Paweł Jędrzejewski: Polskie MSZ przeciwko wzmocnieniu NATO
Ostatnio z MSZ dobiegają głosy świadczące, że ofiarą sporu kompetencyjnego staje się nie tylko zdrowy rozsądek pracowników tego ministerstwa, ale także bezpieczeństwo państwa.
3% PKB na obronę „nie do przyjęcia”
Sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Andrzej Szejna skrytykował w radiu TOK FM proponowany wzrost wydatków NATO. Proponowany przez kandydata na prezydenta USA Donalda Trumpa i – wcześniej – przez prezydenta RP Andrzeja Dudę. Ze słów polskiego wiceministra MSZ wynika, że jego zdaniem podniesienie poziomu militarnego przygotowania na agresję ze strony Rosji, Chin lub innego wroga jest złym pomysłem. Najwyraźniej, zdaniem wiceministra, lepiej wydawać na obronę mniej, czyli – w nieuchronnej konsekwencji – być gorzej przygotowanym na atak.
„Gazeta Prawna” informuje, że wiceminister Szejna pytany był o wiadomość z „The Times”, że jeśli Donald Trump wygra listopadowe wybory, to będzie domagał się od państw NATO podwyższenia wydatków na obronność do poziomu 3 proc. PKB. Trump został – podobno – zainspirowany przez prezydenta Andrzeja Dudę. Czytamy w „Gazecie Prawnej”: „«Zakładam, że pan prezydent miał dobre intencje. (…) Ale nieraz piekło wybrukowane jest dobrymi intencjami» – powiedział Szejna. Jak podkreślił, propozycja przeznaczenia 3 proc. PKB na obronność jest «nie do przyjęcia», bo wiele krajów Sojuszu nie spełnia już progu 2 proc. «Narzucanie 3 proc. zacznie budzić niepokój, niesnaski» – powiedział, dodając, że taki pomysł to również «woda na młyn dla Donalda Trumpa, który szuka konfliktów»”. Tyle „Gazeta Prawna”.
Jedynym zadowolonym byłby Putin
Szokujące! Według wiceministra nie można domagać się 3 procent, bo wiele państw nie wydaje nawet 2 procent. Czyli, według tej szaleńczej logiki, należałoby zmniejszyć wymagania do 1 procentu i wtedy nie byłoby żadnych niesnasek i wszyscy byliby zadowoleni.
Dodajmy, zwłaszcza zadowolony byłby Putin.
Jedynym niezadowolonym pozostawałby Donald Trump, bo to on „szuka konfliktów”, a by ich wtedy nie znalazł.
Absurdalność wywodu wiceministra przekracza standardy bzdur zwyczajowo wygłaszanych przez polityków. Bo czy NATO istnieje po to, żeby nie było „niesnasek”, czy po to, żeby być skutecznym odstraszaczem, a – w przypadku ataku – skutecznym obrońcą?
Bezpieczeństwo jest najważniejsze
Obrona jest niemożliwa, gdy nie ma broni i ludzi do jej obsługiwania. A to zapewniają jedynie pieniądze. Im więcej pieniędzy na obronę, tym większa szansa, że wojny nie będzie. Istnieje trwała i oczywista korelacja między środkami przeznaczanymi na zbrojenia a bezpieczeństwem. A przecież nic nie jest ważniejsze od bezpieczeństwa. Wszystko inne przestaje mieć znaczenie, gdy trwa wojna i giną ludzie. Pamiętajmy, że na Putinie Rosja się nie skończy. Putin ma 72 lata i nie będzie rządził wiecznie, ale po nim przyjdą kolejni Putinowie, być może nawet bardziej niebezpieczni. Przecież historia Rosji udowadnia, że – począwszy od czasów Iwana Groźnego – na palcach jednej ręki można policzyć pokojowych, nieopętanych chorobą imperializmu rosyjskiego carów, pierwszych sekretarzy komunistycznej partii lub prezydentów. Jeżeli historia jest nauczycielką życia, to wynika z niej jednoznacznie, że trwałe i stałe niebezpieczeństwo ze strony Rosji jest faktem poza dyskusją.
Wygrana Trumpa to szansa na wzmocnienie NATO
Z punktu widzenia Polski kwestia poziomu przygotowania krajów NATO do odparcia rosyjskiej agresji jest sprawą życia i śmierci. Poza liczeniem na NATO nie mamy żadnych innych możliwości. Donald Trump, który ma szansę na wygraną w kolejnych wyborach, byłby pod tym względem dla Polski wręcz mężem opatrznościowym, bo od lat domaga się stanowczo zwiększenia wydatków na obronę przez te państwa (przede wszystkim Niemcy), które nie spełniały dotychczas minimów, do których same się zobowiązały. Wykazują postawę nieodpowiedzialną, a zarazem cyniczną, bo liczą na to, że za ich bezpieczeństwo zapłaci podatnik amerykański. Tak jak zakończył I wojnę światową, uratował Europę przed Hitlerem w II wojnie i przed Stalinem oraz jego następcami w czasie zimnej wojny.
Polska wydaje na obronę najwięcej w proporcji do PKB ze wszystkich krajów NATO, USA są na drugim miejscu. Oczywiste, że bez USA Pakt Północnoatlantycki jest zerem. Stany wydają na zbrojenia grubo ponad dwa razy więcej niż wszystkie pozostałe kraje członkowskie razem wzięte. Jednocześnie zachodnia Europa, zwłaszcza Niemcy, od zawsze liczy, że gdy dojdzie do zagrożenia, to USA obroni je za amerykańskie, a nie niemieckie pieniądze. Trump ma tego świadomość i dlatego punktuje to zjawisko. Jego finansowy argument jest nie do podważenia i jednocześnie skutecznie trafia do amerykańskich wyborców. Bezpieczeństwo musi kosztować. Dlatego, gdyby Donald Trump został prezydentem (co pewne, rzecz jasna, nie jest) i zaczął mocno naciskać na inne kraje, domagając się nie 2 procent, ale 3 procent, to szanse na te 3 procent byłyby większe niż kiedykolwiek w historii. I żadne państwo nie wyszłoby z NATO z powodu tego przejścia na 3 procent. Takie obawy są naiwnością. W najgorszym przypadku ci, którzy nie wydają obecnie nawet 2 procent PKB, zaczęliby je wydawać. I taki rozwój wydarzeń byłby dla Polski korzystny. Niezwykle korzystny!
Ten głos nie jest zaledwie dziwny, ale jest przerażający
Jednak wiceminister Szejna ma stanowczo inne zdanie na ten temat. Żadnej korzyści najwyraźniej nie widzi. Dla niego poziom 3 procent będzie „budził niepokój”, natomiast nie będzie budziło niepokoju, że NATO jest słabsze, niż mogłoby być. Wspaniałomyślnie wiceminister Szejna nie oskarża prezydenta Dudę o złe intencje. Nie stawia więc wprost absurdalnej tezy, że prezydent Duda chce rozwalić NATO od środka i działa na korzyść Putina, proponując zwiększenia natowskich wydatków na obronę. Jednak nie patyczkuje się z tym pomysłem, stwierdzając dobitnie i autorytatywnie, że jest on „nie do przyjęcia”. Szejna po prostu wyklucza możliwość, że NATO wydawałoby więcej na broń i było lepiej uzbrojone. Czyli z polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych dobiega głos, że zwiększanie militarnej siły NATO jest wykluczone. Dziwne to, a nawet więcej: przerażające.
Czy stanowisko Szejny podziela jego szef, minister MSZ Radosław Sikorski? I główny szef, czyli premier Tusk? Bo jeżeli podzielają, to zgroza. A jeżeli uważają inaczej, to dlaczego Andrzej Szejna jest wiceministrem?
A może po prostu nie wiedzą, co ich wiceminister mówi, mimo że powinni wiedzieć?
Trump obrywa rykoszetem, a celem ataku jest Duda
Bo ocena Donalda Trumpa przez wiceministra od dyplomacji jest bardzo niedyplomatyczna: Trump, jego zdaniem, „szuka konfliktów”. Wiceminister zapomina, że Polska musi liczyć na pomoc najważniejszego partnera w NATO, czyli Stanów Zjednoczonych, niezależnie, kto jest prezydentem tego kraju. Polska utrzymuje relacje – dyplomatyczne, ekonomiczne, polityczne i militarne – ze Stanami Zjednoczonymi, a nie z jedną z dwóch amerykańskich partii lub prezydentem z jednej z tych dwu partii. Podział ról jest prosty i jasny: Amerykanie co cztery lata wybierają sobie samodzielnie prezydenta, a wiceministrowie MSZ Polski nie głoszą opinii, że pomysł zwiększenia bezpieczeństwa krajów NATO, czyli także wschodniej flanki, czyli także Polski, to jest woda na młyn jednego z kandydatów na to stanowisko. Niechęci do Trampa, bijącej ze słów wiceministra, nie próbuje on nawet stonować poprzez użycie subtelniejszych określeń. Źle to wróży relacjom polsko-amerykańskim, gdyby Trump za 5 miesięcy wygrał. Czy o to chodzi polskiemu MSZ-owi? O złe układy z prezydentem USA, ponieważ spodobał mu się pomysł zwiększenia wydatków NATO, podsunięty przez prezydenta Dudę? Bo nie bądźmy naiwni: chodzi tu przede wszystkim o to, że to Andrzej Duda zaproponował. Bo to, co jest inicjatywą prezydenta Dudy, nie może – z definicji – znaleźć aprobaty polityków rządzącej koalicji, a już zwłaszcza MSZ-u. Dlaczego nie może? Nie może, bo nie. Bo to Duda. Nadrzędnym celem jest „minimalizacja” głowy państwa. Trump obrywa tu zaledwie rykoszetem.
Kim jest Andrzej Szejna?
Na zakończenie wypada wspomnieć, że wiceminister Andrzej Szejna w roku 2016 został wiceprzewodniczącym SLD, obecnie jest wiceprzewodniczącym Nowej Lewicy, a w 2022 został wiceprzewodniczącym Partii Europejskich Socjalistów.
Polityczne i ideowe powiązania wiceministra są całkiem jednoznaczne. Takiego mamy wiceministra. Taką mamy rządzącą koalicję. Komentarze są chyba zbyteczne, prawda?