Deutsche Quelle: Scholz pojechał do Pekinu na skargę
Dwie trzecie z nich uskarżało się na „nierówne warunki konkurencji”, jednocześnie 80 proc. zapowiedziało kolejne inwestycje by najzwyczajniej z rynku chińskiego nie wypaść. A przy hojnych subwencjach Pekinu dla rodzimych przedsiębiorstw wypaść nie jest trudno. Wg. Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej (IfW) ponad 99 proc. notowanych na giełdzie przedsiębiorstw chińskich otrzymuje bezpośrednie subwencje od państwa, a oczkiem w głowie władz jest elektromobilność i zielone energie – i to w czasie, gdy Berlin na skutek swoich własnych błędów i niedociągnięć księgowych odpuścił oba tematy szukając oszczędności budżetowych. Co można zrobić w takiej sytuacji? Jak to co? Poprosić Chiny by ograniczyły produkcję. Co też Olaf Scholz z właściwym sobie opanowaniem uczynił.
Skargi Scholza
Trzy godziny – tyle czasu poświęcił Xi Jingping Olafowi Scholzowi. Zanim niemiecki kanclerz dotarł do Pekinu zdążł jeszcze wygłosić w Szanghaju przemówienie, w którym między wierszami skrytykował Chiny za subwencjonowanie swojego przemysłu, które to działanie skutkuje dumpingiem cenowym i „nadprodukcją”. Scholz opowiedział się za wyrównaniem warunków konkurencji i dał do zrozumienia, że można pogodzić chiński żywioł z tym niemieckim przy odrobinie lepszego planowania i znalezieniu właściwego kompromisu. Mówiąc o konkurencji na rynku motoryzacyjnym, kanclerz Niemiec przywołał przykład aut z Korei Południowej i Japonii, przed którymi w dawnych latach drżał rynek niemiecki. „Co za niedorzeczność! Dziś mamy auta japońskie w Niemczech i niemieckie w Japonii. I to samo tyczy się Chin” – łagodził Scholz. Już w Pekinie, Xi po swojemu odpowiedział na podskórny apel niemieckiego kanclerza broniąc chińskich subwencji dla producentów chińskich e-samochodów i paneli fotowoltaicznych. Co więcej – Xi podkreślił, że „dzięki chińskim towarom wysyłanym w świat, Chiny mają swój udział w globalnej odpowiedzi na zmiany klimatyczne”. Nawiązanie do spraw klimatycznych musiało szczególnie zazgrzytać w uszach Olafa Scholza, który nie dość, że po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z listopada 2023 musiał przebudować budżet na 2024 by sprostać wyrokowi, to jeszcze odbyło się to kosztem m.in. przemysłu fotowoltaicznego dającego w Niemczech pracę 55 tys. osobom, ale mającego gorsze karty w porównaniu z chińskim, dużo tańszym konkurentem. Kiedy w grudniu 2023 rząd Scholza ogłaszał listę branż dotkniętych cięciami, minister gospodarki Robert Habeck podniósł kwestię chińskiego dumpingu w fotowoltaice i zapowiedział, że nie zostawi jej na pastwę losu. Co ciekawe, w styczniu 2024 r Federalny Związek Przemysłu Solarnego Niemiec zlecił badania opinii publicznych, z których wynikało, że dwie trzecie Niemców jest za państwowym wsparciem dla branży fotowoltaicznej, ale sam związek w komunikacie dla prasy wyraził swój sprzeciw wobec ograniczeń importu lub nakładaniu ceł na importowane panele słoneczne twierdząc, że tego typu działania „już kiedyś okazały się nieskuteczne a mogłymy zahamować transformację energetyczną w Europie”. Potwierdzenie tej tezy, jak i tego, że Niemcy nie tylko tracą, ale też zyskują na subwencjonowaniu chińskich przedsiębiorstw bo mogą kupować taniej to, czego sami nie są w stanie na pożądaną skalę i w odpowiedniej cenie wytworzyć, pośrednio znalazło potwierdzenie w niedawnym raporcie Kilońskiego Instytutu Badań Gospodarki, o czym za chwilę.
Jabłka Scholza
18 kwietnia, czyli już po spotkaniu Olafa Scholza z przywódcą Chin Ludowych, XI Jinpingiem, na stronie internetowej hamburskiego tygodnika „Der Spiegel” zadano czytelnikom pytanie: Czy kanclerz Niemiec jest zbyt naiwny w kontaktach z chińskim dyktatorem? Twierdzaco odpowiedziało 80 proc. ankietowanych, 20 proc. było przeciwnego zdania. Ankiecie towarzyszyły felietony, których autorzy starali się wyłuskać z wizyty Scholza w Chinach coś pozytywnego, ale zadanie ich chyba przerosło. Publicysta Georg Fahrion, zaczął swój tekst od słów: „ Rząd federalny liczy na to, że Pekim pójdzie na ustępstwa w sprawie Ukrainy i handlu. Berlin nie zrozumiał jednak chińskiego sposobu rozumowania”. Fahrion krytykuje Berlin, ale i niemieckich przedsiębiorców stawiających na chiński rynek za fundamentaly błąd polegający na niezrozumieniu prawdziwej istoty kierownictwa CHRL i jego skłonności do makiawelizmu. Autor przypomina, że po rozsyjskiej napaści na Ukrainę Niemcy co prawda ogłosiły „Zeitenwende” i zmianę podejścia nie tylko do Rosji, ale i do Chin - jednak deklarowany przełom nie nastąpił, a wyobrażenie o Chinach przystających na ustępstwa z wdzęczności, że w pewnych sprawach idzie im się na rękę, jest mżonką. „Takie rzeczy mogą funkcjonować w Unii Europejskiej (…) ale w przypadku Chin nie ma szans (…) Pekin kieruje się wyłącznie prymatem władzy i interesu narodowego. Tej wiedzy nie chcą sobie jednak przyswoić ani pewni politycy niemieccy, ani szefowie koncernów motoryzacyjnych i chemicznych. Liczą na to, że Chiny w słusznej sprawie dołączą do Zachodu. To głupota, która będzie miała fatalne konsekwencje” – pisze publicysta odwołując sie jednocześnie do fiaska zabiegów kancelarii Scholza by przekonać Xi do wzięcia udziału w konferencji pokojowej ws. Ukrainy, ale bez Rosji przy stole. Chińczyk miał odpowiedzieć: „Wszystkie kraje muszą zająć miejsce przy stole, żaden z nich nie może się znaleźć w karcie dań”, co było wyraźnym nawiązaniem do słów amerykańskiego sekretarza stanu, Anthony’ego Blinkena o tym, że „kto nie siedzi przy stole, wyląduje w menu”. Jak sugeruje Fahrion, właściwa interpretacja komunikatu Xi nastręczyła niemieckiej delegacji pewnych trudności, ponieważ „Chiny mówią szyfrem”, przesiąkniętym wieloznacznością kodem, który wpierw należałoby sobie przyswoić. Wcześniej ten sam autor zatytułował relację z trzydniowej wizyty Scholza w Chinach: „Przynajmniej z jabłkami nastąpił przełom” ponieważ Pekin zgodziły się w końcu ponownie otworzyć swój rynek na wołowinę i jabłka. W artykule zestawiono sukces Scholza z jego ostatniej wizyty w Pekinie w 2002 r, kiedy miał skłonić kierownictwo CHRL do ważnej deklaracji ws. użycia broni atomowej a teraz, w 2024 r „załatwił sprawę jabłek”. Tego typu sukces nie mógł pozostać niezauważony dla niemieckich użytkowników platformy X, pojawiły się wpisy o „jabłkowym kanclerzu” i pomysły by od teraz na pamiątkę sukcesu Scholza każde jabłko w Niemczech opatrywać wizerunkiem kanclerza i szefowej niemieckiej dyplomacji, Annaleny Baerbock. W inne tony uderzyły branżowe gazety rolnicze, które odetchnęły że po kilku latach blokady, zwłaszcza na niemiecką wołowinę, niemiecki rolnik wróci do gry. Dodajmy, że Chiny nie wykluczyły poszerzenia listy o dalsze towary, m.in. wieprzowinę. Co się tyczy jabłek, negocjacje z Chinami w tej sprawie trwają od 2016 r i wszystko rozbijało się o kwestie sanitarne i związane z ochroną roślin. Jeszcze w tym roku chińska delegacja ma przyjechać z wizytą do Niemiec i przetestować jabłka z tamtejszych sadów pod kątem dopuszczenia na chiński rynek.
Szkolenie „rozumiejących Chiny”
Ezopowy język Xi Jingpinga, który zdaniem „Spiegla” nie ułatwia sprawy Berlinowi, stał się też przedmiotem zainteresowania dziennika „Die Welt”. W artykule: „Co powiedział Xi do Scholza, a co naprawdę miał na myśli”, czytamy „o kwiecistej mowie Pekinu”. Akspekt językowy awansował w trakcie i po wizycie kanclerza Scholza w Chinach do istotnej rangi. Znajomość Chin i chińskiego, z całą otoczką wrażliwości na kod kulturowy tego państwa od niedawna jest zresztą przedmiotem wzmożonego zainteresowania rządu federalnego. W rekomendacji dotyczącej popularyzowania nauki języka chińskiego i wiedzy o Chinach, wydanej w lutym tego roku przez Federalne Ministerstwo Edukacji, a wypracowane w grupie eksperckiej przy udziale MSZ-u i Konferencji Ministrów Kultury [ szefów resortu na poziomie landowym] na dziesięciu stronach jest mowa o konieczności wzbudzenia większego zainteresowania Chinami i sinologią w Niemczech z zamiarem wykształcenia ekspertów zdolnych rozumieć dzisiejsze Chiny. Na niemieckiej mapie uniwersytetów i instytucji edukacyjnych postrzeganych jako trampolina do nauki chińskiego i rozgryzienia Chin znajduje się jak na razie dziesięć punktów. TU Berlin ma np. już od 31 lat wydział „Center for Cultural Studies on Science and Technology in China” kształcący studentów z różnych kierunków technicznych. Uniwersytet Padeborn oferuje swoim studentom pomoc w wyjeździe na studia do Chin. To jedna strona medalu wpisujaca się w aktualną, dość świeżą strategię Niemec względem Chin. Druga to obawy przed chińskimi studentami z państwowymi stypendiami, którzy potrafią się trudnić szpiegostwem przemysłowym. O tym drugim, mniej przyjemnym wątku mówi się jednak ostatnio mniej [ vide: ostrzeżenia federalnej minister edukacji i nauki. Bettiny Stark-Watzinger (FDP)] na pierwszym planie stawiając plusy wymiany studenckiej i jej znaczenie dla przyszłych relacji niemiecko-chińskich, po których Berlin mimo wszystko sporo sobie obiecuje.
Niemieckie myślenie o Chinach, podobnie jak w wielu „byłych mocarstwach” starego zachodu, jest zawieszone między obawami, fascynacją i zwykłą nadzieją na biznesowe zyski. Zapewne mało kto chce dziś wspominać „huńską mowę” niemądrego cesarza Wilhelma II który w 1900 roku, wysyłając korpus ekspedycyjny do tłumienia Powstania Bokserów, zachęcał by nie brać jeńców. Niemcy, podobnie jak inne kraje kolonialne, rzeczywiście potrafiły zachowywać się w upadających cesarskich Chinach jak barbarzyńcy. Dla Chin to tylko jeden z elementów „stulecia upokorzenia”. Czy i jaka jest rola tej pamięci w bieżącej politycznej pragmatyce chińskich komunistów? To pytanie do sinologów, nie tylko niemieckich. Innymi słowy – czy Chiny dążą do historycznego rewanżu czy po prostu chcą dobrze zarobić? I jak naprawdę chcą być postrzegani?
Tymczasem korzeni niemieckich sukcesów, porażek i złudzeń w ekonomicznych relacjach z Chinami należy szukać w XX wieku w czasach chińskich przemian. Kiedy po „manewrze Kissingera” i wizycie Nixona w Chinach do Panśtwa Środka zaczęli przybywać zachodni politycy, wśród nich znaleźli się również Niemcy z kanclerzem Helmutem Schmidtem na czele. Jednym z nich był wieloletni premier Bawarii, lider CSU i „enfant terrible” niemieckiej chadecji Franz Josef Strauss. Wizyta opisana w formie dziennika przez towarzyszącego Straussowi dziennkarza Wolfganga Horlachera miała miejsce w Chinach, których już nie ma. Mundurki, rowery, bieda, masa, młodość i dożywający swoich dni straszliwy Mao. A jednak spoza konturów zrujnowanej szalonymi pomysłami dyktatora komunistycznej satrapii niemieccy obserwatorzy dostrzegali wyłaniające się możliwości współpracy. Strauss, poza tym, że uchodził w RFN za politycznego awanturnika, był przecież przedstawicielem najbogatszego niemieckiego landu – Bawarii. Gdzieś wtedy w latach 70-tych w niemieckich elitach gospodarczych musiała pojawić się myśl, że ten komunistyczny kolos to również wielki, potencjalnie nieograniczony rynek…
Inne czasy, inna książka – tym razem dzięki tłumaczeniu dostępna dla polskich czytelników. Konrad Seitz – naukowiec, dyplomata, ambasador w Chinach w drugiej połowie lat 90-tych, w książce „Chiny. Powrót Olbrzyma” (niemieckie wydanie w roku 2000) opisuje to wszystko co nastąpiło po śmierci Mao – walka o władzę, „banda czworga”, reformy epoki Denga i jego następców, Chiny między zadziwiającym świat wzrostem a brutalnym stłumieniem studenckich wystąpień na Placu Niebiańskiego Spokoju, coraz bardziej innowacyjna gospodarka i niezmienna wszechwłada partii. Tu już nie ma intujcji tylko jasno postawione pytanie – czy „Fabryka Świata” będzie zmierzać również do politycznej dominacji? I co z tego wynika dla mocno już wtedy ekonomicznie obecnych w Chinach Niemców?
Wreszcie jeden z głosów ostatnich lat. Książek o Chinach ukazuje się na niemieckim rynku dziesiątki – kiedyś autorka tego tekstu wróci do dokładniejszej analizy niektó®ych z nich Tymczasem zajrzyjmy do wydanej w 2022 publikacji Christiana Geinitza, wieloletniego redaktora ekonomicznego i korespondenta Frankfurter Allgemeine Zeitung. Książka „Chinas Griff nach dem Westen. Wie sich Peking in unsere Wirtschaft einkauft” (w nieco swobodnym tłumaczeniu oznacza to: Zachód w chińskim uścisku. Jak Chiny wkupują się w naszą gospodarkę”. Wytrawny dziennikarz opisuje ekspansję chińskiego, mocno wspieranego przez państwo kapitału w strategicznych i rozwojowych sektorach przede wszystkim niemieckiej gospodarki, stawia pytanie o realne podstawy tej „ekspansji na kredyt” ale też nie ukrywa, że nikt na szeroko pojętym zachodzie nie ma pomysłu jak na to wyzwanie odpowiedzieć. Przedstawiciel niemieckich elit nie mógł naturalnie nie skrytykować nieco chaotycznej strategii administracji Trumpa i pochwalić bardziej przewidywalnego Bidena. Opisuje również znaczenie ale i narracyjno-propagandowy charakter koncepcji „nowego jedwabnego szlaku”, wyraża nadzieję, że „sinizacji” globalnego systemu nie da się całkiem powstrzymać ale można „współtworzyć”… Jak i za jaką cenę? Książka fascynująca w opisach i bezradna jeśli chodzi o recepty. Potraktujmy to jako tło dylematów niemieckich polityków.
Niemcy nie nadążają, ale i korzystają
10 kwietnia Kiloński Instytut Gospodarki Światowej (IfW) opublikował rezultaty swoich badań nad skalą subwencji państwowych w CHRL dla rodzimego przemysłu, ze szczególnym uwzględnieniem elektroaut i zielonych energii. Zdaniem autorów analizy, subwencje przyznawane w Chinach są średnio od trzech do dziewięciu razy wyższe niż te przyznawane w innych państwach OECD, w tym w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech, a w sposób szczególny korzysta na nich koncern BYD, perła w koronie chińskiego przemysłu motoryzacyjnego. Cytowany przez IfW współautor raportu, Dirk Drohse wskazuje na pewien paradoks wiążący się z masowym dotowaniem chińskich koncernów przez Pekin: „Chińska polityka subwencjonowania od lat budzi kontrowersje i jest przedmiotem dyskusji: ponieważ przemysł europejski coraz częściej nie jest w stanie konkurować cenowo z tym chińskim. Tylko, że bez tych subwencji, część produktów niezbędnych Niemcom do transformacji energetycznej byłaby droższa i mniej dostępna”. Upraszczając: to, że Chiny mocno dotują swoje przedsiębiorstwa kosi konkurentów m.in. w sektorze elektromobilności i zielonych energii, czy to elektrowni wiatrowych, czy fotowoltaiki, ale z drugiej strony pozwala np. Niemcom na wdrożenie planu transformacji energetycznej dostarczając tańszej techniki do jej zrealizowania. Poza ogromnymi subwencjami, Pekin zapewnia też swoim firmom uprzywilejowany dostęp do krytycznych surowców, ale i technologii ( której transfer uprzednio wymuszono na zachodnich firmach uzależniając od tej przysługi dostep do swojego rynku) i w końcu – dostęp do zamówień publicznych, których zachodnim podmiotom pod różnymi pretekstami się odmawia w myśl obrobionej po chińsku zasady „China first”. To zresztą ukazuje wielopoziomową przewagę strategii chińskiej nad opartą na chybotliwym fundamencie przyjętej w ubiegłym roku ponadresortowo przez niemiecki rząd „Strategii wobec Chin” zakładającej w kontaktach z Chinami konieczność de-riscingu czyli minimalizowaniu ryzyka rozumianego jako zbytnie uzależnienie się gospodarki niemieckiej od Chin. Zresztą w dokumencie podkreślono ideę de-riscingu w opozycji do decouplingu, czyli tu: gospodarczego odseparowania się od Chin, o czym również świadczyła podróż Olafa Scholza do kraju środka. Dla Niemiec polityka względem Chin, co warto podkreślić – należy do części składowych tzw. „Odpowiedzialności Niemiec za świat i Europę” i w ramach samomonitorowania się rządu federalnego - istnieje oficjalna strona z wypisanymi celami rządu federalnego wraz z graficzną oceną zaawansowania w ich osiąganiu, a sprawa Chin podpada pod wspomnianą kategorię i wierząc grafice została oceniona jako cel już osiągnięty. Trudno powiedzieć jakie kryteria oceny przyjęto wydając ten werdykt, ale wracając do raportu IfW, jak i dość desperackich wysiłków kanclerza Scholza rozumianych jako obrona interesów niemieckiej [ i unijnej] gospodarki przed Chinami definiowanymi jednocześnie jako partner i rywal, obraca ten werdykt w absurd na papierze. Coś, co może poprawić humor spragnionych dobrych wieści, ale nie odpowiada faktycznej kondycji stosunków Berlina i Pekinu. Eksperci z Kilonii wyliczyli, że o ile w 2020 r koncern motoryzacyjny BYD otrzymał od rządu CHRL 220 mln euro subwencji, to już w roku 2022 było to 2,1 mld euro. Poza tym przy zakupie elektroauta BYD otrzymuje się wysoką premię za nabycie pojazdu, nierporównywalną z tym, co można otrzymać decydując się na auto innej marki. Niemcy znieśli tymczasem w ramach cięc budżetowych premię za zakup elektryków, co wg. ADAC odbiło się na udziale e-aut w rynku. Zresztą nie bez przyczyny trzy tygodnie temu „Spiegel” opatrzył swoje wydanie wywróconym do góry kołami elektrykiem z podpisem „elekto-szok”. Niemcy, mistrz którego naśladowały Chiny, któremu zazdroszczono Volkswagena, dziś patrzą na Chiny z mieszanką podziwu i poczucia straty.
Co się tyczy subwencjonowaniu infrastruktury elektrowni wiatrowych, raport IfW wymienia dwie firmy chińskie, które wyjątkowo skorzystały na wsparciu państwa. Jedna z nich to Mingyang, której w 2020 r przyznano 20 mln euro, a już w 2022 – 52 mln euro. W podsumowaniu analitycy raportu założyli, że aktualna makroekonomiczna słabość Chin przy ich relatywnej sile w sektorze zielonych energii, ale i buzujących napięciach na linii Pekin-Warszyngton – czyli te trzy faktory – mogą przyczynić się do powodzenia wizyty kanclerza Scholza w Chinach i posłużą przygotowaniu odpowiedniego gruntu do negocjacji między Pekinem a Brukselą w sprawie subwencjonowania rynku elektroaut. Pytanie, czy analitycy przyjęli nazbyt optymistyczne założenia, czy też niemiecka delegacja poległa na odcinku komunikacyjnym. Tak czy inaczej, Chińczycy w końcu poznają smak niemieckich jabłek, a przyjmując, że średnio jeden Niemiec zjada rocznie 17 kilogramów jabłek, przeszczepienie tego zachowania konsumenckiego na Chiny mogłoby jakoś zrekompensować Berlinowi straty na innych odcinkach.