Kontestatorzy i konformiści. Jak świat sztuki zareagował na 13 grudnia 1981... i na 13 grudnia 2023
A gdyby tak porównać, jak świat sztuki zareagował na 13 grudnia 1981 r., z tym, co w kulturze zmieniło się po 13 grudnia roku minionego? W pierwszym przypadku – bunt wobec władzy; w drugim – aprobata dla rządzących. Efektem wprowadzenia stanu wojennego stał się zwrot ku religii, naszej historii i tradycji; w wyniku ubiegłorocznych wyborów zanegowano te wartości.
Odzyskany rząd dusz
Jak wiadomo, postępowy kulturalny świat przyjął ubiegłoroczną przegraną prawicy z entuzjazmem. Wprawdzie przez ośmioletni okres rządu PiS nie utraciło przekonania, że to do nich należy rząd dusz, ale po 13 grudnia 2023 r. potwierdzono mu to rejentalnie. W ciągu ledwie roku na niwie sztuki system się domknął. Z miejsc publicznych w przyspieszonym tempie usunięto wszystkich dyrektorów, kuratorów, autorów, którzy bezskutecznie usiłowali dać szanse postawom alternatywnym, innym niż postępowo-lewicowe. Nowe władze udawały, że są tolerancyjne, że możemy wespół dyskutować na ogólnopolskim forum. W dniach 7–9 listopada bieżącego roku zorganizowano międzyśrodowiskowy spęd zwany współKongresem Kultury. Kwestie do obgadania można było zgłaszać ustnie i pisemnie. Dużo tego było, czasem nawet zaczepnie, ale sztandarowy temat brzmiał dziwnie znajomo dla osoby (jak ja) urodzonej w czasach PRL-u: „Polityka kulturalna, jakiej potrzebujmy”. Co wspomniany event przyniesie w realu? Obstawiam w ciemno: nic istotnego dla szeroko pojętego środowiska kultury. Za to pomoże okopać się osobom decydenckim na „odbitym” terenie, czyli w instytucjach kultury.
Teraz przypominajka: 11 grudnia ’81 rozpoczął obrady Kongres Kultury Polskiej i… nie dokończył ich, bo po dwóch dniach zgromadzenie rozpędzono. Żadnej ze złotych myśli koryfeuszy polskiej kultury nie wprowadzono w życie. Mrzonki o wolności twórczej rozjechały czołgi i rozgoniło ZOMO.
Gotowanie żaby
Sprawdźmy, jak zmiana w rządowej centrali rzutuje na repertuar muzealno-galeryjny. Łatwo zauważyć, że jest formatowany pod dyktando politycznej poprawności. Co mamy aktualnie do obejrzenia w najbardziej prestiżowych przybytkach sztuki?
Zachęta (założona nomen omen 13 grudnia 1860 roku!): słowacki artysta Tomáš Rafa prezentuje „Obywateli” – rejestracje filmowe i fotograficzne „wrażliwych tematów społecznie”, które to dokumenty mają ilustrować polaryzację naszego społeczeństwa po 2010 r. Są sceny z miesięcznic smoleńskich, czarnego marszu kobiet, parad równości. Nietrudno zgadnąć, po której stronie są sympatie autora i ku czemu zwracał oko kamery.
