Waldemar Krysiak: Niemiecki podręcznik uczy dzieci powątpiewania we własną płeć

Kto krytykuje tęczową lewicę, ten spotyka się z czystą nienawiścią „postępowych aktywistów”. Nienawiść ta nakierowana jest na osoby mówiące rzeczy oczywiste, które jeszcze kilka lat temu nie wzbudziłyby żadnych kontrowersji. Ostatecznie, nawet jeżeli istniały w przeszłości ruchy queerowe i ideologia gender, to te zjawiska dopiero w ostatnich latach nabrały maniakalnego rozpędu. Obecnie już przypominanie o tym, że w naszym gatunku istnieją tylko dwie płcie, jest uważane za „fobię”, a nazywanie transseksualistów ich pierwotnym imieniem – za przemoc. W najbliższym nawet czasie polska lewica ma zamiar złożyć do sejmu projekt ustawy, która karać ma właśnie za „transfobię”.
Polska nie jest też żadnym wyjątkiem: to wszystko przychodzi do nas tylko z opóźnieniem z Zachodu, gdzie sprawy mają się o wiele gorzej. Za Odrą już dawno penalizuje się tzn. „mowę nienawiści”, a teraz niemiecki rząd wziął się jeszcze intensywniej za promowanie zaburzeń płciowych. Nowa książka polecana w niemieckich szkołach twierdzi, że już dzieci mogą być transseksualistami, a płci jest nie para, a wiele więcej. Szwajcarzy natomiast mierzą się z innym problemem: tam jedna z klinik tak ochoczo „zmieniała płeć” nieletnim, że rodzice pokrzywdzonych domagają się od władz śledztwa.
Czytaj również: Brytyjskie media: „Donald Tusk wysłał policję za dziennikarzami”
Niemieckie media zachwycone tunelem w Świnoujściu
Trans dzieci
„Alles Divers”, "Wszystko różnorodnie! Edukacja seksualna i edukacja demokratyczna", to podręcznik, który ma rzekomo na celu przybliżenie dzieciom w szkołach podstawowych wiedzy z języka niemieckiego, wiedzy o środowisku, religii i biologii. Autorkami książki są Ursula i Ingeborg Rosen. Ursula od lat promuje „różnorodność płciową” wśród dzieci, a Ingeborg jest nauczycielką szkoły specjalnej, skupiającą się na wspomaganiu rozwoju mowy. Podręcznik ich autorstwa jest polecanym materiałem edukacyjnym na "Portalu Tęczowym" i oficjalnej stronie informacyjnej niemieckiego Ministerstwa Rodziny, które szczególnie od czasu, gdy do rządu trafili Zieloni, stara się być „inkluzywne”, tęczowe.
W podręczniku dla dzieci znajdziemy najpierw schematyczne obrazki ludzkiego działa, a pod nim opisy ludzkich organów: „Tu jest łechtaczka, srom i pochwa. Tu jest penis i moszna. Tu jest penis i srom”. Książka nie poprzestaje jednak na opisie ludzkiej biologii: razem z faktami ze świata natury do materiałów przedziera się ideologia gender. „Interpłciowe dzieci posiadają narządy płciowe, które nie są jednoznacznie męskie ani żeńskie. Interpłciowe dzieci mogą identyfikować się jako interpłciowe, lub jako dziewczynka czy chłopiec. Transseksualne dzieci posiadają jednoznacznie męskie lub jednoznacznie żeńskie narządy płciowe. Jednak dziewczynka identyfikuje się jako chłopiec, a chłopiec identyfikuje się jako dziewczynka” - czytamy w książce.
Oprócz tego podręcznik zachęca dzieci do powątpiewania w biologiczną płeć, wprowadzając obok niej „płeć odczuwaną”. Uczniowie mają nanosić do tabelek różne określenia, które pasują rzekomo do transseksualistów. Jeżeli ktoś myśli, że jest innej płci, to faktycznie innej płci jest – tego dowiadują się dzieci z materiałów.
Zamęt w głowie dziecka
Tak przedstawiona sytuacja zataja ważne informacje: interseksualizm czy interpłciowość nie mają żadnego związku z transseksualizmem. Te pierwsze określenia nie są nawet jedną, spójną kategorią, a terminem zbiorczym na różne zaburzenia rozwojowe.
Interpłciowość nie oznacza bowiem istnienia żadnej trzeciej płci — jak sugeruje podręcznik — lecz defekty genetyczne prowadzące do nieprawidłowego rozwoju zarodka w łonie matki. Ogólnie istnieje ponad 40 wariantów interpłciowości. Niektóre mogą wywoływać zaburzenia hormonalne, inne sprawiają, że człowiek rodzi się ze szczątkowymi narządami (zawsze dysfunkcyjnymi) płci przeciwnej.
Osoby cierpiące na takie zaburzenia wpasowują się w kategorie płci żeńskiej i męskiej, tylko zwyczajnie jest to w ich przypadku trudniejsze. „Interpłciowi” rodzą się z zdeformowanymi lub niedorozwiniętymi organami, a brakujące hormony mogą poważnie hamować rozwój fizyczny i psychiczny. Ich abnormalne wytwarzanie negatywnie wpływa np. na rozwój mowy, inteligencję i budowę ciała. Pewne formy interpłciowości mogą nawet kończyć się kalectwem w pierwszych latach życia.
To, że czasami ludzie rodzą się z aberracjami chromosomalnymi, nie jest jednak dowodem na to, że transseksualista przebrany w sukienkę i nakładający na usta szminkę naprawdę jest kobietą, bo tak mówi. Ludzie czasem mają też więcej chromosomów płciowych (np. XXX), ale nie ma to żadnego związku z ruchem trans. Transseksualiści bowiem mają normalne kariotypy XY/XX. Problemy transseksualistów zaczynają się w ich umyśle, a nie w ich chromosomach. Tego jednak dziecko w niemieckiej szkole się nie dowie, bo to pewnie byłoby „transfobiczne”.
Klinika z Zurychu
Tak, jak Polska nie jest wyjątkiem, jeżeli chodzi o promocję ideologii gender, tak wyjątkiem nie są też nasi sąsiedzi za Odrą. Wszystkie kraje niemieckojęzyczne podobnie promują „różnorodność płciową” wśród nieletnich. Jak pokazują doniesienia ze Szwajcarii, ta promocja zbiera właśnie swoje żniwo.
W Zurychu grupa rodziców oskarżyła w ostatnich dniach lokalną klinikę (Klinik für Kinder- und Jugendpsychiatrie und Psychotherapie) o transowanie ich własnych dzieci, które w klinice były pacjentami. Większość rodziców pozostaje anonimowa, bo boją się, że sprawa może negatywnie wpłynąć na ich relacje z potomstwem. Niektórzy boją się nagonki za krytykowanie tego, co stało się z ich pociechami. Sprawa jest jednak na tyle poważna, że będzie śledztwo. Zewnętrzne, niezależne, takie, na które wpływu nie mają pracownicy kliniki.
Rodzice stawiają ekspertom mocne zarzuty. Według opiekunów, hormony i ich blokery polecano dzieciom już na pierwszej wizycie. Dzieci miały też być poddane transowaniu bez wiedzy lub wbrew woli opiekunów. Jedna z matek opowiedziała mediom:
„Nikt mnie nie pytał, jakie moje dziecko było jako dziecko. A na moje pytania nie zostały właściwie udzielone odpowiedzi”. - skarżyła się kobieta. Z drugiej strony matka usłyszała, że od razu można rozpocząć terapię hormonalną jej potomstwa. „Nie takie było moje oczekiwanie. Myślałam, że porozmawiamy na ten temat, wszystko wyjaśnimy i jakoś znajdziemy wspólną drogę”. Kobieta nie zgodziła się na to, by jej dziecko przyjmowało hormony. Po jakimś czasie też zaburzenie identyfikacji płciowej u dziecka minęło: już nie uważa, że jest transseksualne. Gdyby przyjęło hormony, szkoda byłaby pewnie nieodwracalna.
Również same blokery hormonów, przedstawiane często przez tęczowych aktywistów jako nieszkodliwe, w rzeczywistości mogą trwale uszkadzać ciało. Jak pokazały badania amerykańskiej Food and Drug Administration, zajmującej się żywnością i lekami, blokery hormonów mogą wywoływać ślepotę i obrzęk mózgu. U innych ssaków – jak pokazały wcześniejsze badania różnych naukowców – blokery pozostawiają trwały ślad na układzie nerwowym. Przyjmujące je ssaki były zdezorientowane w terenie.
Samoidentyfikacja, samookaleczenie
W przypadku szwajcarskiej kliniki krytyka pochodzi także od samych ofiar chemicznego okaleczania. Jedną z nich jest 18-letni obecnie chłopak, który trafił do kliniki w wieku 15 lat. Już podczas pierwszej wizyty (!) powiedziano mu, że powinien brać blokery dojrzewania i zamrażać swoje nasienie. Jeżeli później zdecydował się na kastrację, jego DNA nadał mogłoby być wykorzystane in vitro do spłodzenia potomstwa. On byłby wtedy i ojcem, i „trans matką”.
Niedługo po pierwszych poradach chłopcu blokery przepisano. Transowanie jednak dziecku tylko zaszkodziło. Nastolatek popadł w depresję, a gęstość jego kości niebezpiecznie spadła – uszkodzenia w szkielecie to typowy skutek uboczny tzn. „tranzycji”. „Stawałem się coraz bardziej chory” - opowiada teraz pokrzywdzony. Chłopiec na szczęście przerwał leczenie.
Śledztwo w sprawie transowania dzieci dopiero się w Zurychu odbędzie, jednak już 15 stycznia część rodziców spotkała się już z przedstawicielami szpitala. Dyrekcja Zdrowia Kantonu Zurych informuje, że oskarżenia rodziców są traktowane poważnie, i podejmowane są dalsze próby wyjaśnienia skandalu.