Samuel Pereira: „Żelazny” elektorat KO nie ma się czego bać
Co musisz wiedzieć?
- Działka pod elementy infrastruktury CPK o powierzchni 160 hektarów została sprzedana przez KOWR za ok. 23 mln zł prywatnemu nabywcy powiązanemu z firmą Dawtona pod koniec rządów Zjednoczonej Prawicy
- W specjalnym oświadczeniu były minister Robert Telus zaznacza, że grunt nie leży w samym obszarze inwestycji, a jego odkupienie przez państwo jest możliwe bez strat finansowych
- W ciągu dwóch lat rządów Koalicji 13 grudnia nie zrobiono niczego żeby ją odkupić, czy wyjaśnić sprawę
- Po ujawnieniu sprawy Jarosław Kaczyński zawiesił Roberta Telusa i Rafała Romanowskiego w prawach członka PiS do czasu jej wyjaśnienia
Władza gasi pożar
Problem w tym, że to właśnie politycy koalicyjnego PSL, w tym Smolarz – poseł i dyrektor generalny KOWR – ponoszą odpowiedzialność za sprawę działki w Zabłotni. Afera jest nerwowo zamiatana pod dywan i tak wyszła na jaw dopiero po publikacjach medialnych, tak teraz pojawiają się kolejne elementy całej układanki.
Teraz władza próbuje gasić pożar, jak potrafi – czyli widowiskowo i bez skutku. W tle przewija się nazwisko Mariusza Gierszewskiego, byłego członka zespołu „Poparzeni Kawą Trzy”, który występował wcześniej na dożynkach organizowanych przez ten sam KOWR, od którego dziś próbuje się odwrócić uwagę. Jest to na swój sposób ironiczne, że ci sami, którzy obiecywali „koniec z układami”, toną dziś w swojej sieci powiązań i kontraktów.
Uchylane wyroki na morderców i gwałcicieli
Tymczasem w sądach dzieje się coś znacznie groźniejszego. Kolejne wyroki skazujące przestępców – morderców, gwałcicieli, recydywistów – są uchylane tylko dlatego, że sędzia uznał obowiązujące przepisy za „niekonstytucyjne”. W efekcie ofiary muszą przeżywać swoją traumę na nowo, a sprawcy odzyskują wolność. Państwo prawa zamienia się w państwo bezprawia, gdzie subiektywna opinia jednego sędziego potrafi unieważnić ciężar dowodów, pracę prokuratorów i poczucie sprawiedliwości tysięcy ludzi. To już nie reforma wymiaru sprawiedliwości – to anarchia pod hasłem „przywracania praworządności” i „wolnych sądów”.
W innej części kabaretowej sceny politycznej błyszczy minister Marcin Kierwiński – tym razem w roli „strażnika prawa”. Wojewoda mazowiecki wprowadził zakaz używania rac w stolicy podczas Narodowego Święta Niepodległości, co wywołało sprzeciw środowisk patriotycznych, a Kierwiński apeluje o „poszanowanie przepisów”, lecz zdjęcia z marszów, na których jego partyjni koledzy Sławomir Neumann i Andrzej Halicki sami machają racami, każą zapytać: czy prawo obowiązuje wszystkich, czy tylko tych spoza rządowego kręgu?
A skoro o prawie mowa – Szłapka, ten sam, który miesza się pytany o sprawę KOWR, nagle staje się konstytucyjnym autorytetem, twierdząc, że wybór członków KRS jest „niezgodny z ustawą zasadniczą”. Problem w tym, że Konstytucja w art. 187 nie mówi, kto ma ich wybierać – pozostawia to ustawodawcy. Ale w logice obecnej władzy prawo obowiązuje tylko wtedy, gdy służy jej interesowi. Gdy nie – udają, że go nie ma. Na rympał.
Uczciwi się boją
I właśnie wtedy, z nieodłącznym uśmiechem, rzecznik rządu rzuca swoje ulubione hasło: „Uczciwi nie mają się czego bać”. Piękne słowa, tyle że dziś w Polsce boją się właśnie uczciwi – ci, którzy pytają, patrzą władzy na ręce, nie chcą milczeć. Bo uczciwość w państwie podwójnych standardów jest najniebezpieczniejszą formą odwagi. Kto jest górą? Przestępcy i ich „papugi”, którzy korzystają na tym trwającym na naszych oczach „eksperymencie nad Wisła” i śmieją się w twarz – z sądowych sal, gabinetów ministerialnych i telewizyjnych studiów.




