Rozmowa z polskim ochotnikiem wspierającym ukraińskich obrońców na pierwszej linii frontu.
"Prawdziwy żołnierz walczy nie dlatego, że nienawidzi tego, co przed nim, ale dlatego, że kocha to, co za nim ."
G.K. Chesterton
Wywiad z Arkadiuszem Chiniewiczem mi ps. „AC” – polskim ochotnikiem walczącym na froncie w obronie Ukrainy
Fot.: A.Ch. źródło: arch. własne
I. Przed wojną i droga na front
Mariusz Patey: Czym zajmował się Pan przed wojną? Jak formowały się Pana poglądy, które doprowadziły do decyzji o wyjeździe na Ukrainę, by pomagać tym, którzy stawiają czoła rosyjskiemu ekspansjonizmowi, zamiast szukać sensacji jak niektórzy dziennikarze?
Arkadiusz Chiniewicz: Od 2004 do 2017 roku mieszkałem w Wielkiej Brytanii. Pracowałem jako operator wózków widłowych. Po powrocie zajmowałem się montażem okien, drzwi, bram garażowych – czyli branża usług.
Odkąd pamiętam, zawsze byłem radykalnie prawicowy, fascynował mnie przedwojenny ONR, NSZ, a także czytałem prace Romana Dmowskiego. Po powrocie z Anglii w 2017 roku do czasu utworzenia Konfederacji byłem sympatykiem Ruchu Narodowego. Odszedłem z chwilą powstania Konfederacji.
Jak na ironię nienawidziłem Ukraińców za Wołyń. Jednak mimo tego najazd Rosji na Ukrainę wzbudził we mnie ogromne współczucie do Ukraińców. Sprawa Wołynia przestała mieć pierwszoplanowe znaczenie. Od samego początku miałem w głowie chęć przyjazdu na Ukrainę i walkę w obronie ich kraju, a także odsunięcie niebezpieczeństwa od Polski. ILDU (Międzynarodowy Legion Obrony Terytorialnej Ukrainy) na początku przyjmował tylko osoby z doświadczeniem wojskowym, to mnie automatycznie dyskwalifikowało.
Drugi problem to moja rodzina. Nie mam rodziców, nie żyją niestety. Mam rodzeństwo i babcię, która jest w bardzo podeszłym wieku i do tego ze strasznie słabiutkim już sercem. Bałem się, że nie przeżyje mojego wyjazdu na Ukrainę. Kiedy zebrałem się na odwagę i powiedziałem jej o moich planach, okazało się, że rozumie mnie i akceptuje moją decyzję. Przyznam, że to był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu.
M.P.: Czy kiedy zdecydował się Pan na wyjazd na Ukrainę, spotkał się Pan z niezrozumieniem lub krytyką w swoim otoczeniu? Jak Pan na to reagował?
A.Ch.: Pyta Pan o reakcje otoczenia… Hm, jest potępienie i pełne poparcie. Mogę powiedzieć, że w proporcjach 50/50. Ci, którzy popierają mój wybór, tym samym dają mi niesamowite wsparcie. Jestem im ogromnie wdzięczny za to. Byli też tacy, co powołując się na Wołyń, wyprowadzali wniosek, że nie powinniśmy Ukraińcom pomagać. To absurdalny argument, ale często przytaczany. Zdecydowana większość współcześnie żyjących Ukraińców nie ma żadnych związków z rzezią Polaków w latach 40. XX w. Dziś zagrożeniem dla Ukrainy, ale i dla Polski jest odradzający się rosyjski ekspansjonizm, rewizjonizm, który właśnie dał o sobie znać napadem na Ukrainę.
Ci, którzy podważają sens mojego wyboru i dają wiarę tzw. niezależnym portalom… No cóż, kiedyś Bóg ich rozliczy.
M.P.: Proszę opowiedzieć o swojej drodze na front. Czy przeszedł Pan jakieś szkolenie? Jeśli tak, czy pomogło ono Panu przetrwać i skutecznie działać w warunkach wojennych?
A.Ch.: Proces rekrutacji był bardzo szybki. Parę pytań, rozmowa wideo z rekruterem i pozytywna decyzja. Pierwszy tydzień to załatwianie dokumentów, konta bankowego, ukraińskiego numeru komórkowego. Na froncie brakuje żołnierzy, dlatego obecnie każdy ochotnik jest na wagę złota.
Generalnie szkolenie jest krótkie (trwa od 6 do 8 tygodni), ale intensywne. W moim przypadku było troszkę dłuższe, bo 12-tygodniowe. A to dlatego, że rozszerzyli szkolenie i moja grupa akurat była gotowa na to w tym czasie.
Powiem szczerze, nieźle dali nam w kość. Żyję i nie odniosłem poważniejszych ran, co – jak sądzę – pokazuje, że instruktorzy naprawdę starali się przekazać nam swoją wiedzę. To jednak wojna i niezbadane są wyroki Boskie…
M.P.: Czy w momencie podejmowania decyzji zdawał Pan sobie sprawę, z jakim ryzykiem się to wiąże? Czy dziś, z perspektywy czasu podjąłby Pan tę samą decyzję?
A.Ch.: Długo myślałem o tym, że mogę tu zginąć, choć to, co zobaczyłem – przyznam się – było niewyobrażalne. Mój niejasny status prawny w Polsce jako ochotnika walczącego po stronie Ukrainy też był źródłem mojego niepokoju. Mimo wszystko odpowiem bez wahania: tak, gdybym mógł cofnąć czas, raz jeszcze podjąłbym taką samą decyzję. I to mimo tego wszystkiego, co przeżyłem, widziałem, doświadczyłem na linii frontu. Nawet przez sekundę nie miałem wątpliwości, że postępuję słusznie.
II. Dynamika wojny i ocena sytuacji
M.P.: Jak zmieniały się reguły wojny na przestrzeni czasu? Czy zauważa Pan, że Rosjanie doskonalą swoją sztukę wojenną? Czy wojska ukraińskie potrafią skutecznie reagować na te zmiany?
A.Ch.: Ta wojna to jakby całkowicie nowy rozdział w historii wojen. Rosjanie wykorzystują drony maksymalnie. I są w tym bezlitośni. Podam przykład z jednej mojej misji. Moim zadaniem było zmienić kolegę (Ukraińca) z batalionu. Był już zbyt długo na pozycji. Od pierwszego dnia ruska piechota prowokowała nas, strzelając w naszym kierunku na ślepo i oczekując odpowiedzi z naszej strony. Niestety z paru sąsiednich pozycji chłopcy odpowiedzieli ogniem.
To wystarczyło, żeby nad nami pojawił się rój rosyjskich dronów starających się zlokalizować nasze pozycje. Rzucały na ślepo granaty i miny przeciwczołgowe z nadzieją, że sprowokują jakiś ruch na naszych pozycjach. Wyglądało to w następujący sposób: jeden dron po zrzuceniu ładunku wracał po następny, a w tym czasie nadlatywał drugi FPV z ładunkiem. Jednocześnie cały czas wisiał nad nami (dużo wyżej niż drony zrzucające ładunki) dron z kamerą o większej rozdzielczości, który wypatrywał jakiegoś ruchu. Później zaczął się ostrzał z moździerzy. Po takim ostrzale drzew praktycznie już nie było, więc dron obserwacyjny miał łatwe zadanie. Zlokalizował miejsca, gdzie mogłyby znajdować się nasze pozycje, i drony zaczęły systematycznie bombardować metr po metrze. Często używają one ładunków zapalających lub rozpalonego ciekłego metalu.
Piechota atakuje znów na samym końcu, by dobijać tych, co przeżyli. Pod Donieckiem tak zrobili z oddziałem moich kolegów, którzy osłaniali drogę odwrotu mojego oddziału po wykonaniu zadania. Zginął cały ich oddział, pięciu wyjątkowych chłopaków. Najgorsze, że rosyjscy barbarzyńcy pastwią się nad ciałami poległych. Poziom okrucieństwa jest ogromny.
M.P.: Jak ocenia Pan pomoc Zachodu, w tym Polski? Czy jest ona wystarczająca, czy też można było zrobić więcej, aby skuteczniej wesprzeć Ukrainę?
A.Ch.: Jeśli chodzi o pomoc z zewnątrz, myślę, że jest kluczowa. Bez niej Ukraina nie miałaby żadnych szans. Pracuję na czeskiej CZ Bren 2 i jako strzelec karabinu maszynowego używam belgijskiego FN MAG.
Jeśli chodzi o pomoc z Polski, to ja jestem jej chodzącym przykładem.
Pomoc z Polski jest niesamowita. ,Ukraińcy z którymi się stykam są pod ogromnym wrażeniem i niesamowicie wdzięczni Polsce. Z punktu widzenia żołnierza, myślę, że moglibyśmy zacząć wysyłać więcej nowoczesnego sprzętu. Kupujemy go ostatnio sporo, ale ląduje w magazynach.
Rozumiem, że politycy mający wpływ rodzaj pomocy boją się interpelacji niektórych kolegów z ław sejmowych, a także krzyku w mediach społecznościowych, że Polska się rozbraja, że pomagamy “banderowcom”.
A prawda taka, że każdy wysłany dron, czołg czy samolot to mniej rosyjskich żołnierzy i sprzętu zdolnego nam zagrozić.
Kluczowa dla zatrzymania Rosji jest jednak pomoc całego zachodu i Nato mimo, że jest duża to wciąż jest niewystarczająca.
Rosjanie choć ponoszą duże straty to cały czas posuwają się naprzód.
M.P.: Czy zdarzały się sytuacje, w których na froncie bezpośrednio odczuwał Pan efekty decyzji politycznych (np. dostawy zaopatrzenia lub ich braki, brak wsparcia sojuszników)?
A.Ch.: To nie jest mój obszar kompetencji. Mogę jednak z autopsji powiedzieć, że z logistyką wojenną raz jest lepiej, raz gorzej. Kiedy jest gorzej, pojawiają się różne niepotwierdzone teorie, różne tłumaczenia. Kiedy sytuacja się poprawia, nastroje też są lepsze. Dla przykładu – moja ostatnia misja. Przez 7 dni i nocy rosyjskie moździerze bombardowały nasze pozycje praktycznie bez przerwy. Nasze moździerze i artylerię słyszałem tylko dwa razy przez ten czas. Nie wiem, co było tego przyczyną. Podejrzewam, że braki w amunicji, jeśli chodzi o artylerię, i braki w ludziach, jeśli chodzi o moździerze. My w piechocie odczuwamy najbardziej brak wsparcia ogniowego.
M.P.: Wielu ekspertów ma różne opinie na temat właściwej reakcji NATO na działania Rosji. Niektórzy uważają, że NATO musi się powstrzymać od zbyt silnych interwencji, aby nie prowokować Kremla do eskalacji konfliktu. Wierzą, że jeśli nie będzie zagrożenia ze strony Zachodu, Rosja się sama ograniczy i skończy wojnę. Inna grupa ekspertów uważa, że już minął najlepszy czas (w 2022 roku) na interwencję i pokonanie Rosji stosunkowo małym kosztem. Ponieważ zaś wojsko ukraińskie nie otrzymało wystarczającego wsparcia (dostaw ciężkiego sprzętu, artylerii rakietowej, nowoczesnych samolotów, środków walki radioelektronicznej i personelu), poniesiono nadmierne straty w ludziach i dano Rosji czas na wzmocnienie się oraz zmianę strategii. Według tej grupy Kreml utwierdził się w przekonaniu, że Zachód jest niezdolny do większego wysiłku militarnego, a osamotnioną Ukrainę można podbić akceptowalnym kosztem. Jakie jest Pana zdanie na ten temat?
A.Ch.: Walka Ukrainy z Rosją to jak walka Dawida z Goliatem. Im więcej wsparcia ze strony państw NATO, tym większa szansa, że wytrzymamy. Rosja jest silniejsza niż Ukraina, ale słabsza niż NATO pod kątem zasobów. Oni to wiedzą i dlatego starają się rozbić jedność NATO i osłabić wolę pomocy Ukrainie. Mam nadzieję, że im się to nie uda.
Nie jestem ekspertem; sądzę, że moje doświadczenie wojskowe jest w dalszym ciągu nadal niewielkie mimo pobytu na froncie. To, co obserwuję, skłania do wniosku, że ten konflikt nie dotyczy jedynie Ukrainy. To początek starań nie tylko o odzyskanie wpływów Rosji w całym naszym regionie, lecz takze o osłabienie wpływów całego Zachodu w świecie – tego jestem pewien. Myślę też, że NATO już dawno powinno przysłać tu żołnierzy.
Wystarczy spojrzeć, jak Rosję wspierają główni oponenci Zachodu. Od północnokoreańskich żołnierzy, którzy tu są i walczą po stronie Rosji, poczynając…
M.P: Czy ma Pan kontakty z cywilami w pobliżu linii frontu?
A.Ch.: Cywile potrafią zatrzymywać mnie na ulicy i ze łzami w oczach przytulać. W sklepach w 80% przypadków mam dużą zniżkę, tak samo jest w restauracjach. I wie Pan, co jest najciekawsze? Jako jedyny z grupy chłopaków z całego świata jestem tak traktowany. Uważamy jednak na kontakty z przypadkowymi ludźmi w pobliżu frontu, bo wpływy rosyjskie niestety nie ustały.
M.P.: Czy potrzebują pomocy także żołnierzy?
A.Ch.: Tak, żołnierze w miarę możliwości starają się wspierać cywili, np. przez dostarczanie żywności i środków medycznych, a przede wszystkim – przez ewakuację z terenów zagrożonych ostrzałem.
Nasze oddziały liniowe mają jednak głównie kontakt z cywilami, gdy jesteśmy wycofywani na tyły. Z mieszkańcami stref przyfrontowych rzadko wchodzimy w interakcje; robimy to, jeśli musimy. Na mieszkańców Rosjanie oddziałują środkami wojny psychologicznej. Wielu się boi, ale nawet starsi ludzie wysyłają nam ukradkiem uśmiech. I trudno się dziwić. Przecież wiele miejscowości utraciliśmy, a tam służby rosyjskie tropią podejrzanych o sprzyjanie Ukrainie.
M.P.: Czego Pana zdaniem brakuje, aby skutecznie powstrzymać Rosję?
A.Ch.: Ta wojna już trwa za długo, a skończyć można ją tylko przez zmuszenie siłą ruskich do pokoju. Potrzeba ludzi i nowoczesnych środków walki. Armia Ukrainy to grubo ponad 800 tysięcy żołnierzy i mundurowych. To często najlepsi z najlepszych, ideowa część społeczeństwa. Niestety, wielu z nich ginie.
Rosjanie mają kim odtwarzać zasoby. Po naszej stronie każda strata to olbrzymi problem. Więcej nowoczesnej broni to niższe nasze straty i wyższe po stronie wroga. Większe straty wroga to mniej chętnych Rosjan na front. Co innego wspierać politykę ekspansji na Telegramie, a co innego samemu walczyć i zginąć.
III. Doświadczenia osobiste i relacje
M.P.: Jakie są Pana doświadczenia z żołnierzami ukraińskimi? Czy w okopach historia dzieli, czy też odkładacie na bok to, co dzieli, by skupić się na tym, co łączy? Co Pana motywuje do działania?
A.Ch.: Spotykam tutaj tylko ogromną wdzięczność zmieszaną czasem z zaskoczeniem, że Polak walczy ramię w ramię z nimi, broniąc Ukrainy. Z czystym sumieniem przyznam, że Ukraińcy dziękują ze łzami w oczach. Zarówno żołnierze, jak i cywile na ulicy.
Jestem tam od stycznia tego roku, a walczę na froncie od końca kwietnia i nigdy nie spotkałem się z niczym innym jak tylko z ogromna wdzięcznością. Często jest tak, że gdy Ukraińcy widzą polska flagę na ramieniu, traktują mnie priorytetowo, jak narodowego bohatera Ukrainy. I znów – nie tylko żołnierze, ale i cywile.
Parę razy zdarzyło mi się usłyszeć przeprosiny za Wołyń. Nazywano mnie aniołem z Polski, bo mimo tego, co nam kiedyś zrobiono, jestem tu dobrowolnie i walczę o ich wolność, ryzykując życie.
M.P.: Mimo powtarzających się prób psucia relacji w ostatnich latach Polska i Ukraina zintensyfikowały relacje handlowe, a Polska odnotowuje wysokie dodatnie saldo w obrotach wzajemnych. Istnieje jednak wiele jeszcze nieuruchomionych obszarów współpracy. Aby one zaistniały, potrzebny jest pokój i tzw. dobry klimat polityczny. Można powiedzieć, że Pan robi więcej dla polskich interesów na Ukrainie niż wszyscy razem wzięci tzw. turbopatrioci, dużo opowiadający o polskiej racji stanu i polskich interesach, ale często – gdy się ich “poskrobie” – ujawniający interesy nie tyle polskie, co rosyjskie. Na lep takich haseł łapie się sporo naprawdę patriotycznej młodzieży. Co mógłby Pan im przekazać?
A.Ch.: Doświadczenie Wołynia było straszną tragedią, która zostawiła ślad w pamięci całego polskiego narodu, tu nie żadnych wątpliwości. Przyznajemy się do wartości cywilizacji łacińskiej, do etyki chrześcijańskiej, ale poza tym warto być przyzwoitym. Polacy wielokrotnie w historii oczekiwali pomocy. Zdarzało się, że ją dostali, był też czas, kiedy wobec nas wyrastał mur obojętności. Niewykluczone, że w przyszłości też będziemy potrzebować wsparcia, i jeśli teraz okażemy empatię wobec napadniętego kraju, łatwiej będzie przekonywać, by i nam inni pomogli w trudnych chwilach.
Egoizm nie zawsze jest skuteczną postawą polityczną. Pomoc broniącej się Ukrainie to odsuwanie niebezpieczeństwa od małych i średnich państw Europy Środkowo-Wschodniej. Kreml bowiem na pewno nie napadnie tylko wtedy, gdy nie będzie miał do tego wystarczających sił i środków.
Pamiętajmy, do czego są zdolni Rosjanie, kiedy rosną w siłę. Masowe mordy, przemoc, wyzysk – tego powinna nauczyć nas historia. Wróg naszego wroga staje się naszym przyjacielem.
Ja rozumiem, że działa rosyjska machina propagandowa, że Ukraina popełnia błędy, ale nie rozumiem, dlaczego tak wielu Polaków daje się zmanipulować i traci empatię do sąsiada. To niestety skutkuje tym, że mało nas, Polaków, jest tutaj i walczy. Mało – jak na średniej wielkości naród, z wielkimi przecież tradycjami walki o naszą i waszą wolność. Mamy przecież wiele osób z przeszkoleniem wojskowym.
Według mnie my, Polacy, jak nikt inny na świecie powinniśmy rozumieć, jak strasznie cierpi teraz Ukraina. Przecież jesteśmy jednym z tych narodów na świecie, który przez wieki przechodził przez piekło, walcząc o wolność i niepodległość. Tym bardziej że uważamy się za naród wierzący w Boga, katolicki.
M.P.: Nie chcę za bardzo wypytywać o bieżące działania na froncie. Czy poznał Pan innych Polaków walczących czynnie po stronie Ukrainy z rosyjską agresją? Jakie są ich motywacje?
A.Ch.: Polacy są obecni na froncie, ale mogłoby być nas więcej. Szkoda, że pokolenie żołnierzy wyklętych, Rafała Gan-Ganowicza odchodzi, przeważa obojętność i podejście “moja chata z kraja” i jakoś to będzie. Znam osobiście jeszcze 3 chłopaków z Polski, którzy aktualnie aktywnie walczą na froncie w moim batalionie. Nie pytam ich o motywacje. Najważniejsze, że tu są i walczą. Mnie utwierdza w moim wyborze każda śmierć cywila zabitego przez ruskich, a hejt na mnie ze strony prorosyjskich trolli tym bardziej mnie motywuje.
M.P.: Czy uważa Pan, że ten Wasz zbiorowy wysiłek, który można nazwać realną polityką czynu, powinien stać się podstawą dla jakiejś polskiej patriotycznej formacji politycznej, oczyszczonej ze złogów prokremlowskich narracji z czasów zniewolenia?
A.Ch.: Za wcześnie o tym myśleć. Na pewno przydałaby się narodowa formacja patriotyczna, która rozumie potrzebę współpracy w naszym regionie i skupia się na tym, co łączy, a nie dzieli. Nadmierne skupianie się na tym, co dzieli, nie jest konstruktywne, nie jest polityką realną, nie daje korzyści, a może osłabić kraj i dać możliwość Kremlowi do manipulacji nami. Dam taki przykład. Jeśli chcemy rozerwać sznur, najłatwiej podzielić go na poszczególne nici. Wtedy zerwiemy go z łatwością nitka po nitce. Nici razem skręcone są szczególnie trudne do przerwania.
Ja osobiście nie zamierzam się jednak angażować w bieżącą politykę.
M.P.: Czy są sytuacje, które szczególnie zapadły Panu w pamięci?
Tak. Jedna szczególnie drastyczna. Podczas pierwszej misji kolega z mojego oddziału, który osłaniał drogę odwrotu mojej grupy, został ranny. Rosjanie dobili go strzałem w tył głowy, ucięli obie ręce, rozcięli brzuch i napakowali do środka materiałów wybuchowych. Nie mogliśmy zabrać jego ciała. To była okrutna, makabryczna pułapka. Podczas tego zadania straciłem pięciu kolegów, cudownych ludzi. Najmłodszy miał 21 lat. Od tej pory nie czuję litości dla tych, co tak postępują. Nazywany takich Rosjan orkami.
Zapadły mi w pamięci także przyjemne zdarzenia, o których już wspomniałem, np. serdeczność, którą okazywali nieznani mi Ukraińcy na widok polskich symboli na moim mundurze, czy podziękowania za wsparcie.
IV. Podsumowanie
M.P.: Co mogą zrobić ci, którzy chcą pomóc walczącym na froncie?
A.Ch.: Tutaj każda forma pomocy jest bezcenna. Słowa wsparcia też są ważne. Myślę, że mądrzy i świadomi Polacy powinni wspierać polityków rozumiejących znaczenie pomocy Ukrainie, że to przynosi zysk, a nie polityczne straty. Praca wolontariatu ma także znaczenie moralne. Daje – jakże ważne – wsparcie psychiczne i motywację.
M.P.: Co my w Polsce, ludzie bez doświadczenia wojny, powinniśmy wiedzieć o tej wojnie?
A.Ch.: Rosjanie szybko się uczą, dostosowują taktykę i uzbrojenie do zmieniających się warunków wojny. Nie powinniśmy lekceważyć niebezpieczeństwa. Jeśli chcemy żyć w pokoju, musimy akceptować koszty wydawane na obronność. Powinniśmy odrzucać demagogię niektórych polityków podważających sens pomocy Ukrainie. Każdy grosz wydany na wsparcie armii ukraińskiej to zaoszczędzona złotówka na obronę, kiedy by tej armii ukraińskiej nie starczyło.
Myślę, że doświadczenie tej wojny powinno nas nauczyć, by być zawsze przygotowanym na najgorsze. Jeszcze 10 lat temu mało kto na Ukrainie spodziewał się, że dojdzie do otwartej napaści na ich kraj.
Od wczesnych lat powinien być w szkołach przedmiot typu przysposobienie obronne. Powinna być w jakiejś formie przywrócona powszechna służba wojskowa, na przykład w postaci krótkich, cyklicznie powtarzanych, ale intensywnych szkoleń. Powinno być reaktywowane wychowanie patriotyczne, wsparcie systemowe dla różnych form harcerstwa, organizacji proobronnych.
Kiedyś czytałem odpowiedź eksperta na pytanie typu: “Jak Pan myśli, czy powstanie warszawskie mogłoby wybuchnąć w naszych czasach?". Odpowiedź eksperta: “Nie ma szans, żeby to powtórzyć – z prostej przyczyny. Przed wojną nawet młodzież miała podstawowe szkolenie w posługiwaniu się bronią i z podstaw taktyki”.
M.P.: Czy po powrocie do Polski chciałby Pan dzielić się swoim doświadczeniem w edukacji, polityce, wojsku?
A.Ch.: Tak, jeśli w Bożym planie dany mi będzie powrót do Ojczyzny, na pewno będę starał się podzielić swoim doświadczeniem. Mam nadzieję, że wojsko polskie zechce wykorzystać takich ludzi jak ja. Chcesz pokoju? Gotuj się do wojny.
Po powrocie planuję służbę dla Ojczyzny, jednak od polityki chcę się trzymać z daleka. Jak będzie – tylko Bóg wie, a ja Mu ufam i całkowicie akceptuję plan Pana Boga wobec mnie. Wierzę, że to, co robimy na Ukrainie, przyczyni się do polepszenia relacji między naszymi narodami i krajami. Ci, którzy tu walczą lub walczyli, na zawsze zostają w pamięci Ukraińców. Jest nas mało, ale odwalamy kawał dobrej roboty. Wiem, że to może mało skromne, ale tak wygląda właśnie polityka realna w działaniu.
M.P.: Nie boi się pan udostępniać publicznie swoich danych ?
A.Ch.: Nie, Rosjanie o mnie niestety już wiedzą. Jestem nie tylko uczestnikiem, ale także wiarygodnym świadkiem, bo widzę wojnę z autopsji. Moje świadectwo mam nadzieję będzie pomocne, by nie ulegać różnym manipulacjom i nieprawdziwym narracjom sprzyjającym celem rosyjskiej polityki informacyjnej od których się roi w internecie.
M.P.: Dziękuję za rozmowę. Życzę Panu i nam wszystkim powstrzymania Rosji, trwałego pokoju oraz bezpiecznego powrotu do Polski i realizacji marzeń w warunkach pokoju.
Rozmawiał: Mariusz Patey