Muzeum Sztuki w Łodzi: Amerykanka Aura Rosenberg przekonuje, że „Pomniki też się zakochują”, co ma sprowokować odbiorców do refleksji nad tym, czym jest dzisiaj przestrzeń publiczna i do kogo należy. No właśnie – o to pyta wielu, którzy zwiedzają naszą warszawską chlubę – Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Choć otwarte pod koniec października, wciąż jest na rozbiegu. Prawdziwej inauguracji spodziewamy się pod koniec lutego przyszłego roku. Ale że gwizdnięto na start, to poszły konie po betonie… Na plac Defilad (obecnie Centralny) zwozi się uczestników rozmaitych uniwersytetów trzeciego wieku, uczniów i studentów – jak kiedyś robotników do teatrów czy na koncerty. A w MSN pokaz (darmowo! Audi sponsoruje) z cyklu „Warszawa w budowie”, czyli „Trudna miłość wycieczki uczniów, studentów i… Muzeum między placem a pałacem”. Tytułowe uczucie zostało zinterpretowane przez ponad 40 studentów z różnych krajów studiujących w Graduate School of Design Uniwersytetu Harvarda. Zafundowano im wycieczkę do Warszawy, następnie poproszono o wizualne reakcje po tym przeżyciu. Wygląda to jak przegląd prac na zaliczenie – tylko dlaczego publiczność ma je oglądać w tak ważnym miejscu? Na szczęście nie wszyscy dają się robić w bambuko. Zacytuję jeden z wpisów po wizycie w MSN: „Wystawione są przypadkowe przedmioty, makiety, których poziomowi mógłbym dorównać w podstawówce, a do wszystkiego są wymyślane historyjki powtarzane po kilka razy, żeby zapchać czas zwiedzania”.
No właśnie. We wszystkich przybytkach sztuki istotną rolę odgrywają opisy, oprowadzania kuratorskie, wykłady, warsztaty adresowane do dzieci, rodziców, seniorów. Nie ma tak, że człowiek samodzielnie docieka sensu prac. Jest fachowa pomoc, jest indoktrynacja. A publiczność jak żaba – gotowana powoli, lecz konsekwentnie.
Rajstopy w archidiecezji
Cofnijmy się o 42 lata. Wtedy Włodzimierz Pawlak pisał: „Wycieram ręce z czerwonej farby, z obrzydzenia, ze wstrętu/ potem ze wstrętu wypróżniam się/ zaprawdę głęboko świadczony czerwienią”. Konsekwencje tej defekacji okazały się oszałamiająco wywrotowe i twórcze.
Po wstrząsie 13 grudnia w kulturze zawrzało. Pięć dni później temperaturę podkręciło kolejne wydarzenie: zawieszenie działalności licznych stowarzyszeń twórczych jako godzących w porządek publiczny. W tym unieważniono najliczniejszy (liczący kilkanaście tysięcy członków) związek plastyków, by na jego gruzach zmajstrować twór sztuczno-poddańczy (ZPAMiG). Patrząc z perspektywy lat, błąd władz – od tego momentu aktywność artystyczna wymknęła im się spod kontroli. Środowiska twórcze podzieliły się na dwa nierówne obozy: grupkę apologetów władzy i zdecydowanie dominujących liczebnie niepokornych.
Pamiętam klimaty lat 80. Wisielczy nastrój, utrudnienia komunikacyjne, w sklepach brak wszystkiego. A na przekór smucie – twórczy wybuch, nieporównywalny z żadnym innym powojennym okresem. Państwowe instytucje bojkotowano, za to rozkwitł ruch niezależny. Działo się tak intensywnie, że nawet ubecy nie nadążali. Jakaś nagle pobudzona odwaga i zwrot ku tradycji, ku wartościom, które kształtowały pokolenia. Kościół to była antyreżimowa ostoja. Także kluby studenckie, w których oficjalnie nadzór słabł, choć właśnie tam TW wyostrzali uwagę, oraz domowo-pracowniane przyczółki, zakamuflowane i niestałe, o których informacje rozchodziły się pocztą pantoflową. Zbierano się w „podziemnych” miejscach bez podziałów na wiek, uprawianą profesję, formę ekspresji i artystyczną jakość oferty; z zaufaniem (czasem nadmiernym) do gości i organizatorów. Ktoś przynosił wódkę, inny mydło i kosmetyki dla internowanych; jeszcze ktoś informował, że w archidiecezji są ciuchy (rajstopy, rajstopy!) do wzięcia. Tak rodziły się opozycja i nowe trendy. Prawdziwe, choć skoligacone z niemieckim Neue Wilde. U nas jednak „dzika” ekspresja miała wyjątkową siłę, siłę prawdy. Ładowała kreatywność na dopalaczu niezgody. Tak stan wojenny wyzwolił antypaństwowe pospolite ruszenie, które wydało zastępy znakomitych artystów.
