Iberyjski kocioł: Hiszpania płonie. Upadek Socjalistycznego premiera Portugalii

António Costa uśmiecha się zawsze, nie tylko w blasku fleszy. Bez względu na to, czy rozmawia z Olafem Scholzem, czy ze starszą sprzedawczynią w lizbońskim sklepiku spożywczym. Spacerując po ulicach Lizbony, nikomu nie odmawia krótkiej rozmowy. Wyborcy to sobie cenili, mimo że pod przykrywką ich zadowolenia pogłębiały się gospodarczy bezład i ogólna niemożność.
Nie będzie miliardów z KPO? Niemieckie media: „Droga jest bardzo skomplikowana”
Siewcy kłopotów
António Costa rządził Portugalią od 2015 r. Na początku jego wyborcy z trudem ukrywali rozczarowanie, że 62-letni lider Partii Socjalistycznej (PS) stanie na czele chwiejnego rządu mniejszościowego. Martwili się, że gabinet uzależniony od niepewnych porozumień ze skrajnymi komunistami prędzej czy później ulegnie erozji. Cicha koalicja z ultralewicowymi buntownikami, postrzeganymi wcześniej w Pałacu São Bento jako siewcy kłopotów, przetrwała całą kadencję, a Costa wygrywał kolejne elekcje w cuglach. Podczas gdy w Hiszpanii sytuacja wewnątrzpolityczna jest więc od lat wysoce niestabilna i co rusz rozpisuje się nowe wybory, nad Tagiem zapanował na kilka lat względny spokój. Teraz Portugalia dotrzymuje sąsiadom kroku – w marcu 2024 r. odbędą się przedterminowe wybory parlamentarne.
Z drugiej strony trudno mówić o „względnym spokoju”. Gdy António Costa osiem lat temu przejmował władzę, protesty mieszkańców Portugalii przypominały zachowanie Greków w najgorętszej fazie kryzysu strefy euro. Warunki podyktowane przez Europejski Bank Centralny, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Komisję Europejską były surowe i zmusiły wielu Portugalczyków do dotkliwych wyrzeczeń. Jednocześnie jednak zapewniły państwu kredyt w wysokości 78 mld euro, który miał podreperować krajową gospodarkę. W przeciwieństwie do greckiej Syrizy portugalskiemu rządowi udało się złagodzić skutki uboczne narzuconej przez UE polityki oszczędnościowej i zadbać o wzrost gospodarczy, przy równoczesnym przestrzeganiu kryteriów paktu stabilizacyjnego.
„Pragmatyczny socjalista”
Przez partyjnych kolegów António Costa nazywany jest „pragmatycznym socjalistą”, choć wcześniej nie stronił od skrajności. Urodził się w Lizbonie. Miał niespełna 14 lat, gdy w 1975 roku, rok po rewolucji goździków kładącej kres dyktaturze tzw. Nowego Państwa, proklamowanego w 1933 r. przez Antónia de Oliveirę Salazara, wstępował do przybudówki młodzieżowej PS. Ustępujący premier jest synem znanego portugalskiego pisarza Orlanda da Costy, pochodzącego z Goa, stanu na zachodnim wybrzeżu Półwyspu Indyjskiego, portugalskiej kolonii od roku 1510 do 1961.
Ojciec premiera był aktywnym komunistą, matka zaś dziennikarką i pierwszą kobietą w Portugalii, która kierowała związkiem zawodowym. W latach 80. António Costa studiował prawo na Uniwersytecie Lizbońskim, kierując jednocześnie organizacją studencką o wyraźnym zabarwieniu socjalistycznym. Po studiach i odbyciu stażu w biurze późniejszego prezydenta z ramienia PS Jorge Sampaia Costa pracował jako adwokat. Ze stolicą Portugalii związany był od początku kariery politycznej - najpierw jako członek rady miejskiej, a następnie m.in. jako lider frakcji deputowanych PS w Zgromadzeniu Republiki, szef resortu sprawiedliwości w rządzie Antónia Guterreza, minister spraw wewnętrznych w gabinecie José Sócratesa i wreszcie burmistrz Lizbony w latach 2007-2014.
To właśnie w roli włodarza miasta „na siedmiu wzgórzach” Costa wykazał szczególną zdolność do zawierania kompromisów z komunistami, co znacznie ułatwiło mu pójście po kolejne dwa zwycięstwa w wyborach do lizbońskiego ratusza. Z fotela burmistrza stolicy zrezygnował w 2015 r., aby skoncentrować się na kampanii przed wyborami parlamentarnymi. Swojemu miastu pozostał wierny do dziś - biuro prezesa Rady Ministrów mieści się w Małym Pałacyku św. Benedykta w samym sercu stolicy. Z Lizboną Costa rozstał się zaledwie na kilka miesięcy (2004-2005), kiedy sprawował mandat posła do Parlamentu Europejskiego, będąc zarazem jednym z wiceprzewodniczących PE.
Zawsze prowadził dobrze wyreżyserowane kampanie, umiejętnie budując wizerunek polityka, który wyciąga rękę do ludu. Uśmiech nie schodził mu z twarzy nawet wtedy, gdy odpowiadał na liczne pytania rodaków, nadal zirytowanych brakiem sukcesów rządu i mówiących nieodmiennie o tych samych problemach – przeludnionych szkołach, kiepskiej infrastrukturze, długich kolejkach przed gabinetami lekarskimi i skorumpowanym sądownictwie.
Kurs stabilizacyjny
Konserwatywni „obrońcy wsi” do dziś mu zarzucają, że jego rządy tylko przyśpieszyły destrukcję chylącego się ku upadkowi państwa. Mimo licznych skandali w jego ugrupowaniu Costa trwa w niezłomnej wierze w to, że w ostatnich latach udało mu się coś osiągnąć. Może ma nawet rację, ale poprawa sytuacji w Portugalii pod jego rządami dotyczy raczej okresu przedpandemicznego. W 2015 r. stopa bezrobocia wynosiła ok. 12 proc., do września 2019 r. zmniejszyła się prawie o połowę. To był najlepszy wynik od ponad dwóch dekad. Architektura starej Lizbony już zawsze zachwycała odwiedzających, ale w ostatnich latach stolica Portugalii pretenduje też do miana metropolii innowacji, w której jak grzyby po deszczu wyrastają start-upy przedsiębiorców z całego świata.
Twarzą ożywienia krajowej gospodarki i silnym ogniwem w rządzie PS był Mário Centeno, ekonomista z Uniwersytetu Harvarda i szef portugalskiego banku centralnego, a także były minister finansów w rządzie Costy. Centeno utrzymał kurs stabilizacyjny poprzedników, zdobywając się jednak na ustępstwa wobec socjalistów. Podwyższył więc m.in. renty, płacę minimalną oraz wynagrodzenia w sektorze publicznym, jednocześnie jednak skutecznie redukując biurokrację. Dług publiczny Portugalii jest co prawda nadal ogromny, ale agencje ratingowe z roku na rok wydają coraz lepsze oceny. Tuz chadecji Wolfgang Schäuble zażartował wówczas, że portugalski ekonomista jest „Cristianem Ronaldem strefy euro”.
Afera korupcyjna
Do niedawna Centeno należał do najbardziej zaufanych doradców premiera. Czy on też odpowiada za ostatnią aferę korupcyjną w rządzie? W sumie zatrzymanych zostało pięć osób, w tym szef gabinetu premiera Vítor Escária i biznesmen Diogo Lacerda Machado. Pozostałe trzy zatrzymane osoby to politycy rządzącej Partii Socjalistycznej, np. burmistrz nadmorskiego miasta Sines w Algarve Nuno Mascarenhas.
Chodzi głównie o kwestię koncesji na wydobycie na północy Portugalii niezbędnych do produkcji wielu urządzeń elektronicznych i baterii litu oraz o produkcję zielonego wodoru w Sines. Pikanterii sprawie nadaje fakt, że w obu przypadkach chodzi nie tylko o rządowe wsparcie, lecz również o fundusze europejskie, gdyż obie inwestycje wpisują się w unijny pakiet „Fit for 55”. Cała sprawa może więc mieć nie tylko portugalski, ale również europejski wymiar. Prezydent Portugalii Marcelo Rebelo de Sousa długo zamykał oczy na grzechy Costy, ale w ostatnich dniach ugiął się pod naciskiem konserwatystów i centroprawicy, która wezwała go do rozpisania nowych wyborów.
Polityka migracyjna
Co ciekawe, winą za obecny kryzys instytucjonalny w Unii Europejskiej Costa obarczał w przeszłości głównie państwa Grupy Wyszehradzkiej oraz byłego już wicepremiera włoskiego rządu Matteo Salviniego. Jego rząd wyrażał także diametralnie inne zdanie w kwestii polityki migracyjnej niż Warszawa, Budapeszt i Rzym, ściągając na siebie gromy ze strony wielu rodaków. Costa wielokrotnie zaznaczał, że zamierza uelastycznić przepisy regulujące przyjmowanie imigrantów, aby zapobiec spadkowi liczby mieszkańców Portugalii w wieku produkcyjnym.
Potrzebujemy napływu 75 tys. imigrantów rocznie, aby powstrzymać spadek zarówno ludności w ogóle, jak i ludności aktywnej zawodowo. Bez imigrantów liczba osób pracujących zmniejszy się do 2060 r. o ok. 40 proc., podczas gdy liczba mieszkańców w wieku emerytalnym wzrośnie o ok. 38 proc.
– przekonywał na łamach portugalskiego tygodnika „Expresso”.
Potem utrzymywał, że chodziło mu głównie o migrantów z Nepalu, Indonezji, Chin i Brazylii, zatrudnionych przede wszystkim w portugalskim rolnictwie. Nie ukrywał też nigdy, że zamierza też poluzować regulacje dla cudzoziemców, którzy zakładaliby nad Tagiem własne firmy wymagające znajomości zaawansowanych technologii, i dla zagranicznych studentów podejmujących naukę bądź pracę na portugalskich uczelniach. I mimo że strategia demograficzna rządu PS od początku spotykała się z dezaprobatą konserwatystów, Portugalia od wielu lat przyjmuje również coraz więcej imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki.
Ostatnie lata pokazały, że Costa wprawdzie potrafił zjednoczyć ultralewicowe ugrupowania, które poróżniły się po rewolucji goździków, ale z drugiej strony rozzłościł tym samym swój żelazny elektorat. Na ulice Lizbony, Porto i Faro w dalszym ciągu wychodzą nauczyciele, lekarze i pielęgniarze, domagający się lepszych wynagrodzeń i warunków pracy. Prawicowa opozycja okrzyknęła premiera „niereformowalnym łamistrajkiem”. Costa nie za bardzo się tym przejmował, kierując się widocznie przeświadczeniem, że będzie rządził wiecznie.
Cóż, pomylił się.