Branża IT uchodziła za ziemię obiecaną. Teraz to eldorado, w którym straszy

Branża IT uchodziła dotąd za ziemię obiecaną – miejsce wysokich zarobków, swobody i prestiżu. Dziś jednak bardziej przypomina dom strachów niż krainę szczęśliwości. To właśnie tutaj rozkwitają nowe formy wyzysku, a szeregowy pracownik coraz częściej czuje się jak na polu minowym.
Komputer, programowanie, zdjęcie podglądowe Branża IT uchodziła za ziemię obiecaną. Teraz to eldorado, w którym straszy
Komputer, programowanie, zdjęcie podglądowe / Unsplash

Co musisz wiedzieć?

  • Jeszcze niedawno branża IT uchodziła za ciekawe miejsce pracy z wysokimi zarobkami, swobodą i prestiżem.
  • Wielu pracodawców w IT otwarcie wyznaje liberalno-lewicowe wartości.
  • Perspektywy uzwiązkowienia branży IT są dziś w Polsce realniejsze niż jeszcze kilka lat temu.

 

Jeszcze kilka lat temu samo wspomnienie o związkach zawodowych w IT wywołałoby salwę śmiechu albo podejrzenie o brak elementarnego rozeznania w realiach tej branży. Dziś sytuacja wygląda inaczej. Wiele się zmieniło – przede wszystkim zniknęło złudzenie, że dobrze płatna praca zawsze oznacza dobre traktowanie. Okazało się, że w IT także są równi i równiejsi, a wyzysk przybrał nowe, bardziej subtelne formy. Przyjrzyjmy się więc warunkom pracy w tej branży oczami samych pracowników.

 

Wyzysk moralny

Wielu pracodawców w IT otwarcie wyznaje liberalno-lewicowe wartości – i nie zostawia ich za drzwiami biura. Przeciwnie: promuje je aktywnie, nierzadko z pomocą dużych instytucji międzynarodowych, takich jak ONZ czy Unia Europejska. Przykład? Wskaźniki ESG (Environmental, Social, Governance), które firmy muszą uwzględniać, jeśli chcą zachować konkurencyjność i dostęp do finansowania. Kojarzone są z ochroną środowiska i walką z nierównościami, ale w praktyce oznaczają również promocję ideologii, które część pracowników odbiera jako sprzeczne z własnym systemem wartości. Warsztaty „antydyskryminacyjne”, obowiązkowe szkolenia DEI (Diversity, Equity, Inclusion), „akcje afirmacyjne”... w dużych firmach IT tego typu inicjatywy nie są dodatkiem, lecz niepisanym obowiązkiem. Wszystko to pod płaszczykiem równości i moralnego biznesu; w praktyce oznacza jednak promocję stylu życia i światopoglądu, które dla wielu są kontrowersyjne, jeśli nie wprost sprzeczne z ich przekonaniami religijnymi czy etycznymi.

Najbardziej problematyczne nie jest jednak samo istnienie tych działań, ale przymus uczestnictwa. Nierzadko od pracownika oczekuje się nie tylko biernej obecności, ale wręcz aktywnego zaangażowania w inicjatywy, które stoją w sprzeczności z jego sumieniem. I nie mówimy tu o teoretycznych dylematach, ale o realnych konsekwencjach: kto się wychyli, ryzykuje łatkę „problematycznego”, zablokowanie awansu, a w skrajnych przypadkach – po prostu utratę pracy. Warto przy tym pamiętać, że większość pracowników IT działa na zasadzie kontraktu B2B. Pracodawca nie musi więc tłumaczyć się z decyzji o zakończeniu współpracy – a to oznacza, że presja konformizmu jest silniejsza. Zwłaszcza gdy na karku ma się kredyt, a rynek pracy wcale nie jest tak łaskawy, jak głosi legenda.

