[Wywiad] Sinawer Kadyrow: Tylko krymskotatarska autonomia będzie w stanie utrzymać Krym w składzie proeuropejskiej Ukrainy

Dziś na okupowanym Krymie rdzenna ludność krymskotatarska doznaje prześladowań, jest zmuszana do emigracji pod presją strony okupacyjnych władz rosyjskich. To jednak nie pierwszy raz w historii, kiedy Kreml dokonywał masowych zbrodni na narodzie krymskotatarskim.
Flaga Tatarów Krymskich [Wywiad] Sinawer Kadyrow: Tylko krymskotatarska autonomia będzie w stanie utrzymać Krym w składzie proeuropejskiej Ukrainy
Flaga Tatarów Krymskich / Wikipedia domena publiczna

18 maja obchodzony jest Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa Narodu Krymskotatarskiego. W 1944 r. z rozkazu Stalina państwo radzieckie dokonało brutalnej deportacji Tatarów z Krymu,  około 200 tysięcy ludzi – kobiet. dzieci i starców – zostało wywiezionych w głąb ZSRR. Wielu z nich umarło z głodu i chorób. Represje trwały praktycznie do końca trwania ZSRR.

W 79. rocznicę tej zbiorowej tragedii rozmawiamy ze świadkiem historii – Sinawerem  Kadyrowem-dysydentem, więźniem  politycznym w ZSRR, działaczem krymskotatarskiego ruchu narodowego. Rodzina Sinawera Kadyrowa była ofiarą czystek etnicznych i przesiedleń wymierzonych w rdzennych mieszkańców Krymu.   Prywatnie teść znanej krymskotatarsko-ukraińskiej śpiewaczki Dżamali (właśc. Susana Alimiwna Dżamaładinowa), zwyciężczyni Eurowizji w 2016 r. piosenką „1944”.

 

Dysydent

Mariusz Patey i Zeram Zeitullaieva: Proszę opowiedzieć o sobie polskiemu czytelnikowi.

Sinawer Kadyrow: Urodziłem się w Uzbekistanie, w Samarkandzie pod koniec 1954 r., dokąd moi rodzice zostali deportowani w maju 1944 r. wraz z całym narodem Tatarów krymskich. Oczywiście nie zostali zesłani bezpośrednio do Samarkandy, lecz na pustynię. Mama wylądowała w regionie Samarkandy w jakiejś odległej wiosce, ojciec w pobliżu Taszkientu. Pod koniec 1953 r. założyli rodzinę. Do mojego 12. roku życia mieszkaliśmy w Samarkandzie, a dopiero potem przenieśliśmy się do Taszkientu, gdzie tak naprawdę spędziłem okres dojrzewania, młodości i dorastania. Kiedy trafiłem do ruchu narodowego, było to jakoś w połowie lat 70., to była celowa decyzja, nie przypadkowa czy spontaniczna. 

I był to, moim zdaniem, mimo wszystko proces, którego w sumie chyba nie udałoby mi się uniknąć. Cały bagaż doświadczeń moich bliskich, znajomych, cała historia narodu Tatarów krymskich kierowała mną i mnie podobnych ku działaniu, kiedy tylko było to możliwe. 

 

M.P. i Z.Z.: Jak wyglądały próby organizowania się Tatarów w warunkach późnego ZSRR? 

S.K.: Ruch narodowy Tatarów krymskich nie był ruchem pojedynczych jednostek, nie był elitarny jak inne środowiska dysydenckie, obrońców praw człowieka w ZSRR. Ruch narodowy Tatarów krymskich miał wsparcie większości narodu krymskotatarskiego i to go wyróżniało.

Nieliczni dysydenci działający w Moskwie czy Petersburgu nie mogli liczyć na masowe zrozumienie w społeczeństwie rosyjskim. Naturalnie wraz z pogarszającą się sytuacją gospodarczą, spadającym poziomem życia rosła frustracja społeczna w całym ZSRR. 

Niekoniecznie jednak miało to coś wspólnego z budzącą się świadomością narodową. 

Były oczywiście wyjątki. Bałtowie, Gruzini, Czeczeni podnosili kwestie narodowe i podejmowali próby samoorganizacji.

Naszła mnie taka refleksja, że moje wstąpienie w szeregi ruchu narodowego prawdopodobnie było procesem nieuchronnym, jakby poza mną, zdarzeniem zaprogramowanym przez Wszechmogącego.

 

Wsparcie społeczne

M.P. i Z.Z.: Czy można mówić o ewolucji myśli narodowościowej w krymskotatarskim ruchu narodowym? Co można by uznać za największe osiągnięcia tego ruchu?

S.K.: Tak naprawdę moje pokolenie w latach 70. było już, powiedziałbym, trzecim pokoleniem walczącym o przetrwanie narodowe Tatarów. 

W latach 50. nastąpił drugi przypływ aktywistów ruchu narodowego, którego korzenie sięgały okresu przedrewolucyjnego. 

Po prostu mieliśmy okres, kiedy działalność ruchu została zduszona przez terror bolszewicko-stalinowski, w międzyczasie była II wojna światowa, a potem nasilenie terroru wobec Tatarów, który jednak nie osiągnął swojego celu, bo komunistom nie udało się doprowadzić do zbiorowej amnezji u Tatarów, i jak tylko terror zelżał, ruch narodowy się odrodził.  

Można byłoby trochę polemizować z ideologią ruchu przedrewolucyjnego z jednego prostego powodu. 

Milli Firqa (partia polityczna Tatarów krymskich, utworzona w lipcu 1917 r. przez przedstawicieli inteligencji narodowej – przyp. red.) stała na pozycjach niepodległościowych. Dążyła do utworzenia niezależnego państwa krymskotatarskiego. 

Ruch narodowy Tatarów krymskich w ZSRR walczył o zniesienie aktów normatywnych, które uderzały w dobre imię całego narodu i pozwoliły Kremlowi na deportację całej społeczności Tatarów krymskich.

Ta aktywność i nacisk na władze przyniosły efekty. W schyłkowym okresie ZSRR, już za czasów  Gorbaczowa, pojawiły się akty amnestii. Dla Tatarów krymskich to nie była rehabilitacja, lecz  usunięcie lub złagodzenie uciążliwości systemu. Zniesiono wobec nas na przykład godzinę policyjną, ale nie pozwolono nam wrócić i odebrać tego, co zostało nam bezprawnie skonfiskowane. 

Podczas gdy inne narody, które doświadczyły deportacji, na przykład Czeczeni, Bałkarzy, miały możliwość powrotu, my zostaliśmy pozbawieni tej możliwości.

Dlatego ten nasz ruch miał silne podstawy i wsparcie społeczne, był bowiem ruchem na rzecz przywrócenia praw narodowi, wobec którego zastosowano logikę odpowiedzialności zbiorowej, a  postulaty obejmowały między innymi prawo do prawdy, do ojczyzny, do ziemi historycznej i przywrócenie jej państwowości w postaci ówczesnej autonomii krymskiej jako socjalistycznej republiki radzieckiej. Korzenie były identyczne, ale ideologicznie to były trochę inne ruchy, bo w latach 50. obiektywnie nie można było polegać na pomysłach Milli Firqa.

Pierwszymi przedstawicielami, którzy kierowali tym odrodzonym ruchem narodowym, byli z reguły dawni pracownicy partyjni albo byli uczestnicy wojny, którzy mieli ugruntowaną pozycję w strukturach ZSRR, a przykład słynny partyzant sowiecki Bekir Osmanow, ojciec nieżyjącego już innego działacza narodowego Jurija Osmanowa. 

Drugie pokolenie to już dzieci urodzone w latach 30. i 40., które urodziły się na Krymie, a których proces dojrzewania przypadł na reżimy komentatorskie i deportacje. Swoją działalność rozpoczęli w latach 60., w latach odwilży. A my, oczywiście, nasze pokolenie, jesteśmy już dziećmi urodzonymi na  zesłaniu; reżimu stalinowskiego, szczególnie dotkliwego w stosunku do Tatarów krymskich,  bezpośrednio nie znaliśmy, Krymu też nie widzieliśmy, ale my, dzieci naszych rodziców, wychowani na ich wspomnieniach, na ich doświadczeniach, z tym bólem i na ich marzeniu o powrocie do Ojczyzny musieliśmy zrealizować testament naszych rodziców i dziadków. Dołączenie do ruchu narodowego to już była kwestia czasu.

 

Prześladowania

M.P. i Z.Z.: Jak Pan trafił do więzienia?

S.K.: Cóż, więzienie było już jakby końcowym etapem pewnego ciągu zdarzeń związanych z moim uczestnictwem w ruchu narodowym.

 

M.P. i Z.Z.: Kiedy to się stało?

S.K.: Zostałem aresztowany w 1985, ale przed 1985 było wiele różnych zdarzeń i etapów w moim życiu, które doprowadziły mnie przed sowiecki sąd. 

 

M.P. i Z.Z.: Czy to prawda, że 10 lat prowadził pan działania w podziemiu?

S.K.: Sam ruch narodowy Tatarów krymskich starał się być jak najbardziej publiczny, a sama forma walki zdeterminowała z czasem taktykę, która była stosowana. Nasza działalność pozostawała w ukryciu w zakresie przygotowywania materiałów informacyjnych, które rozpowszechnialiśmy wśród ludzi. 

Tak, ta część była objęta konspiracją i władze starały się znaleźć źródła tych działań. 

Mówię o końcu lat 70. – początku 80., kiedy rozpoczęliśmy wydawanie biuletynu im. Musy Mamuta (działacza społecznego Tatarów krymskich, który popełnił samobójstwo w proteście przeciwko zakazowi powrotu Tatarów krymskich do ich ojczyzny – przyp. red.). To była mała grupa idealistycznie uosobionych młodych ludzi, która się utworzyła, gdy Mustafa Dżemilew (ukraińsko-tatarski polityk, radziecki dysydent, długoletni przewodniczący Medżlisu Tatarów Krymskich oraz Rady Przedstawicieli Narodu Krymskotatarskiego, deputowany do Rady Najwyższej Ukrainy – przyp. red.) wrócił z wygnania z Jakucji. Nasze poznanie się w Taszkiencie w 1982 r. zaowocowało podjęciem działalności.  

 

Podziały

M.P. i Z.Z.: Czy zdarzały się rozbieżności w planowanej strategii działania ruchu narodowego?

S.K.: W ruchu krymskotatarskim było kilka grup. Czym się różnili? W zasadzie prawie niczym. Byli na przykład tacy, którzy mówili, że nie ma potrzeby łączenia kapitalistycznego Zachodu z naszymi tatarskimi sprawami, ponieważ to może być wykorzystane przez imperialistów zachodnich bez żadnych korzyści dla sprawy tatarskiej, a będzie prowokować Moskwę, dawać pretekst do kolejnych ataków na Tatarów krymskich itp.  

