REWOLUCJA HURKACZA, DOMINACJA ŚWIĄTEK, GEST KOZAKIEWICZA PIŁKARZY
Hubert Hurkacz, którego darzę wielką sympatią nie tylko dlatego, że jest moim krajanem, znowu minimalnie uległ swojemu prześladowcy z Bułgarii Dimitrowowi. Wierze, że w końcu tę bałkańską klątwę przełamie, jednak jego mecz do historii tenisa i sportu przejdzie nie z powodu wyniku, ale z rewolucyjnej propozycji, którą gracz z Wrocławia przedstawił w trakcie meczu. Zaproponował on swojemu przeciwnikowi… zmianę sędziego. Bułgar osłupiał, ale przecież często w historii rewolucyjne zmiany rodziły się przy braku akceptacji otoczenia. Przy czym, według mnie nie miało żadnego znaczenia, że sędzią była kobieta. Hubert Hurkacz nie jest antyfeministą, po prostu uznał, że sędzia (sędzina) się nie sprawdził(a). Cóż, pewnie miał wiele racji. Pomyśleć, co by było gdyby ten „patent Hurkacza” albo „prawo Hurkacza” wprowadzić w życie. Zawodnik czy drużyna proponuje zmianę sędziego. Jeśli jego rywal(rywale) nie zgadzają się to mówi się trudno: arbiter pozostaje ten sam. Ale jeśli się zgodzą, to sędzia idzie do szatni i pod prysznic. Oczywiście należałoby to doprecyzować, bo rewolucja jednak lubi szczegóły. A więc na przykład nie można zmienić sędziego w pierwszym secie, w pierwszej tercji meczu hokejowego, w pierwszej połowie meczu piłkarskiego, w pierwszej kwarcie meczu koszykarskiego. Od drugiego – proszę bardzo, byle jednogłośnie, byle się przeciwnik zgodził…
Kpię? Trochę. Ale to, co napisałem nie jest przeciwko Hurkaczowi, bo wielokroć sędziowie wyznaczali przebieg meczu ku wściekłości zawodników i kibiców. Protesty zdają się na nic. A jak było z nieszczęsną polską gimnastyczką artystyczną skrzywdzoną ostatnio przez układ cypryjsko-rosyjski? Przy okazji chciałem też pokazać, że zawodnik, także ten ze światowej czołówki to też człowiek, ma swoje emocje, nerwy i wrażliwość. Nie jest automatem, nie jest cyborgiem. Hurkacz żadnego skandalu nie zrobił. A jego propozycja, choć wyrażona w dużych emocjach, jest w jakimś sensie zabawna: lepiej, że powiedział to niżby miał obrazić sędzinę lub walić rakietą w kort albo co gorzej: strzelić piłką w chłopca do ich podawania.
Jak tenis, to też oczywiście Iga Świątek, ale też niespodziewanie dla niektórych Tomasz Berkieta, który zawojował juniorski Roland Garros dochodząc do finału i przegrywając go w 3 wyrównanych setach. Ciekawe, że ich finały były o tyle wyjątkowe, że Iga grała z córką Polki rodem z Łodzi, a nasz eksportowy junior Berkieta z kolei z Amerykaninem mającym polskie korzenie. Skądinąd można by całą książkę napisać, ile polskie geny dały światowemu tenisowi: przecież to Karolina Woźniacka reprezentująca Danię oraz Andżelika Kerber i Sabina Lisicka(i) reprezentujące Niemcy, czy najlepszy mikst świata składający się z Polaka z Wielkiej Brytanii i Polki z Ameryki (przynajmniej w sensie nieodległych korzeni).
Tyle jeżeli chodzi o małą piłeczkę. Gdy chodzi o dużą, to nasza reprezentacja piłkarska zaskoczyła niedowiarków zdecydowanie „rozjeżdżając” bardzo mocno reprezentację Ukrainy i to grając w składzie, którego na pewno nie będzie w czasie EURO 2024. Z tego płynie jeden wniosek: nie warto przedwcześnie wylewać kubła pomyj na sportowców. Biało-Czerwoni futboliści mieli czarny PR, ale wygrywając baraże i teraz z Ukraińcami pokazali tym, którzy po nich jeździli, jak po łysej kobyle staropolski „gest Kozakiewicza”. I dobrze!
*tekst ukazał się w „Słowie Sportowym” (10.06.2024)