Branżę IT od innych zawodów odróżnia nie tylko technologia, ale i wyjątkowa czujność wobec wszelkich przejawów „nieprawomyślności”. W wielu firmach standardem staje się wykrywanie poglądowych odchyleń za pomocą zaawansowanych narzędzi – od monitorowania bieżącej aktywności w sieci po przeczesywanie cyfrowych śladów z przeszłości. Nic dziwnego, że pracownicy IT rzadko rozmawiają z mediami pod nazwiskiem. Powszechny jest lęk przed ujawnieniem sceptycznych wobec „woke” przekonań. Rzadko zakładają konta w mediach społecznościowych, jeszcze rzadziej lajkują treści niezgodne z dominującą narracją. To, co w innych branżach uchodzi za marginalne, tutaj może kosztować reputację, kontrakt, a w skrajnych przypadkach – karierę. Codzienna obecność w social mediach traktowana jest z niemal religijną powagą. Każdy ruch, komentarz czy brak „tęczowej” reakcji może przyciągnąć uwagę „Pawlika Morozowa z biurka obok” – czujnego współpracownika, który nigdy nie śpi. W takiej atmosferze ludzie nie tylko milkną. Uczą się także udawać, by nie wzbudzać podejrzeń. Z czasem prowadzi to do wypalenia, znieczulenia sumienia i utraty szacunku do samego siebie.Niektórzy odreagowują ten przymus konformizmu, skręcając gwałtownie w stronę radykalnych środowisk antymainstreamowej prawicy. Niekiedy tak radykalnych, że sprzeciw wobec „głównego nurtu” staje się dla nich wartością samą w sobie – niezależnie od tego, jak oderwane od rzeczywistości są głoszone przez nie tezy.

Rosnące napięcie wokół ograniczania wolności poglądów konserwatywnych i liberalno-konserwatywnych doprowadziło w Stanach Zjednoczonych do powstania swoistego „biznesowego ruchu oporu”. Na jego czele stanęli m.in. Elon Musk i Tim Buckley, były prezes funduszu Vanguard. Z czasem liderem stał się Robby Starbuck – były producent klipów muzycznych, któremu konserwatywne poglądy zamknęły drogę do kariery w Hollywood. Ich aktywizm przeciwko przymusowej ideologizacji biznesu pokazał, że problem nie jest marginalny – a poczucie krzywdy sięga głęboko. Efekty zaczynają być widoczne. – W kwestiach światopoglądowych zrobiła się lekka odwilż – mówi pracownik IT, prosząc o anonimowość. – Ale wciąż nie na tyle, bym mógł swobodnie pisać o swoich przekonaniach w internecie – dodaje po chwili. 

Punktem zwrotnym okazała się nie wygrana Trumpa, ale wcześniejsze działania Elona Muska na przejętym Twitterze (dziś X). To właśnie tam udało mu się przełamać monopol lewicy obyczajowej w sferze cyfrowej – i znormalizować śmianie się z woke’u. Skutkiem było nie tylko przejście części progresywistów na platformę Bluesky, ale też psychologiczne przełamanie tabu. Coś, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia, dziś staje się możliwe – cicha krytyka radykałów z lewej strony nie wywołuje już automatycznego ostracyzmu. Jak widać, coś się ruszyło. Ale strach – przynajmniej na razie – pozostał.

 

Rezerwowa armia nerdów

Do wszechobecnego lęku przed „nieprawomyślnością” dochodzi dziś w branży IT także strach czysto ekonomiczny. Jeszcze niedawno informatyk mógł czuć się niemal jak pan rynku – wybierać z ofert, dyktować warunki, żyć na poziomie nieosiągalnym dla przedstawicieli innych zawodów. Dziś ten obraz traci realność. – Czasy, gdy programiści mogli stawiać warunki pracodawcom, już minęły – mówi bez entuzjazmu jeden z nich. Skończyła się era rynku pracownika. Przeminęła moda na to, by każda firma miała rozbudowany dział IT i własną aplikację – bo „inaczej nie będzie traktowana poważnie”. Symbolem tego przełomu był precedens Elona Muska, który po przejęciu Twittera zwolnił około 80% załogi. Platforma jednak wciąż działała. Ten prosty fakt dał do myślenia wielu właścicielom firm: może nie potrzebujemy aż tylu ludzi? Zaczęły się cięcia. A z nimi – lęk. Powtarzane są anegdoty o byłych informatykach, którzy jeszcze niedawno zarabiali krocie, a dziś smażą frytki. Oczywiście dotyczy to głównie tych, których kompetencje są relatywnie łatwe do zastąpienia. 