Ich działalność była znana służbom radzieckim, a szczegółowe raporty dostawał bezpośrednio Komitet Centralny KPZR, więc starali się nie naruszać porządku prawnego ZSRR, nie przekazywać informacji o swojej działalności poza granice Związku Radzieckiego, gdyż mogłoby być to poczytane za działalność wrogą ZSRR. Uważali jednak za swój obowiązek informowanie ludności krymskotatarskiej o swoich działaniach. 

I dlatego przyjętą formą walki było pisanie petycji, zbieranie pod nimi podpisów i wysyłanie ich do Moskwy, do Komitetu Centralnego KPZR. Nie uchroniło to ich jednak przed szykanami ze strony władz.

 

Aresztowanie

M.P. i Z.Z.: W 1985 r. został pan aresztowany.  Jakie przedstawiono panu zarzuty, na podstawie których został pan skazany?  Jak wyglądał ten proces?

S.K.: Był to artykuł 191, paragraf 4. Oskarżyli mnie o produkowanie i dystrybucję dokumentów o treści oszczerczej, skierowanych przeciwko interesom gospodarczym i politycznym kraju. Teraz już dokładnie nie pamiętam, wtedy znaliśmy to wszystko na pamięć.

 

M.P. i Z.Z.: Na ile lat Pan został skazany?

S.K.: Sam artykuł sugerował maksymalnie trzy lata więzienia, więc dostaliśmy maksimum. 

W ZSRR były dwa artykuły, które uznano za polityczne, w zależności od republik miały różną numerację, ale istota pozostawała ta sama. Najpierw był artykuł numer 70 (“Agitacja i propaganda antyradziecka. Podlega karze pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do siedmiu lat i zesłaniem na okres od dwóch do pięciu lat lub bez wygnania lub zesłania na okres od dwóch do pięciu lat.” przyp. red), jednak już w latach 60. ZSRR wprowadził do Kodeksu Karnego dodatkowy artykuł numer 191 z paragrafem 4, który zwyczajowo był wykorzystywany  przez władzę radziecką praktycznie  tylko wobec Tatarów krymskich. (Artykuł 191.4.  Stawianie oporu żołnierzowi, pracownikowi organu spraw wewnętrznych lub innej osobie w wykonywaniu obowiązków związanych z ochroną granicy państwowej ZSRR …..podlega karze pozbawienia wolności do lat 3 lub prac poprawczych do lat 2 albo grzywny do stukrotności minimalnego wynagrodzenia za pracę.”  przyp. red. )

To było najbardziej niesamowite, nie znałem tej historii, póki Mustafa Dżemilew mi jej nie opowiedział w 1983 r. 

Wtedy był w śledztwie, ale nie został natychmiast aresztowany nawet po tym, jak był przesłuchiwany przez śledczego. Powiedziałem: „Mustafo, wydaje mi się, że będzie to pod artykułem numer 70”. Odparł, że byłby zadowolony, ale z reguły ten artykuł nie był dla nas, choć uważano go za surowszy, ale cyniczne władze Związku Radzieckiego wolały przedstawiać się jako sprawiedliwe, choć dobrotliwe nawet dla ohydnych wrogów.

 

M.P. i Z.Z.: Cóż, czy w ogóle w Związku Radzieckim istniał jakiś rodzaj "humanitarności"?

S.K.: Nie było humanitarności, była gra w humanitarność. Nie zapominajmy, że Związek Radziecki był wizytówką całego komunizmu, do którego próbowano przyciągnąć ruchy narodowe na całym świecie. 

I dlatego w rzeczywistości byłoby bardzo niewygodne stwierdzenie, że istnieje cały naród sprzeciwiający się reżimowi sowieckiemu. 

 

Represje

M.P. i Z.Z.: Co właściwie stało się powodem represji narodu krymskotatarskiego?

S.K.: Traktowano nas z definicji jako element od urodzenia antyradziecki. 

A to dlatego, że według władz sowieckich musieliśmy chować urazę po pierwsze dlatego, że rząd sowiecki deportował nas, w wyniku czego straciliśmy połowę narodu, a po drugie, nadal byliśmy przetrzymywani w miejscach zesłań i nie wolno było nam wracać do ojczyzny.  

A potem doszło do tego, że z radzieckich encyklopedii zniknęła narodowość taka jak Tatarzy krymscy. W paszportach wpisano nam narodowość tatarską. 

Zostaliśmy zesłani jako Tatarzy krymscy, wprowadzono nad nami nadzór milicji i zabroniono nam powrotu jako Tatarom krymskim.

W 1967 r. zostaliśmy już tylko Tatarami, którzy wcześniej mieszkali na Krymie. Tyle że Tatarzy mieszkali także w Tatarstanie, ale to inny naród niż my. Nas postarano się pozbyć.

 

M.P. i Z.Z.: Wróćmy do roku 1985 – został Pan skazany. Czy to było więzienie czy wygnanie? 

S.K.: Zostałem aresztowany 12 grudnia 1985 r. Miałem współpracownika, Riszata Dżemilewa, którego wzięli jeszcze we wrześniu. 

Sprawa nasza była związana z dokumentami, kopiami akt sprawy z procesu Mustafy Dżemilewa, które powinny były być przekazane na Zachód.

Niestety dokumenty te wpadły w ręce KGB. Znaleźli je na lotnisku Szeremietiewo w śmieciach. 

Próbowaliśmy przekazywać materiały przez zagranicznych studentów,  jednak w tym przypadku albo już byli zwerbowani przez KGB, albo po prostu przestraszyli się w ostatniej chwili. 

W taki sposób służba bezpieczeństwa dowiedziała się o nas. 

Zresztą, już wcześniej parę razy byłem podejrzanym w ich oczach. W 1982 r. znaleźli moje notatki podczas rewizji, a potem, w 1983 r., chcieli mnie wyrzucić z instytutu z tytułu rzekomej postawy antypaństwowej. Wszystkie poszlaki przeciwko mnie oczywiście były badane, a materiał dowodowy tylko potwierdził w ich oczach, że stanowię zagrożenie dla państwa.

 

M.P. i Z.Z.: Gdzie Pan przebywał przez te trzy lata?

S.K.: Z trzech lat, które spędziłem w więzieniach, rok byłem w areszcie śledczym, a dwa lata – w Jakucji, w kolonii karnej.

Generalnie areszt śledczy trwa, póki toczy się śledztwo. Podejrzany trzymany był w celi. 

Kiedy śledczy zakończyli swoją pracę, zapadał wyrok i skazaniec trafiał do kolonii karnej. To podobne więzienie, tylko trochę różniące się od aresztu. Obszarowo większe. A budynki, w których przebywali więźniowie, przypominały pawilony obozów koncentracyjnych czy garnizonów wojskowych. 

 

M.P. i Z.Z.: Niech Pan opowie o warunkach panujących w tych więzieniach.

S.K.: Gdy zarządzano ścisły reżim więzienny, to trafiało się do więzienia, gdzie odbywało się wyrok, siedząc w celi. W kolonii karnej natomiast był przymus pracy. Zabierano rano do zakładu pracy i przywożono wieczorem. 

Sale, gdzie więźniowie spali, były większe, na kształt baraków. 

W obozie, do którego ja trafiłem, była mała działka, po której można było spacerować. Był nawet taki mały kawałek trawy. 

 

M.P. i Z.Z.: Mowa teraz o Jakucji?

S.K.: Tak, Jakucja to ciekawe miejsce, terytorium kilkakrotnie większe niż Ukraina.

Ludzie mieszkają rozrzuceni na dużych przestrzeniach w małych miejscowościach nazywanych  miastami, które posiadają własne lotniska.

Odległości między tymi miejscowościami wynoszą tysiące kilometrów. 

Tam, na terytorium Jakucji, można było poruszać się wzdłuż rzek tylko latem, a zimą – po śniegu; w zasadzie nie było tam dróg.

Większość komunikacji przejęta jest przez transport lotniczy. 

Właśnie zabrano nas skutych kajdankami samolotem z Irkucka do Jakucka, a potem – do Lenska. 

Wszędzie tam do tej pory są obozy dla więźniów i jest zimno. Dla osoby z południa oczywiście było tam niekomfortowo. Potrafiłem na termometrze dostrzec -57 stopni.

 

M.P. i Z.Z.: A jeszcze trzeba było pracować…

S.K.: To też interesujące, jak traktowaliśmy tam tę przymusową pracę więzienną. Była to forma ucieczki od więziennej jednostajności, od swoich ponurych myśli.

W zasadzie praca dawała poczucie posiadania trochę więcej wolności. 

To nie oznacza, że wykonywanie pracy w warunkach więziennych nie niosło dolegliwości. Rząd radziecki uwielbiał wszystko planować, tworzył standardy, których niewykonanie groziło niejednokrotnie nawet śmiercią. 

Jeśli więzień nie wykonał normy, wieczorem zamykali go w karcerze. 

To straszne miejsce, w którym administracja dosłownie próbowała więźnia upodlić, złamać, zniszczyć psychicznie i fizycznie, a nawet pozbawić życia. Dla przykładu, aby zastraszyć innych i zmusić do cięższej pracy, nie ukrywali tego, co mogą z człowiekiem zrobić. Mówili, że wiedzą, jak postępować z „takimi”, co się migają od pracy, i byli w tym na wskroś  szczerzy, ponieważ władze gwarantowały im swobodę działania i bezkarność. 

Tworzyli warunki nie do zniesienia, bo wszystko to miało na celu podkopanie zdrowia człowieka i złamanie psychiczne. 

Tzw. izolacja trwała 15 dni, podczas której dawali jeść co drugi dzień. 

Wyobraźcie sobie, jest może -40 na zewnątrz, ale nie ma w celi ogrzewania. 

W więzieniu, w którym przebywałem, system grzewczy był podłączony do instalacji wodno-kanalizacyjnej i włączali go tylko w trakcie śniadania, obiadu i kolacji, a my wszyscy jak te wróble siedzieliśmy na rurze i próbowaliśmy się trochę ogrzać. 

Gdy umieszczali tam człowieka, wszystko z niego ściągali, pozostawał tylko w bieliźnie. 

Zdejmowali też buty. Więzień pozostawał dosłownie w samych skarpetkach. 

Dawali tylko zelówki od starych butów. Nie można było z tym nic zrobić. Taka złośliwość radzieckiej władzy.

