Sierpień ’80. Andrzej Kołodziej: Byłem wściekły, ale miałem za sobą ludzi

– Całą odpowiedzialność w czasie strajku brałem na siebie, żeby nie narażać innych ludzi. Wiedziałem, że trudno jest o taką odwagę cywilną. Szybko się jednak okazało, że i ludziom tej odwagi nie zabrakło. To był fantastyczny moment. Strajk miał charakter okupacyjny, wszyscy przebywali razem i wzajemnie się wspierali, być może dlatego tej odwagi nie brakowało – wspomina Andrzej Kołodziej, opozycjonista i przywódca strajku w gdyńskiej Stoczni im. Komuny Paryskiej w Sierpniu ’80, w rozmowie z Marcinem Krzeszowcem.
Andrzej Kołodziej Sierpień ’80. Andrzej Kołodziej: Byłem wściekły, ale miałem za sobą ludzi
Andrzej Kołodziej / fot. arch. A. Kołodzieja

– Cofnijmy się do 15 sierpnia 1980 roku. Stocznia im. Komuny Paryskiej była największym zakładem pracy w Gdyni i pierwszym, który dołączył do strajku. To był Pański drugi dzień w nowej pracy, bo wcześniej zwolniono Pana ze Stoczni Gdańskiej. Jak wyglądał ten dzień?

– Było to dla mnie niezwykłe wyzwanie. Noc z 14 na 15 sierpnia spędziłem w strajkującej już Stoczni Gdańskiej. Wyjechałem stamtąd ze zobowiązaniem próby zorganizowania strajku w Stoczni w Gdyni, choć nikogo tam nie znałem, bo dopiero zaczynałem pracę. Zabrałem ze sobą materiały opozycyjne, które miały mi pomóc w uwiarygodnieniu się wśród załogi. Zdawałem sobie sprawę, że jako młody chłopak, który dopiero zaczął pracę w zakładzie, nikomu nie jest znany i namawia do rewolucji, mogłem wyglądać na prowokatora. I pewnie wielu osobom na takiego wyglądałem.

Do Stoczni w Gdyni przyjechałem wcześnie rano, to było około godziny 6. Wszedłem wraz z pierwszymi robotnikami i zacząłem rozglądać się za ludźmi, którzy już podejmują pracę. Podchodziłem do nich i delikatnie mówiłem, że Stocznia Gdańska strajkuje, że w Gdyni też jest planowany strajk i że chcemy wesprzeć stoczniowców z Gdańska. Takimi namowami starałem się tworzyć atmosferę pod strajk. To zadanie ułatwiła mi poniekąd lokalna telewizja gdańska, która dzień wcześniej podała informację o wybuchu strajku w Stoczni Gdańskiej. Ludzie byli świadomi, czuli napięcie, panowała atmosfera wyczekiwania, co się dalej wydarzy.

Ta sytuacja była charakterystyczna dla Wybrzeża, bo było to zaledwie 10 lat po wydarzeniach Grudnia ’70. W czasie tamtej rewolty, gdy Stocznia Gdańska podjęła strajk, inne zakłady również do niej dołączyły. Ludzie spodziewali się, że teraz będzie podobnie.

„Ludzie się bali, że powtórzy się Grudzień ’70”

– Do strajku przystąpiło kilka tysięcy stoczniowców z Gdyni. Musiał Pan ich specjalnie przekonywać, był jakiś koronny argument, który zainspirował załogę do strajku, czy ludzie byli tak wkurzeni na komunistów, że wystarczyła jedna iskra, by zakład stanął?

– Nie było to takie proste. Ludzie zbierali się przy swoich wydziałach i dyskutowali w grupach, nie spieszyli się do podjęcia pracy, wszyscy rozprawiali o tym, co się dzieje w Gdańsku. Potrzebny był im pewien impuls. W pewnym momencie zebrała się większa grupa ludzi, wyłączono prąd, a ludzie ruszyli w kierunku dyrekcji. Kierownicy wydziałów i władz partii chcieli ich zatrzymać i namówić na rozmowę w stołówce. Ja wtedy się włączyłem i powiedziałem, że nie można się na to zgodzić i dać się zamknąć w jakimś pomieszczeniu, a do rozmów z władzami stoczni trzeba się przygotować. Wówczas przedstawiłem się ludziom, powiedziałem, że jestem działaczem Wolnych Związków Zawodowych, że przyjechałem ze Stoczni Gdańskiej i że mam ze sobą materiały i ulotki. Ci ludzie – początkowo milcząco – poszli za mną na największy plac Stoczni. Tam rozpocząłem wiec i tłumaczyłem im, jak ma wyglądać strajk i jak się do niego przygotować.

W gdyńskiej Stoczni pracowało wtedy 11 tys. osób. Liczyłem na to, że wśród załogi znajdą się doświadczeni pracownicy, dobrze znani stoczniowcom, którzy pomogą mi w przeprowadzeniu tego strajku. Niestety, okazało się, że presja roku ’70 była zbyt przytłaczająca. Wynikało to z tego, że to właśnie w Gdyni władze komunistyczne dokonały największej masakry na ludziach zmierzających do pracy. To była zemsta za zdobycie komitetu partii w Gdańsku w 1970 roku. Ludzie się bali, że wyjdą na miasto i ten Grudzień może się powtórzyć. Uspokoili się dopiero, gdy im powiedzieliśmy, że planujemy strajk okupacyjny i nie wyjdziemy poza bramy zakładu.

Początki były zatem dosyć trudne i żeby ten strajk zorganizować, musiałem ściągnąć swoich kolegów z Wolnych Związków Zawodowych. Pamiętam też, że zgłosiła się do mnie grupa około 20 młodych stoczniowców, którzy pomogli mi organizacyjnie, ponieważ nie znałem nawet topografii Stoczni. Załatwili mi wtedy megafon, poinformowali, że na terenie zakładu jest drukarnia i radiowęzeł…

– Właśnie, radiowęzeł! Jak udało się stoczniowcom zająć to strategiczne miejsce, a później rozwinąć własną komunikację, czyli pocztę strajkową?

– Przemawiając permanentnie do kilku tysięcy ludzi na placu, zacząłem w końcu tracić głos. Stoczniowcy mi podpowiedzieli, że jest tutaj radiowęzeł, więc natychmiast zażądałem od dyrektora, żeby nam go udostępnił. Dyrektor odmówił, ale Stocznia to zakład zatrudniający ślusarzy, więc dla nas to nie był problem. Zagroziliśmy, że sami sobie otworzymy drzwi. Obyło się jednak bez tego, bo ekipa radiowęzła, która siedziała wewnątrz, sama nam otworzyła i pomogła w obsłudze sprzętu. Dostałem wtedy mikrofon, co było dużym ułatwieniem, bo radiowęzeł działał na terenie całej Stoczni, nie tylko na placu.

Ślusarze przydali się później, gdy chcieliśmy przejąć drukarnię. Dyrektor nie wydał nam oczywiście kluczy, więc stoczniowcy otworzyli drzwi sami. Sprowadziliśmy zawodowego drukarza, który uruchomił maszyny, i już kolejnego dnia po południu wydaliśmy pierwsze drukowane komunikaty o strajku. Pierwsza była informacja o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.

CZYTAJ TAKŻE: Dziś 44. rocznica podpisania Porozumienia Szczecińskiego

„Dążyłem do tego, żeby ludzie czuli się związani z postulatami i uznali je za własne”

– Strajkujący zawsze mają swoje żądania. Podobno aż 15 z 21 postulatów gdańskiego MKS powstało w Stoczni w Gdyni. W jaki sposób załoga je akceptowała?

– To działo się na placu głównym Stoczni. Wraz z moim kolegą śp. Andrzejem Dudkiewiczem, z którym drukowałem „Robotnika Wybrzeża”, napisaliśmy postulaty, później przedstawialiśmy je załodze, tłumaczyliśmy, dlaczego są ważne, i poddawaliśmy je pod głosowanie. To była demokracja bezpośrednia. Z całą załogą uchwalaliśmy kolejne postulaty, które miały się znaleźć na naszej liście. Ludzie podnosili ręce i wyrażali swoje poparcie okrzykiem. To były trudne postulaty, bo po raz pierwszy miały charakter polityczny. Ja wywodziłem się z grona Wolnych Związków Zawodowych i dla nas najważniejsze było utworzenie niezależnej reprezentacji ludzi pracy. Dlatego w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni jako pierwszy pojawił się właśnie ten postulat polityczny, a więc żądanie utworzenia niezależnych od władzy wolnych związków zawodowych. Ten punkt dopiero później pojawił się na liście 21 postulatów MKS. Chcieliśmy też zwolnienia więźniów politycznych czy zniesienia cenzury. Z naszej Stoczni wyszło łącznie 17 postulatów, które były przeplatane żądaniami ekonomicznymi i które miały rozwiązać bolączki pracowników. Lista gdyńskich postulatów była najbardziej ogólna, nie dotyczyła rękawic roboczych czy lepszych butów, ale wszystkich pracowników, i tak się stało, że stanowiła trzon 21 postulatów MKS.

Pamiętam, że latał nad nami wtedy śmigłowiec i zrzucał ulotki o takiej treści, że prowokator na terenie Stoczni namawia do rewolty politycznej przeciwko legalnym władzom. Ja dążyłem do tego, żeby ludzie czuli się związani z tymi postulatami i uznali je za własne. Tłumaczyłem, że nie są teraz ważne podwyżki, ale własna reprezentacja, która nam je zagwarantuje, gdy strajk się skończy. Przecież władza pod presją może obiecać wszystko, a potem się z tego nie wywiązać.

– Jaka była Pana reakcja na wiadomość, że 16 sierpnia Lech Wałęsa podpisał porozumienie z dyrekcją i ogłosił zakończenie strajku w Stoczni Gdańskiej?

– Byłem niesamowicie wściekły i moje pierwsze słowa były jednoznaczne, że nas zdradził, że jest zdrajcą. Dwa dni wcześniej, 14 sierpnia, byłem w Stoczni Gdańskiej i między innymi z Lechem Wałęsą ustalałem, że podejmiemy strajk w innych zakładach, utworzymy wspólny Komitet Strajkowy i będziemy negocjować porozumienie dla wszystkich.

15 sierpnia wysłałem delegację do Lecha Wałęsy z komunikatem, że podjęliśmy strajk i chcemy zrealizować to, co wspólnie zaplanowaliśmy. Niestety Lech Wałęsa odmówił.

To był piątek, a w sobotę już podpisał porozumienie. Byłem wściekły, ale miałem za sobą ludzi, za których czułem się odpowiedzialny.
Poza Stocznią w Gdyni strajk podjęły też inne zakłady pracy, których delegacje przyjechały do nas z pytaniem: „Co dalej?”. Wtedy podjęliśmy decyzję, że stworzymy własny Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i będziemy dalej strajkować.

Musiałem się bardzo postarać, żeby ludziom to wytłumaczyć i ich do tego przekonać. To był bardzo kryzysowy moment. Wałęsa tą zdradą podciął ludziom skrzydła i już na samym wstępie zachwiał ich wiarę w solidarność i jedność.

Udało nam się jednak przez to przejść, a bardzo dużą rolę odegrał w tym ksiądz prałat Hilary Jastak. Był on bardzo poważany zarówno w Gdyni, jak i szerzej wśród Kaszubów. Wpadliśmy na pomysł, żeby zaprosić księdza do odprawienia następnego dnia w niedzielę Mszy Świętej. Gdy to ogłosiłem, to w ludzi jakby wstąpiła nowa energia, nowy duch. Zapomnieli o tym kryzysie, a najważniejsze stało się dla nich przygotowanie Stoczni do godnego przyjęcia kapłana i odprawienia nabożeństwa. Stała się rzecz fantastyczna, bo ludzie odzyskali wiarę, wzajemną siłę i ten kryzys minął.

„Byłem, co prawda, młody, ale byłem też po wielu przejściach”

– Właśnie o tę kwestię chciałem zapytać. Jak Kościół katolicki i środowiska artystyczne wspierały stoczniowców?

– Codziennie po południu o godz. 17 była na terenie Stoczni w Gdyni odprawiana Msza Święta. W niedzielę była to suma o godz. 11. Aktorzy również bywali u nas codziennie i to już od pierwszych dni strajku.

Artysta z Teatru Dramatycznego w Gdyni Szymon Pawlicki zorganizował wówczas grupę aktorów, którzy naprędce przygotowali program patriotyczny. Przychodzili do naszej Stoczni, aby ten czas strajku wypełnić czymś pozytywnym.

– Gdy wybuchły sierpniowe strajki miał Pan zaledwie 21 lat. Młody człowiek jest pełen zapału, skory do buntu, nie myśli zbyt wiele o konsekwencjach, daje się nieść chwili. Te cechy opisywały wtedy również Pana?

– Byłem, co prawda, młody, ale byłem też po wielu przejściach – po aresztowaniach przez Służbę Bezpieczeństwa, wyrzuceniu z Technikum Budowy Okrętów, z pracy z przyczyn politycznych i od dwóch lat działałem w Komitecie Założycielskim WZZ. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje mi grożą. Nie było to lekkomyślne, całą odpowiedzialność w czasie strajku brałem na siebie, żeby nie narażać innych ludzi. Wiedziałem, że trudno jest o taką odwagę cywilną. Szybko się jednak okazało, że i ludziom tej odwagi nie zabrakło. To był fantastyczny moment. Strajk miał charakter okupacyjny, wszyscy przebywali razem i wzajemnie się wspierali i być może dlatego tej odwagi nie brakowało. Było wtedy jeszcze sporo ludzi, którzy pamiętali II Rzeczpospolitą, tę inną Polskę, i po tych latach ciemiężenia przez komunizm mieli tego dosyć. Po prostu wszyscy byli tym jednakowo zmęczeni i chcieli jakiejś zmiany.

– Jako jeden z czołowych przedstawicieli opozycji antykomunistycznej, a już szczególnie jako twarz „S” Walczącej, był Pan nieustannie obiektem zainteresowania służb PRL. W jaki sposób komuniści zwalczali Pana działalność już po zakończeniu strajku?

– To była permanentna inwigilacja, zresztą nie dotyczyła tylko mnie, ale również wszystkich moich znajomych i rodziny. Jeśli dobrze pamiętam, to Służba Bezpieczeństwa prowadziła przeciwko mnie około 18–20 spraw do 1989 roku za różne działania: za kierowanie organizacją, niezależne wydawnictwa, działalność w Solidarności Walczącej i inne rzeczy. Musiałem też trochę odsiedzieć, bo zostałem aresztowany dwa miesiące przed stanem wojennym w czeskiej Pradze. Tam przesiedziałem w więzieniu prawie dwa lata. Później w kwietniu 1988 roku po aresztowaniu zostałem wraz z Kornelem Morawieckim wydalony z Polski.

Andrzej Kołodziej

Andrzej Kołodziej, działacz Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, lider strajku w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, sygnatariusz Porozumień Sierpniowych. Drukował i kolportował prasę podziemną, był współzałożycielem Solidarności Walczącej (Oddział Trójmiasto) i przewodniczącym Komitetu Wykonawczego Solidarności Walczącej. Honorowy Obywatel Miasta Gdyni, Gdańska i Zagórza, odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyżem Wolności i Solidarności. Prezes Fundacji Pomorska Inicjatywa Historyczna i przewodniczący Rady Instytutu Dziedzictwa Solidarności.

CZYTAJ TAKŻE: Solidarność znaczy wolność. Wtedy i teraz – najnowszy numer „Tygodnika Solidarność”


 

POLECANE
Ujęcia wody pitnej zagrożone? GIS wydał komunikat Wiadomości
Ujęcia wody pitnej zagrożone? GIS wydał komunikat

Na chwilę obecną nie wystąpiło zagrożenie dla ujęć wody przeznaczonej do spożycia - poinformował GIS w sobotę. W związku z zagrożeniem powodziowym Państwowa Inspekcja Sanitarna pozostaje w gotowości do podjęcia działań w przypadku wystąpienia zagrożeń zdrowia publicznego.

Ulewy na Śląsku. Jak wygląda obecna sytuacja? Wiadomości
Ulewy na Śląsku. Jak wygląda obecna sytuacja?

W woj. śląskim najtrudniejsza sytuacja związana z intensywnymi opadami deszczu występuje na południu regionu i tam wciąż może się pogarszać – poinformował wojewoda śląski Marek Wójcik. Zaznaczył, że jak dotąd nigdzie nie było potrzeby ewakuacji.

Nawalne deszcze w Polsce. Jest komunikat RCB z ostatniej chwili
Nawalne deszcze w Polsce. Jest komunikat RCB

Rządowe Centrum Bezpieczeństwa ostrzega, że w nocy z soboty na niedzielę, między 14 a 15 września, pojawi się intensywny, nawalny deszcz oraz możliwe będą podtopienia. SMS z alertem w tej sprawie otrzymali mieszkańcy pięciu województw.

Bochenek: Na polecenie Tuska zatrzymano dowód rejestracyjny samochodu, którym porusza się premier Kaczyński polityka
Bochenek: "Na polecenie Tuska zatrzymano dowód rejestracyjny samochodu, którym porusza się premier Kaczyński"

- Pomimo ważnych badań technicznych i faktu, że samochód od lat był dopuszczany do ruchu na polskich drogach, dzisiaj służby na partyjne polecenie Tuska zatrzymały dowód rejestracyjny samochodu, którym na co dzień porusza się p. premier Jarosław Kaczyński... - napisał Rafał Bochenek w serwisie X.

Niemcy chcą przyjąć 250 tysięcy migrantów z Kenii Wiadomości
Niemcy chcą przyjąć 250 tysięcy migrantów z Kenii

Niemcy zgodziły się otworzyć swój rynek pracy dla 250 tys. Kenijczyków - wykwalifikowanych i średnio wykwalifikowanych. Umowę w tej sprawie podpisali w piątek prezydent Kenii William Ruto i kanclerz Niemiec Olaf Scholz.

Trwa protest przed Ministerstwem Sprawiedliwości Wiadomości
Trwa protest przed Ministerstwem Sprawiedliwości

Prawo i Sprawiedliwość w sobotę protestuje przed Ministerstwem Sprawiedliwości w Warszawie pod hasłem "StopPatoWładzy". Prezes PiS Jarosław Kaczyński zaznaczył, że protest odbywa się w szczególnej chwili, gdy w areszcie przebywa ksiądz Michał Olszewski.

Czechy wprowadzają stan zagrożenia z ostatniej chwili
Czechy wprowadzają stan zagrożenia

Marszałek województwa morawsko-śląskiego Josef Bielica wprowadził w sobotę w związku z sytuacją powodziową stan zagrożenia. Do takiego rozwiązania wzywali samorząd członkowie centralnego sztabu kryzysowego.

Czerwony Krzyż zawiesił działalność na części terytorium Ukrainy Wiadomości
Czerwony Krzyż zawiesił działalność na części terytorium Ukrainy

Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża zawiesił swoją działalność w Dnieprze w środkowo-wschodniej części Ukrainy po śmierci trzech członków jego misji w rosyjskim ataku - poinformował przedstawiciel organizacji Ołeksandr Własenko.

Akcja ratunkowa: kobieta utknęła w zalanym aucie Wiadomości
Akcja ratunkowa: kobieta utknęła w zalanym aucie

W miejscowości Kałków woda, która zalała lokalną drogę, zniosła na pobocze samochód osobowy wraz kierowcą. Jak poinformował PAP dyżurny KW PSP w Opolu, kobietę udało się uratować.

Nie żyje najstarsza Polka z ostatniej chwili
Nie żyje najstarsza Polka

Nie żyje najstarsza Polka - Helena Michalik z Kazimierzy Wielkiej. Zmarła 7 września w wieku 110 lat i 108 dni.

REKLAMA

Sierpień ’80. Andrzej Kołodziej: Byłem wściekły, ale miałem za sobą ludzi

– Całą odpowiedzialność w czasie strajku brałem na siebie, żeby nie narażać innych ludzi. Wiedziałem, że trudno jest o taką odwagę cywilną. Szybko się jednak okazało, że i ludziom tej odwagi nie zabrakło. To był fantastyczny moment. Strajk miał charakter okupacyjny, wszyscy przebywali razem i wzajemnie się wspierali, być może dlatego tej odwagi nie brakowało – wspomina Andrzej Kołodziej, opozycjonista i przywódca strajku w gdyńskiej Stoczni im. Komuny Paryskiej w Sierpniu ’80, w rozmowie z Marcinem Krzeszowcem.
Andrzej Kołodziej Sierpień ’80. Andrzej Kołodziej: Byłem wściekły, ale miałem za sobą ludzi
Andrzej Kołodziej / fot. arch. A. Kołodzieja

– Cofnijmy się do 15 sierpnia 1980 roku. Stocznia im. Komuny Paryskiej była największym zakładem pracy w Gdyni i pierwszym, który dołączył do strajku. To był Pański drugi dzień w nowej pracy, bo wcześniej zwolniono Pana ze Stoczni Gdańskiej. Jak wyglądał ten dzień?

– Było to dla mnie niezwykłe wyzwanie. Noc z 14 na 15 sierpnia spędziłem w strajkującej już Stoczni Gdańskiej. Wyjechałem stamtąd ze zobowiązaniem próby zorganizowania strajku w Stoczni w Gdyni, choć nikogo tam nie znałem, bo dopiero zaczynałem pracę. Zabrałem ze sobą materiały opozycyjne, które miały mi pomóc w uwiarygodnieniu się wśród załogi. Zdawałem sobie sprawę, że jako młody chłopak, który dopiero zaczął pracę w zakładzie, nikomu nie jest znany i namawia do rewolucji, mogłem wyglądać na prowokatora. I pewnie wielu osobom na takiego wyglądałem.

Do Stoczni w Gdyni przyjechałem wcześnie rano, to było około godziny 6. Wszedłem wraz z pierwszymi robotnikami i zacząłem rozglądać się za ludźmi, którzy już podejmują pracę. Podchodziłem do nich i delikatnie mówiłem, że Stocznia Gdańska strajkuje, że w Gdyni też jest planowany strajk i że chcemy wesprzeć stoczniowców z Gdańska. Takimi namowami starałem się tworzyć atmosferę pod strajk. To zadanie ułatwiła mi poniekąd lokalna telewizja gdańska, która dzień wcześniej podała informację o wybuchu strajku w Stoczni Gdańskiej. Ludzie byli świadomi, czuli napięcie, panowała atmosfera wyczekiwania, co się dalej wydarzy.

Ta sytuacja była charakterystyczna dla Wybrzeża, bo było to zaledwie 10 lat po wydarzeniach Grudnia ’70. W czasie tamtej rewolty, gdy Stocznia Gdańska podjęła strajk, inne zakłady również do niej dołączyły. Ludzie spodziewali się, że teraz będzie podobnie.

„Ludzie się bali, że powtórzy się Grudzień ’70”

– Do strajku przystąpiło kilka tysięcy stoczniowców z Gdyni. Musiał Pan ich specjalnie przekonywać, był jakiś koronny argument, który zainspirował załogę do strajku, czy ludzie byli tak wkurzeni na komunistów, że wystarczyła jedna iskra, by zakład stanął?

– Nie było to takie proste. Ludzie zbierali się przy swoich wydziałach i dyskutowali w grupach, nie spieszyli się do podjęcia pracy, wszyscy rozprawiali o tym, co się dzieje w Gdańsku. Potrzebny był im pewien impuls. W pewnym momencie zebrała się większa grupa ludzi, wyłączono prąd, a ludzie ruszyli w kierunku dyrekcji. Kierownicy wydziałów i władz partii chcieli ich zatrzymać i namówić na rozmowę w stołówce. Ja wtedy się włączyłem i powiedziałem, że nie można się na to zgodzić i dać się zamknąć w jakimś pomieszczeniu, a do rozmów z władzami stoczni trzeba się przygotować. Wówczas przedstawiłem się ludziom, powiedziałem, że jestem działaczem Wolnych Związków Zawodowych, że przyjechałem ze Stoczni Gdańskiej i że mam ze sobą materiały i ulotki. Ci ludzie – początkowo milcząco – poszli za mną na największy plac Stoczni. Tam rozpocząłem wiec i tłumaczyłem im, jak ma wyglądać strajk i jak się do niego przygotować.

W gdyńskiej Stoczni pracowało wtedy 11 tys. osób. Liczyłem na to, że wśród załogi znajdą się doświadczeni pracownicy, dobrze znani stoczniowcom, którzy pomogą mi w przeprowadzeniu tego strajku. Niestety, okazało się, że presja roku ’70 była zbyt przytłaczająca. Wynikało to z tego, że to właśnie w Gdyni władze komunistyczne dokonały największej masakry na ludziach zmierzających do pracy. To była zemsta za zdobycie komitetu partii w Gdańsku w 1970 roku. Ludzie się bali, że wyjdą na miasto i ten Grudzień może się powtórzyć. Uspokoili się dopiero, gdy im powiedzieliśmy, że planujemy strajk okupacyjny i nie wyjdziemy poza bramy zakładu.

Początki były zatem dosyć trudne i żeby ten strajk zorganizować, musiałem ściągnąć swoich kolegów z Wolnych Związków Zawodowych. Pamiętam też, że zgłosiła się do mnie grupa około 20 młodych stoczniowców, którzy pomogli mi organizacyjnie, ponieważ nie znałem nawet topografii Stoczni. Załatwili mi wtedy megafon, poinformowali, że na terenie zakładu jest drukarnia i radiowęzeł…

– Właśnie, radiowęzeł! Jak udało się stoczniowcom zająć to strategiczne miejsce, a później rozwinąć własną komunikację, czyli pocztę strajkową?

– Przemawiając permanentnie do kilku tysięcy ludzi na placu, zacząłem w końcu tracić głos. Stoczniowcy mi podpowiedzieli, że jest tutaj radiowęzeł, więc natychmiast zażądałem od dyrektora, żeby nam go udostępnił. Dyrektor odmówił, ale Stocznia to zakład zatrudniający ślusarzy, więc dla nas to nie był problem. Zagroziliśmy, że sami sobie otworzymy drzwi. Obyło się jednak bez tego, bo ekipa radiowęzła, która siedziała wewnątrz, sama nam otworzyła i pomogła w obsłudze sprzętu. Dostałem wtedy mikrofon, co było dużym ułatwieniem, bo radiowęzeł działał na terenie całej Stoczni, nie tylko na placu.

Ślusarze przydali się później, gdy chcieliśmy przejąć drukarnię. Dyrektor nie wydał nam oczywiście kluczy, więc stoczniowcy otworzyli drzwi sami. Sprowadziliśmy zawodowego drukarza, który uruchomił maszyny, i już kolejnego dnia po południu wydaliśmy pierwsze drukowane komunikaty o strajku. Pierwsza była informacja o utworzeniu Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.

CZYTAJ TAKŻE: Dziś 44. rocznica podpisania Porozumienia Szczecińskiego

„Dążyłem do tego, żeby ludzie czuli się związani z postulatami i uznali je za własne”

– Strajkujący zawsze mają swoje żądania. Podobno aż 15 z 21 postulatów gdańskiego MKS powstało w Stoczni w Gdyni. W jaki sposób załoga je akceptowała?

– To działo się na placu głównym Stoczni. Wraz z moim kolegą śp. Andrzejem Dudkiewiczem, z którym drukowałem „Robotnika Wybrzeża”, napisaliśmy postulaty, później przedstawialiśmy je załodze, tłumaczyliśmy, dlaczego są ważne, i poddawaliśmy je pod głosowanie. To była demokracja bezpośrednia. Z całą załogą uchwalaliśmy kolejne postulaty, które miały się znaleźć na naszej liście. Ludzie podnosili ręce i wyrażali swoje poparcie okrzykiem. To były trudne postulaty, bo po raz pierwszy miały charakter polityczny. Ja wywodziłem się z grona Wolnych Związków Zawodowych i dla nas najważniejsze było utworzenie niezależnej reprezentacji ludzi pracy. Dlatego w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni jako pierwszy pojawił się właśnie ten postulat polityczny, a więc żądanie utworzenia niezależnych od władzy wolnych związków zawodowych. Ten punkt dopiero później pojawił się na liście 21 postulatów MKS. Chcieliśmy też zwolnienia więźniów politycznych czy zniesienia cenzury. Z naszej Stoczni wyszło łącznie 17 postulatów, które były przeplatane żądaniami ekonomicznymi i które miały rozwiązać bolączki pracowników. Lista gdyńskich postulatów była najbardziej ogólna, nie dotyczyła rękawic roboczych czy lepszych butów, ale wszystkich pracowników, i tak się stało, że stanowiła trzon 21 postulatów MKS.

Pamiętam, że latał nad nami wtedy śmigłowiec i zrzucał ulotki o takiej treści, że prowokator na terenie Stoczni namawia do rewolty politycznej przeciwko legalnym władzom. Ja dążyłem do tego, żeby ludzie czuli się związani z tymi postulatami i uznali je za własne. Tłumaczyłem, że nie są teraz ważne podwyżki, ale własna reprezentacja, która nam je zagwarantuje, gdy strajk się skończy. Przecież władza pod presją może obiecać wszystko, a potem się z tego nie wywiązać.

– Jaka była Pana reakcja na wiadomość, że 16 sierpnia Lech Wałęsa podpisał porozumienie z dyrekcją i ogłosił zakończenie strajku w Stoczni Gdańskiej?

– Byłem niesamowicie wściekły i moje pierwsze słowa były jednoznaczne, że nas zdradził, że jest zdrajcą. Dwa dni wcześniej, 14 sierpnia, byłem w Stoczni Gdańskiej i między innymi z Lechem Wałęsą ustalałem, że podejmiemy strajk w innych zakładach, utworzymy wspólny Komitet Strajkowy i będziemy negocjować porozumienie dla wszystkich.

15 sierpnia wysłałem delegację do Lecha Wałęsy z komunikatem, że podjęliśmy strajk i chcemy zrealizować to, co wspólnie zaplanowaliśmy. Niestety Lech Wałęsa odmówił.

To był piątek, a w sobotę już podpisał porozumienie. Byłem wściekły, ale miałem za sobą ludzi, za których czułem się odpowiedzialny.
Poza Stocznią w Gdyni strajk podjęły też inne zakłady pracy, których delegacje przyjechały do nas z pytaniem: „Co dalej?”. Wtedy podjęliśmy decyzję, że stworzymy własny Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i będziemy dalej strajkować.

Musiałem się bardzo postarać, żeby ludziom to wytłumaczyć i ich do tego przekonać. To był bardzo kryzysowy moment. Wałęsa tą zdradą podciął ludziom skrzydła i już na samym wstępie zachwiał ich wiarę w solidarność i jedność.

Udało nam się jednak przez to przejść, a bardzo dużą rolę odegrał w tym ksiądz prałat Hilary Jastak. Był on bardzo poważany zarówno w Gdyni, jak i szerzej wśród Kaszubów. Wpadliśmy na pomysł, żeby zaprosić księdza do odprawienia następnego dnia w niedzielę Mszy Świętej. Gdy to ogłosiłem, to w ludzi jakby wstąpiła nowa energia, nowy duch. Zapomnieli o tym kryzysie, a najważniejsze stało się dla nich przygotowanie Stoczni do godnego przyjęcia kapłana i odprawienia nabożeństwa. Stała się rzecz fantastyczna, bo ludzie odzyskali wiarę, wzajemną siłę i ten kryzys minął.

„Byłem, co prawda, młody, ale byłem też po wielu przejściach”

– Właśnie o tę kwestię chciałem zapytać. Jak Kościół katolicki i środowiska artystyczne wspierały stoczniowców?

– Codziennie po południu o godz. 17 była na terenie Stoczni w Gdyni odprawiana Msza Święta. W niedzielę była to suma o godz. 11. Aktorzy również bywali u nas codziennie i to już od pierwszych dni strajku.

Artysta z Teatru Dramatycznego w Gdyni Szymon Pawlicki zorganizował wówczas grupę aktorów, którzy naprędce przygotowali program patriotyczny. Przychodzili do naszej Stoczni, aby ten czas strajku wypełnić czymś pozytywnym.

– Gdy wybuchły sierpniowe strajki miał Pan zaledwie 21 lat. Młody człowiek jest pełen zapału, skory do buntu, nie myśli zbyt wiele o konsekwencjach, daje się nieść chwili. Te cechy opisywały wtedy również Pana?

– Byłem, co prawda, młody, ale byłem też po wielu przejściach – po aresztowaniach przez Służbę Bezpieczeństwa, wyrzuceniu z Technikum Budowy Okrętów, z pracy z przyczyn politycznych i od dwóch lat działałem w Komitecie Założycielskim WZZ. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje mi grożą. Nie było to lekkomyślne, całą odpowiedzialność w czasie strajku brałem na siebie, żeby nie narażać innych ludzi. Wiedziałem, że trudno jest o taką odwagę cywilną. Szybko się jednak okazało, że i ludziom tej odwagi nie zabrakło. To był fantastyczny moment. Strajk miał charakter okupacyjny, wszyscy przebywali razem i wzajemnie się wspierali i być może dlatego tej odwagi nie brakowało. Było wtedy jeszcze sporo ludzi, którzy pamiętali II Rzeczpospolitą, tę inną Polskę, i po tych latach ciemiężenia przez komunizm mieli tego dosyć. Po prostu wszyscy byli tym jednakowo zmęczeni i chcieli jakiejś zmiany.

– Jako jeden z czołowych przedstawicieli opozycji antykomunistycznej, a już szczególnie jako twarz „S” Walczącej, był Pan nieustannie obiektem zainteresowania służb PRL. W jaki sposób komuniści zwalczali Pana działalność już po zakończeniu strajku?

– To była permanentna inwigilacja, zresztą nie dotyczyła tylko mnie, ale również wszystkich moich znajomych i rodziny. Jeśli dobrze pamiętam, to Służba Bezpieczeństwa prowadziła przeciwko mnie około 18–20 spraw do 1989 roku za różne działania: za kierowanie organizacją, niezależne wydawnictwa, działalność w Solidarności Walczącej i inne rzeczy. Musiałem też trochę odsiedzieć, bo zostałem aresztowany dwa miesiące przed stanem wojennym w czeskiej Pradze. Tam przesiedziałem w więzieniu prawie dwa lata. Później w kwietniu 1988 roku po aresztowaniu zostałem wraz z Kornelem Morawieckim wydalony z Polski.

Andrzej Kołodziej

Andrzej Kołodziej, działacz Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, lider strajku w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, sygnatariusz Porozumień Sierpniowych. Drukował i kolportował prasę podziemną, był współzałożycielem Solidarności Walczącej (Oddział Trójmiasto) i przewodniczącym Komitetu Wykonawczego Solidarności Walczącej. Honorowy Obywatel Miasta Gdyni, Gdańska i Zagórza, odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyżem Wolności i Solidarności. Prezes Fundacji Pomorska Inicjatywa Historyczna i przewodniczący Rady Instytutu Dziedzictwa Solidarności.

CZYTAJ TAKŻE: Solidarność znaczy wolność. Wtedy i teraz – najnowszy numer „Tygodnika Solidarność”



 

Polecane
Emerytury
Stażowe