Jednak nawet bardziej zaawansowani specjaliści nie czują się bezpiecznie. Nad branżą zawisło widmo sztucznej inteligencji. Choć na razie nie doszło do masowych „czystek”, panuje przekonanie, że kolejna generacja AI może już realnie zagrozić nawet części dobrze opłacanych stanowisk – mimo uspokajających analogii do wynalezienia samochodu czy pierwszych maszyn tkackich. Tu chodzi o coś więcej: o możliwość zastąpienia myślenia. Niepokój nie ogranicza się jednak tylko do ryzyka utraty pracy. Nawet ci, którzy zarabiają dobrze i mają unikalne kompetencje, często funkcjonują na granicy wypalenia. Rezygnują z życia prywatnego, zdrowia, odpoczynku – z wszystkiego, co zagraża deadline’owi. Anonimowy pracownik branży gier komputerowych przywołuje sytuację z późnego etapu projektu, gdy menedżerowie sugerowali, by... spać pod biurkiem. Dosłownie. Powrót do domu uznawano za stratę czasu. Wielu się na to godziło – bo przecież „tak dobrze płatna praca wymaga poświęceń”.

Ten sposób myślenia zaczyna się jednak zmieniać. W Stanach Zjednoczonych powstają związki zawodowe w branży IT – zjawisko jeszcze kilka lat temu niemal nie do pomyślenia. Powodem są rosnące frustracje: niepewność zatrudnienia, nadgodziny, brak przejrzystości wynagrodzeń, nieetyczne praktyki pracodawców. W Polsce ten trend jest jeszcze niewidoczny – wciąż dominuje przekonanie, że „elastyczność pracy i zatrudnienia” są naturalną częścią IT. Ale to może się zmienić, jeśli impuls przyjdzie z Zachodu. Jednym z przykładów jest organizacja Game Workers Unite, działająca w ramach Independent Workers Union of Great Britain, obecna również w USA. Walczy z takimi problemami jak crunch (czyli ekstremalne nadgodziny) czy niepewne kontrakty. Jej działalność budzi oczywisty niepokój gigantów branży, które stosują wobec pracowników o związkowych aspiracjach rozmaite środki „profilaktyczne” – od kampanii PR po zwolnienia. Do tego dochodzą bardziej subtelne techniki rozmywania granicy między życiem prywatnym a zawodowym. Wprowadzane są „grywalizacje”, konkursy, systemy punktowe – wszystko, co utrwala zależność pracownika od korporacyjnej „kultury” i osłabia jego zdolność do stawiania granic. Jak widać – batalia trwa.

 

Co robić?

Perspektywy uzwiązkowienia branży IT są dziś w Polsce realniejsze niż jeszcze kilka lat temu. Po pierwsze, oznaki backlashu wobec progresywnej agendy kulturowej przełamały poczucie niemocy i bierności, które przez lata dominowało w tym środowisku. Po drugie, miejsce euforycznego przekonania, że „złapano wirtualnego boga za nogi”, coraz częściej zajmuje zwykła, egzystencjalna niepewność – o pracę, przyszłość, godność. Tym, czego jednak wyraźnie brakuje, jest rodzaj łącznika między dawną, polską tradycją związkową a nowym pokoleniem pracowników umysłowych, które wciąż myśli o swojej pracy raczej w kategoriach wolności i samorealizacji niż ochrony praw. W ich świadomości wciąż pokutują hasła w stylu „Sky is the limit”, a wszelkie rozmowy o związkach zawodowych zbyt często są automatycznie kojarzone z „lewactwem”, od którego trzeba uciekać. 
Paradoksalnie więc najbardziej narażeni na nadużycia są ci, którzy myślą o sobie jako o zwycięzcach wolnego rynku – ale nie mają narzędzi, by się na nim bronić. Zanim zaczną walczyć o swoje prawa, będą musieli najpierw pokonać coś trudniejszego niż opór pracodawców: własne stereotypy, liberalne złudzenia i międzypokoleniową barierę nieufności wobec wszelkiej formy wspólnotowego działania.


 

POLECANE
Paweł Łatuszka zaatakowany na UW. Zatrzymano sprawcę z ostatniej chwili
Paweł Łatuszka zaatakowany na UW. Zatrzymano sprawcę

W środę, podczas jubileuszu Studium Europy Wschodniej na Uniwersytecie Warszawskim, został zaatakowany Paweł Łatuszka.