Nie było łóżka, spało się na pryczy, która jest zamykana o szóstej rano, a wieczorem dopiero bliżej 22 otwierają, opuszczają, można się położyć. Była jeszcze jedna cecha Jakucji, którą władze radzieckie wykorzystywały – klimat. Już sam on był torturą dla więźniów. 

Latem mogło być +30, a zimą -60 stopni, takie tam były różnice temperatury. 

W celach były okna z kratami i żelaznymi zasłonami na kształt żaluzji, które uniemożliwiały oglądanie widoków przez okno. 

Były one zrobione z grubego metalu i nie dawało się ich regulować.

Latem nie było czym oddychać, wlewało się gorąco do cel przez rozgrzewany metal. 

No i więźniowie rozbijali okna, a strażnicy uprzedzali, że zimą nikt tego okna nie będzie wstawiał…

I tak było, zimą więźniowie próbowali zasłaniać okna mokrymi podkoszulkami, ale to było nieregulaminowe. Strażnicy je zabierali. 

W taki sposób więzień zostawał bez ubrania i bez okna. W celi sąsiadującej z moją osoba po prostu zmarła z wychłodzenia.

 

M.P. i Z.Z.: Szczerze mówiąc, to chyba miał Pan szczęście, że skazali tylko na trzy lata.

S.K.: Po prostu artykuł Kodeksu Karnego nie zawierał większej kary. Kolejna rzecz, że z reguły władze stosowały taką technikę: po trzech latach, nawet nie wypuszczając z więzienia, fabrykowały nową sprawę na kolejne trzy lata. A jednak ja nie doświadczyłem takiej kontynuacji, bo zaczęła się pierestrojka. Ja byłem jednym z ostatnich uwięzionych w Związku Radzieckim. Gorbaczow w Nowym Jorku w swoim przemówieniu w ONZ obiecał wolność dla więźniów politycznych. ZSRR kończył swój żywot. Wydawało się, że następuje koniec złej historii.

 

Powrót

M.P. Z.Z: A potem Tatarzy krymscy otrzymali pozwolenie na powrót. Co sprawiło, że Pan zdecydował się wrócić do nieznanego przecież miejsca, bez gwarancji miejsca zamieszkania, bez pieniędzy, pracy. Jakie miejsce obrał Pan za cel powrotu?

S.K.: Bardzo błędne przekonanie, że Tatarom krymskim pozwolono na powrót. Tyle tylko, że przez zmiany w państwie reżim złagodził presję wywieraną na swoich obywateli, bo było to konieczne, by przedstawić się w dobrym świetle przed światem. Bankrutująca gospodarka potrzebowała finansowania z zewnątrz, a kredyty były obwarowane warunkami na przykład związanymi z przestrzeganiem praw człowieka. Wszystko zaczęło się zmieniać, a jedne zmiany generowały inne. System się posypał niczym klocki domina: strajki w Polsce i zgoda na niemal wolne wybory, padek muru berlińskiego; Związek Radziecki pod presją kosztów i strat w ludziach  zmuszony był wycofać swoje wojska z Afganistanu. 

Tatarzy krymscy w Moskwie zaczęli publicznie upominać się o swoje prawa w Moskwie,  i kiedy właśnie po tych przemówieniach i strajkach ludzie zobaczyli, że Moskwa nie zmieniła zdania w ich sprawie, ale też nie miała już siły stosować represji, zaczęli spontanicznie na własną rękę wracać. 

To była powtórka z 1967 (pierwsza fala próby powrotów na Krym, tyle że wtedy władze zmusiły powracających do ponownego udania się do miejsc zesłania), ale w 1987 ludzie już byli silniejsi i bardziej niezależni finansowo.

 

M.P. i Z.Z.: I Związek Radziecki nie reagował?

S.K.: Wtedy już ZSRR nie mógł sobie pozwolić na stosowanie metod terroru, które mógł stosować w 1967 r. 

Władze jednak starały się, aby skomplikować proces powrotu. 

W Uzbekistanie wprowadzono zarządzenie, według którego nie pozwalano na kupno domów od Tatarów krymskich, żeby nie mieli za co wracać na Krym.

I odwrotnie, na Krymie były wydane zarządzenia, aby nie sprzedawać domów Tatarom krymskim. 

Jednak ludzie byli mądrzejsi, zostawiali rodziny w domu i tylko ktoś jeden jechał na Krym w celu rozeznania się w sytuacji i kupna nieruchomości.

Potem władze wprowadziły również ograniczenia paszportowe. Dosłownie nie meldowały na Krymie, aresztowały, odsyłały powracających do Uzbekistanu.

 

M.P. i Z.Z.: Kiedy właściwie skończył się ten koszmar masowych deportacji?

S.K.: Dopiero w listopadzie 1989 r., Rada Najwyższa przyjęła deklarację uznającą deportację za przestępstwo. I od tego momentu właściwie już w ogóle nie mogli nic zakazać, ale jednocześnie nie było ani jednego aktu prawnego, który wspierałby nasz powrót. 

Na początku lat 90., już w warunkach niepodległej Ukrainy, pod naciskiem ONZ pojawiają się fundusze, które repatrianci otrzymują jako rekompensatę za podróż. 

Jednak wtedy władze zaczęły mówić, że realizują państwowy program powrotu na Krym Tatarów, a więc nie ma czym się przejmować, państwo wszystko zrobi, trzeba tylko poczekać jakiś czas. 

A w rzeczywistości dosłownie rozdawały ziemię wszystkim innym, żeby Tatarzy nie mieli co kupować. 

Powiedzieliśmy: „Nie, tak się nie da, to znaczy, że sami decydujemy o swoim losie” i sami zaczęliśmy budować domy. Dosłownie, codziennie przylatywało po kilka samolotów z Uzbekistanu pełnych naszych ludzi. 

Potem był problem z legalizacją naszych domów i działek, ponieważ nie chcieli nas tam i ciągle szukali pretekstów do utrudniania legalizacji naszego pobytu.

 

M.P. i Z.Z.: Powracający Tatarzy budowali swoje domy na własną rękę. Czy nie starali się o restytucję własności, która została na Krymie po deportacji?

S.K.: Próbowaliśmy na początku lat 90. wystąpić do sądu o zwrot nielegalnie zajętego mienia. Sędziowie nie uznali oświadczeń o utraconym mieniu z uwagi na brak aktu prawnego, na podstawie którego moglibyśmy się o nie ubiegać. 

Potem prosiliśmy tylko o legalizację pobytu i zakupionej nieruchomości, ponieważ zesłali jeden naród, a wrócili już inni ludzie. 

Mimo tego, że w latach 30. zabili całą naszą inteligencję, i mimo deportacji wracali Tatarzy krymscy w większości wykształceni i rozumiejący, że sami są w stanie wybudować całą swoją przyszłość. 

Dużo osób starało się zacząć działalność polityczną lub medialną, bo rozumieli, że w taki sposób mogą mieć wpływ na życie całego regionu. Nawet jeden poseł może dużo zrobić dla swojego narodu.

I w zasadzie nie doczekaliśmy się, kiedy Ukraina przyjmie akty legislacyjne, w wyniku których moglibyśmy uzyskać prawa do rehabilitacji i zwrotu tego, co straciliśmy. 

Tak czy inaczej te akty prawne do dziś nie są przyjęte. Nie mamy prawa do zwrotu mienia, nie mamy nawet elementarnego prawa do powołania prawdziwej krymskiej autonomii.

Cały czas te radzieckie akty prawne nadal obowiązują.

Nie wspominam tu o przywróceniu naszej terytorialnej administracji w postaci narodowej autonomii terytorialnej Tatarów krymskich. 

I dlatego, kiedy mówi się teraz w Kijowie, że na to pozwolili i tak dalej, mnie się robi źle, ponieważ nasi ludzie sami do wszystkiego doszli własnym wysiłkiem.

 

Wojna

Z.Z.: Przenieśmy się do 2014 r. Szczerze mówiąc, to było dla mnie straszne przeżycie, nie bałam się tak bardzo w 2022 r. jak w 2014 r. Agresja rosyjska była wtedy czymś nieoczekiwanym. Czy Pan i bliska Tatarom krymskim część władz, Medżlis, mieliście pojęcie o tym, co może się stać i jak można tego uniknąć? 

S.K.: Rok 2022 nie jest oderwany od kontekstu historycznego. To, co zdarzyło się w 2022 r., było konsekwencją tego, co było w 2014 r., ale wydarzenia roku 2014 są konsekwencją tych z 1991 r. 

Właściwie 2014 r. od 2013 różnił się tylko nieukrywaną już manifestacją sił rosyjskich w postaci pojawiania się w przestrzeni publicznej ludzi uzbrojonych w karabiny maszynowe i czołgów na ulicach miast Krymu. 

Generalnie dla Tatarów krymskich od momentu, gdy w 1991 r. zignorowano nasze prawo do autonomii krymskotatarskiej, zastępując ją koncepcją idącą na rękę potomkom okupantów rosyjskich, los Krymu był przesądzony. Zgodnie z wynikami referendum została odtworzona autonomia krymska (wtedy Republika Krymska), ale nie krymskotatarska.

Kijów na podstawie referendum przeprowadzonego z inicjatywy Moskwy jednak prawnie naprawił zbrodnię popełnioną na nas w 1944 r. Tyle że naród krymski został pozbawiony prawa do przywrócenia narodowej autonomii terytorialnej na naszym terytorium.

To tak, jakby ktoś przyszedł do twojego mieszkania razem z kimś z administracji bloku i po prostu powiedział: „Od teraz ja jestem tu właścicielem”, a administracja domu uznała ich prawo. Przecież przez te wszystkie lata, od 1991 do 2014 r., walczyliśmy nie tylko o przywrócenie nam praw. Walczyliśmy o demokratyczną Ukrainę, w której widzieliśmy gwaranta i obrońcę naszych praw. Liczyliśmy, że z pomocą demokratycznej Ukrainy przywrócone zostaną nasze prawa, a także ustanowi się narodową autonomię terytorialną w ramach zjednoczonej Ukrainy. A Ukraina spekulowała, rozważała, poddając się suflowanym przez Kreml narracjom przez te wszystkie lata. To w nas widziano zagrożenie, nie w Rosjanach. Co się miało wkrótce zemścić. 

 

M.P. i Z.Z.: Opowie Pan o jakichś przykładowych sytuacjach?

S.K.: Rosjanie zawsze tam czuli się bardzo pewnie. Na przykład, rok 2007, lato studenci, a może już absolwenci, riazańskiej szkoły wojskowej w kawiarni w Sudaku zaczęli wulgarnie odnosić się do  pracującej tam kelnerki. Właściciele mówią tak: „Chłopaki, zachowujcie się przyzwoicie”. A ci wyciągają noże i zaczyna się walka, podczas której zamordowano jednego Tatara. 

