Krzysztof Mroczko: Bob Dylan wielkim poetą jest
W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia byłem w starszych klasach szkoły podstawowej i muzycznie odkrywałem, że w dwadzieścia lat wcześniej w Wielkiej Brytanii powstało kilka zespołów, które na zawsze odmieniło historię muzyki popularnej. Zafascynowany riffami Deep Purple, Led Zeppelin, Black Sabbath i innych nie przywiązywałem wagi do tego, co śpiewali smutni panowie z gitarą. Choć oczywiście z obozów harcerskich wiedziałem, że to też przyciąga dziewczyny, to jednak nigdy nie miałem cierpliwości do nauki gry na instrumentach. Słuchałem jednak sporo.
Nigdy nie zapomnę pierwszego świadomego zetknięcia z Dylanem. To było u jednego z kolegów, który już wtedy odchodził w stronę bardzo wówczas jeszcze mało znanego i popularnego hiphopu. Jego siostra właśnie wyjeżdżała na studia do Wielkiej Brytanii, pozbywała się wielu rzeczy i wiedząc, że lubię muzykę kojarzoną z poprzednimi dekadami dała mi jakieś dwie lub trzy kasety. Jedną z nich była „Oh, mercy” Boba Dylana, wówczas znanego mi jedynie z tego, że Jimi Hendrix nagrał własną wersję jednego utworu jego autorstwa.
Nigdy nie zapomnę momentu, w którym włączyłem ją na swoim „jamniku”. Pierwszy utwór z tej płyty, zupełnie nie trafił w moje ówczesne gusta muzyczne i jednocześnie pozbawił mnie tchu słowami, które wówczas usłyszałem. Mimo, że minęło już ponad dwadzieścia lat nadal uważam, że to jeden z lepszych tekstów (i słabszych muzycznie utworów) jakie kiedykolwiek nagrał Dylan. Album Oh, mercy to płyta nieco zapomniana, niedoceniana i właściwie nie wzbudzająca większych emocji zarówno wśród krytyków jak i szerokiej publiczności. Dla mnie jest jednak ważna nie tylko ze względów sentymentalnych, bo to po prostu świetna, kameralna, melancholijna płyta o poruszających i bardzo smutnych tekstach.
Dlaczego otwierający album utwór Political worldjest według mnie istotny? Przyczyna jest prosta – to jest piosenka, której prosty, właściwie popowy tekst nie jest jednocześnie banalny. Dylan często pisał teksty, które można było tłumaczyć na wiele sposobów, o czym doskonale wiedzą osoby mające kiedykolwiek zajęcia z filologii angielskiej. Teksty trudne, naszpikowane alegoriami, odniesieniami i mnogością znaczeń. Zupełnie inaczej niż ma to miejsce w przypadku utworu otwierającego dwudziesty szósty album w dorobku artysty, który nie kłaniał się ani krytykom ani publiczności. Tutaj wszystko jest proste, co oczywiście nie oznacza, że banalne. Nie, tu nie będzie o miłości.
Political world ma bardzo gorzką wymowę. Mówi o tym, że dzisiejszy świat nie ma żadnych wartości. Popełniane zbrodnie nie zostają ukarane, mądrość znajduje się w więzieniu i wszystko jest na sprzedaż. W tym świecie dzieci są niechciane, mężczyźni unikają zakładania rodzin a odwaga stała się rzeczą znaną z książek traktujących o przeszłości. Brzmi znajomo, nawet niepokojąco znajomo, prawda? Zupełnie jakby ten mały żydowski grajek opisywał to, co w dniu dzisiejszym widać za oknem. Chodzi jednak o to, że opisywał to, co widzi za oknem w roku 1989.
Tak, data powstania tego utworu i całej płyty jest znacząca. W chwili, gdy upadał dwubiegunowy świat, kończyła się zimna wojna, wielu mówiło o świetlanej przyszłości. Pisano o końcu historii, harmonijnym rozwoju i całej reszcie bzdur, w które uwierzyło również wielu polityków, także u nas, niektórych z nich wciąż możemy zobaczyć na szklanym ekranie. Wymowa Political world nie powinna pozostawiać złudzeń nie tyle do świata, co do wątpliwości w słuszność werdyktu członków szacownej sztokholmskiej akademii. Ten facet wiedział co pisze.
Dylan to prawdziwy poeta, bo istotą poezji jest wizjonerstwo. A jeśli ktoś widzi w nim jedynie barda, kiepskiego grajka i strasznie złego wokalistę to powinien wsłuchać się bardziej w to, co ma do powiedzenia, bo za słowa dostał tę nagrodę. Naprawdę słusznie, jeśli wziąć pod uwagę setki wierszy, do których niekiedy komponuje muzykę.
Właśnie, można na wybór literackiego Nobla spojrzeć też w sposób, w jaki chyba już niewiele osób patrzy na tworzenie poezji. Otóż poezja to słowo żywe, o czym nie mówią podczas męczenia się w szkole nad Kochanowskim czy Mickiewiczem. Homer czy druidzi, indiańscy kapłani i chińscy twórcy – wszyscy oni wygłaszali swoje lub cudze utwory, często przy akompaniamencie. Przyzwyczajeni do żmudnego odczytywania liter ze szkolnych podręczników nie zdajemy sobie często sprawy z tego, że poezja może być właśnie taka, jak ją traktuje Dylan. A dzięki niemu, dzięki tej nagłej fali popularności być może wiele osób, także młodych i także w naszym kraju, zda sobie sprawę nie tylko ze znaczenia Dylana, ale również i innych twórców, by wspomnieć choćby Okudżawę, Stachurę czy Jacka Kaczmarskiego.
PS. Złośliwi twierdzą, że Dylan dostał nagrodę za pisanie tylko po to, by przestał śpiewać. Jak widać w teledysku do Political world czasem radzi sobie ze śpiewem całkiem dobrze. A tekst omawianej piosenki można przeczytać tutaj.