przyznawaj się do swojego przywiązania do Polski w sposób zbyt ostentacyjny...” – ostrzeżenie to padło po mojej deklaracji, że jestem „...nacjonalistą...” (od razu spieszę wyjaśnić, że miałem na myśli to co mam także dzisiaj czyli prostą miłość do Polski Piłsudskiego, naszej własnej, uczciwej i przyjaznej innym – jak widać wtedy artykułowałem to w sposób kompletnie nieporadny, by nie rzec głupi po prostu). Rzecz miała miejsce w Warszawie w mieszkaniu późniejszego Profesora Pawła Wieczorkiewicza jakoś tak w pierwszych miesiącach roku 1971 (lub 1972) – wtedy nie wiedziałem (nie rozumiałem) o co Pawłowi szło (teraz już dokładnie wiem) wkraczałem w poważne życie.

 

Egzamin – piątka z pisemnego kierunkowego (historia) i czwórka z niemieckiego – ustny chwalę Piłsudskiego, daję częściowo ciała na geografii myląc Don z Dniestrem. To jednak za mało, by mnie uwalić (tak przynajmniej sądzę) – wynik „...już za rok...” kolejny egzamin – do tej pory nie wiem jak to się stało (podobno powiedzieli – opinia osoby z komisji „...za długie włosy, chwalca Piłsudskiego, może przyjść jeszcze raz za rok, nic mu się nie stanie jak sobie trochę poczeka na indeks...”).

 

Kolejny egzamin – takie same oceny na pisemnym jak poprzednio – ustny bez problemów – jestem studentem (rok później niż planowałem ale zawsze) Historii UW (składy obu komisji egzaminacyjnych pamiętam do dzisiaj).

 

Już jestem studentem (pełną gębą – 72/3) – zaliczenia są, egzaminy zdane pierwszy rok zaliczony – dostajemy zaproszenie do kolegi na spotkanie – gdzieś na obrzeżach Warszawy w domu znanego dziennikarza (później polityka, Marszałka Seniora Sejmu RP) spotykamy się z gronem intelektualistów – rozmawiamy o Polsce (bardziej niż rozmawiam słucham – uczę się). Obecne osoby z pierwszych (dzisiaj i nieco wcześniej) stron gazet – niby pluralizm wypowiedzi – dominuje jednak określenie „...w tym kraju...”, „...ten kraj...” to razi - innych opinii i sformułować brak. Głównie chcą reformować socjalizm – z rzadka (albo wcale) wspominają o „niepodległości, suwerenności”. Szybko przestaję uczestniczyć w tych „salonowych spotkaniach”. Syn gospodarza (mój kolega z roku) za każdym razem pyta „...ciekawe jak będzie na Rakowieckiej...”. W związku „z tym” i na marginesie tych meetingów i także w ich kontekście muszę zauważyć, że zawsze się zastanawiałem kto z kolegów z roku (lub „okolic”) kapował do SB (o tych co poszli na służbę – a paru takich było – tu nie wspominam bo o „tych” generalnie wiedzieliśmy) – i mimo sporej wiedzy w tych kwestiach wyniesionej z późniejszej pracy w IPN/ie do dziś nie jestem w stanie precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie (choć swoje typy mam a i „na wydziale” mówiono o „tym” i o „tamtym”, że donoszą).

 

Kończę studia, mam dziecko, uczę w szkole (XXXVII LO w Warszawie) – 1977 – pierwsza lekcja – klasa maturalna - „...Panie Psorze niech Pan opowie coś o Katyniu...” - opowiadam szczegółowo (nikt – chyba – i znowu odrobina szczęścia nikt nie „podpieprzył” bo przepracowałem cały rok bez problemów) cisza w klasie, milczą. Pokazywałem im potem (i nie tylko im) „bibułę” konkretnie „Kompleks Polski” Konwickiego i inne książeczki, które dostawałem od Koleżanki (Maryla – uczyła rosyjskiego – nie pamiętam nazwiska / sorry) i kolegów ze studiów – byli (jak sądzę) zadowoleni – rozmawialiśmy o wszystkim bez szczególnych ograniczeń – stawali się bardziej dorośli i chyba dojrzalsi. Przed maturą dostałem od „nich” Orła w koronie – uczyłem chyba dobrze.

 

1978 – koniec pracy w szkole (chyba mieli mnie jednak dość) i do woja – gdyby nie było śmiesznie byłoby strasznie. WSOWZ we Wrocławiu. Zawsze mówili, że „...SOR dla studentów...” to kaszka z mleczkiem. Akurat – dostawaliśmy w doopę chyba mocniej niż służba zasadnicza (tyle, że krócej). Po drodze (październik) mieliśmy (znaczy się „polski komunizm”) poważny wypadek – nazywał się On Karol Wojtyła. Opisałem to co się stało w tekście „jak stałem się podmiotem” zamieszczonym w „Biuletynie IPN”. To było prawdziwe wyzwolenie (głównie w głowach) – po prostu stało się coś wielkiego czego (pewno) do końca nie jesteśmy w stanie do dzisiaj pojąć. Niezależnie jednak „od tego” już wtedy musiało się w wojsku coś dziać. Wezwał mnie kiedyś do siebie dowódca kompanii (zresztą – rzadki przypadek w LWP – „prawdziwy” wojskowy) i zapytał „...czemu wy podchorąży nazywacie kolegów >>czerwony<< ...”. Coś tam wybełkotałem w odpowiedzi, po czym padło następne pytanie „...a skąd macie te ulotki...” - z głupia frant odpowiedziałem pytaniem „...jakie ulotki...” - opitolił mnie nieprzytomnie i wywalił za drzwi – konsekwencji nie było. To chyba tyle „spotkań z historią” w armii – później było zabezpieczenie wizyty Jana Pawła II (łącznie z zakazem wywieszania w oknach i ba balkonach papieskich flag i zdjęć nowego Papieża) w Polsce i po roku hajda do domu. Zaraz po wojsku wyjechałem do GB nieco popracować – dziwne ale było to niecałe 2 miesiące od zakończenia „...zaszczytnej służby...” - kto nie zna realiów będzie się dziwił, że było to dziwne – proszę się więc nie dziwić normalnie po wojsku trzeba było odsiedzieć 2 lata w „...ludowej ojczyźnie...” - a ja proszę bardzo. Wyjaśnienie przyszło po latach i okazało się prozaiczne – moje papiery paszportowe sprawdzała Pani, która (jak się później okazało) nie grzeszyła inteligencją (albo miała kaca i przeoczyła albo źle interpretowała) i wpis w rubryce „...służba wojskowa...”, który brzmiał „....czerwiec 1978 zakończone szkolenie wojskowe SOR...” zakwalifikowała jako zwykłe szkolenie dla studentów nie podlegające „odsiadce”. Później tłumaczyła się (widziałem te akta w IPN), że składający wniosek „...wprowadził ją w błąd – oszukał...”. Skutek był taki, że w 1978 wyjechałem a później (tuż przed stanem wojennym) dostałem odmowę paszportu.

 

O „stanie wojennym” nie będę pisał (to materiał na szerszy tekst). Wspomnę tylko, że na czas jego trwania przypadły moje studia doktoranckie. Krótko o tychże i o moim Promotorze Panu Profesorze Czesławie Madajczyku. Gdy wybierałem sobie temat pracy doktorskiej zastanawiałem się (wśród paru innych tematów) nad „...Urzędem do Walki z Lichwą i Spekulacją w Dzielnicy Żydowskiej w Warszawie...” tzw „13 / stką”. Mężowie uczeni, których konsultowałem kiwali głowami i mówili „...Panie Kolego niech Pan tego nie robi będzie miał Pan kłopoty no i dostęp do dokumentów może być istotnie utrudniony...”, jako że nigdy nie byłem szczególnie strachliwy pierwszy argument nie wywierał na mnie szczególnego wrażenia ważny był drugi, który mógł kompletnie uniemożliwić napisanie doktoratu. Skończyło się jak się skończyło , a mianowicie na „Bismarcku”. Teraz o Panu Profesorze Czesławie Madajczyku – podczas moich „panowskich” studiów obowiązywała opinia, że to ograniczony komuch, partyjniak, aparatczyk, arogant. Dla mnie był to po prostu dobry historyk, porządny człowiek, który bardzo precyzyjnie potrafił artykułować i egzekwować swoje oczekiwania. Cała historia zatoczyła ( nie tak dawno) koło a moje oceny okazały się słuszne. Otóż IPN opublikował materiały SB z opiniami o części placówek PAN. Wynikał z nich nie mniej ni więcej następujący obraz „mój” Pan Profesor był źle widziany przez organy bezpieczeństwa (jako element niepewny i nie „stawiający tamy rewanżystom” z Solidarności wręcz niejednokrotnie ich wspomagający poprzez rzetelną ocenę ich działalności naukowej), a większa część tych, którzy mówili o Nim źle właziła władzom w …. no w pewną część ciała (i nie tylko)– tak to ujmijmy w najprostszy sposób. Trochę to śmieszne i straszne zarazem – charakteryzuje tez „pięknie” kondycję sporej części środowiska naukowego (i wtedy i teraz zresztą też).

 

Jadę tramwajem (nie pamiętam czy przed czy po stanie wojennym – więc chcąc zachować jakąś logikę umieszczam to w tym miejscu). Spotykam dwoje znajomych. Ble,ble, bla, bla (jak to zwykle przy takich okazjach) -”...skąd wracasz...” pyta On „...grałem w piłkę...” (mieliśmy taki zwyczaj , że od końca lat 70/tych do połowy 80/tych albo i dłużej hasaliśmy w różnych miejscach z piłeczką – jednym z nich był stadion Gwardii – przychodzili tacy grajkowie jak ja – krótko w III lidze – ale i piłkarze tacy jak bracia Szarzyńscy, Władysław Stachurski, Janusz Żmijewski, Władek Grotyński - piszę „Władek” bo byliśmy na „You” i wielu innych klientów wśród nich bywali także i SB/cy i kapusie – wszyscy wiedzieli o wszystkich wszystko) – „...gdzie grałeś !? ...” pyta Ona „...no na Gwardii...” , „...z tymi ubekami !?...” zrobiło mi się nieswojo (by nie rzec łyso) skąd wiedziała, że akurat z „...ubekami” !? Nadchodzi jednak nieoczekiwana odsiecz - odzywa się On „...nie przejmuj się kiedyś nam się przydadzą...” - kilkadziesiąt lat później został Prezydentem RP no i „...przydali się...”. W kwestii „przydawania” mogę dodać tylko jedno 3.05.82 – nim nastąpiły pogonie i ucieczki, ciskanie kamieniami w ZOMO spotkałem jednego z „piłkarzy” - „...Pietruś spierdalaj bo dziś będziem lać...” rzekł – oddaliłem (eufemizm) się na z góry upatrzone pozycje skąd celnie lub mniej ciskałem cegłówami i robiłem zdjęcia (oddałęm później jednemu z Przyjaciół były chyba publikowane gdzieś w drugim obiegu – Kopernika, Nowy Świat, kładka nad Tamką i okolice...). Dobrze, że wtedy nie strzelali. Strzelali za to później w sierpniu (Lubin) co zresztą przewidziałem.

 

W tzw międzyczasie kilka wyjazdów za granicę – każdorazowo przywoziłem sporo egzemplarzy bezdebitowej literatury i różnych papierów od „zagranicy” dla „podziemia”. Jakoś dziwnym trafem nie wpadłem – co ciekawe parę razy prosili mnie o „takie” książki różni ludzie, którzy (jak się potem okazało – obaj zresztą pełnili wysokie funkcje w IIIRP) donosili do SB !? Ale nie o tym teraz chciałem – otóż w większości przypadków (mowa o książkach) otrzymywałem je w POSK/u (Londyn) – darczyńcami bywali różni ludzie z emigracji dystrybuował tę „pomoc dla kraju” ŚP Pan Zdzisław Jagodziński dyrektor biblioteki POSK, którego pomocy w tej kwestii nie sposób przecenić – tą drogą chciałbym Mu dziś podziękować za to co robił – usiłowałem sprowokować do tego (parę lat temu) Posłów AWS/u ale niestety nic z tego nie wyszło.

 

Z wyjazdów przywoziłem oprócz „zwykłej bibuły...” sporo dokumentów – w tym te interesujące mnie „katyńskie” (z Instytutu Sikorskiego w Londynie). Chciałem je publikować w drugim obiegu (później zrobiłem to w Zeszytach Katyński Niezależnego Komitetu Badania Zbrodni...ŚP. Bożena Łojek, Ks. Peszkowski, Wojciech Ziembiński, Stefan Melak, Profesor Jacek Trznadel,....) jakoś nie szło, nie było chętnych i zainteresowania, podobnie zresztą jak w Gazecie Wyborczej, do której zaraz po jej starcie wysłałem duży tekst „Polska Historiografia o Katyniu” (później publikowany w Dziejach Najnowszych) – dzisiaj rozumiem dlaczego tak się działo.

 

Początek roku 1989 konferencja o „Polskiej nauce i oświacie na wychodźstwie” ZNP i Instytut Zachodni (w którym pracuję) to organizatorzy – na koniec swojego wystąpienia wspominam o „...zbrodni na polskich oficerach...” popełnionej w Katyniu przez Rosjan – to w kontekście braków personalnych wśród nauczycieli po wojnie. Po referatach podchodzi do mnie ówczesny Prezes ZNP (nazwijmy Go Pan „...Z...”) i pyta „...to teraz już tak wolno mówić !?...” , że „...niby jak wolno mówić !?...” odpowiadam pytaniem na pytanie - „...no o Rosjanach...” co rzekłszy odchodzi (obrażony i pełen widocznego niepokoju) nie czekając na respons – trochę śmieszno i trochę straszno – prawie dokładnie wtedy zamordowano Księdza Stefana Niedzielaka.

 

Pierwsze rozczarowanie „nową Polską” straciliśmy (piszę „my” bo było nas trzech) pracę IZ rozwiązał swoją Pracownię Warszawską – kłopoty z kasą (oficjalna wykładnia) w rzeczywistości ucieczka do przodu i próba zrobienia dobrego wrażenia na „nowej władzy”, odkupienia swojego PRL/owskiego rodowodu – dobre kilkanaście miesięcy bez roboty – w domu dwójka małych dzieci – nie potrzebują człowieka, który się nie squrwił , a wręcz przeciwnie. Wokoło widzę starych towarzyszy opływających w dostatki i śmiejących się takim jak ja w nos – koresponduję w w tej sprawie z ….Panią Dyrektor Instytutu, która kilka lat później nie przyjmie mi zamówionego artykułu bo „...zbyt niechętny lewicy...” (wydrukował go bez problemów Rocznik Polsko Niemiecki PAN) tak jakby prawda miała odcień polityczny.

 

1998 po wyborach, które wygrał AWS - Staram się o stanowisko Dyrektora jednej z dużych polsko – niemieckich instytucji – konkuruje ze mną Kolega (później poseł PO, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych) lata po Sejmie i opowiada, że ten...to „...polski faszysta...” (widać już wtedy te techniki – antysemita, faszysta, homofob były modne – i obowiązywały tylko w jedną stronę) – co tu dużo gadać ręce mi opadły – ostatecznie jednak się udało.

 

W tzw międzyczasie łażę po znajomych politykach i apeluję o ogarnięcie się w kwestiach „polityki historycznej”, „nazistów”, piszę prognozy - sugeruję stworzenie państwowej struktury (takiej jak dzisiaj RDI tyle, że afiliowanej przy jakiejś Instytucji państwowej) – jedni pukają się w głowę (to ci z wyższych półek inni – ci z niższych - tarzają się ze śmiechu „...zgłupiałeś, po co, historia się skończyła...żyjemy w innych czasach , masz fobie...”.

 

I kolejne wybory – wygrywa SLD – szukali haków – lipa, nie mieli czego to i nie znaleźli – dotrwałem do końca kadencji. Oczywiście (wiedząc, że raczej „nie”) aplikowałem o kolejną – potem dowiedziałem się, że Pani Minister odpowiedzialna za instytucję kierowaną przeze mnie „...nienawidziła Pana...” i „...zakazała wspierania Pana kandydatury organizacjom, które miały cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie...”. Proszę wybaczyć, że piszę tu o sobie ale wiele z przykładów, które przytaczam obrazuje idealnie mechanizmy obowiązujące w IIIRP i wiem , że są prawdziwe bo sam je przeżyłem – to fakty po prostu.

 

Po 9 miesiącach bezrobocia wylądowałem w IPN/ie – wymarzona praca w wymarzonej instytucji. Czy aby na pewno !? Przypatrzmy się jednej sytuacji. Jest koniec tygodnia udzielamy z Kolegą wywiady dziennikarce z „Gościa Niedzielnego” ma się ukazać w następnym tygodniu – temat Katyń – pada pytanie o stosunek Rosjan do sprawy i nasze możliwości współpracy z nimi – odpowiadam co następuje: „...Ale też nie sądzę, żeby pomagała nam w tym postawa prezydenta Rzeczpospolitej, który pojawił się w specyficznym stanie w miejscu mordowania polskich oficerów. Nie sądzę też, żeby pomagali nam ludzie, którzy dziś pełnia bardzo wysokie funkcje, a przedtem zakłamywali prawdę o Katyniu...” (Gość Niedzielny nr33. Rok LXXXI). Tekst ma się ukazać jakoś tak za tydzień od chwili jego powstania - sprawa załatwiona idziemy do domu. W poniedziałek od rana w pracy jakoś dziwnie – wszyscy łącznie ze wspomnianym wyżej Kolegą odsuwają się ode mnie (nie bardzo kumam co się dzieje !!!) – pachnie mocno PRY/lem. Gdzieś po godzinie przychodzi sekretarka „...prosi cię dyrektor...”. Prosi to idę – widzę siedzi roztrzęsiony i mocno zdenerwowany „...co pan tam naopowiadał...” (przypomina jestem historykiem zajmującym się „Katyniem” od dawna i pracuję w INSTYTUCIE PAMIĘCI NARODOWEJ) - „...znaczy się gdzie nagadałem i co !?...” grzecznie pytam. Pokazuje „szczotki” (!!!) naszego wywiadu dla „Gościa” - z zakreślonym (zacytowanym wyżej) zdaniem – dzwonił dzisiaj rano do Prezesa (tu pada nazwisko polityka, o którym wspomniałem w wywiadzie – nie nie Aleksandra Kwaśniewskego) profesor i stwierdził , że stracił po tym co pan powiedział zaufanie do naszej Instytucji czy ma pan coś na poparcie swoich słów – jeśli nie trzeba będzie przepraszać. Grzecznie zwróciłem uwagę na to jeśli cokolwiek mówię lub piszę to w oparciu o fakty ale jeśli nie wierzy mi na słowo to proszę bardzo zaraz znajdę teksty wspomnianego „profesora” ex komunisty no i pójdę do Prezesa i wyjaśnię kwestię – jestem szybko sprowadzony na ziemię „...Prezes nie rozmawia ze zwykłymi pracownikami , czy myśli pan, że z panem będzie... !!!” dałem spokój stwierdzając tylko , że „...powinien więc zmienić zwyczaje i zacząć rozmawiać...”. Nie przepraszałem bo i nie było za co – sprawa zamknięta. Później dowiedziałem się, że Pan Prezes żądał wywalenia mnie z pracy (przypominam pracowałem wtedy w INSTYTCIE PAMIĘCI NARODOWEJ) za to co „...nawygadywałem...” - informacja była prawie z „...samej góry...” więc siłą rzeczy wielce prawdopodobna. Z tego co zapamiętałem to (powtórzę raz jeszcze) atmosferę wokół mnie i przerażenie „szefa” BEP/u, który później na zamówienie tworzył konkurencyjną dla Muzeum Powstania Warszawskiego placówkę w innym mieście, ale to już, jak mawia klasyk, całkiem inna historia. IPN przestał być „ziemią obiecaną” i już nigdy się nią nie stał (niestety).

 

Wieczór 9.04.10 dzwonię do Stasia Zająca "...wpadnij napijemy się co nieco, pogadamy jest o czym...” -mieszkam 2 kroki od hotelu poselskiego - ”...nie mogę lecę jutro z Prezydentem do Katynia..."- koniec sceny – kolejny obrazek 10.04.2010 – rano oglądam z obowiązku (katyńskiego) wszystko „co leci” - przełączam kanały, słucham radia (PR1). Coś się dzieje, nie bardzo wiem co – piszę esa do żony i kilku przyjaciół pamiętam go jak dziś „...coś się stało z prezydenckim samolotem – o Boże tylko nie to i nie tam...”. W TVP 1 Ania Pietraszek i (chyba) Ksiądz Isakowicz, w TVN płaczący Wojciech Olejniczak ...idę na Krakowskie jestem tam jakieś 15 minut po … ludzi coraz więcej...morze palących się zniczy....

11.04.18

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

POLECANE
Partia Hołowni usunęła wpis, ale w internecie nic nie ginie gorące
Partia Hołowni usunęła wpis, ale w internecie nic nie ginie

Dziś odbywa się konwencja Polski 2050 Szymona Hołowni, podczas której padło wiele deklaracji. Jedną z przemawiających była minister klimatu Paulina Hennig-Kloska, jeden z najbardziej kontrowersyjnych polityków ugrupowania.

Pogoda nas zaskoczy. IMGW wydał nowy komunikat z ostatniej chwili
Pogoda nas zaskoczy. IMGW wydał nowy komunikat

IMGW wydał nowy komunikat dotyczący pogody na najbliższe dni.

Tajemniczy apel Dody. Piosenkarka zwróciła się do fanów z ostatniej chwili
Tajemniczy apel Dody. Piosenkarka zwróciła się do fanów

Doda, czyli Dorota Rabczewska opublikowała tajemniczy wpis dla fanów.

Znamy zwycięzcę Letniego Grand Prix 2024 z ostatniej chwili
Znamy zwycięzcę Letniego Grand Prix 2024

Znamy zwycięzcę Letniego Grand Prix w skokach narciarskich. Jest nim Polak.

Odkryto egzoplanetę krążącą wokół najbliższej nam gwiazdy z ostatniej chwili
Odkryto egzoplanetę krążącą wokół najbliższej nam gwiazdy

Naukowcy dokonali przełomowego odkrycia – w odległości zaledwie sześciu lat świetlnych od Ziemi, wokół Gwiazdy Barnarda, krąży planeta Barnard b. To wyjątkowe odkrycie, ponieważ Gwiazda Barnarda jest najbliższą nam samotną gwiazdą, a nowo zidentyfikowana planeta – choć nie nadaje się do zamieszkania – wzbudza ogromne zainteresowanie wśród badaczy poszukujących egzoplanet o podobnych cechach do Ziemi.

Nie żyje gwiazda tenisa z ostatniej chwili
Nie żyje gwiazda tenisa

W wieku 89 lat odeszła Lea Pericoli, włoska legenda tenisa.

Hołownia przeprasza wyborców i zapewnia: tej sprawy nie odpuścimy z ostatniej chwili
Hołownia przeprasza wyborców i zapewnia: "tej sprawy nie odpuścimy"

Musimy dowieźć sprawiedliwą składkę zdrowotną, tej sprawy nie odpuścimy - deklarował marszałek Sejmu i lider Polska 2050 Szymon Hołownia w podczas sobotniej konwencji. Mówił też o kredycie zero procent, rozliczeniach i zatrudnianiu w państwowych spółkach.

Sensacyjne wieści. Kolejny Polak trafi do Barcelony? z ostatniej chwili
Sensacyjne wieści. Kolejny Polak trafi do Barcelony?

FC Barcelona w ostatnich latach coraz częściej sięga po polskich piłkarzy, a najnowsze doniesienia sugerują, że na Camp Nou może trafić kolejny reprezentant Polski. Hiszpańskie media, w tym kataloński "Sport", donoszą, że bramkarz OGC Nice, Marcin Bułka, znalazł się na radarze działaczy Barcelony. Czy dołączy do jednego z najsłynniejszych klubów sportowych?

Pałac Buckingham. Niebywałe doniesienia ws. króla gorące
Pałac Buckingham. Niebywałe doniesienia ws. króla

Król Karol III od lat znany jest ze swojego zaangażowania w ochronę przyrody i pasji do grzybobrania. Jego miłość do natury i zbierania grzybów to nie tylko sposób na odpoczynek, ale także część osobistej rywalizacji z królową Kamilą. Oboje dzielą tę pasję i traktują ją niemal jako sportową konkurencję.

Dramatyczny apel ofiary powodzi: Nie zapomnijcie o nas! z ostatniej chwili
Dramatyczny apel ofiary powodzi: Nie zapomnijcie o nas!

– Czego brakuje? Potężnego sprzętu, firm które to szybko ogarną... Co mogę jeszcze powiedzieć? Nie zapomnijcie o nas. Za miesiąc, za dwa, za trzy miesiące, za rok, za dwa lata. My mamy robotę na 10 lat... – mówi jedna z osób, która ucierpiała podczas powodzi, która dotknęła południową Polskę.

REKLAMA

Dr Piotr Łysakowski: Obrazki - '56, '68, 10/04

Nie piszę o sobie piszę o tym co widziałem - ciąg dalszy będzie miał miejsce
 Dr Piotr Łysakowski: Obrazki - '56, '68, 10/04
/ pixabay.com

Ciężka atmosfera, rozmowy „...będzie wojna !?...”, ogólny niepokój, „Ruscy” idą na Warszawę. To 1956 rok – miałem wtedy trzy lata – urodziłem się kilka miesięcy po śmierci „wielkiego wodza ludzkości” Józefa Wissarionowicza – i to pamiętam (jak przez mgłę) albo mi się wydaje. W każdym bądź razie ślad po „tym” został do dzisiaj (czy to projekcja wiedzy, czy rzeczywiście tak było !?).

 

„...pamiętaj nigdy nie wolno bić w twarz...” - komunikat prosty – prawda !? Takie właśnie otrzymałem od Dziadka (pedagog + święty człowiek mimo że ateista + profesor UW) tuż przed pierwszym wyjściem (samodzielnym dodajmy) na podwórko. Jako się rzekło „nie wolno było”, a więc jak nie wolno to nie wolno (szczególnie wtedy, gdy ma się lat 7 i autorytet Dziadka za sobą). Problem polegał jednak na tym, że moi „nowi” koledzy nie mieli za sobą jakiegokolwiek autorytetu, który by im powyższe wytłumaczył. Mieli natomiast za sobą „podwórkowe” doświadczenia. Dostałem więc (można wierzyć lub nie) na „Guten Tag” w „dziób” ot tak po prostu. Barwna bajka o szlachetnych rycerzach rozprysła się jak mydlana bajka – miałem wtedy lat sześć i troszeczkę.

 

Wkrótce po tym doświadczeniu zostałem uczniem. Do szkoły poszedłem (1960) tez z najgłębszym przekonaniem, że nie używa się w niej przemocy – znaczy się nauczyciele nie używają. I znowu skucha dość szybko okazało się, że co bardziej krnąbrni uczniowie byli „gdzieś odprowadzani”, po których to „odprowadzeniach” wracali do klasy spłakani i opuchnięci (dotyczyło to też starszych kolegów z liceum – moja szkoła była połączona – podstawowa + LO). „Młodzież” szybko definiowała przyczyny powyższego - „egzekutorem” był pan od matematyki (były wojskowy z Mar Woja), który lał po prostu „łobuzów” po pysku (czyli w twarz). Nie byłem zbyt subordynowany ale jakoś udało mi się uniknąć tej przyjemności. Kolejny raz mit (tym razem o szlachetnych pedagogach) legł w gruzach.

 

Róg Francuskiej i Obrońców (Saska Kępa) – sklep spożywczy (dziś tam jest – chyba - też spożywczak i sklep z winami) – ogromna kolejna – ludzie coś kupują – wracam ze szkoły – co kupują – cukier, sól, mąka – znowu ma być jakaś wojna „kryzys kubański” - kogo z kim ? – mój Ojciec, który ze względu na „odsiadkę” za Stalina nie odbył służby wojskowej otrzymał kartę mobilizacyjną. Dokładnie po drugiej stronie ulicy (w stosunku do wspomnianego sklepu) tam gdzie dziś stoi ławeczka z Agnieszką Osiecką była budka z piwem (nalewanym z beczek z mosiężnymi kranami) – tam (1 klasa szkoły podstawowej) wypiłem pierwsze piwko (nie wiem jak to się stało, że „nam” sprzedali) i zgubiłem śliczne skórzane „kapciuszki” szkolne – wcześnie zaczynałem – jak widać.

 

Stoimy przed szkołą (SP 17 i XXXV LO w Warszawie) dyskutujemy zawzięcie – kto wygra Arabowie czy Izrael – w większości uważamy, że to dobrze bo Żydzi „zlali” (leją) „ruskich Arabów”. Jest z nami Jurek Szlang (wyjechał potem do Hamburga – do wyjazdu szykował się od początku roku) bardzo dzielnie opowiada się za Izraelem. Przy okazji (i bez okazji) drę konstytucję PRL (bez konsekwencji – nikt nie doniósł). Później był marzec (z którego jako 14/to latek mało rozumiałem) i zakaz wychodzenia z domu po powrocie z zajęć.

 

Trzy lata później (grudzień 1970) wracamy ze szkoły do domu z przyjacielem – w miejscu, które jeszcze dziś mogę dokładnie określić (ul. Walecznych) Bogdan mówi „...jak długo ludzie to jeszcze wytrzymają, to co się dzieje jest przecież nie do zniesienia...”. Kilka dni później na wybrzeżu polała się krew.

 

Przed maturą wysłali nas na pochód 1/szo majowy – na moście Poniatowskiego wypierniczyłem do śmietnika portret któregoś z partyjnych notabli, który kazano mi nieść i wróciłem „haratać w gałę” na błonia” - jakoś się doliczyli, że nie byłem – grozili wywaleniem ze szkoły – nie wywalili. Maturę zdałem (nie wiem jak – przy tym pytaniu koncentrujemy się na matematyce) – to był mój pierwszy i ostatni „pochód”, na który nie doszedłem.

 

Przygotowuję się do egzaminu wstępnego na historię dyskutujemy o II RP - „...Piotrze - mówi Paweł - pamiętaj nigdy nie przyznawaj się do swojego przywiązania do Polski w sposób zbyt ostentacyjny...” – ostrzeżenie to padło po mojej deklaracji, że jestem „...nacjonalistą...” (od razu spieszę wyjaśnić, że miałem na myśli to co mam także dzisiaj czyli prostą miłość do Polski Piłsudskiego, naszej własnej, uczciwej i przyjaznej innym – jak widać wtedy artykułowałem to w sposób kompletnie nieporadny, by nie rzec głupi po prostu). Rzecz miała miejsce w Warszawie w mieszkaniu późniejszego Profesora Pawła Wieczorkiewicza jakoś tak w pierwszych miesiącach roku 1971 (lub 1972) – wtedy nie wiedziałem (nie rozumiałem) o co Pawłowi szło (teraz już dokładnie wiem) wkraczałem w poważne życie.

 

Egzamin – piątka z pisemnego kierunkowego (historia) i czwórka z niemieckiego – ustny chwalę Piłsudskiego, daję częściowo ciała na geografii myląc Don z Dniestrem. To jednak za mało, by mnie uwalić (tak przynajmniej sądzę) – wynik „...już za rok...” kolejny egzamin – do tej pory nie wiem jak to się stało (podobno powiedzieli – opinia osoby z komisji „...za długie włosy, chwalca Piłsudskiego, może przyjść jeszcze raz za rok, nic mu się nie stanie jak sobie trochę poczeka na indeks...”).

 

Kolejny egzamin – takie same oceny na pisemnym jak poprzednio – ustny bez problemów – jestem studentem (rok później niż planowałem ale zawsze) Historii UW (składy obu komisji egzaminacyjnych pamiętam do dzisiaj).

 

Już jestem studentem (pełną gębą – 72/3) – zaliczenia są, egzaminy zdane pierwszy rok zaliczony – dostajemy zaproszenie do kolegi na spotkanie – gdzieś na obrzeżach Warszawy w domu znanego dziennikarza (później polityka, Marszałka Seniora Sejmu RP) spotykamy się z gronem intelektualistów – rozmawiamy o Polsce (bardziej niż rozmawiam słucham – uczę się). Obecne osoby z pierwszych (dzisiaj i nieco wcześniej) stron gazet – niby pluralizm wypowiedzi – dominuje jednak określenie „...w tym kraju...”, „...ten kraj...” to razi - innych opinii i sformułować brak. Głównie chcą reformować socjalizm – z rzadka (albo wcale) wspominają o „niepodległości, suwerenności”. Szybko przestaję uczestniczyć w tych „salonowych spotkaniach”. Syn gospodarza (mój kolega z roku) za każdym razem pyta „...ciekawe jak będzie na Rakowieckiej...”. W związku „z tym” i na marginesie tych meetingów i także w ich kontekście muszę zauważyć, że zawsze się zastanawiałem kto z kolegów z roku (lub „okolic”) kapował do SB (o tych co poszli na służbę – a paru takich było – tu nie wspominam bo o „tych” generalnie wiedzieliśmy) – i mimo sporej wiedzy w tych kwestiach wyniesionej z późniejszej pracy w IPN/ie do dziś nie jestem w stanie precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie (choć swoje typy mam a i „na wydziale” mówiono o „tym” i o „tamtym”, że donoszą).

 

Kończę studia, mam dziecko, uczę w szkole (XXXVII LO w Warszawie) – 1977 – pierwsza lekcja – klasa maturalna - „...Panie Psorze niech Pan opowie coś o Katyniu...” - opowiadam szczegółowo (nikt – chyba – i znowu odrobina szczęścia nikt nie „podpieprzył” bo przepracowałem cały rok bez problemów) cisza w klasie, milczą. Pokazywałem im potem (i nie tylko im) „bibułę” konkretnie „Kompleks Polski” Konwickiego i inne książeczki, które dostawałem od Koleżanki (Maryla – uczyła rosyjskiego – nie pamiętam nazwiska / sorry) i kolegów ze studiów – byli (jak sądzę) zadowoleni – rozmawialiśmy o wszystkim bez szczególnych ograniczeń – stawali się bardziej dorośli i chyba dojrzalsi. Przed maturą dostałem od „nich” Orła w koronie – uczyłem chyba dobrze.

 

1978 – koniec pracy w szkole (chyba mieli mnie jednak dość) i do woja – gdyby nie było śmiesznie byłoby strasznie. WSOWZ we Wrocławiu. Zawsze mówili, że „...SOR dla studentów...” to kaszka z mleczkiem. Akurat – dostawaliśmy w doopę chyba mocniej niż służba zasadnicza (tyle, że krócej). Po drodze (październik) mieliśmy (znaczy się „polski komunizm”) poważny wypadek – nazywał się On Karol Wojtyła. Opisałem to co się stało w tekście „jak stałem się podmiotem” zamieszczonym w „Biuletynie IPN”. To było prawdziwe wyzwolenie (głównie w głowach) – po prostu stało się coś wielkiego czego (pewno) do końca nie jesteśmy w stanie do dzisiaj pojąć. Niezależnie jednak „od tego” już wtedy musiało się w wojsku coś dziać. Wezwał mnie kiedyś do siebie dowódca kompanii (zresztą – rzadki przypadek w LWP – „prawdziwy” wojskowy) i zapytał „...czemu wy podchorąży nazywacie kolegów >>czerwony<< ...”. Coś tam wybełkotałem w odpowiedzi, po czym padło następne pytanie „...a skąd macie te ulotki...” - z głupia frant odpowiedziałem pytaniem „...jakie ulotki...” - opitolił mnie nieprzytomnie i wywalił za drzwi – konsekwencji nie było. To chyba tyle „spotkań z historią” w armii – później było zabezpieczenie wizyty Jana Pawła II (łącznie z zakazem wywieszania w oknach i ba balkonach papieskich flag i zdjęć nowego Papieża) w Polsce i po roku hajda do domu. Zaraz po wojsku wyjechałem do GB nieco popracować – dziwne ale było to niecałe 2 miesiące od zakończenia „...zaszczytnej służby...” - kto nie zna realiów będzie się dziwił, że było to dziwne – proszę się więc nie dziwić normalnie po wojsku trzeba było odsiedzieć 2 lata w „...ludowej ojczyźnie...” - a ja proszę bardzo. Wyjaśnienie przyszło po latach i okazało się prozaiczne – moje papiery paszportowe sprawdzała Pani, która (jak się później okazało) nie grzeszyła inteligencją (albo miała kaca i przeoczyła albo źle interpretowała) i wpis w rubryce „...służba wojskowa...”, który brzmiał „....czerwiec 1978 zakończone szkolenie wojskowe SOR...” zakwalifikowała jako zwykłe szkolenie dla studentów nie podlegające „odsiadce”. Później tłumaczyła się (widziałem te akta w IPN), że składający wniosek „...wprowadził ją w błąd – oszukał...”. Skutek był taki, że w 1978 wyjechałem a później (tuż przed stanem wojennym) dostałem odmowę paszportu.

 

O „stanie wojennym” nie będę pisał (to materiał na szerszy tekst). Wspomnę tylko, że na czas jego trwania przypadły moje studia doktoranckie. Krótko o tychże i o moim Promotorze Panu Profesorze Czesławie Madajczyku. Gdy wybierałem sobie temat pracy doktorskiej zastanawiałem się (wśród paru innych tematów) nad „...Urzędem do Walki z Lichwą i Spekulacją w Dzielnicy Żydowskiej w Warszawie...” tzw „13 / stką”. Mężowie uczeni, których konsultowałem kiwali głowami i mówili „...Panie Kolego niech Pan tego nie robi będzie miał Pan kłopoty no i dostęp do dokumentów może być istotnie utrudniony...”, jako że nigdy nie byłem szczególnie strachliwy pierwszy argument nie wywierał na mnie szczególnego wrażenia ważny był drugi, który mógł kompletnie uniemożliwić napisanie doktoratu. Skończyło się jak się skończyło , a mianowicie na „Bismarcku”. Teraz o Panu Profesorze Czesławie Madajczyku – podczas moich „panowskich” studiów obowiązywała opinia, że to ograniczony komuch, partyjniak, aparatczyk, arogant. Dla mnie był to po prostu dobry historyk, porządny człowiek, który bardzo precyzyjnie potrafił artykułować i egzekwować swoje oczekiwania. Cała historia zatoczyła ( nie tak dawno) koło a moje oceny okazały się słuszne. Otóż IPN opublikował materiały SB z opiniami o części placówek PAN. Wynikał z nich nie mniej ni więcej następujący obraz „mój” Pan Profesor był źle widziany przez organy bezpieczeństwa (jako element niepewny i nie „stawiający tamy rewanżystom” z Solidarności wręcz niejednokrotnie ich wspomagający poprzez rzetelną ocenę ich działalności naukowej), a większa część tych, którzy mówili o Nim źle właziła władzom w …. no w pewną część ciała (i nie tylko)– tak to ujmijmy w najprostszy sposób. Trochę to śmieszne i straszne zarazem – charakteryzuje tez „pięknie” kondycję sporej części środowiska naukowego (i wtedy i teraz zresztą też).

 

Jadę tramwajem (nie pamiętam czy przed czy po stanie wojennym – więc chcąc zachować jakąś logikę umieszczam to w tym miejscu). Spotykam dwoje znajomych. Ble,ble, bla, bla (jak to zwykle przy takich okazjach) -”...skąd wracasz...” pyta On „...grałem w piłkę...” (mieliśmy taki zwyczaj , że od końca lat 70/tych do połowy 80/tych albo i dłużej hasaliśmy w różnych miejscach z piłeczką – jednym z nich był stadion Gwardii – przychodzili tacy grajkowie jak ja – krótko w III lidze – ale i piłkarze tacy jak bracia Szarzyńscy, Władysław Stachurski, Janusz Żmijewski, Władek Grotyński - piszę „Władek” bo byliśmy na „You” i wielu innych klientów wśród nich bywali także i SB/cy i kapusie – wszyscy wiedzieli o wszystkich wszystko) – „...gdzie grałeś !? ...” pyta Ona „...no na Gwardii...” , „...z tymi ubekami !?...” zrobiło mi się nieswojo (by nie rzec łyso) skąd wiedziała, że akurat z „...ubekami” !? Nadchodzi jednak nieoczekiwana odsiecz - odzywa się On „...nie przejmuj się kiedyś nam się przydadzą...” - kilkadziesiąt lat później został Prezydentem RP no i „...przydali się...”. W kwestii „przydawania” mogę dodać tylko jedno 3.05.82 – nim nastąpiły pogonie i ucieczki, ciskanie kamieniami w ZOMO spotkałem jednego z „piłkarzy” - „...Pietruś spierdalaj bo dziś będziem lać...” rzekł – oddaliłem (eufemizm) się na z góry upatrzone pozycje skąd celnie lub mniej ciskałem cegłówami i robiłem zdjęcia (oddałęm później jednemu z Przyjaciół były chyba publikowane gdzieś w drugim obiegu – Kopernika, Nowy Świat, kładka nad Tamką i okolice...). Dobrze, że wtedy nie strzelali. Strzelali za to później w sierpniu (Lubin) co zresztą przewidziałem.

 

W tzw międzyczasie kilka wyjazdów za granicę – każdorazowo przywoziłem sporo egzemplarzy bezdebitowej literatury i różnych papierów od „zagranicy” dla „podziemia”. Jakoś dziwnym trafem nie wpadłem – co ciekawe parę razy prosili mnie o „takie” książki różni ludzie, którzy (jak się potem okazało – obaj zresztą pełnili wysokie funkcje w IIIRP) donosili do SB !? Ale nie o tym teraz chciałem – otóż w większości przypadków (mowa o książkach) otrzymywałem je w POSK/u (Londyn) – darczyńcami bywali różni ludzie z emigracji dystrybuował tę „pomoc dla kraju” ŚP Pan Zdzisław Jagodziński dyrektor biblioteki POSK, którego pomocy w tej kwestii nie sposób przecenić – tą drogą chciałbym Mu dziś podziękować za to co robił – usiłowałem sprowokować do tego (parę lat temu) Posłów AWS/u ale niestety nic z tego nie wyszło.

 

Z wyjazdów przywoziłem oprócz „zwykłej bibuły...” sporo dokumentów – w tym te interesujące mnie „katyńskie” (z Instytutu Sikorskiego w Londynie). Chciałem je publikować w drugim obiegu (później zrobiłem to w Zeszytach Katyński Niezależnego Komitetu Badania Zbrodni...ŚP. Bożena Łojek, Ks. Peszkowski, Wojciech Ziembiński, Stefan Melak, Profesor Jacek Trznadel,....) jakoś nie szło, nie było chętnych i zainteresowania, podobnie zresztą jak w Gazecie Wyborczej, do której zaraz po jej starcie wysłałem duży tekst „Polska Historiografia o Katyniu” (później publikowany w Dziejach Najnowszych) – dzisiaj rozumiem dlaczego tak się działo.

 

Początek roku 1989 konferencja o „Polskiej nauce i oświacie na wychodźstwie” ZNP i Instytut Zachodni (w którym pracuję) to organizatorzy – na koniec swojego wystąpienia wspominam o „...zbrodni na polskich oficerach...” popełnionej w Katyniu przez Rosjan – to w kontekście braków personalnych wśród nauczycieli po wojnie. Po referatach podchodzi do mnie ówczesny Prezes ZNP (nazwijmy Go Pan „...Z...”) i pyta „...to teraz już tak wolno mówić !?...” , że „...niby jak wolno mówić !?...” odpowiadam pytaniem na pytanie - „...no o Rosjanach...” co rzekłszy odchodzi (obrażony i pełen widocznego niepokoju) nie czekając na respons – trochę śmieszno i trochę straszno – prawie dokładnie wtedy zamordowano Księdza Stefana Niedzielaka.

 

Pierwsze rozczarowanie „nową Polską” straciliśmy (piszę „my” bo było nas trzech) pracę IZ rozwiązał swoją Pracownię Warszawską – kłopoty z kasą (oficjalna wykładnia) w rzeczywistości ucieczka do przodu i próba zrobienia dobrego wrażenia na „nowej władzy”, odkupienia swojego PRL/owskiego rodowodu – dobre kilkanaście miesięcy bez roboty – w domu dwójka małych dzieci – nie potrzebują człowieka, który się nie squrwił , a wręcz przeciwnie. Wokoło widzę starych towarzyszy opływających w dostatki i śmiejących się takim jak ja w nos – koresponduję w w tej sprawie z ….Panią Dyrektor Instytutu, która kilka lat później nie przyjmie mi zamówionego artykułu bo „...zbyt niechętny lewicy...” (wydrukował go bez problemów Rocznik Polsko Niemiecki PAN) tak jakby prawda miała odcień polityczny.

 

1998 po wyborach, które wygrał AWS - Staram się o stanowisko Dyrektora jednej z dużych polsko – niemieckich instytucji – konkuruje ze mną Kolega (później poseł PO, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych) lata po Sejmie i opowiada, że ten...to „...polski faszysta...” (widać już wtedy te techniki – antysemita, faszysta, homofob były modne – i obowiązywały tylko w jedną stronę) – co tu dużo gadać ręce mi opadły – ostatecznie jednak się udało.

 

W tzw międzyczasie łażę po znajomych politykach i apeluję o ogarnięcie się w kwestiach „polityki historycznej”, „nazistów”, piszę prognozy - sugeruję stworzenie państwowej struktury (takiej jak dzisiaj RDI tyle, że afiliowanej przy jakiejś Instytucji państwowej) – jedni pukają się w głowę (to ci z wyższych półek inni – ci z niższych - tarzają się ze śmiechu „...zgłupiałeś, po co, historia się skończyła...żyjemy w innych czasach , masz fobie...”.

 

I kolejne wybory – wygrywa SLD – szukali haków – lipa, nie mieli czego to i nie znaleźli – dotrwałem do końca kadencji. Oczywiście (wiedząc, że raczej „nie”) aplikowałem o kolejną – potem dowiedziałem się, że Pani Minister odpowiedzialna za instytucję kierowaną przeze mnie „...nienawidziła Pana...” i „...zakazała wspierania Pana kandydatury organizacjom, które miały cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie...”. Proszę wybaczyć, że piszę tu o sobie ale wiele z przykładów, które przytaczam obrazuje idealnie mechanizmy obowiązujące w IIIRP i wiem , że są prawdziwe bo sam je przeżyłem – to fakty po prostu.

 

Po 9 miesiącach bezrobocia wylądowałem w IPN/ie – wymarzona praca w wymarzonej instytucji. Czy aby na pewno !? Przypatrzmy się jednej sytuacji. Jest koniec tygodnia udzielamy z Kolegą wywiady dziennikarce z „Gościa Niedzielnego” ma się ukazać w następnym tygodniu – temat Katyń – pada pytanie o stosunek Rosjan do sprawy i nasze możliwości współpracy z nimi – odpowiadam co następuje: „...Ale też nie sądzę, żeby pomagała nam w tym postawa prezydenta Rzeczpospolitej, który pojawił się w specyficznym stanie w miejscu mordowania polskich oficerów. Nie sądzę też, żeby pomagali nam ludzie, którzy dziś pełnia bardzo wysokie funkcje, a przedtem zakłamywali prawdę o Katyniu...” (Gość Niedzielny nr33. Rok LXXXI). Tekst ma się ukazać jakoś tak za tydzień od chwili jego powstania - sprawa załatwiona idziemy do domu. W poniedziałek od rana w pracy jakoś dziwnie – wszyscy łącznie ze wspomnianym wyżej Kolegą odsuwają się ode mnie (nie bardzo kumam co się dzieje !!!) – pachnie mocno PRY/lem. Gdzieś po godzinie przychodzi sekretarka „...prosi cię dyrektor...”. Prosi to idę – widzę siedzi roztrzęsiony i mocno zdenerwowany „...co pan tam naopowiadał...” (przypomina jestem historykiem zajmującym się „Katyniem” od dawna i pracuję w INSTYTUCIE PAMIĘCI NARODOWEJ) - „...znaczy się gdzie nagadałem i co !?...” grzecznie pytam. Pokazuje „szczotki” (!!!) naszego wywiadu dla „Gościa” - z zakreślonym (zacytowanym wyżej) zdaniem – dzwonił dzisiaj rano do Prezesa (tu pada nazwisko polityka, o którym wspomniałem w wywiadzie – nie nie Aleksandra Kwaśniewskego) profesor i stwierdził , że stracił po tym co pan powiedział zaufanie do naszej Instytucji czy ma pan coś na poparcie swoich słów – jeśli nie trzeba będzie przepraszać. Grzecznie zwróciłem uwagę na to jeśli cokolwiek mówię lub piszę to w oparciu o fakty ale jeśli nie wierzy mi na słowo to proszę bardzo zaraz znajdę teksty wspomnianego „profesora” ex komunisty no i pójdę do Prezesa i wyjaśnię kwestię – jestem szybko sprowadzony na ziemię „...Prezes nie rozmawia ze zwykłymi pracownikami , czy myśli pan, że z panem będzie... !!!” dałem spokój stwierdzając tylko , że „...powinien więc zmienić zwyczaje i zacząć rozmawiać...”. Nie przepraszałem bo i nie było za co – sprawa zamknięta. Później dowiedziałem się, że Pan Prezes żądał wywalenia mnie z pracy (przypominam pracowałem wtedy w INSTYTCIE PAMIĘCI NARODOWEJ) za to co „...nawygadywałem...” - informacja była prawie z „...samej góry...” więc siłą rzeczy wielce prawdopodobna. Z tego co zapamiętałem to (powtórzę raz jeszcze) atmosferę wokół mnie i przerażenie „szefa” BEP/u, który później na zamówienie tworzył konkurencyjną dla Muzeum Powstania Warszawskiego placówkę w innym mieście, ale to już, jak mawia klasyk, całkiem inna historia. IPN przestał być „ziemią obiecaną” i już nigdy się nią nie stał (niestety).

 

Wieczór 9.04.10 dzwonię do Stasia Zająca "...wpadnij napijemy się co nieco, pogadamy jest o czym...” -mieszkam 2 kroki od hotelu poselskiego - ”...nie mogę lecę jutro z Prezydentem do Katynia..."- koniec sceny – kolejny obrazek 10.04.2010 – rano oglądam z obowiązku (katyńskiego) wszystko „co leci” - przełączam kanały, słucham radia (PR1). Coś się dzieje, nie bardzo wiem co – piszę esa do żony i kilku przyjaciół pamiętam go jak dziś „...coś się stało z prezydenckim samolotem – o Boże tylko nie to i nie tam...”. W TVP 1 Ania Pietraszek i (chyba) Ksiądz Isakowicz, w TVN płaczący Wojciech Olejniczak ...idę na Krakowskie jestem tam jakieś 15 minut po … ludzi coraz więcej...morze palących się zniczy....

11.04.18

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe