Rozmowa z prezesem Fundacji Orla Straż Bartoszem Rutkowskim

Impulsem do założenia Orlej Straży była informacja o torturowaniu i ukrzyżowaniu 12-letniego chłopca przez terrorystów z tzw. Państwa Islamskiego (ISIS), którą przeczytałem pod koniec 2015 roku na jednym z portali informacyjnych. Ta zbrodnia wydarzyła się niedaleko Aleppo w Syrii, a jedyną „winą” tego dziecka było to, że jego ojciec był pastorem i wybudował kilka kościołów.

 

Jadwiga Chmielowska i Mariusz Patey:  Skąd wziął się pomysł na fundacje?

Bartosz Rutkowski: Impulsem do założenia Orlej Straży była informacja o torturowaniu i ukrzyżowaniu 12-letniego chłopca przez terrorystów z tzw. Państwa Islamskiego (ISIS), którą przeczytałem pod koniec 2015 roku na jednym z portali informacyjnych. Ta zbrodnia wydarzyła się niedaleko Aleppo w Syrii, a jedyną „winą” tego dziecka było to, że jego ojciec był pastorem i wybudował kilka kościołów. Byłem wtedy oficerem w służbie czynnej, szefem szkolenia w Ośrodku Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego w Gdyni. Mój syn był w tym samym wieku co zamordowany chłopiec. Pewnie dlatego nie mogłem przejść wobec tej informacji obojętnie. Poczułem, że coś muszę zrobić. Zaraz potem nadeszło zwątpienie, bo przecież co niby miałbym zdziałać w pojedynkę? Po chwili jednak stanąłem ze sobą w prawdzie i stwierdziłem, że pewnie mógłbym spróbować pomóc bliskim ofiar podobnych tragedii, gdybym tylko wywrócił swoje życie do góry nogami. Po chwili refleksji podjąłem decyzję. Złożyłem wypowiedzenie w trybie przyspieszonym, a po 3 miesiącach przeszedłem na emeryturę. Kilka dni po odejściu z wojska byłem już w Iraku. Dlaczego tam? W Iraku ISIS dopuściło się wielu zbrodni, głównie na ludności cywilnej. Terroryści zajęli dziesiątki miejscowości zamieszkiwanych przez chrześcijan, wypędzając mieszkańców oraz rabując ich dobytek, a finalnie obracając je w ruinę. Dokonali też ludobójstwa na Jezydach, mordując mężczyzn i porywając tysiące kobiet i dzieci. Podczas mojego pierwszego wyjazdu w 2016 roku spędziłem prawie dwa tygodnie wśród przesiedleńców z okupowanych terenów. Mieszkałem z nimi, jadłem i godzinami rozmawiałem o tym, co się wydarzyło. Poznałem ich potrzeby oraz ich spojrzenie na pomoc humanitarną lub raczej jej brak, a także ich samych - ludzi, którzy mają swoją godność, a to, w jakiej sytuacji się znaleźli, nie jest w żaden sposób ich winą. Po powrocie postanowiłem założyć Fundację Orla Straż i starać się im w jakiś sposób pomóc. Ta działalność trwa już od ponad 8 lat.

J.Ch. i M.P.: Czy symbol Waszej organizacji ma jakieś szczególne (znaczenie) historyczne?

B. R.: Symbol Orlej Straży, czyli biały orzeł na czerwonym tle, jest oczywiście związany z Polską, którą z dumą reprezentujemy, pomagając potrzebującym. Orzeł w nazwie też nawiązuje do tego, skąd jesteśmy. Czy dla kogoś na drugim końcu świata jest to zrozumiałe nawiązanie? Na początku nie, ale jest powodem pytań, a te dają okazję do opowiedzenia o naszym kraju. Dodatkowo ma to znaczenie dla Polaków, którzy nas wspierają. Dla mnie również, bo zawsze staram się podkreślać, że ja i moi koledzy z fundacji jesteśmy tylko mostem łączącym dobroć Polaków z ludźmi, którzy otrzymują pomoc.

J.Ch. i M.P.: Mamy w Europie, ale i w Polsce, coraz bardziej widoczny problem ze spontanicznymi nielegalnymi migracjami z obszarów Bliskiego Wschodu, Afryki i Azji.  Bardzo często w procederze tym uczestniczą zorganizowane grupy przestępcze czy wręcz służby wrogich nam państw.   Czy jest możliwe zatrzymanie tego procederu, a jednoczenie zapewnienie podstawowego bezpieczeństwa i prawa do życia ludziom żyjącym w regionach, z których pochodzą potoki migracyjne do Europy i Polski?

B. R.: Jak to bywa w wielu przypadkach, nic nie jest po prostu czarno-białe. Migracja spowodowana jest wieloma czynnikami. Jedni faktycznie uciekają przed wojną i prześladowaniami, albo biedą i brakiem perspektyw. Są też tacy, którzy przybywają z powodów czysto ekonomicznych. Sprawy zaszły już jednak tak daleko, że to rządy europejskich krajów powinny wziąć odpowiedzialność za rozwiązanie  sytuacji. Działalność organizacji pomocowych jest istotna i pomaganie w krajach, w których ludzie cierpią z powodu wojen i terroryzmu, ma jak najbardziej sens. Tyle że jest to jeden, ale nie jedyny z kilku środków, które trzeba zastosować. Pomagając ludziom od lat, wiem, że to działa. Ludzie, którym udzieliliśmy pomocy, w wielu przypadkach usamodzielnili się i stanęli na nogi. Zyskali wreszcie możliwość godnego życia we własnym kraju, bo choć chcieli, dotąd nie mieli do tego warunków. My tylko podaliśmy im pomocną dłoń. Możliwe, że gdyby nie nasza interwencja, w akcie desperacji staraliby się dostać do Europy.

J.Ch. i M.P.: Czy państwa misja to tylko pomoc humanitarna?

B. R.: Pomoc humanitarna to bardzo szerokie pojęcie: od wspierania ludzi w nagłych sytuacjach kryzysowych po pomoc rozwojową na różnych etapach. My staramy się pomagać potrzebującym w powrocie do takiego życia, jakie wiedli przed wojną czy zamachami. Naszą definicją pomocy jest doprowadzenie do sytuacji, w której osoba czy rodzina, którą wsparliśmy, jest w pełni usamodzielniona. Dlatego otwieramy ludziom sklepy, warsztaty i zakłady pracy, dzięki czemu mogą zarobić na swoje utrzymanie. Odbudowujemy im zniszczone domy, aby mogli mieszkać w godnych warunkach. Wspieramy też dostęp do edukacji dzieciom oraz osobom dorosłym, co ma duży wpływ na ich przyszłość. Zawsze pytamy ludzi, jakiej pomocy potrzebują, aby móc zacząć życie od nowa. Oczywiście podkreślamy też za każdym razem, że  wsparcie dla nich płynie z dobrych serc Polaków. W ten sposób staramy się w pozytywnym świetle pokazywać nasz kraj. W krajach anglosaskich istnieje pojęcie „post conflict reconstruction”, które w języku polskim brzmiałoby „odbudowa po konflikcie” i to chyba najlepiej nas określa.

J.Ch. i M.P.: Działacie na rozległym geograficznie obszarze: Bliski Wschód, Afryka, Ukraina. Co łączy te miejsca oraz jakie państwo widzicie między nimi różnice?

B. R.: Ludzie, którym pomagamy, oraz nasi lokalni wolontariusze, zawsze  miejscowi, najlepiej zorientowani w potrzebach, to bardzo często osoby zaradne i kreatywne. W każdym z krajów, w którym działamy, zadziwiać może pracowitość tych ludzi. Potrafią zrobić coś z niczego, wielu jest też bardzo utalentowanych. W Iraku np. są osoby, które mówią w 5. językach, bo w obrębie ich kraju używa się ich kilka. Mamy to szczęście, że trafiamy na osoby bardzo zaangażowane w pomaganie innym. W Nigerii współpracujemy z ludźmi, którzy od świtu do nocy pokonują setki kilometrów, aby w naszym imieniu dostarczać pomoc potrzebującym. Nasz system działania opiera się bowiem na tym, że nie mamy nigdzie stałej placówki i nie przebywamy cały czas w tych krajach. Jeździmy  do nich co kilka miesięcy, aby porozmawiać z rodzinami o ich potrzebach i dokumentować efekty naszych działań. Oczywiście jesteśmy w kontakcie z naszymi lokalnymi wolontariuszami 24 godziny na dobę, ale to oni wykonują większość zadań. Są na miejscu, więc wiedzą, co i gdzie najkorzystniej kupić i jakie są najpilniejsze potrzeby. To oni są naszymi rękami i oczami. Na pewno te relacje z wolontariuszami łączą wszystkie miejsca, w których jesteśmy obecni. Różnic specjalnie się nie doszukujemy. Pewnie można byłoby kilka wskazać, jak choćby to, że w krajach o cieplejszym klimacie życie zaczyna się po zachodzie słońca, gdy temperatury trochę spadną, a w ciągu dnia mało kto przebywa na zewnątrz. Latem wiele sklepów zamkniętych jest w południe, za to można iść na zakupy o pierwszej w nocy. To jednak detale, do których można bardzo szybko się przyzwyczaić.

J.Ch. i M.P.: Od 2022 r. obserwujemy wielkoskalową militarną napaść Federacji Rosyjskiej na sąsiada Polski - Ukrainę. Z jakimi problemami się tam spotkaliście?

B. R.: Nasza pomoc na Ukrainie ograniczyła się głównie do odbudowy zniszczonych domów w obwodzie kijowskim po tym, jak miejscowości te znalazły się w rękach Rosjan w pierwszych miesiącach wojny. Były to miasteczka i wsie na zachód i południe od Kijowa, czyli tam, gdzie zamykał się pierścień okrążający stolicę Ukrainy. Tysiące domów zostało zniszczonych. Mieszkańcy tych miejscowości uciekli, jednak zaraz po wyzwoleniu część postanowiła wrócić. Jako że w wielu domach dachy zostały zniszczone, pomogliśmy w ich naprawie. W ten sposób wyremontowaliśmy około 170 domów. Podczas kilku wyjazdów dostarczaliśmy też jedzenie, środki higieniczne oraz inne rzeczy, o które prosili nas ludzie. Nie napotkaliśmy przy tym żadnych nadzwyczajnych problemów czy utrudnień. Na początku 2022 roku zapowiedzieliśmy, że nie zaprzestaniemy pomocy w Iraku, w którym od lat działamy i nie przestawimy się nagle tylko na pomoc Ukrainie. Uznaliśmy, że byłoby to nie fair wobec ludzi, których od lat staramy się wspierać. Nie mogliśmy ich zostawić nagle samym sobie. Pomaganie konsekwentnie w Iraku, kiedy oczy wszystkich skierowały się na Ukrainę, to jedyne, co można uznać za jakąś trudność. Osoby, które nas znają i wspierają, okazały nam wtedy ogromne poparcie i dzięki temu mogliśmy kontynuować naszą misję. Proszę sobie wyobrazić, że nie dokończono rozminowywania niektórych obszarów Iraku, bo środki przesunięto na pomoc Ukrainie.

J.Ch. i M.P.: Jaki jest stosunek do Polski i Polaków   Ukraińców, z którymi się spotkaliście?

B. R.: Tam, gdzie pomagaliśmy, było wielu wolontariuszy z Polski i to z nimi mieliśmy najwięcej kontaktów. Ukraińcy zaś przyjmowali nas serdecznie. W Fastowie, gdzie mieści się Centrum św. Marcina, z którym współpracujemy, jest np. szkoła, w której dzieci uczą się języka polskiego i polskiej kultury. Jak wspomniałem wcześniej, nasza pomoc nie była ogromna, więc nie spędziliśmy tam tak wiele czasu, jak choćby w Iraku, gdzie działamy od początku i mamy wielu przyjaciół.

J.Ch. i M.P.: Jak Waszym zdaniem, byłych wojskowych, można zatrzymać tę agresję, w której zginęło lub zastało okaleczonych wielu cywili, wielu też musiało opuścić swoje miejsca zamieszkania, a wielu straciło swój majątek?

B. R.: Już teraz można zakładać, że przyszłość Ukrainy uzależniona będzie od pomocy ekonomicznej z Zachodu przez  dekady. Straty w gospodarce są gigantyczne. W ludziach pewnie jeszcze większe. Wiele osób, które wyjechały, już nie wróci. Jak bardzo Ukraina się wyludniła, dowiemy się zapewne dopiero za jakiś czas. Z wojskowego punktu widzenia trudno oczekiwać, żeby wyczerpana dwuipółletnią wojną Ukraina była w stanie zdobyć się na jakieś przełamanie. Tym bardziej, że porównując potencjał ludzki Rosji i Ukrainy, przewaga jest po jednej ze stron. Dużo mówi się o oczekiwaniach związanych z kolejnymi zapowiadanymi kontrofensywami, a praktycznie wcale o nieodwracalnych stratach. Rannymi i okaleczonymi żołnierzami trzeba będzie opiekować się do końca ich życia. Wielu z nich nie będzie umiało się odnaleźć w powojennej rzeczywistości. Im dłużej trwa ta wojna, tym trudniej będzie Ukrainie   odbudować zniszczony kraj, szczególnie własnymi siłami.

J.Ch. i M.P.: Jaka pomoc jest najskuteczniejsza? Co może zatrzymać potencjalnych uchodźców w ich domach?

B. R.: Nie mamy monopolu na wiedzę, jaka pomoc jest najlepsza. Mamy natomiast kilka lat doświadczeń z taką formą, jaką stosujemy i widzimy jej efekty. Podam tutaj jeden przykład: w 2017 roku otworzyliśmy warsztat ślusarski w miejscowości Karakosz w Iraku. Było to jedno z pierwszych miejsc pracy uruchomionych w ramach „Dobrej Pracy”. Tę nazwę wymyślili sami potrzebujący. W skrócie chodzi o to, że otwieramy zniszczone sklepy i warsztaty lub otwieramy nowe działalności, które mają pomóc rodzinom w zdobyciu niezależności ekonomicznej. Zazwyczaj jest też tak, że wspieramy rodziny, które wcześniej prowadziły jakąś działalność, ale w wyniku wojny ich miejsce pracy zostało zniszczone. W owym czasie do Karakosz, które kilka miesięcy wcześniej zostało odbite z rąk ISIS, wróciło pierwszych kilkaset rodzin. Zniszczenia w mieście były ogromne i potrzebny był fachowiec, który pomoże w naprawie okien, drzwi, sklepów czy domów. Znaleźliśmy w obozie dla przesiedleńców rodzinę, która wcześniej prowadziła taki warsztat. Było to małżeństwo z trzema synami i trzema córkami. Kupiliśmy im narzędzia, wiertarki, piły, szlifierki, itp.. Tego samego dnia wzięli się do pracy, a ich warsztat funkcjonuje do dziś. Całkowity koszt wyniósł nieco ponad 4000 zł. Za taką cenę jedna rodzina zyskała możliwość zarabiania na swoje utrzymanie, a Karakosz zyskał cennego fachowca w okolicy. Od tamtej pory takich miejsc pracy w samym Iraku otworzyliśmy ponad 120. Obecnie podobną formę pomocy stosujemy w Nigerii, gdzie pomagamy ofiarom ataków terrorystycznych. Dzięki temu ludzie mają szansę się usamodzielnić i odżywa w nich nadzieja na normalne życie.

Z założycielem i prezesem Fundacji Orla Straż Bartoszem Rutkowskim rozmawiali: Jadwiga Chmielowska i Mariusz Patey


 

POLECANE
Tragedia w Grecji: turystka zginęła w popularnym wśród turystów miejscu z ostatniej chwili
Tragedia w Grecji: turystka zginęła w popularnym wśród turystów miejscu

Grecja jest w szoku po śmierci 35-letniej turystki z Niemiec, na którą spadł fragment skały w Wąwozie Samaria na Krecie - pisze w czwartek portal Protothema. Popularny wśród turystów szlak został tymczasowo zamknięty.

Broń dla Ukrainy. Szef NATO zabrał głos Wiadomości
Broń dla Ukrainy. Szef NATO zabrał głos

Paradoksem jest to, że im więcej broni będziemy w stanie dostarczyć Ukrainie, tym większa jest szansa na pokój - powiedział w czwartek ustępujący sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Apelował, by Sojusz nie popełnił tego samego błędu z Chinami, jaki zrobił z Rosją, uzależniając się od jej surowców.

Powodzie w Polsce. PiS: rozliczymy odpowiedzialnych polityka
Powodzie w Polsce. PiS: rozliczymy odpowiedzialnych

Posłowie Prawa i Sprawiedliwości zapowiedzieli, że będą "tropić zaniedbania dokonane przez rząd" w sprawie powodzi i wyciągną konsekwencje wobec osób, które nie dopełniły swoich obowiązków. Według polityków PiS władze wykazują się w tej sprawie "arogancją i brakiem odpowiedzialności".

Nowy sondaż wskazuje na przewagę Trumpa nad Harris polityka
Nowy sondaż wskazuje na przewagę Trumpa nad Harris

Opublikowany został nowy sondaż dotyczący wyborów prezydenckich w USA.

Dramatyczny apel proboszcza Lewina Brzeskiego z ostatniej chwili
Dramatyczny apel proboszcza Lewina Brzeskiego

Proboszcz parafii rzymskokatolickiej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Lewinie Brzeskim opublikował nagranie z apelem o pomoc dla powodzian. Na skutek wylania Nysy Kłodzkiej miejscowość została niemal całkowicie przykryta wodą.

Rafał Otoka-Frąckiewicz z zalanych terenów: Do końca mówiono, ze jest OK, a potem wywożono kobiety w ciąży kajakami tylko u nas
Rafał Otoka-Frąckiewicz z zalanych terenów: Do końca mówiono, ze jest OK, a potem wywożono kobiety w ciąży kajakami

- Wszyscy mówią o kompletnym chaosie. To gdzie bym się nie udał, czy w Lądku, czy w Kłodzku, w  Stroniu, w Nysie - , wszyscy jak jeden mąż mówią o totalnym chaosie, o sytuacjach, w których informacje były wzajemnie przeciwstawne - mówi w rozmowie z Moniką Rutke przebywających na zalanych przez powóź terenach Rafał Otoka-Frąckiewicz.

Sądy sparaliżowane przez powodzie Wiadomości
Sądy sparaliżowane przez powodzie

W związku z sytuacją powodziową sądy rejonowe dla Wrocławia-Śródmieścia i Wrocławia-Fabrycznej odwołały wszystkie rozprawy planowane na piątek 20 września br. - poinformował w czwartek resort sprawiedliwości. Nadal aktualne są zmiany w organizacji pracy wrocławskiego sądu okręgowego.

Komunikat dla mieszkańców Warszawy pilne
Komunikat dla mieszkańców Warszawy

W nadchodzących dniach stołeczne miasto czekają utrudnienia w związku z planowanymi remontami ulic.

Węgry dołączają do Holandii. Chcą wyłączenia z europejskiej polityki azylowej gorące
Węgry dołączają do Holandii. Chcą wyłączenia z europejskiej polityki azylowej

Węgry dołączają do Holandii, wnosząc o wyłączenie z europejskiej polityki azylowej.

Burza po emisji popularnego programu TVN. „Coraz gorzej się to ogląda” z ostatniej chwili
Burza po emisji popularnego programu TVN. „Coraz gorzej się to ogląda”

Po emisji ostatniego odcinka „Top Model” w sieci wybuchła prawdziwa burza. Widzowie są mocno niezadowoleni ze zmian, które wprowadzili producenci programu. 

REKLAMA

Rozmowa z prezesem Fundacji Orla Straż Bartoszem Rutkowskim

Impulsem do założenia Orlej Straży była informacja o torturowaniu i ukrzyżowaniu 12-letniego chłopca przez terrorystów z tzw. Państwa Islamskiego (ISIS), którą przeczytałem pod koniec 2015 roku na jednym z portali informacyjnych. Ta zbrodnia wydarzyła się niedaleko Aleppo w Syrii, a jedyną „winą” tego dziecka było to, że jego ojciec był pastorem i wybudował kilka kościołów.

 

Jadwiga Chmielowska i Mariusz Patey:  Skąd wziął się pomysł na fundacje?

Bartosz Rutkowski: Impulsem do założenia Orlej Straży była informacja o torturowaniu i ukrzyżowaniu 12-letniego chłopca przez terrorystów z tzw. Państwa Islamskiego (ISIS), którą przeczytałem pod koniec 2015 roku na jednym z portali informacyjnych. Ta zbrodnia wydarzyła się niedaleko Aleppo w Syrii, a jedyną „winą” tego dziecka było to, że jego ojciec był pastorem i wybudował kilka kościołów. Byłem wtedy oficerem w służbie czynnej, szefem szkolenia w Ośrodku Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego w Gdyni. Mój syn był w tym samym wieku co zamordowany chłopiec. Pewnie dlatego nie mogłem przejść wobec tej informacji obojętnie. Poczułem, że coś muszę zrobić. Zaraz potem nadeszło zwątpienie, bo przecież co niby miałbym zdziałać w pojedynkę? Po chwili jednak stanąłem ze sobą w prawdzie i stwierdziłem, że pewnie mógłbym spróbować pomóc bliskim ofiar podobnych tragedii, gdybym tylko wywrócił swoje życie do góry nogami. Po chwili refleksji podjąłem decyzję. Złożyłem wypowiedzenie w trybie przyspieszonym, a po 3 miesiącach przeszedłem na emeryturę. Kilka dni po odejściu z wojska byłem już w Iraku. Dlaczego tam? W Iraku ISIS dopuściło się wielu zbrodni, głównie na ludności cywilnej. Terroryści zajęli dziesiątki miejscowości zamieszkiwanych przez chrześcijan, wypędzając mieszkańców oraz rabując ich dobytek, a finalnie obracając je w ruinę. Dokonali też ludobójstwa na Jezydach, mordując mężczyzn i porywając tysiące kobiet i dzieci. Podczas mojego pierwszego wyjazdu w 2016 roku spędziłem prawie dwa tygodnie wśród przesiedleńców z okupowanych terenów. Mieszkałem z nimi, jadłem i godzinami rozmawiałem o tym, co się wydarzyło. Poznałem ich potrzeby oraz ich spojrzenie na pomoc humanitarną lub raczej jej brak, a także ich samych - ludzi, którzy mają swoją godność, a to, w jakiej sytuacji się znaleźli, nie jest w żaden sposób ich winą. Po powrocie postanowiłem założyć Fundację Orla Straż i starać się im w jakiś sposób pomóc. Ta działalność trwa już od ponad 8 lat.

J.Ch. i M.P.: Czy symbol Waszej organizacji ma jakieś szczególne (znaczenie) historyczne?

B. R.: Symbol Orlej Straży, czyli biały orzeł na czerwonym tle, jest oczywiście związany z Polską, którą z dumą reprezentujemy, pomagając potrzebującym. Orzeł w nazwie też nawiązuje do tego, skąd jesteśmy. Czy dla kogoś na drugim końcu świata jest to zrozumiałe nawiązanie? Na początku nie, ale jest powodem pytań, a te dają okazję do opowiedzenia o naszym kraju. Dodatkowo ma to znaczenie dla Polaków, którzy nas wspierają. Dla mnie również, bo zawsze staram się podkreślać, że ja i moi koledzy z fundacji jesteśmy tylko mostem łączącym dobroć Polaków z ludźmi, którzy otrzymują pomoc.

J.Ch. i M.P.: Mamy w Europie, ale i w Polsce, coraz bardziej widoczny problem ze spontanicznymi nielegalnymi migracjami z obszarów Bliskiego Wschodu, Afryki i Azji.  Bardzo często w procederze tym uczestniczą zorganizowane grupy przestępcze czy wręcz służby wrogich nam państw.   Czy jest możliwe zatrzymanie tego procederu, a jednoczenie zapewnienie podstawowego bezpieczeństwa i prawa do życia ludziom żyjącym w regionach, z których pochodzą potoki migracyjne do Europy i Polski?

B. R.: Jak to bywa w wielu przypadkach, nic nie jest po prostu czarno-białe. Migracja spowodowana jest wieloma czynnikami. Jedni faktycznie uciekają przed wojną i prześladowaniami, albo biedą i brakiem perspektyw. Są też tacy, którzy przybywają z powodów czysto ekonomicznych. Sprawy zaszły już jednak tak daleko, że to rządy europejskich krajów powinny wziąć odpowiedzialność za rozwiązanie  sytuacji. Działalność organizacji pomocowych jest istotna i pomaganie w krajach, w których ludzie cierpią z powodu wojen i terroryzmu, ma jak najbardziej sens. Tyle że jest to jeden, ale nie jedyny z kilku środków, które trzeba zastosować. Pomagając ludziom od lat, wiem, że to działa. Ludzie, którym udzieliliśmy pomocy, w wielu przypadkach usamodzielnili się i stanęli na nogi. Zyskali wreszcie możliwość godnego życia we własnym kraju, bo choć chcieli, dotąd nie mieli do tego warunków. My tylko podaliśmy im pomocną dłoń. Możliwe, że gdyby nie nasza interwencja, w akcie desperacji staraliby się dostać do Europy.

J.Ch. i M.P.: Czy państwa misja to tylko pomoc humanitarna?

B. R.: Pomoc humanitarna to bardzo szerokie pojęcie: od wspierania ludzi w nagłych sytuacjach kryzysowych po pomoc rozwojową na różnych etapach. My staramy się pomagać potrzebującym w powrocie do takiego życia, jakie wiedli przed wojną czy zamachami. Naszą definicją pomocy jest doprowadzenie do sytuacji, w której osoba czy rodzina, którą wsparliśmy, jest w pełni usamodzielniona. Dlatego otwieramy ludziom sklepy, warsztaty i zakłady pracy, dzięki czemu mogą zarobić na swoje utrzymanie. Odbudowujemy im zniszczone domy, aby mogli mieszkać w godnych warunkach. Wspieramy też dostęp do edukacji dzieciom oraz osobom dorosłym, co ma duży wpływ na ich przyszłość. Zawsze pytamy ludzi, jakiej pomocy potrzebują, aby móc zacząć życie od nowa. Oczywiście podkreślamy też za każdym razem, że  wsparcie dla nich płynie z dobrych serc Polaków. W ten sposób staramy się w pozytywnym świetle pokazywać nasz kraj. W krajach anglosaskich istnieje pojęcie „post conflict reconstruction”, które w języku polskim brzmiałoby „odbudowa po konflikcie” i to chyba najlepiej nas określa.

J.Ch. i M.P.: Działacie na rozległym geograficznie obszarze: Bliski Wschód, Afryka, Ukraina. Co łączy te miejsca oraz jakie państwo widzicie między nimi różnice?

B. R.: Ludzie, którym pomagamy, oraz nasi lokalni wolontariusze, zawsze  miejscowi, najlepiej zorientowani w potrzebach, to bardzo często osoby zaradne i kreatywne. W każdym z krajów, w którym działamy, zadziwiać może pracowitość tych ludzi. Potrafią zrobić coś z niczego, wielu jest też bardzo utalentowanych. W Iraku np. są osoby, które mówią w 5. językach, bo w obrębie ich kraju używa się ich kilka. Mamy to szczęście, że trafiamy na osoby bardzo zaangażowane w pomaganie innym. W Nigerii współpracujemy z ludźmi, którzy od świtu do nocy pokonują setki kilometrów, aby w naszym imieniu dostarczać pomoc potrzebującym. Nasz system działania opiera się bowiem na tym, że nie mamy nigdzie stałej placówki i nie przebywamy cały czas w tych krajach. Jeździmy  do nich co kilka miesięcy, aby porozmawiać z rodzinami o ich potrzebach i dokumentować efekty naszych działań. Oczywiście jesteśmy w kontakcie z naszymi lokalnymi wolontariuszami 24 godziny na dobę, ale to oni wykonują większość zadań. Są na miejscu, więc wiedzą, co i gdzie najkorzystniej kupić i jakie są najpilniejsze potrzeby. To oni są naszymi rękami i oczami. Na pewno te relacje z wolontariuszami łączą wszystkie miejsca, w których jesteśmy obecni. Różnic specjalnie się nie doszukujemy. Pewnie można byłoby kilka wskazać, jak choćby to, że w krajach o cieplejszym klimacie życie zaczyna się po zachodzie słońca, gdy temperatury trochę spadną, a w ciągu dnia mało kto przebywa na zewnątrz. Latem wiele sklepów zamkniętych jest w południe, za to można iść na zakupy o pierwszej w nocy. To jednak detale, do których można bardzo szybko się przyzwyczaić.

J.Ch. i M.P.: Od 2022 r. obserwujemy wielkoskalową militarną napaść Federacji Rosyjskiej na sąsiada Polski - Ukrainę. Z jakimi problemami się tam spotkaliście?

B. R.: Nasza pomoc na Ukrainie ograniczyła się głównie do odbudowy zniszczonych domów w obwodzie kijowskim po tym, jak miejscowości te znalazły się w rękach Rosjan w pierwszych miesiącach wojny. Były to miasteczka i wsie na zachód i południe od Kijowa, czyli tam, gdzie zamykał się pierścień okrążający stolicę Ukrainy. Tysiące domów zostało zniszczonych. Mieszkańcy tych miejscowości uciekli, jednak zaraz po wyzwoleniu część postanowiła wrócić. Jako że w wielu domach dachy zostały zniszczone, pomogliśmy w ich naprawie. W ten sposób wyremontowaliśmy około 170 domów. Podczas kilku wyjazdów dostarczaliśmy też jedzenie, środki higieniczne oraz inne rzeczy, o które prosili nas ludzie. Nie napotkaliśmy przy tym żadnych nadzwyczajnych problemów czy utrudnień. Na początku 2022 roku zapowiedzieliśmy, że nie zaprzestaniemy pomocy w Iraku, w którym od lat działamy i nie przestawimy się nagle tylko na pomoc Ukrainie. Uznaliśmy, że byłoby to nie fair wobec ludzi, których od lat staramy się wspierać. Nie mogliśmy ich zostawić nagle samym sobie. Pomaganie konsekwentnie w Iraku, kiedy oczy wszystkich skierowały się na Ukrainę, to jedyne, co można uznać za jakąś trudność. Osoby, które nas znają i wspierają, okazały nam wtedy ogromne poparcie i dzięki temu mogliśmy kontynuować naszą misję. Proszę sobie wyobrazić, że nie dokończono rozminowywania niektórych obszarów Iraku, bo środki przesunięto na pomoc Ukrainie.

J.Ch. i M.P.: Jaki jest stosunek do Polski i Polaków   Ukraińców, z którymi się spotkaliście?

B. R.: Tam, gdzie pomagaliśmy, było wielu wolontariuszy z Polski i to z nimi mieliśmy najwięcej kontaktów. Ukraińcy zaś przyjmowali nas serdecznie. W Fastowie, gdzie mieści się Centrum św. Marcina, z którym współpracujemy, jest np. szkoła, w której dzieci uczą się języka polskiego i polskiej kultury. Jak wspomniałem wcześniej, nasza pomoc nie była ogromna, więc nie spędziliśmy tam tak wiele czasu, jak choćby w Iraku, gdzie działamy od początku i mamy wielu przyjaciół.

J.Ch. i M.P.: Jak Waszym zdaniem, byłych wojskowych, można zatrzymać tę agresję, w której zginęło lub zastało okaleczonych wielu cywili, wielu też musiało opuścić swoje miejsca zamieszkania, a wielu straciło swój majątek?

B. R.: Już teraz można zakładać, że przyszłość Ukrainy uzależniona będzie od pomocy ekonomicznej z Zachodu przez  dekady. Straty w gospodarce są gigantyczne. W ludziach pewnie jeszcze większe. Wiele osób, które wyjechały, już nie wróci. Jak bardzo Ukraina się wyludniła, dowiemy się zapewne dopiero za jakiś czas. Z wojskowego punktu widzenia trudno oczekiwać, żeby wyczerpana dwuipółletnią wojną Ukraina była w stanie zdobyć się na jakieś przełamanie. Tym bardziej, że porównując potencjał ludzki Rosji i Ukrainy, przewaga jest po jednej ze stron. Dużo mówi się o oczekiwaniach związanych z kolejnymi zapowiadanymi kontrofensywami, a praktycznie wcale o nieodwracalnych stratach. Rannymi i okaleczonymi żołnierzami trzeba będzie opiekować się do końca ich życia. Wielu z nich nie będzie umiało się odnaleźć w powojennej rzeczywistości. Im dłużej trwa ta wojna, tym trudniej będzie Ukrainie   odbudować zniszczony kraj, szczególnie własnymi siłami.

J.Ch. i M.P.: Jaka pomoc jest najskuteczniejsza? Co może zatrzymać potencjalnych uchodźców w ich domach?

B. R.: Nie mamy monopolu na wiedzę, jaka pomoc jest najlepsza. Mamy natomiast kilka lat doświadczeń z taką formą, jaką stosujemy i widzimy jej efekty. Podam tutaj jeden przykład: w 2017 roku otworzyliśmy warsztat ślusarski w miejscowości Karakosz w Iraku. Było to jedno z pierwszych miejsc pracy uruchomionych w ramach „Dobrej Pracy”. Tę nazwę wymyślili sami potrzebujący. W skrócie chodzi o to, że otwieramy zniszczone sklepy i warsztaty lub otwieramy nowe działalności, które mają pomóc rodzinom w zdobyciu niezależności ekonomicznej. Zazwyczaj jest też tak, że wspieramy rodziny, które wcześniej prowadziły jakąś działalność, ale w wyniku wojny ich miejsce pracy zostało zniszczone. W owym czasie do Karakosz, które kilka miesięcy wcześniej zostało odbite z rąk ISIS, wróciło pierwszych kilkaset rodzin. Zniszczenia w mieście były ogromne i potrzebny był fachowiec, który pomoże w naprawie okien, drzwi, sklepów czy domów. Znaleźliśmy w obozie dla przesiedleńców rodzinę, która wcześniej prowadziła taki warsztat. Było to małżeństwo z trzema synami i trzema córkami. Kupiliśmy im narzędzia, wiertarki, piły, szlifierki, itp.. Tego samego dnia wzięli się do pracy, a ich warsztat funkcjonuje do dziś. Całkowity koszt wyniósł nieco ponad 4000 zł. Za taką cenę jedna rodzina zyskała możliwość zarabiania na swoje utrzymanie, a Karakosz zyskał cennego fachowca w okolicy. Od tamtej pory takich miejsc pracy w samym Iraku otworzyliśmy ponad 120. Obecnie podobną formę pomocy stosujemy w Nigerii, gdzie pomagamy ofiarom ataków terrorystycznych. Dzięki temu ludzie mają szansę się usamodzielnić i odżywa w nich nadzieja na normalne życie.

Z założycielem i prezesem Fundacji Orla Straż Bartoszem Rutkowskim rozmawiali: Jadwiga Chmielowska i Mariusz Patey



 

Polecane
Emerytury
Stażowe