Marta Lempart nakłamała nt. Ordo Iuris, ale sąd uznał, że nie musi płacić, bo jest za biedna gorące
Marta Lempart nakłamała nt. Ordo Iuris, ale sąd uznał, że nie musi płacić, bo jest za biedna

Wyrokiem z 1 lipca Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił powództwo Ordo Iuris przeciwko Marcie Lempart. Natomiast sąd nie uwzględnił wniosku aktywistki o obciążenie Instytutu grzywną za skierowanie pozwu, uznając, że roszczenie to jest całkowicie bezpodstawne.

Była gwiazda TVN zdradziła, że głosowała na Nawrockiego. To fighter z ostatniej chwili
Była gwiazda TVN zdradziła, że głosowała na Nawrockiego. "To fighter"

Były gwiazdor stacji TVN Filip Chajzer zaskoczył w środę swoich fanów i wyznał, że jest sympatykiem Karola Nawrockiego. "Tyle hejtu i szamba przyjąć na klatę przez 24/h trzeba umieć. To jest fighter" – podkreślił.

Polityka „Herzlich Willkommen” – sierota po Merkel i Tusku tylko u nas
Polityka „Herzlich Willkommen” – sierota po Merkel i Tusku

Polityka otwartych drzwi, czyli ideologiczny parawan, pod którym Europa zafundowała sobie kryzys migracyjny, pozostaje do dziś sierotą. Wszyscy wiemy, gdzie się narodziła – w Berlinie, w przemówieniach Angeli Merkel, która w 2015 roku rozpostarła ramiona, wypowiadając słynne Herzlich Willkommen.

Kłopoty członków Ruchu Obrony Granic. Jest reakcja prokuratury z ostatniej chwili
Kłopoty członków Ruchu Obrony Granic. Jest reakcja prokuratury

Prokuratura wszczęła postępowania wobec członków patroli obywatelskich za znieważenie i podszywanie się pod Straż Graniczną – poinformował minister sprawiedliwości i prokurator generalny Adam Bodnar.

Nielegalnych imigrantów umieszczono w domu dziecka w Biłgoraju z ostatniej chwili
Nielegalnych imigrantów umieszczono w domu dziecka w Biłgoraju

Dwóch nieletnich imigrantów, którzy nielegalnie przekroczyli granicę, trafiło do domu dziecka w Biłgoraju. Obaj zostali umieszczeni decyzją sądu.

Nie żyje Klaudia z Torunia zaatakowana przez Wenezuelczyka. Są wyniki sekcji zwłok z ostatniej chwili
Nie żyje Klaudia z Torunia zaatakowana przez Wenezuelczyka. Są wyniki sekcji zwłok

Udar mózgu według wstępnych wyników sekcji zwłok był przyczyną śmierci 24-letniej Klaudii K., która została napadnięta w nocy z 11 na 12 czerwca w Toruniu przez 19-letniego obcokrajowca. Informację przekazał w środę rzecznik toruńskiej Prokuratury Okręgowej Andrzej Kukawski.

Unia Europejska ma być wytrychem do broni jądrowej dla Niemiec tylko u nas
Unia Europejska ma być wytrychem do broni jądrowej dla Niemiec

Jens Spahn, przewodniczący frakcji CDU/CSU w Bundestagu, wywołał debatę, kwestionując dotychczasowe podejście Niemiec, które historycznie zrezygnowały z posiadania własnej broni jądrowej. Zarówno Republika Federalna Niemiec, jak i była NRD, zobowiązały się do tego w ramach Traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT) oraz umowy dwa-plus-cztery z 1990 roku, która umożliwiła zjednoczenie Niemiec.

Ocena rządu Donalda Tuska. Tak źle jeszcze nie było z ostatniej chwili
Ocena rządu Donalda Tuska. Tak źle jeszcze nie było

Poparcie dla rządu spadło do 32 proc., a przeciwnicy wzrośli do 47 proc. To najgorszy wynik gabinetu Donalda Tuska od objęcia władzy.

