ROZPACZ HITLERA CZYLI JAK NIEMIECKI GOLIAT WZIĄŁ BATY OD SZWAJCARSKIEGO DAWIDA
Przed tygodniem pisałem, że futbol to także międzynarodowa rywalizacja polityczna z "podtekstami" ("Piłka nożna to często więcej niż futbol. Dobrze wie o tym David Beckham..." z 6.11. 2023). Spodobał się. No, to dziś mała kontynuacja. Przeczytacie o sprawie zupełnie nieznanej: o piłkarskiej rywalizacji wielkich Niemiec Hitlera z małą neutralną Szwajcarią. Stephen O P. Halbrook w książce "Szwajcaria i naziści. Jak alpejska republika przerwała w cieniu III Rzeszy" opisuje nie tylko filmy o średniowiecznej historii ojczyzny Wilhelma Tella (tego, co strzelał z łuku do jabłka umieszczonego na głowie własnego syna - i na szczęście trafił w owoc, a nie pierworodnego) ale też mecze futbolowe w latach 1930 - i 1940-ch. Cóż, budziły one szwajcarski patriotyzm i dumę narodową w kontrze do niemieckiego imperializmu.
Szczególne znaczenie miały dwa spotkania Niemcy-Szwajcaria. Pierwsze rozegrano na Mundialu we Francji rok przed wybuchem II wojny światowej. Nasi zachodni sąsiedzi byli absolutnym faworytem. Po 1933 roku czyli dojściu Hitlera do władzy niemiecki aparat państwowy zaczął na potęgę inwestować w sport, a szczególnie w piłkę. Niemcy doszlusowali do ściślej czołówki światowej i byli wymieniani jako jedni z głównych kandydatów do złota. Adolf Hitler i Benito Mussolini - "Duce", przywódca faszystowskich Włoch nie ukrywali swojego marzenia: oto w finale futbolowych mistrzostwa świata w Paryżu w 1938 roku spotkać się miało dwóch narodowo-socjalistycznych sojuszników z "Osi" Berlin-Rzym-Tokio i taki włosko -niemiecki finał miał być potwierdzeniem, że przyszłość świata należy do brunatnego totalitaryzmu. Taki finał wydawał się bardzo prawdopodobny, bo przecież Italia broniła tytułu mistrza globu (i jak się później okazało: obroniła).
Pierwszy mecz na tej piłkarsko-propagandowej drodze po złoto Niemcy rozgrywały właśnie ze Szwajcarią. Nie było wtedy, jak teraz grup z czteroma zespołami i pierwsze spotkanie było na zasadzie "wóz albo przewóz". Tak samo Polska grała wtedy w Strasburgu (w którym spędzam od lat kilka - a czasem więcej - dni w miesiącu) z Brazylią w meczu "o wszystko". Ten mecz Biało-Czerwonych przeszedł do legendy naszej piłki: po dogrywce ulegliśmy 5-6 (!), po 90 minutach było 4-4, od pewnego momentu brazylijski napastnik Leonidas miał grać ...na bosaka, a nasz Ernest Wilimowski strzelił aż trzy gole! Natomiast Szwajcaria postawiła się Niemcom i zremisowała, mimo dogrywki, 1-1. Wtedy nie było jeszcze decydującej o wyniku w wypadku remisu serii rzutów karnych - i musiał odbyć się dodatkowy mecz. W nim Niemcy wciąż były faworytem. I wtedy wydarzyła się największą sensacja francuskiego Mundialu: Helweci rozgromili Teutonów 4-1 i niemiecki "Wunderteam" musiał w niesławie wracać do domu.
Trzy lata później, w kwietniu 1941 roku Niemcy wygrywali wszystko na arenie wojennej, ale na arenie piłkarskiej przegrali ze Szwajcarią ponownie (1-2). Dla Helwetów ten mecz był czymś więcej niż sport...
*tekst ukazał się w „Polska Times” (13.11.2023)