Po obezwładnieniu napastników pracownicy restauracji przekazują ich policji, a dwa dni później ci faceci zostają zwolnieni i wyjeżdżają do Riazania.

Czy Polacy pozwoliliby, aby w ich państwie ktoś zabił polskiego obywatela i nie było reakcji?

Bezczelny rosyjski szowinizm, podsycany umiejętnie przez Kreml, był widoczny na każdym kroku.

Inny przykład to ogłoszenia o mieszkaniu do wynajęcia „tylko dla Słowian”. 

No, wydarzenia roku 2014 były po prostu konsekwencją i nagłą reakcją Kremla na proeuropejską rewolucję w Ukrainie. 

 

M.P. i Z.Z.: A zatem spodziewaliście się ruchu Rosji w 2014 r.?

S.K.: Czy byliśmy gotowi, czy też nie, by stanąć przeciwko stronnikom Kremla? 

Kiedy mówię, że broniliśmy siebie przez te wszystkie lata, walcząc o przywrócenie naszych praw do samostanowienia jako narodu, to jest tu pewne niedopowiedzenie. Broniliśmy też i Ukrainy. 

Chcieliśmy jako prawdziwi gospodarze Krymu prawa do niezakłamanej historii, która wyraziłaby się m.in. w przywróceniu dawnych nazw tatarskich miast, wsi, rzek itd.

Jednocześnie nadal broniliśmy Ukrainy, takiej, którą chcielibyśmy widzieć, bez wpływów Moskwy. Gdy mówiliśmy, że chcemy żyć w niepodległym, demokratycznym, proeuropejskim kraju z wektorem rozwoju w kierunku Europy, nie kłamaliśmy, bo wiedzieliśmy, że właśnie w takich warunkach Kijów musiałby się liczyć z naszymi prawami. Europa nie z wielkiej miłości do nas, lecz po prostu w związku z przyjętymi zasadami wymagałaby od Ukrainy przestrzegania obowiązujących regulacji w Unii Europejskiej. I dlatego szczerze byliśmy po stronie demokratycznej Ukrainy. 

 

M.P. i Z.Z.: Można się spotkać z różnymi pogłoskami co do politycznych planów Tatarów krymskich.

S.K.: Właśnie istniała i nadal istnieje taka narracja, niewykluczone, że suflowana Ukraińcom przez politechnologów Kremla, że ​​Tatarzy krymscy, gdy tylko odzyskają autonomię, to od razu się odłączą i dołączą do Turcji. 

Zawsze żartowaliśmy, że oczywiście od razu pójdziemy na brzeg, odepchniemy się i popłyniemy razem z całym półwyspem do Turcji.

Z punktu widzenia interesów Tatarów krymskich jest to absurdalne z jednego prostego powodu. My nawet w okresie, kiedy istniał Chanat Krymski, weszliśmy do Kalifatu na własnych prawach, utrzymując własne państwo.

 

Nieporozumienia

M.P. i Z.Z.: Czy to był sojusz z Imperium Osmańskim, Chanat Krymski nie był jego częścią…?

S.K.: Nie zapominajmy, że Turcja była kalifatem, czyli centrum duchowym i religijnym. Właśnie dlatego Chanat Krymski wszedł w skład tego kalifatu, jednak pozostawał niezależny, miał własny pieniądz, armię i parlament oraz prowadził własną politykę zagraniczną.

Tak więc kiedy ukraińscy politycy (może inspirowani przez służby Kremla?) szukali w krymskich lasach bojowników tatarskich, to nas ogarniał pusty śmiech; nie zwracali oni uwagi na rosyjskie organizacje paramilitarne. Powinni szukać przede wszyskim agentur Kremla i z nimi walczyć zawczasu. 

Ponadto do 2014 istniał na Krymie wydział SBU do pracy z Tatarami krymskimi, ale nie było wydziału do monitorowania ludności rosyjskiej, mimo że bliskość bazy floty czarnomorskiej powinna skłaniać do ostrożności. Rosyjskie służby w przeciwieństwie do ukraińskich wykazywały ożywioną aktywność wśród ludności rosyjskiej.

Paradoksalnie, wśród Ukraińców doszukiwano się destrukcyjnych elementów nacjonalistycznych, a nie w społecznościach rosyjskich.

Muszę przyznać, że nawet współpracowano z organizacjami rosyjskimi, nie interesowano się ludnością rosyjską. 

Dlatego można powiedzieć, że rok 2014 po prostu przyniósł Rosji i to, do czego się przygotowywała od 1991 r. 

To nie jest żadne odkrycie. Krótko mówiąc, Ukraina piłowała gałąź, na której siedziała, cały czas piłowała, nie będąc świadoma, co robi. A Rosja już dosłownie rozdawała na Krymie swoje paszporty. 

 

M.P. i Z.Z.: Czy był Pan wtedy na Krymie w 2014 r.?

S.K.: Oczywiście, że byłem. Zostałem deportowany dopiero 15 stycznia  2015 r.

 

Przyszłość

M.P. i Z.Z.: Jakie są teraz możliwe scenariusze dla krymskotstarskiej społeczności? Czy naród ma szansę przetrwać?

S.K.: Jeszcze w 2018 r. zaproponowaliśmy program, który nazwaliśmy „Dziewięć kroków do wyzwolenia krymu”. 

Przedstawiliśmy go prezydentowi Ukrainy, zgłosiliśmy m.in. nasz projekt poprawek do paragrafu dziesiątego konstytucji. Niestety nasza propozycja nie została przyjęta. Grupa robocza przyjęła inną poprawkę, którą uważamy generalnie za minę o opóźnionym działaniu, która uderzy znów w interesy Ukrainy na Krymie. Nie jest ona dobra dla nas, dla rdzennej ludności i nie jest dobra dla Ukrainy. 

Sugerowaliśmy, żeby powstała autonomia Tatarów krymskich.

Władze ukraińskie znowu wracają do tego, co było, a mianowicie do autonomii krymskiej, ale bez samorealizacji praw Tatarów krymskich. Przyszły parlament Krymu miałby tylko niezobowiązująco konsultować się z organizacjami Tatarów krymskich. 

Takie rozwiązania były i do 2014 r. Wszyscy wiemy, do czego doszło. Prawo do konsultacji nie daje prawa do decydowania, jak chce rdzenna ludność. 

Zaproponowaliśmy parlament dwuizbowy, czyli jedną izbę ogólną, a drugą dla rdzennej ludności. 

W pierwszej mogliby być też Tatarzy krymscy, Grecy, Ukraińcy, każdy mógłby tam być.

 

M.P. i Z.Z.: Czym zatem wasza wersja różni się od wersji przyjętej przez Wierchowną Radę?

S.K.: W przypadku obligo konsultacji parlament może obiecać, a w rzeczywistości nie brać pod uwagę naszego głosu.

A jak będzie parlament dwuizbowy, będziemy już powiązani instytucjonalne, na równi z ludnością napływową.

Władze będą musiały liczyć się z naszym słowem. 

Każda ustawa będzie musiała być uzgodniona z Tatarami krymskimi. 

Jako alternatywę Ukraińcy proponują trzy izby w parlamencie, z jedną dla Tatarów krymskich, z prawem weta. 

Jednak każdy jest w stanie zrozumieć, że i w takim rozwiązaniu zostaniemy w mniejszości i również nie będziemy mieć żadnego wpływu na życie Krymu. 

 

M.P. i Z.Z.: Jakie zmiany Pana zdaniem należałoby priorytetowo wprowadzić, aby osłabić wpływ Rosji?

S.K.: Myślę, że wprowadzenie dwujęzyczności Krymu (tzn. obowiązek szkolny nauki języka krymskotatarskiego i ukraińskiego) byłoby tym, co szybko osłabiłoby wpływy rosyjskie na półwyspie. Naturalnie nie zabranialibyśmy nauki języka rosyjskiego dla chętnych, ale bez obowiązku jego uczenia się.

Ukraina powinna zrozumieć, że najlepszym krokiem do pokoju i porządku na Krymie będzie nadanie praw rdzennej ludności krymskotatarskiej. Tylko krymskotatarska autonomia ze swoja flagą, toponimią i prawami będzie w stanie utrzymać Krym w składzie proeuropejskiej Ukrainy, za co teraz walczy na froncie każdy żołnierz. 

Rozmawiali: Mariusz Patey i Zeram Zeitullaieva

Współpraca: Jadwiga Chmielowska i Włada Janczy 

 


 

POLECANE
Specjalny wysłannik USA ds. wojny na Ukrainie. Jest decyzja Trumpa z ostatniej chwili
Specjalny wysłannik USA ds. wojny na Ukrainie. Jest decyzja Trumpa

Prezydent elekt USA Donald Trump wybrał emerytowanego generała Keitha Kellogga, by służył jako specjalny wysłannik ds. Rosji i Ukrainy. Kellogg był autorem artykułu nazwanego przez media "planem pokojowym", który zakładał zawieszenie broni i zmuszenie obu stron do negocjacji.

Aktywista LGBT przeprasza posła PiS z ostatniej chwili
Aktywista LGBT przeprasza posła PiS

"Koniec batalii sądowej" – informuje w mediach społecznościowych polityk Suwerennej Polski i poseł Prawa i Sprawiedliwości Jan Kanthak, udostępniając wpis z przeprosinami, który opublikował aktywista LGBT Michał Kowalówka.

Niemcy mają przejąć polski port z ostatniej chwili
Niemcy mają przejąć polski port

W polskich portach może wkrótce dojść do spektakularnych roszad na poziomie właścicielskim. Grupa Rhenus jest bliska przejęcia kontroli nad spółką Bulk Cargo. Oferta konsorcjum Viterry i CM została natomiast uznana za najlepszą przez port w Gdyni. Obie transakcje mogę wywołać polityczną burzę – ocenił w środowym wydaniu "Puls Biznesu".

Anonimowy Sędzia: Adam robi biceps tylko u nas
Anonimowy Sędzia: Adam robi biceps

Minister Kujawiak czuł, że wystawili go na odstrzał. Z Adamem nie dało się nic ustalić, znikał gdzieś na całe dni, rozmarzony zerkał przez okno.

Szok w Niemczech. Kanclerz i jego zielony zastępca przeciwni unijnym karom za przekroczenie limitów emisji CO2 z ostatniej chwili
Szok w Niemczech. Kanclerz i jego "zielony" zastępca przeciwni unijnym karom za przekroczenie limitów emisji CO2

Na skutek decyzji UE od stycznia przyszłego roku producenci samochodowi mają obowiązek znacznego obcięcia emisji dwutlenku węgla, emitowanego przez sumę sprzedanych przez nich samochodów. Nieprzestrzeganie rygorystycznych norm ma być karane finansowo. Dość zaskakująco sprzeciw wobec tego rozwiązania wyrazili kanclerz Niemiec Olaf Scholz, a także nominowany z ugrupowania Zielonych wicepremier i minister gospodarki Robert Habeck. 

Znany deweloper i biznesmen zatrzymany. Policja przeszukała biura z ostatniej chwili
Znany deweloper i biznesmen zatrzymany. Policja przeszukała biura

Na zlecenie Prokuratury Okręgowej w Łodzi policja przeprowadziła działania w biurach grupy HRE Investments, zatrzymując Michała Sapotę – prezesa i głównego udziałowca spółki. Sprawa dotyczy licznych nieprawidłowości, w tym podejrzeń o oszustwa finansowe wobec klientów – podał portal TVP Info.

Nieoficjalnie: Sprzeciw Polski i Francji to za mało, żeby zablokować umowę z Mercosurem z ostatniej chwili
Nieoficjalnie: Sprzeciw Polski i Francji to za mało, żeby zablokować umowę z Mercosurem

Polska i Francja to za mało, żeby zablokować podpisanie przez Komisję Europejską umowy o wolnym handlu z Mercosurem, czyli państwami Ameryki Płd.; kwestią sporną pozostaje to, czy KE odważy się podpisać porozumienie przy sprzeciwie dwóch tak dużych państw członkowskich – usłyszała PAP w unijnych źródłach.

„Stan likwidacji”. Jutro premiera filmu, który wstrząśnie widzami z ostatniej chwili
„Stan likwidacji”. Jutro premiera filmu, który wstrząśnie widzami

28 listopada 2024 roku o godzinie 20:00 nowe wydanie „Magazynu Anity Gargas”. „Stan likwidacji” – to film, którzy wstrząśnie widzami. 

Były premier w żałobie. Smutne doniesienia obiegły sieć z ostatniej chwili
Były premier w żałobie. Smutne doniesienia obiegły sieć

Waldemar Pawlak, były premier Polski i wieloletni lider Polskiego Stronnictwa Ludowego, podzielił się bolesną informacją o śmierci swojej mamy, Marianny Pawlak. Smutną wiadomość przekazał w środę, 27 listopada, za pośrednictwem mediów społecznościowych.

Niemieckie służby podały nowe dane nt. imigrantów podrzuconych Polakom z ostatniej chwili
Niemieckie służby podały nowe dane nt. imigrantów podrzuconych Polakom

Niemiecka policja podała nowe dane o imigrantach przyłapanych na nielegalnym pobycie w Niemczech, którzy zostali odesłani do Polski. 

REKLAMA

[Wywiad] Sinawer Kadyrow: Tylko krymskotatarska autonomia będzie w stanie utrzymać Krym w składzie proeuropejskiej Ukrainy

Dziś na okupowanym Krymie rdzenna ludność krymskotatarska doznaje prześladowań, jest zmuszana do emigracji pod presją strony okupacyjnych władz rosyjskich. To jednak nie pierwszy raz w historii, kiedy Kreml dokonywał masowych zbrodni na narodzie krymskotatarskim.
Flaga Tatarów Krymskich [Wywiad] Sinawer Kadyrow: Tylko krymskotatarska autonomia będzie w stanie utrzymać Krym w składzie proeuropejskiej Ukrainy
Flaga Tatarów Krymskich / Wikipedia domena publiczna

18 maja obchodzony jest Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa Narodu Krymskotatarskiego. W 1944 r. z rozkazu Stalina państwo radzieckie dokonało brutalnej deportacji Tatarów z Krymu,  około 200 tysięcy ludzi – kobiet. dzieci i starców – zostało wywiezionych w głąb ZSRR. Wielu z nich umarło z głodu i chorób. Represje trwały praktycznie do końca trwania ZSRR.

W 79. rocznicę tej zbiorowej tragedii rozmawiamy ze świadkiem historii – Sinawerem  Kadyrowem-dysydentem, więźniem  politycznym w ZSRR, działaczem krymskotatarskiego ruchu narodowego. Rodzina Sinawera Kadyrowa była ofiarą czystek etnicznych i przesiedleń wymierzonych w rdzennych mieszkańców Krymu.   Prywatnie teść znanej krymskotatarsko-ukraińskiej śpiewaczki Dżamali (właśc. Susana Alimiwna Dżamaładinowa), zwyciężczyni Eurowizji w 2016 r. piosenką „1944”.

 

Dysydent

Mariusz Patey i Zeram Zeitullaieva: Proszę opowiedzieć o sobie polskiemu czytelnikowi.

Sinawer Kadyrow: Urodziłem się w Uzbekistanie, w Samarkandzie pod koniec 1954 r., dokąd moi rodzice zostali deportowani w maju 1944 r. wraz z całym narodem Tatarów krymskich. Oczywiście nie zostali zesłani bezpośrednio do Samarkandy, lecz na pustynię. Mama wylądowała w regionie Samarkandy w jakiejś odległej wiosce, ojciec w pobliżu Taszkientu. Pod koniec 1953 r. założyli rodzinę. Do mojego 12. roku życia mieszkaliśmy w Samarkandzie, a dopiero potem przenieśliśmy się do Taszkientu, gdzie tak naprawdę spędziłem okres dojrzewania, młodości i dorastania. Kiedy trafiłem do ruchu narodowego, było to jakoś w połowie lat 70., to była celowa decyzja, nie przypadkowa czy spontaniczna. 

I był to, moim zdaniem, mimo wszystko proces, którego w sumie chyba nie udałoby mi się uniknąć. Cały bagaż doświadczeń moich bliskich, znajomych, cała historia narodu Tatarów krymskich kierowała mną i mnie podobnych ku działaniu, kiedy tylko było to możliwe. 

 

M.P. i Z.Z.: Jak wyglądały próby organizowania się Tatarów w warunkach późnego ZSRR? 

S.K.: Ruch narodowy Tatarów krymskich nie był ruchem pojedynczych jednostek, nie był elitarny jak inne środowiska dysydenckie, obrońców praw człowieka w ZSRR. Ruch narodowy Tatarów krymskich miał wsparcie większości narodu krymskotatarskiego i to go wyróżniało.

Nieliczni dysydenci działający w Moskwie czy Petersburgu nie mogli liczyć na masowe zrozumienie w społeczeństwie rosyjskim. Naturalnie wraz z pogarszającą się sytuacją gospodarczą, spadającym poziomem życia rosła frustracja społeczna w całym ZSRR. 

Niekoniecznie jednak miało to coś wspólnego z budzącą się świadomością narodową. 

Były oczywiście wyjątki. Bałtowie, Gruzini, Czeczeni podnosili kwestie narodowe i podejmowali próby samoorganizacji.

Naszła mnie taka refleksja, że moje wstąpienie w szeregi ruchu narodowego prawdopodobnie było procesem nieuchronnym, jakby poza mną, zdarzeniem zaprogramowanym przez Wszechmogącego.

 

Wsparcie społeczne

M.P. i Z.Z.: Czy można mówić o ewolucji myśli narodowościowej w krymskotatarskim ruchu narodowym? Co można by uznać za największe osiągnięcia tego ruchu?

S.K.: Tak naprawdę moje pokolenie w latach 70. było już, powiedziałbym, trzecim pokoleniem walczącym o przetrwanie narodowe Tatarów. 

W latach 50. nastąpił drugi przypływ aktywistów ruchu narodowego, którego korzenie sięgały okresu przedrewolucyjnego. 

Po prostu mieliśmy okres, kiedy działalność ruchu została zduszona przez terror bolszewicko-stalinowski, w międzyczasie była II wojna światowa, a potem nasilenie terroru wobec Tatarów, który jednak nie osiągnął swojego celu, bo komunistom nie udało się doprowadzić do zbiorowej amnezji u Tatarów, i jak tylko terror zelżał, ruch narodowy się odrodził.  

Można byłoby trochę polemizować z ideologią ruchu przedrewolucyjnego z jednego prostego powodu. 

Milli Firqa (partia polityczna Tatarów krymskich, utworzona w lipcu 1917 r. przez przedstawicieli inteligencji narodowej – przyp. red.) stała na pozycjach niepodległościowych. Dążyła do utworzenia niezależnego państwa krymskotatarskiego. 

Ruch narodowy Tatarów krymskich w ZSRR walczył o zniesienie aktów normatywnych, które uderzały w dobre imię całego narodu i pozwoliły Kremlowi na deportację całej społeczności Tatarów krymskich.

Ta aktywność i nacisk na władze przyniosły efekty. W schyłkowym okresie ZSRR, już za czasów  Gorbaczowa, pojawiły się akty amnestii. Dla Tatarów krymskich to nie była rehabilitacja, lecz  usunięcie lub złagodzenie uciążliwości systemu. Zniesiono wobec nas na przykład godzinę policyjną, ale nie pozwolono nam wrócić i odebrać tego, co zostało nam bezprawnie skonfiskowane. 

Podczas gdy inne narody, które doświadczyły deportacji, na przykład Czeczeni, Bałkarzy, miały możliwość powrotu, my zostaliśmy pozbawieni tej możliwości.

Dlatego ten nasz ruch miał silne podstawy i wsparcie społeczne, był bowiem ruchem na rzecz przywrócenia praw narodowi, wobec którego zastosowano logikę odpowiedzialności zbiorowej, a  postulaty obejmowały między innymi prawo do prawdy, do ojczyzny, do ziemi historycznej i przywrócenie jej państwowości w postaci ówczesnej autonomii krymskiej jako socjalistycznej republiki radzieckiej. Korzenie były identyczne, ale ideologicznie to były trochę inne ruchy, bo w latach 50. obiektywnie nie można było polegać na pomysłach Milli Firqa.

Pierwszymi przedstawicielami, którzy kierowali tym odrodzonym ruchem narodowym, byli z reguły dawni pracownicy partyjni albo byli uczestnicy wojny, którzy mieli ugruntowaną pozycję w strukturach ZSRR, a przykład słynny partyzant sowiecki Bekir Osmanow, ojciec nieżyjącego już innego działacza narodowego Jurija Osmanowa. 

Drugie pokolenie to już dzieci urodzone w latach 30. i 40., które urodziły się na Krymie, a których proces dojrzewania przypadł na reżimy komentatorskie i deportacje. Swoją działalność rozpoczęli w latach 60., w latach odwilży. A my, oczywiście, nasze pokolenie, jesteśmy już dziećmi urodzonymi na  zesłaniu; reżimu stalinowskiego, szczególnie dotkliwego w stosunku do Tatarów krymskich,  bezpośrednio nie znaliśmy, Krymu też nie widzieliśmy, ale my, dzieci naszych rodziców, wychowani na ich wspomnieniach, na ich doświadczeniach, z tym bólem i na ich marzeniu o powrocie do Ojczyzny musieliśmy zrealizować testament naszych rodziców i dziadków. Dołączenie do ruchu narodowego to już była kwestia czasu.

 

Prześladowania

M.P. i Z.Z.: Jak Pan trafił do więzienia?

S.K.: Cóż, więzienie było już jakby końcowym etapem pewnego ciągu zdarzeń związanych z moim uczestnictwem w ruchu narodowym.

 

M.P. i Z.Z.: Kiedy to się stało?

S.K.: Zostałem aresztowany w 1985, ale przed 1985 było wiele różnych zdarzeń i etapów w moim życiu, które doprowadziły mnie przed sowiecki sąd. 

 

M.P. i Z.Z.: Czy to prawda, że 10 lat prowadził pan działania w podziemiu?

S.K.: Sam ruch narodowy Tatarów krymskich starał się być jak najbardziej publiczny, a sama forma walki zdeterminowała z czasem taktykę, która była stosowana. Nasza działalność pozostawała w ukryciu w zakresie przygotowywania materiałów informacyjnych, które rozpowszechnialiśmy wśród ludzi. 

Tak, ta część była objęta konspiracją i władze starały się znaleźć źródła tych działań. 

Mówię o końcu lat 70. – początku 80., kiedy rozpoczęliśmy wydawanie biuletynu im. Musy Mamuta (działacza społecznego Tatarów krymskich, który popełnił samobójstwo w proteście przeciwko zakazowi powrotu Tatarów krymskich do ich ojczyzny – przyp. red.). To była mała grupa idealistycznie uosobionych młodych ludzi, która się utworzyła, gdy Mustafa Dżemilew (ukraińsko-tatarski polityk, radziecki dysydent, długoletni przewodniczący Medżlisu Tatarów Krymskich oraz Rady Przedstawicieli Narodu Krymskotatarskiego, deputowany do Rady Najwyższej Ukrainy – przyp. red.) wrócił z wygnania z Jakucji. Nasze poznanie się w Taszkiencie w 1982 r. zaowocowało podjęciem działalności.  

 

Podziały

M.P. i Z.Z.: Czy zdarzały się rozbieżności w planowanej strategii działania ruchu narodowego?

S.K.: W ruchu krymskotatarskim było kilka grup. Czym się różnili? W zasadzie prawie niczym. Byli na przykład tacy, którzy mówili, że nie ma potrzeby łączenia kapitalistycznego Zachodu z naszymi tatarskimi sprawami, ponieważ to może być wykorzystane przez imperialistów zachodnich bez żadnych korzyści dla sprawy tatarskiej, a będzie prowokować Moskwę, dawać pretekst do kolejnych ataków na Tatarów krymskich itp.  

Ich działalność była znana służbom radzieckim, a szczegółowe raporty dostawał bezpośrednio Komitet Centralny KPZR, więc starali się nie naruszać porządku prawnego ZSRR, nie przekazywać informacji o swojej działalności poza granice Związku Radzieckiego, gdyż mogłoby być to poczytane za działalność wrogą ZSRR. Uważali jednak za swój obowiązek informowanie ludności krymskotatarskiej o swoich działaniach. 

I dlatego przyjętą formą walki było pisanie petycji, zbieranie pod nimi podpisów i wysyłanie ich do Moskwy, do Komitetu Centralnego KPZR. Nie uchroniło to ich jednak przed szykanami ze strony władz.

 

Aresztowanie

M.P. i Z.Z.: W 1985 r. został pan aresztowany.  Jakie przedstawiono panu zarzuty, na podstawie których został pan skazany?  Jak wyglądał ten proces?

S.K.: Był to artykuł 191, paragraf 4. Oskarżyli mnie o produkowanie i dystrybucję dokumentów o treści oszczerczej, skierowanych przeciwko interesom gospodarczym i politycznym kraju. Teraz już dokładnie nie pamiętam, wtedy znaliśmy to wszystko na pamięć.

 

M.P. i Z.Z.: Na ile lat Pan został skazany?

S.K.: Sam artykuł sugerował maksymalnie trzy lata więzienia, więc dostaliśmy maksimum. 

W ZSRR były dwa artykuły, które uznano za polityczne, w zależności od republik miały różną numerację, ale istota pozostawała ta sama. Najpierw był artykuł numer 70 (“Agitacja i propaganda antyradziecka. Podlega karze pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do siedmiu lat i zesłaniem na okres od dwóch do pięciu lat lub bez wygnania lub zesłania na okres od dwóch do pięciu lat.” przyp. red), jednak już w latach 60. ZSRR wprowadził do Kodeksu Karnego dodatkowy artykuł numer 191 z paragrafem 4, który zwyczajowo był wykorzystywany  przez władzę radziecką praktycznie  tylko wobec Tatarów krymskich. (Artykuł 191.4.  Stawianie oporu żołnierzowi, pracownikowi organu spraw wewnętrznych lub innej osobie w wykonywaniu obowiązków związanych z ochroną granicy państwowej ZSRR …..podlega karze pozbawienia wolności do lat 3 lub prac poprawczych do lat 2 albo grzywny do stukrotności minimalnego wynagrodzenia za pracę.”  przyp. red. )

To było najbardziej niesamowite, nie znałem tej historii, póki Mustafa Dżemilew mi jej nie opowiedział w 1983 r. 

Wtedy był w śledztwie, ale nie został natychmiast aresztowany nawet po tym, jak był przesłuchiwany przez śledczego. Powiedziałem: „Mustafo, wydaje mi się, że będzie to pod artykułem numer 70”. Odparł, że byłby zadowolony, ale z reguły ten artykuł nie był dla nas, choć uważano go za surowszy, ale cyniczne władze Związku Radzieckiego wolały przedstawiać się jako sprawiedliwe, choć dobrotliwe nawet dla ohydnych wrogów.

 

M.P. i Z.Z.: Cóż, czy w ogóle w Związku Radzieckim istniał jakiś rodzaj "humanitarności"?

S.K.: Nie było humanitarności, była gra w humanitarność. Nie zapominajmy, że Związek Radziecki był wizytówką całego komunizmu, do którego próbowano przyciągnąć ruchy narodowe na całym świecie. 

I dlatego w rzeczywistości byłoby bardzo niewygodne stwierdzenie, że istnieje cały naród sprzeciwiający się reżimowi sowieckiemu. 

 

Represje

M.P. i Z.Z.: Co właściwie stało się powodem represji narodu krymskotatarskiego?

S.K.: Traktowano nas z definicji jako element od urodzenia antyradziecki. 

A to dlatego, że według władz sowieckich musieliśmy chować urazę po pierwsze dlatego, że rząd sowiecki deportował nas, w wyniku czego straciliśmy połowę narodu, a po drugie, nadal byliśmy przetrzymywani w miejscach zesłań i nie wolno było nam wracać do ojczyzny.  

A potem doszło do tego, że z radzieckich encyklopedii zniknęła narodowość taka jak Tatarzy krymscy. W paszportach wpisano nam narodowość tatarską. 

Zostaliśmy zesłani jako Tatarzy krymscy, wprowadzono nad nami nadzór milicji i zabroniono nam powrotu jako Tatarom krymskim.

W 1967 r. zostaliśmy już tylko Tatarami, którzy wcześniej mieszkali na Krymie. Tyle że Tatarzy mieszkali także w Tatarstanie, ale to inny naród niż my. Nas postarano się pozbyć.

 

M.P. i Z.Z.: Wróćmy do roku 1985 – został Pan skazany. Czy to było więzienie czy wygnanie? 

S.K.: Zostałem aresztowany 12 grudnia 1985 r. Miałem współpracownika, Riszata Dżemilewa, którego wzięli jeszcze we wrześniu. 

Sprawa nasza była związana z dokumentami, kopiami akt sprawy z procesu Mustafy Dżemilewa, które powinny były być przekazane na Zachód.

Niestety dokumenty te wpadły w ręce KGB. Znaleźli je na lotnisku Szeremietiewo w śmieciach. 

Próbowaliśmy przekazywać materiały przez zagranicznych studentów,  jednak w tym przypadku albo już byli zwerbowani przez KGB, albo po prostu przestraszyli się w ostatniej chwili. 

W taki sposób służba bezpieczeństwa dowiedziała się o nas. 

Zresztą, już wcześniej parę razy byłem podejrzanym w ich oczach. W 1982 r. znaleźli moje notatki podczas rewizji, a potem, w 1983 r., chcieli mnie wyrzucić z instytutu z tytułu rzekomej postawy antypaństwowej. Wszystkie poszlaki przeciwko mnie oczywiście były badane, a materiał dowodowy tylko potwierdził w ich oczach, że stanowię zagrożenie dla państwa.

 

M.P. i Z.Z.: Gdzie Pan przebywał przez te trzy lata?

S.K.: Z trzech lat, które spędziłem w więzieniach, rok byłem w areszcie śledczym, a dwa lata – w Jakucji, w kolonii karnej.

Generalnie areszt śledczy trwa, póki toczy się śledztwo. Podejrzany trzymany był w celi. 

Kiedy śledczy zakończyli swoją pracę, zapadał wyrok i skazaniec trafiał do kolonii karnej. To podobne więzienie, tylko trochę różniące się od aresztu. Obszarowo większe. A budynki, w których przebywali więźniowie, przypominały pawilony obozów koncentracyjnych czy garnizonów wojskowych. 

 

M.P. i Z.Z.: Niech Pan opowie o warunkach panujących w tych więzieniach.

S.K.: Gdy zarządzano ścisły reżim więzienny, to trafiało się do więzienia, gdzie odbywało się wyrok, siedząc w celi. W kolonii karnej natomiast był przymus pracy. Zabierano rano do zakładu pracy i przywożono wieczorem. 

Sale, gdzie więźniowie spali, były większe, na kształt baraków. 

W obozie, do którego ja trafiłem, była mała działka, po której można było spacerować. Był nawet taki mały kawałek trawy. 

 

M.P. i Z.Z.: Mowa teraz o Jakucji?

S.K.: Tak, Jakucja to ciekawe miejsce, terytorium kilkakrotnie większe niż Ukraina.

Ludzie mieszkają rozrzuceni na dużych przestrzeniach w małych miejscowościach nazywanych  miastami, które posiadają własne lotniska.

Odległości między tymi miejscowościami wynoszą tysiące kilometrów. 