Kosiniak-Kamysz wściekły na dziennikarkę: Polacy wybrali Nawrockiego, koniec tematu z ostatniej chwili
Kosiniak-Kamysz wściekły na dziennikarkę: Polacy wybrali Nawrockiego, koniec tematu

– Polacy wybrali Karola Nawrockiego na prezydenta. Ktoś mógł głosować tak, ktoś inaczej, każdy miał swojego kandydata i wybór został dokonany. Wyniki są jasne – powiedział w środę zirytowany pytaniem dziennikarki wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz.

REKLAMA

Branża IT uchodziła za ziemię obiecaną. Teraz to eldorado, w którym straszy

Branża IT uchodziła dotąd za ziemię obiecaną – miejsce wysokich zarobków, swobody i prestiżu. Dziś jednak bardziej przypomina dom strachów niż krainę szczęśliwości. To właśnie tutaj rozkwitają nowe formy wyzysku, a szeregowy pracownik coraz częściej czuje się jak na polu minowym.
Komputer, programowanie, zdjęcie podglądowe Branża IT uchodziła za ziemię obiecaną. Teraz to eldorado, w którym straszy
Komputer, programowanie, zdjęcie podglądowe / Unsplash

Co musisz wiedzieć?

  • Jeszcze niedawno branża IT uchodziła za ciekawe miejsce pracy z wysokimi zarobkami, swobodą i prestiżem.
  • Wielu pracodawców w IT otwarcie wyznaje liberalno-lewicowe wartości.
  • Perspektywy uzwiązkowienia branży IT są dziś w Polsce realniejsze niż jeszcze kilka lat temu.

 

Jeszcze kilka lat temu samo wspomnienie o związkach zawodowych w IT wywołałoby salwę śmiechu albo podejrzenie o brak elementarnego rozeznania w realiach tej branży. Dziś sytuacja wygląda inaczej. Wiele się zmieniło – przede wszystkim zniknęło złudzenie, że dobrze płatna praca zawsze oznacza dobre traktowanie. Okazało się, że w IT także są równi i równiejsi, a wyzysk przybrał nowe, bardziej subtelne formy. Przyjrzyjmy się więc warunkom pracy w tej branży oczami samych pracowników.

 

Wyzysk moralny

Wielu pracodawców w IT otwarcie wyznaje liberalno-lewicowe wartości – i nie zostawia ich za drzwiami biura. Przeciwnie: promuje je aktywnie, nierzadko z pomocą dużych instytucji międzynarodowych, takich jak ONZ czy Unia Europejska. Przykład? Wskaźniki ESG (Environmental, Social, Governance), które firmy muszą uwzględniać, jeśli chcą zachować konkurencyjność i dostęp do finansowania. Kojarzone są z ochroną środowiska i walką z nierównościami, ale w praktyce oznaczają również promocję ideologii, które część pracowników odbiera jako sprzeczne z własnym systemem wartości. Warsztaty „antydyskryminacyjne”, obowiązkowe szkolenia DEI (Diversity, Equity, Inclusion), „akcje afirmacyjne”... w dużych firmach IT tego typu inicjatywy nie są dodatkiem, lecz niepisanym obowiązkiem. Wszystko to pod płaszczykiem równości i moralnego biznesu; w praktyce oznacza jednak promocję stylu życia i światopoglądu, które dla wielu są kontrowersyjne, jeśli nie wprost sprzeczne z ich przekonaniami religijnymi czy etycznymi.

Najbardziej problematyczne nie jest jednak samo istnienie tych działań, ale przymus uczestnictwa. Nierzadko od pracownika oczekuje się nie tylko biernej obecności, ale wręcz aktywnego zaangażowania w inicjatywy, które stoją w sprzeczności z jego sumieniem. I nie mówimy tu o teoretycznych dylematach, ale o realnych konsekwencjach: kto się wychyli, ryzykuje łatkę „problematycznego”, zablokowanie awansu, a w skrajnych przypadkach – po prostu utratę pracy. Warto przy tym pamiętać, że większość pracowników IT działa na zasadzie kontraktu B2B. Pracodawca nie musi więc tłumaczyć się z decyzji o zakończeniu współpracy – a to oznacza, że presja konformizmu jest silniejsza. Zwłaszcza gdy na karku ma się kredyt, a rynek pracy wcale nie jest tak łaskawy, jak głosi legenda.

Branżę IT od innych zawodów odróżnia nie tylko technologia, ale i wyjątkowa czujność wobec wszelkich przejawów „nieprawomyślności”. W wielu firmach standardem staje się wykrywanie poglądowych odchyleń za pomocą zaawansowanych narzędzi – od monitorowania bieżącej aktywności w sieci po przeczesywanie cyfrowych śladów z przeszłości. Nic dziwnego, że pracownicy IT rzadko rozmawiają z mediami pod nazwiskiem. Powszechny jest lęk przed ujawnieniem sceptycznych wobec „woke” przekonań. Rzadko zakładają konta w mediach społecznościowych, jeszcze rzadziej lajkują treści niezgodne z dominującą narracją. To, co w innych branżach uchodzi za marginalne, tutaj może kosztować reputację, kontrakt, a w skrajnych przypadkach – karierę. Codzienna obecność w social mediach traktowana jest z niemal religijną powagą. Każdy ruch, komentarz czy brak „tęczowej” reakcji może przyciągnąć uwagę „Pawlika Morozowa z biurka obok” – czujnego współpracownika, który nigdy nie śpi. W takiej atmosferze ludzie nie tylko milkną. Uczą się także udawać, by nie wzbudzać podejrzeń. Z czasem prowadzi to do wypalenia, znieczulenia sumienia i utraty szacunku do samego siebie.Niektórzy odreagowują ten przymus konformizmu, skręcając gwałtownie w stronę radykalnych środowisk antymainstreamowej prawicy. Niekiedy tak radykalnych, że sprzeciw wobec „głównego nurtu” staje się dla nich wartością samą w sobie – niezależnie od tego, jak oderwane od rzeczywistości są głoszone przez nie tezy.

Rosnące napięcie wokół ograniczania wolności poglądów konserwatywnych i liberalno-konserwatywnych doprowadziło w Stanach Zjednoczonych do powstania swoistego „biznesowego ruchu oporu”. Na jego czele stanęli m.in. Elon Musk i Tim Buckley, były prezes funduszu Vanguard. Z czasem liderem stał się Robby Starbuck – były producent klipów muzycznych, któremu konserwatywne poglądy zamknęły drogę do kariery w Hollywood. Ich aktywizm przeciwko przymusowej ideologizacji biznesu pokazał, że problem nie jest marginalny – a poczucie krzywdy sięga głęboko. Efekty zaczynają być widoczne. – W kwestiach światopoglądowych zrobiła się lekka odwilż – mówi pracownik IT, prosząc o anonimowość. – Ale wciąż nie na tyle, bym mógł swobodnie pisać o swoich przekonaniach w internecie – dodaje po chwili. 

Punktem zwrotnym okazała się nie wygrana Trumpa, ale wcześniejsze działania Elona Muska na przejętym Twitterze (dziś X). To właśnie tam udało mu się przełamać monopol lewicy obyczajowej w sferze cyfrowej – i znormalizować śmianie się z woke’u. Skutkiem było nie tylko przejście części progresywistów na platformę Bluesky, ale też psychologiczne przełamanie tabu. Coś, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia, dziś staje się możliwe – cicha krytyka radykałów z lewej strony nie wywołuje już automatycznego ostracyzmu. Jak widać, coś się ruszyło. Ale strach – przynajmniej na razie – pozostał.

 

Rezerwowa armia nerdów

Do wszechobecnego lęku przed „nieprawomyślnością” dochodzi dziś w branży IT także strach czysto ekonomiczny. Jeszcze niedawno informatyk mógł czuć się niemal jak pan rynku – wybierać z ofert, dyktować warunki, żyć na poziomie nieosiągalnym dla przedstawicieli innych zawodów. Dziś ten obraz traci realność. – Czasy, gdy programiści mogli stawiać warunki pracodawcom, już minęły – mówi bez entuzjazmu jeden z nich. Skończyła się era rynku pracownika. Przeminęła moda na to, by każda firma miała rozbudowany dział IT i własną aplikację – bo „inaczej nie będzie traktowana poważnie”. Symbolem tego przełomu był precedens Elona Muska, który po przejęciu Twittera zwolnił około 80% załogi. Platforma jednak wciąż działała. Ten prosty fakt dał do myślenia wielu właścicielom firm: może nie potrzebujemy aż tylu ludzi? Zaczęły się cięcia. A z nimi – lęk. Powtarzane są anegdoty o byłych informatykach, którzy jeszcze niedawno zarabiali krocie, a dziś smażą frytki. Oczywiście dotyczy to głównie tych, których kompetencje są relatywnie łatwe do zastąpienia. 

Jednak nawet bardziej zaawansowani specjaliści nie czują się bezpiecznie. Nad branżą zawisło widmo sztucznej inteligencji. Choć na razie nie doszło do masowych „czystek”, panuje przekonanie, że kolejna generacja AI może już realnie zagrozić nawet części dobrze opłacanych stanowisk – mimo uspokajających analogii do wynalezienia samochodu czy pierwszych maszyn tkackich. Tu chodzi o coś więcej: o możliwość zastąpienia myślenia. Niepokój nie ogranicza się jednak tylko do ryzyka utraty pracy. Nawet ci, którzy zarabiają dobrze i mają unikalne kompetencje, często funkcjonują na granicy wypalenia. Rezygnują z życia prywatnego, zdrowia, odpoczynku – z wszystkiego, co zagraża deadline’owi. Anonimowy pracownik branży gier komputerowych przywołuje sytuację z późnego etapu projektu, gdy menedżerowie sugerowali, by... spać pod biurkiem. Dosłownie. Powrót do domu uznawano za stratę czasu. Wielu się na to godziło – bo przecież „tak dobrze płatna praca wymaga poświęceń”.

Ten sposób myślenia zaczyna się jednak zmieniać. W Stanach Zjednoczonych powstają związki zawodowe w branży IT – zjawisko jeszcze kilka lat temu niemal nie do pomyślenia. Powodem są rosnące frustracje: niepewność zatrudnienia, nadgodziny, brak przejrzystości wynagrodzeń, nieetyczne praktyki pracodawców. W Polsce ten trend jest jeszcze niewidoczny – wciąż dominuje przekonanie, że „elastyczność pracy i zatrudnienia” są naturalną częścią IT. Ale to może się zmienić, jeśli impuls przyjdzie z Zachodu. Jednym z przykładów jest organizacja Game Workers Unite, działająca w ramach Independent Workers Union of Great Britain, obecna również w USA. Walczy z takimi problemami jak crunch (czyli ekstremalne nadgodziny) czy niepewne kontrakty. Jej działalność budzi oczywisty niepokój gigantów branży, które stosują wobec pracowników o związkowych aspiracjach rozmaite środki „profilaktyczne” – od kampanii PR po zwolnienia. Do tego dochodzą bardziej subtelne techniki rozmywania granicy między życiem prywatnym a zawodowym. Wprowadzane są „grywalizacje”, konkursy, systemy punktowe – wszystko, co utrwala zależność pracownika od korporacyjnej „kultury” i osłabia jego zdolność do stawiania granic. Jak widać – batalia trwa.

 

Co robić?

Perspektywy uzwiązkowienia branży IT są dziś w Polsce realniejsze niż jeszcze kilka lat temu. Po pierwsze, oznaki backlashu wobec progresywnej agendy kulturowej przełamały poczucie niemocy i bierności, które przez lata dominowało w tym środowisku. Po drugie, miejsce euforycznego przekonania, że „złapano wirtualnego boga za nogi”, coraz częściej zajmuje zwykła, egzystencjalna niepewność – o pracę, przyszłość, godność. Tym, czego jednak wyraźnie brakuje, jest rodzaj łącznika między dawną, polską tradycją związkową a nowym pokoleniem pracowników umysłowych, które wciąż myśli o swojej pracy raczej w kategoriach wolności i samorealizacji niż ochrony praw. W ich świadomości wciąż pokutują hasła w stylu „Sky is the limit”, a wszelkie rozmowy o związkach zawodowych zbyt często są automatycznie kojarzone z „lewactwem”, od którego trzeba uciekać. 
Paradoksalnie więc najbardziej narażeni na nadużycia są ci, którzy myślą o sobie jako o zwycięzcach wolnego rynku – ale nie mają narzędzi, by się na nim bronić. Zanim zaczną walczyć o swoje prawa, będą musieli najpierw pokonać coś trudniejszego niż opór pracodawców: własne stereotypy, liberalne złudzenia i międzypokoleniową barierę nieufności wobec wszelkiej formy wspólnotowego działania.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe