Krzysztof "Toyah" Osiejuk: Nobel dla Dylana, czyli dobra zmiana
Literacką nagrodę Nobla otrzymał Bob Dylan i przyznam szczerze, że pierwszą moją reakcją była myśl: „Dobra zmiana”. Ja wiem oczywiście, że ani Andrzej Duda, ani Beata Szydło, ani nawet Jarosław Kaczyński, czy Antoni Macierewicz, tu akurat nie mieli wiele do powiedzenia, niemniej jednak tak sobie właśnie powiedziałem: „Dobra zmiana”. No bo spójrzmy proszę na to, czym przez minione 30 już ponad lat była i jest owa nagroda. Od czasu – a też często i do czasu – gdy Akademia uznała za stosowne nagrodzić kolejno Canettiego, Marqueza i Goldinga, to co się działo w głowach Szlachetnego Jury, nie miało dla nas najmniejszego znaczenia. I jeśli ktoś, podejrzewając mnie o uprawianie taniej polityki, zacznie mnie zapewniać, że Szymborska akurat to wielka poetka, spieszę z odpowiedzią. Akurat o Szymborską nie chodzi wcale. Szymborską w tym akurat zestawieniu mógł zastąpić ktokolwiek inny, włącznie z pracownikami Zarządu Zieleni Miejskiej w Katowicach, a ja mam na myśli tak zwanych literatów, takich jak Swjetłana Aleksijewicz, Dario Fo, czy Herta Müller, która, jak się dowiadujemy, „łącząc intensywność poezji i szczerość prozy przedstawia świat wykorzenionych”. Przepraszam bardzo, ale to ja już chyba faktycznie wolę Kuczoka.
No i nagle, jak grom z jasnego nieba, spada na nas informacja, że Nobla dostał Bob Dylan, jedyny prawdziwy poeta, mijającego półwiecza, a kiedy mówię „prawdziwy” i „jedyny”, nie chodzi mi o to, że przez minione pięćdziesiąt lat nie pokazali się nam inni wybitni pisarze, a tym bardziej, że oni nie byli prawdziwi. Kilku by się zdecydowanie udało nam znaleźć, zwłaszcza tu w Polsce, natomiast nie wydaje mi się, by dla któregokolwiek z nich pisanie było czynnością równie naturalną, jak to miało miejsce u Dylana. Dylan pisał swoje piosenki dokładnie na takiej samej zasadzie, jak my oddychamy, a to się w tamtym świecie praktycznie nie zdarza. Nawet Leonard Cohen przyznał, że na swoje „Hallelujah” stracił aż trzy lata. Kiedy jednak w jednej ze swoich wczesnych piosenek, Dylan zaśpiewał frazę „I’m a poet and I know it”, chociaż nikomu z nas nie mogło przyjść do głowy, że on pod koniec swojego życia zostanie uhonorowany literacką nagrodą Nobla, byli tacy, którzy zaraz po usłyszeniu owej deklaracji mieli takie myśli w głowie. Taki Johnny Cash na przykład zrozumiał to w jednej chwili.
Dostał więc Dylan tego swojego Nobla i to jest bardzo dobra zmiana. Zmiana, która unieważnia całe to barachło, nagradzane przez Akademię przez minione 30 lat, ale przecież nie tylko. Jeśli się przyjrzeć tym wszystkim nazwiskom umieszczanym na tej liście od samego początku, to, pomijając naprawdę kilka, tam nie ma nikogo, kto by wielkością dorównywał Dylanowi właśnie. I tego faktu nie zmienią zawodzenia różnych durniów w rodzaju Pawła Huelle, który się nagle wystraszył, że od dziś literackiego Nobla będzie otrzymywać wyłącznie piosenka turystyczna, a nie wybitna literatura, taka jak na przykład „Śpiewaj ogrody” jego autorstwa.
Pozostaje na koniec już tylko zagadka, jak to się stało, że oni nagle postanowili machnąć ręką na tę całą nędzę i uhonorować jego – Boba Dylana? Ja wiem, że pomysł z „dobrą zmianą” jest tak mocno naciągany, że można go traktować wyłącznie w postaci żartu. Niestety, innej odpowiedzi zwyczajnie nie ma. To co się wczoraj stało jest w rzeczy samej czymś równie niespodziewanym i niepojętym, jak to że Andrzej Duda w ciągu zaledwie paru miesięcy został prezydentem Polski.
Ponieważ Mistrz zakazał umieszczania swoich piosenek na Youtubie, posłuchajmy cudownego coveru, znienawidzonej przez porządne uniwersytety, Miley Cyrus – „You’re Gonna Make Me Lonesome When You Go”.
Zapraszam, jak zawsze, do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie są do kupienia wszystkie moje książki.