Na naszych oczach umarła kometa
Kometa, którą wielu z nas mogło oglądać gołym okiem, miała konkurentkę, która mogła być dużo jaśniejsza i bardziej spektakularna. Jednak ta druga kometa została w październiku spalona przez Słońce, co zarejestrowało orbitalne obserwatorium słoneczne SOHO.
Koniec piękny, choć ostateczny
Film ze śmierci komety był przed co najmniej dwa tygodnie najchętniej oglądanym nagraniem zjawisk astronomicznych przez astronomów z całego świata. Nie tylko dlatego, że nasza gwiazda dzienna zniszczyła obiekt, do którego obserwacji astronomowie przygotowywali się od ponad roku, ale również dlatego, że śmieć komety nadeszła nieoczekiwanie, przypominając nam, jak kończą ciała niebieskie, których orbita przebiega zbyt blisko Słońca.
Śmierć komety była równie szybka, co spokojna – ciało niebieskie wpadło w górne warstwy atmosfery Słońca nazywane koroną słoneczną z trudną do wyobrażenia prędkością 2 mln kilometrów na godzinę i – niemal natychmiast podgrzane do wielu milionów stopniu Celsjusza – po prostu wyparowało i zniknęło, zanim zdążyło się z tej atmosfery wydostać.
Śmierci komet – wbrew pozorom – nie są wcale rzadkim zjawiskiem w Układzie Słonecznym. Od 1996 roku, kiedy na orbicie okołosłonecznej pojawiło się należące do NASA obserwatorium słoneczne SOHO, jego teleskopy i kamery zarejestrowały ponad 3,7 tys. takich incydentów, z czego niektóre bywały dużo bardziej spektakularne. NASA dysponuje nagraniami komet uderzających w Słońce lub wyparowujących w mgnieniu oka w niższych warstwach. Są również takie, które rozpadają się na szereg mniejszych i odlatują w przestrzeń kosmiczną, zmieniając swoje orbity.
Ten ostatni typ komet astronomowie określają jako „komety muskające Słońce”, a zjawisko bardziej wyliczył, niż zaobserwował, niemiecki astronom Heinrich Kreutz. Komet zbliżających się do Słońca nie jesteśmy w stanie obserwować ze względu na ogromną jasność naszej gwiazdy dziennej, ale wiemy, co po muśnięciu Słońca może się z nimi zdarzyć.
Jeżeli jest duża, niemal na pewno rozpadnie się na mniejsze, jak stało się to mniej więcej dwa stulecia temu, z czego powstały dwie duże komety do dzisiaj noszące nazwę Wielkiej Komety Marcowej z 1843 roku i Wielkiej Komety Wrześniowej z 1882 roku. Obie stały się początkiem kometarnej rodziny Kreutza i łączy je to, że obok Ziemi, a później Słońca przelatują w mniej więcej podobnym czasie i dość blisko siebie.
Są szanse na kolejne komety
Kometę, którą widzieliśmy przez połowę września i niemal cały październik, odkryto relatywnie niedawno, bo w lutym ubiegłego roku. I choć szybko po odkryciu doczekała się wpisania na listę obiektów astronomicznych czekających na sprawdzenie, niedługo później usunięto ją z listy, bo – tu zgadzali się wszyscy obserwatorzy – kometa zniknęła. Prawdopodobnie zasłoniło ją większe i ciemniejsze ciało z naszego układu planetarnego.
Ponownie pojawiła się na niebie dopiero w tym roku, zaskakując nie tylko obserwatorów, ale także astronomów zajmujących się historią Układu Słonecznego. Skrupulatnie przeprowadzone symulacje komputerowe potwierdziły, że C/2023 A3 może być widoczna gołym okiem oraz że dla ludzkości pojawi się na niebie po raz pierwszy – jej okres orbitalny wynosi bowiem 200 tys. lat. Zakładano również, że może nie przetrwać bliskiego przejścia koło Słońca – ten los spotkał jednak drugą kometę, C/2024 S1 ATLAS, po której astronomowie i obserwatorzy spodziewali się znacznie bardziej widowiskowego zjawiska.
Jeżeli nie udało się wam obejrzeć ostatniej komety – nic straconego. O tych dwóch mówiono w tym roku najczęściej, ale od stycznia przez peryhelium, czyli punkt orbity znajdujący się najbliżej Słońca, przeszło 91 komet.
Wiele wskazuje na to, że podobna liczba komet odwiedzi Słońce również w przyszłym roku. Część z nich przetnie ziemską orbitę, co gwarantuje nam, że będą wystarczająco blisko, abyśmy mogli zobaczyć je przy pomocy słabych lornetek, a nawet gołym okiem. Wielu z nich wciąż jeszcze nie odkryto, a często są one znajdowane na niebie ledwie kilka miesięcy przed pojawieniem się na naszym nieboskłonie.
Komety nie takie groźne
Wiadomo, że żadna z tych komet, o których już wiemy, nie zagrozi bezpośrednio naszej planecie. Nad wykrywaniem ciał potencjalnie niebezpiecznych dla Ziemi czuwają obserwatoria zrzeszone w programach NEAR (near-Earth objects, czyli obiekty znajdujące się blisko Ziemi) oraz PHAs (Potentially Dangerous Asteroids, czyli potencjalnie niebezpieczne asteroidy). Według najnowszych danych niebezpiecznie blisko Ziemi znajduje się 2349 ciał niebieskich – jednak żadne z nich nie zagraża naszej planecie. Są zbyt małe albo ich orbita przecina się z ziemską, ale nie ma zagrożenia uderzenia w naszą planetę. Ewentualność kosmicznej katastrofy jesteśmy w stanie przewidzieć niemal od razu po odkryciu takiego ciała niebieskiego.
CZYTAJ TAKŻE: