Monika Małkowska: Gabinet dr M ocenzurowany

Sądzą Państwo, że strażnicy moralności są gatunkiem na wymarciu? Że nadmierną swobodą obyczajową gorszyć może tylko jakiś kompletny dziaders, dumny progresywista powtarza zaś: „człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce”?
Już pokolenie wychowane na „Sztuce kochania” Michaliny Wisłockiej wiedziało, że dzieci nie znajduje się w kapuście, a progeniturę zapewniają konkretne działania.
Bywa, że ludzki akt i akt zbliżenia wygląda trochę paskudnie, ale cóż, determinowana hormonami skóra lgnie do skóry i nie zawsze zwraca się uwagę na jej mankamenty. Chucie bądź uczucie pozwalały (i wciąż pozwalają) pozbyć się skrępowania i wzajemnie akceptować niedoskonałości. Co tam, zamknij oczy i rób miłość, nie wojnę – tak wołali bojownicy młodzieżowej rewolucji.
Płeć to przeżytek
My, generacje urodzone w liberalnej Polsce, zrobiliśmy dalszy milowy krok w lewo od pruderii i wstyd jest nam równie obcy jak tradycyjne wartości. Jednak są estetyczne granice: mdli nas, od kiedy dowiedzieliśmy się, że są w świecie flory i fauny byty dzieworodne. Partenogeneza to prawdziwie gorszący widok – jak z tego czegoś podługowatego samoistnie wydobywa się takie samo coś, obrzydliwie oślizłe, tylko cieńsze. Jak defekacja.
My, postępowi higieniści, takim wybrykom przyrody mówimy zdecydowane nie, choć fizyczna strona bytu nie przedstawia nam żadnych tajemnic. Nie mamy powodu wstydzić się ciała danego przez naturę ani sterujących nim potrzeb. Zwłaszcza dziedzina seksualności jawi się nam jako teren otwarty na doświadczenia. Płeć jako coś trwałego, odgórnie danego z urodzenia, to przeżytek. Poeksperymentujmy. Przedrzyjmy się przez zasieki tradycji. Podejdźmy elastycznie do pierwszorzędnych cech płciowych, wszak nie one determinują nasze jestestwo, lecz wyobraźnia, a ta nie zna limitu. I nikt nie ma prawa ganić nas za poszukiwanie swojego „ja” ani za formy, w jakich się owo uzewnętrznia. Zwłaszcza gdy ma się świadomość, że ludzki gatunek wszedł w fazę schyłkową i kataklizm bliski.
Jestem kim chcę
Pofolgujmy sobie bez zahamowań. Dziś mów mi Zdzichu, bo Zdzichem się czuję, jutro spójrz mi w oczy i zauważ, że to oczy Mariolki, której metafizyczna obecność doszła we mnie do głosu. Zero obciachu, że coś nie styka. Mogę być, kim chcę, i proszę o respekt dla mojej wolnej woli. Świat i cała reszta dają mi na to przyzwolenie, w imię postępu, akceptacji i demokracji. Inkluzywne podejście do bliźnich winno eliminować jakiekolwiek poczucie wstydu – gdy więc jakaś ludzka konserwa rumieni się w obliczu nieprzystojnych (jej zdaniem) widoków, ona sama wywołuje zażenowanie.
Gabinet dr M ocenzurowany
To wszystko teoria. Praktyka od niej daleko odbiega. Najostrzejszą obyczajówką okazał się algorytm, z którym wszelka dyskusja daremna i nawet pośmiać się nie sposób. Otóż ilustrując fenomen mail artu zaprezentowałam kartki pocztowe (zreprodukowane w albumie) wykonane przez Wisławę Szymborską i wysyłane do jej przyjaciół. Pani Noblistka posługiwała się w tej zabawie techniką kolażu, a za surowiec do surrealistycznych kompozycji służyły jej prasa oraz albumy sztuki. I bach! Trzy pocztówki podpadły obyczajowej internetowej cenzurze. Zablokowali.
Co tam było? Pramatka Ewa, czyli goła baba namalowana przed pięcioma wiekami przez Memlinga; jakaś anonimowa dupeczka z reklamy majtek z lat 70. i jeszcze jakiś nagi damski biust wypiętrzony nad gorsetem, co to stał się znakiem rozpoznawalnym secesji. Stanowczo AI powinna zapisać się na kurs historii sztuki. Póki co, blokuje niewinną historyczną nagość, stając się „sumieniem” cyfrowych bigotów.