Niezależni święci Mikołajowie
Czytam kalendaria wydarzeń artystycznych z lat 80. i puchnie mi głowa. To wtedy zaczęły się rozkręcać wystawy kuratorskie, tematyczne, z przesłaniem. Wielkie spektakle, które jednoczyły mnóstwo stylów i autorów, skrzykniętych przez kuratora-wizjonera. Janusz Bogucki, Marek Rostworowski – to były autorytety, którym się nie odmawiało. Oni mieli wizje, nikt nie pytał o zyski, była narodowa sprawa. Ci wizjonerzy rozgrywali monumentalne wizualne spektakle w przestrzeniach kościelnych, gdzie sama architektura tworzyła stosowny kontekst. Tematy ogniskowały wokół spraw wielkich, aksjologiczno-ontologicznych: „Znak krzyża”, „Niebo nowe, ziemia nowa?”, „W stronę Osoby”, „Wszystkie nasz dzienne sprawy”. To oczywiście był intelektualny top. Podejmowali go nie zawsze ci, którzy ogarniali problem, ale aspirowali do roli kapłanów. Efekty bywały pompatyczno-groteskowe, co w późniejszych rozrachunkach nie przysłużyło się antylewicowej sprawie. Najłatwiej obśmiać naiwność, a tej wówczas było w nadmiarze.
Wśród młodych też kipiało, ale inaczej. Dwudziestokilkulatkowie mieli dość tromtadracji, powagi, pseudofilozofowania. Stworzyli własny kod: kpinę, groteskę, nic-nie-wartość. Nie udawali natchnionych, przyznawali, że łakną czegoś konkretnego: kiełbasy. „Wpatruję się w wystawę/ i czuję/ jak mi cieknie/ ślina i sperma/ Wiem za chwilę nie będę się wahał/ wejdę i poproszę/ tę właśnie/ To jest kiełbasa/ To jest moja matka jadalna/ To jest mój głód dziecinny” (Rafał Wojaczek „Mit rodzinny”). Dziś niezrozumiałe, prawda? W pierwszych latach 80. normalka. Ale przyznać się do łakomstwa? Młodym obca była zarówno świadomość kompromitacji, jak i przyziemność potrzeb. Chcieli zmieniać rzeczywistość za pomocą koloru, śmiałego gestu, przyznawania się do fizjologicznych uwarunkowań.
Tak powstawały dźwigary niezależności. Największą siłę rażenia miały formacje studenckie: Stołeczna Pracownia Dziekanka, grupa Gruppa, Neue Bieriemiennost. Nie można też pominąć poznańskiego Koła Klipsa. Nieco szerszy środowiskowo (pozastudencki) zasięg miał łódzki Strych i Kultury Zrzuty. Warto też przypomnieć rolę krakowskich weteranów antykomunistycznego sprzeciwu – Wprostowców (starsi o prawie dwa pokolenia, urodzeni w latach 30., lecz wciąż aktywni). Co tam z Wrocławiem? Jak najbardziej obecny: ton nadawała „drużyna” Luksusu i Pomarańczowa Alternatywa. Ci ostatni, idole zbuntowanej młodzieży, którym milicja była niestraszna, zarazili warszawskich studentów.
Grudniowy czas to okazja, żeby przywołać happeningi na UW, gdzie stołeczna Pomarańczowa Alternatywa postulowała (1987 r.): „Święci Mikołaje przewodnią siłą narodu” i „Święty Mikołaj – tak! Dziadek Mróz – nie!”. Jestem za!
Odcinanie kuponów
Czy są beneficjenci stanu wojennego? Tak! Pewien nieznany wtedy fotograf pstryknął zdjęcie-ikonę stanu wojennego, które przebiło się na Zachód. Pusta, ośnieżona ulica; w tle – fasada kina Moskwa z banerem filmu Francisa Coppoli „Czas apokalipsy”; na pierwszym planie – czołg i ZOMO-wcy.
Nikt nie wątpił, że autor foty stał wówczas w opozycji wobec czerwonej władzy. Nie narażał się zbytnio – był jednym spośród tysięcy. Ale… on wciąż uchodzi za herosa, funkcjonuje w kręgach elity. Ci mniej reprezentacyjni, słabiej nagłaśniani – zniknęli. Pamiętamy tylko o takich, którym żyje się godnie i zasobnie, którzy mają wejścia w mediach. Bo kiedy w Polsce zmieniały się władza i priorytety, ci bardziej elastyczni etycznie poparli neoliberalny establishment. Ten zaś hojnie im odpłacił. Potem starzeli się w glorii bojowników o wolność i demokrację, wystawiając dawne „rewolucyjne” dzieła i pobierając za nie godziwe honoraria. Teraz dawni opozycjoniści też się sprzeciwiają, ale temu, za czym kiedyś się opowiadali. Bogiem dla nich są tęcza i Zielony Ład. A religia, Kościół? Apage…!
Jakoś kojarzy mi się to z symboliczną pracą Eugeniusza Geta Stankiewicza, nagrodzonego przez Komitet Kultury Niezależnej „Solidarność” za lata 1981–1982. Artysta (wrocławski, nieżyjący od 2011 r.) zmajstrował coś na wzór przybornika dla dzieci, które uczyły się samodzielności. Skrzyneczka, w niej drewniany krzyżyk, figurka ukrzyżowanego Chrystusa, młotek i trzy gwoździe. Podpis: „Zrób to sam”. Kto nie uderzył?
Rozstanie z rozumem
„Gdy rozum śpi, budzą się demony” – pisał/rysował Francisco Goya pod koniec XVII wieku. To jak ilustracja stanu umysłu wielu celebrytów, których reprezentantką mogłaby być Krystyna Janda, oskarżająca PiS o śmierć matki, jako że starsza pani oglądała „reżimową” telewizję i tak się denerwowała, że zaatakował ją śmiercionośny nowotwór. Ta sama aktorka (jak inni celebryci) w latach 80. stała po innej stronie barykady – choć może jej się wydaje, że wciąż walczy o to samo. Pamiętacie? „Nie płaczcie matki, to nie na darmo/ Nad stocznią sztandar z czerwoną kokardą/ Za chleb i wolność i nową Polskę/ Janek Wiśniewski padł”.
Co sprawiło, że artyści poczuli się znów pomazańcami lewackiej ideologii? Protestowali przeciwko komunie i życiu pod butem „przyjaciela” ze Wschodu. Teraz nie zauważają, że wpakowali się w podobne uzależnienie. U młodych i średnich to zrozumiałe, chcą czuć się Europejczykami. Starszych „tłumaczy” konformizm dojrzałego wieku. Owszem, uczestniczyli w kulturze niezależnej lat „po-stano-wojennych”, lecz wówczas byli młodzi, na ogół biedni i nie mieli nic do stracenia. Teraz tłuste stare koty uważnie baczą, z kim trzymać, a na kogo się wypinać.
Nie ma kandydatów na opozycjonistów.
CZYTAJ TAKŻE:
- Niemcy w kropce. Mniej połączeń, coraz wyższe ceny
- "To dla mnie najważniejsze". Probierz zabrał głos ws. jednego z piłkarzy
- "Nie chcę was martwić". Karol Strasburger zwrócił się do fanów
- Kierowcy godzinami wyjeżdżali z parkingu. Zarząd galerii wydał oświadczenie
- Niepewna sytuacja Scholza. Jutro głosowanie nad wotum zaufania