Tam, na terytorium Jakucji, można było poruszać się wzdłuż rzek tylko latem, a zimą – po śniegu; w zasadzie nie było tam dróg.

Większość komunikacji przejęta jest przez transport lotniczy. 

Właśnie zabrano nas skutych kajdankami samolotem z Irkucka do Jakucka, a potem – do Lenska. 

Wszędzie tam do tej pory są obozy dla więźniów i jest zimno. Dla osoby z południa oczywiście było tam niekomfortowo. Potrafiłem na termometrze dostrzec -57 stopni.

 

M.P. i Z.Z.: A jeszcze trzeba było pracować…

S.K.: To też interesujące, jak traktowaliśmy tam tę przymusową pracę więzienną. Była to forma ucieczki od więziennej jednostajności, od swoich ponurych myśli.

W zasadzie praca dawała poczucie posiadania trochę więcej wolności. 

To nie oznacza, że wykonywanie pracy w warunkach więziennych nie niosło dolegliwości. Rząd radziecki uwielbiał wszystko planować, tworzył standardy, których niewykonanie groziło niejednokrotnie nawet śmiercią. 

Jeśli więzień nie wykonał normy, wieczorem zamykali go w karcerze. 

To straszne miejsce, w którym administracja dosłownie próbowała więźnia upodlić, złamać, zniszczyć psychicznie i fizycznie, a nawet pozbawić życia. Dla przykładu, aby zastraszyć innych i zmusić do cięższej pracy, nie ukrywali tego, co mogą z człowiekiem zrobić. Mówili, że wiedzą, jak postępować z „takimi”, co się migają od pracy, i byli w tym na wskroś  szczerzy, ponieważ władze gwarantowały im swobodę działania i bezkarność. 

Tworzyli warunki nie do zniesienia, bo wszystko to miało na celu podkopanie zdrowia człowieka i złamanie psychiczne. 

Tzw. izolacja trwała 15 dni, podczas której dawali jeść co drugi dzień. 

Wyobraźcie sobie, jest może -40 na zewnątrz, ale nie ma w celi ogrzewania. 

W więzieniu, w którym przebywałem, system grzewczy był podłączony do instalacji wodno-kanalizacyjnej i włączali go tylko w trakcie śniadania, obiadu i kolacji, a my wszyscy jak te wróble siedzieliśmy na rurze i próbowaliśmy się trochę ogrzać. 

Gdy umieszczali tam człowieka, wszystko z niego ściągali, pozostawał tylko w bieliźnie. 

Zdejmowali też buty. Więzień pozostawał dosłownie w samych skarpetkach. 

Dawali tylko zelówki od starych butów. Nie można było z tym nic zrobić. Taka złośliwość radzieckiej władzy.

Nie było łóżka, spało się na pryczy, która jest zamykana o szóstej rano, a wieczorem dopiero bliżej 22 otwierają, opuszczają, można się położyć. Była jeszcze jedna cecha Jakucji, którą władze radzieckie wykorzystywały – klimat. Już sam on był torturą dla więźniów. 

Latem mogło być +30, a zimą -60 stopni, takie tam były różnice temperatury. 

W celach były okna z kratami i żelaznymi zasłonami na kształt żaluzji, które uniemożliwiały oglądanie widoków przez okno. 

Były one zrobione z grubego metalu i nie dawało się ich regulować.

Latem nie było czym oddychać, wlewało się gorąco do cel przez rozgrzewany metal. 

No i więźniowie rozbijali okna, a strażnicy uprzedzali, że zimą nikt tego okna nie będzie wstawiał…

I tak było, zimą więźniowie próbowali zasłaniać okna mokrymi podkoszulkami, ale to było nieregulaminowe. Strażnicy je zabierali. 

W taki sposób więzień zostawał bez ubrania i bez okna. W celi sąsiadującej z moją osoba po prostu zmarła z wychłodzenia.

 

M.P. i Z.Z.: Szczerze mówiąc, to chyba miał Pan szczęście, że skazali tylko na trzy lata.

S.K.: Po prostu artykuł Kodeksu Karnego nie zawierał większej kary. Kolejna rzecz, że z reguły władze stosowały taką technikę: po trzech latach, nawet nie wypuszczając z więzienia, fabrykowały nową sprawę na kolejne trzy lata. A jednak ja nie doświadczyłem takiej kontynuacji, bo zaczęła się pierestrojka. Ja byłem jednym z ostatnich uwięzionych w Związku Radzieckim. Gorbaczow w Nowym Jorku w swoim przemówieniu w ONZ obiecał wolność dla więźniów politycznych. ZSRR kończył swój żywot. Wydawało się, że następuje koniec złej historii.

 

Powrót

M.P. Z.Z: A potem Tatarzy krymscy otrzymali pozwolenie na powrót. Co sprawiło, że Pan zdecydował się wrócić do nieznanego przecież miejsca, bez gwarancji miejsca zamieszkania, bez pieniędzy, pracy. Jakie miejsce obrał Pan za cel powrotu?

S.K.: Bardzo błędne przekonanie, że Tatarom krymskim pozwolono na powrót. Tyle tylko, że przez zmiany w państwie reżim złagodził presję wywieraną na swoich obywateli, bo było to konieczne, by przedstawić się w dobrym świetle przed światem. Bankrutująca gospodarka potrzebowała finansowania z zewnątrz, a kredyty były obwarowane warunkami na przykład związanymi z przestrzeganiem praw człowieka. Wszystko zaczęło się zmieniać, a jedne zmiany generowały inne. System się posypał niczym klocki domina: strajki w Polsce i zgoda na niemal wolne wybory, padek muru berlińskiego; Związek Radziecki pod presją kosztów i strat w ludziach  zmuszony był wycofać swoje wojska z Afganistanu. 

Tatarzy krymscy w Moskwie zaczęli publicznie upominać się o swoje prawa w Moskwie,  i kiedy właśnie po tych przemówieniach i strajkach ludzie zobaczyli, że Moskwa nie zmieniła zdania w ich sprawie, ale też nie miała już siły stosować represji, zaczęli spontanicznie na własną rękę wracać. 

To była powtórka z 1967 (pierwsza fala próby powrotów na Krym, tyle że wtedy władze zmusiły powracających do ponownego udania się do miejsc zesłania), ale w 1987 ludzie już byli silniejsi i bardziej niezależni finansowo.

 

M.P. i Z.Z.: I Związek Radziecki nie reagował?

S.K.: Wtedy już ZSRR nie mógł sobie pozwolić na stosowanie metod terroru, które mógł stosować w 1967 r. 

Władze jednak starały się, aby skomplikować proces powrotu. 

W Uzbekistanie wprowadzono zarządzenie, według którego nie pozwalano na kupno domów od Tatarów krymskich, żeby nie mieli za co wracać na Krym.

I odwrotnie, na Krymie były wydane zarządzenia, aby nie sprzedawać domów Tatarom krymskim. 

Jednak ludzie byli mądrzejsi, zostawiali rodziny w domu i tylko ktoś jeden jechał na Krym w celu rozeznania się w sytuacji i kupna nieruchomości.

Potem władze wprowadziły również ograniczenia paszportowe. Dosłownie nie meldowały na Krymie, aresztowały, odsyłały powracających do Uzbekistanu.

 

M.P. i Z.Z.: Kiedy właściwie skończył się ten koszmar masowych deportacji?

S.K.: Dopiero w listopadzie 1989 r., Rada Najwyższa przyjęła deklarację uznającą deportację za przestępstwo. I od tego momentu właściwie już w ogóle nie mogli nic zakazać, ale jednocześnie nie było ani jednego aktu prawnego, który wspierałby nasz powrót. 

Na początku lat 90., już w warunkach niepodległej Ukrainy, pod naciskiem ONZ pojawiają się fundusze, które repatrianci otrzymują jako rekompensatę za podróż. 

Jednak wtedy władze zaczęły mówić, że realizują państwowy program powrotu na Krym Tatarów, a więc nie ma czym się przejmować, państwo wszystko zrobi, trzeba tylko poczekać jakiś czas. 

A w rzeczywistości dosłownie rozdawały ziemię wszystkim innym, żeby Tatarzy nie mieli co kupować. 

Powiedzieliśmy: „Nie, tak się nie da, to znaczy, że sami decydujemy o swoim losie” i sami zaczęliśmy budować domy. Dosłownie, codziennie przylatywało po kilka samolotów z Uzbekistanu pełnych naszych ludzi. 

Potem był problem z legalizacją naszych domów i działek, ponieważ nie chcieli nas tam i ciągle szukali pretekstów do utrudniania legalizacji naszego pobytu.

 

M.P. i Z.Z.: Powracający Tatarzy budowali swoje domy na własną rękę. Czy nie starali się o restytucję własności, która została na Krymie po deportacji?

S.K.: Próbowaliśmy na początku lat 90. wystąpić do sądu o zwrot nielegalnie zajętego mienia. Sędziowie nie uznali oświadczeń o utraconym mieniu z uwagi na brak aktu prawnego, na podstawie którego moglibyśmy się o nie ubiegać. 

Potem prosiliśmy tylko o legalizację pobytu i zakupionej nieruchomości, ponieważ zesłali jeden naród, a wrócili już inni ludzie. 

Mimo tego, że w latach 30. zabili całą naszą inteligencję, i mimo deportacji wracali Tatarzy krymscy w większości wykształceni i rozumiejący, że sami są w stanie wybudować całą swoją przyszłość. 

Dużo osób starało się zacząć działalność polityczną lub medialną, bo rozumieli, że w taki sposób mogą mieć wpływ na życie całego regionu. Nawet jeden poseł może dużo zrobić dla swojego narodu.

I w zasadzie nie doczekaliśmy się, kiedy Ukraina przyjmie akty legislacyjne, w wyniku których moglibyśmy uzyskać prawa do rehabilitacji i zwrotu tego, co straciliśmy. 

Tak czy inaczej te akty prawne do dziś nie są przyjęte. Nie mamy prawa do zwrotu mienia, nie mamy nawet elementarnego prawa do powołania prawdziwej krymskiej autonomii.

Cały czas te radzieckie akty prawne nadal obowiązują.

Nie wspominam tu o przywróceniu naszej terytorialnej administracji w postaci narodowej autonomii terytorialnej Tatarów krymskich. 

I dlatego, kiedy mówi się teraz w Kijowie, że na to pozwolili i tak dalej, mnie się robi źle, ponieważ nasi ludzie sami do wszystkiego doszli własnym wysiłkiem.

 

Wojna

Z.Z.: Przenieśmy się do 2014 r. Szczerze mówiąc, to było dla mnie straszne przeżycie, nie bałam się tak bardzo w 2022 r. jak w 2014 r. Agresja rosyjska była wtedy czymś nieoczekiwanym. Czy Pan i bliska Tatarom krymskim część władz, Medżlis, mieliście pojęcie o tym, co może się stać i jak można tego uniknąć? 

S.K.: Rok 2022 nie jest oderwany od kontekstu historycznego. To, co zdarzyło się w 2022 r., było konsekwencją tego, co było w 2014 r., ale wydarzenia roku 2014 są konsekwencją tych z 1991 r. 

Właściwie 2014 r. od 2013 różnił się tylko nieukrywaną już manifestacją sił rosyjskich w postaci pojawiania się w przestrzeni publicznej ludzi uzbrojonych w karabiny maszynowe i czołgów na ulicach miast Krymu. 

Generalnie dla Tatarów krymskich od momentu, gdy w 1991 r. zignorowano nasze prawo do autonomii krymskotatarskiej, zastępując ją koncepcją idącą na rękę potomkom okupantów rosyjskich, los Krymu był przesądzony. Zgodnie z wynikami referendum została odtworzona autonomia krymska (wtedy Republika Krymska), ale nie krymskotatarska.

Kijów na podstawie referendum przeprowadzonego z inicjatywy Moskwy jednak prawnie naprawił zbrodnię popełnioną na nas w 1944 r. Tyle że naród krymski został pozbawiony prawa do przywrócenia narodowej autonomii terytorialnej na naszym terytorium.

To tak, jakby ktoś przyszedł do twojego mieszkania razem z kimś z administracji bloku i po prostu powiedział: „Od teraz ja jestem tu właścicielem”, a administracja domu uznała ich prawo. Przecież przez te wszystkie lata, od 1991 do 2014 r., walczyliśmy nie tylko o przywrócenie nam praw. Walczyliśmy o demokratyczną Ukrainę, w której widzieliśmy gwaranta i obrońcę naszych praw. Liczyliśmy, że z pomocą demokratycznej Ukrainy przywrócone zostaną nasze prawa, a także ustanowi się narodową autonomię terytorialną w ramach zjednoczonej Ukrainy. A Ukraina spekulowała, rozważała, poddając się suflowanym przez Kreml narracjom przez te wszystkie lata. To w nas widziano zagrożenie, nie w Rosjanach. Co się miało wkrótce zemścić. 

 

M.P. i Z.Z.: Opowie Pan o jakichś przykładowych sytuacjach?

S.K.: Rosjanie zawsze tam czuli się bardzo pewnie. Na przykład, rok 2007, lato studenci, a może już absolwenci, riazańskiej szkoły wojskowej w kawiarni w Sudaku zaczęli wulgarnie odnosić się do  pracującej tam kelnerki. Właściciele mówią tak: „Chłopaki, zachowujcie się przyzwoicie”. A ci wyciągają noże i zaczyna się walka, podczas której zamordowano jednego Tatara. 

Po obezwładnieniu napastników pracownicy restauracji przekazują ich policji, a dwa dni później ci faceci zostają zwolnieni i wyjeżdżają do Riazania.

Czy Polacy pozwoliliby, aby w ich państwie ktoś zabił polskiego obywatela i nie było reakcji?

Bezczelny rosyjski szowinizm, podsycany umiejętnie przez Kreml, był widoczny na każdym kroku.

Inny przykład to ogłoszenia o mieszkaniu do wynajęcia „tylko dla Słowian”. 

No, wydarzenia roku 2014 były po prostu konsekwencją i nagłą reakcją Kremla na proeuropejską rewolucję w Ukrainie. 

 

M.P. i Z.Z.: A zatem spodziewaliście się ruchu Rosji w 2014 r.?

S.K.: Czy byliśmy gotowi, czy też nie, by stanąć przeciwko stronnikom Kremla? 

Kiedy mówię, że broniliśmy siebie przez te wszystkie lata, walcząc o przywrócenie naszych praw do samostanowienia jako narodu, to jest tu pewne niedopowiedzenie. Broniliśmy też i Ukrainy. 

Chcieliśmy jako prawdziwi gospodarze Krymu prawa do niezakłamanej historii, która wyraziłaby się m.in. w przywróceniu dawnych nazw tatarskich miast, wsi, rzek itd.

Jednocześnie nadal broniliśmy Ukrainy, takiej, którą chcielibyśmy widzieć, bez wpływów Moskwy. Gdy mówiliśmy, że chcemy żyć w niepodległym, demokratycznym, proeuropejskim kraju z wektorem rozwoju w kierunku Europy, nie kłamaliśmy, bo wiedzieliśmy, że właśnie w takich warunkach Kijów musiałby się liczyć z naszymi prawami. Europa nie z wielkiej miłości do nas, lecz po prostu w związku z przyjętymi zasadami wymagałaby od Ukrainy przestrzegania obowiązujących regulacji w Unii Europejskiej. I dlatego szczerze byliśmy po stronie demokratycznej Ukrainy. 

 

M.P. i Z.Z.: Można się spotkać z różnymi pogłoskami co do politycznych planów Tatarów krymskich.

S.K.: Właśnie istniała i nadal istnieje taka narracja, niewykluczone, że suflowana Ukraińcom przez politechnologów Kremla, że ​​Tatarzy krymscy, gdy tylko odzyskają autonomię, to od razu się odłączą i dołączą do Turcji. 

Zawsze żartowaliśmy, że oczywiście od razu pójdziemy na brzeg, odepchniemy się i popłyniemy razem z całym półwyspem do Turcji.

Z punktu widzenia interesów Tatarów krymskich jest to absurdalne z jednego prostego powodu. My nawet w okresie, kiedy istniał Chanat Krymski, weszliśmy do Kalifatu na własnych prawach, utrzymując własne państwo.

 

Nieporozumienia

M.P. i Z.Z.: Czy to był sojusz z Imperium Osmańskim, Chanat Krymski nie był jego częścią…?

S.K.: Nie zapominajmy, że Turcja była kalifatem, czyli centrum duchowym i religijnym. Właśnie dlatego Chanat Krymski wszedł w skład tego kalifatu, jednak pozostawał niezależny, miał własny pieniądz, armię i parlament oraz prowadził własną politykę zagraniczną.

Tak więc kiedy ukraińscy politycy (może inspirowani przez służby Kremla?) szukali w krymskich lasach bojowników tatarskich, to nas ogarniał pusty śmiech; nie zwracali oni uwagi na rosyjskie organizacje paramilitarne. Powinni szukać przede wszyskim agentur Kremla i z nimi walczyć zawczasu. 

Ponadto do 2014 istniał na Krymie wydział SBU do pracy z Tatarami krymskimi, ale nie było wydziału do monitorowania ludności rosyjskiej, mimo że bliskość bazy floty czarnomorskiej powinna skłaniać do ostrożności. Rosyjskie służby w przeciwieństwie do ukraińskich wykazywały ożywioną aktywność wśród ludności rosyjskiej.

Paradoksalnie, wśród Ukraińców doszukiwano się destrukcyjnych elementów nacjonalistycznych, a nie w społecznościach rosyjskich.

Muszę przyznać, że nawet współpracowano z organizacjami rosyjskimi, nie interesowano się ludnością rosyjską. 

Dlatego można powiedzieć, że rok 2014 po prostu przyniósł Rosji i to, do czego się przygotowywała od 1991 r. 

To nie jest żadne odkrycie. Krótko mówiąc, Ukraina piłowała gałąź, na której siedziała, cały czas piłowała, nie będąc świadoma, co robi. A Rosja już dosłownie rozdawała na Krymie swoje paszporty. 

 

M.P. i Z.Z.: Czy był Pan wtedy na Krymie w 2014 r.?

S.K.: Oczywiście, że byłem. Zostałem deportowany dopiero 15 stycznia  2015 r.

 

Przyszłość

M.P. i Z.Z.: Jakie są teraz możliwe scenariusze dla krymskotstarskiej społeczności? Czy naród ma szansę przetrwać?

S.K.: Jeszcze w 2018 r. zaproponowaliśmy program, który nazwaliśmy „Dziewięć kroków do wyzwolenia krymu”. 

Przedstawiliśmy go prezydentowi Ukrainy, zgłosiliśmy m.in. nasz projekt poprawek do paragrafu dziesiątego konstytucji. Niestety nasza propozycja nie została przyjęta. Grupa robocza przyjęła inną poprawkę, którą uważamy generalnie za minę o opóźnionym działaniu, która uderzy znów w interesy Ukrainy na Krymie. Nie jest ona dobra dla nas, dla rdzennej ludności i nie jest dobra dla Ukrainy. 

Sugerowaliśmy, żeby powstała autonomia Tatarów krymskich.

Władze ukraińskie znowu wracają do tego, co było, a mianowicie do autonomii krymskiej, ale bez samorealizacji praw Tatarów krymskich. Przyszły parlament Krymu miałby tylko niezobowiązująco konsultować się z organizacjami Tatarów krymskich. 

Takie rozwiązania były i do 2014 r. Wszyscy wiemy, do czego doszło. Prawo do konsultacji nie daje prawa do decydowania, jak chce rdzenna ludność. 

Zaproponowaliśmy parlament dwuizbowy, czyli jedną izbę ogólną, a drugą dla rdzennej ludności. 

W pierwszej mogliby być też Tatarzy krymscy, Grecy, Ukraińcy, każdy mógłby tam być.

 

M.P. i Z.Z.: Czym zatem wasza wersja różni się od wersji przyjętej przez Wierchowną Radę?

S.K.: W przypadku obligo konsultacji parlament może obiecać, a w rzeczywistości nie brać pod uwagę naszego głosu.

A jak będzie parlament dwuizbowy, będziemy już powiązani instytucjonalne, na równi z ludnością napływową.

Władze będą musiały liczyć się z naszym słowem. 

Każda ustawa będzie musiała być uzgodniona z Tatarami krymskimi. 

Jako alternatywę Ukraińcy proponują trzy izby w parlamencie, z jedną dla Tatarów krymskich, z prawem weta. 

Jednak każdy jest w stanie zrozumieć, że i w takim rozwiązaniu zostaniemy w mniejszości i również nie będziemy mieć żadnego wpływu na życie Krymu. 

 

M.P. i Z.Z.: Jakie zmiany Pana zdaniem należałoby priorytetowo wprowadzić, aby osłabić wpływ Rosji?

S.K.: Myślę, że wprowadzenie dwujęzyczności Krymu (tzn. obowiązek szkolny nauki języka krymskotatarskiego i ukraińskiego) byłoby tym, co szybko osłabiłoby wpływy rosyjskie na półwyspie. Naturalnie nie zabranialibyśmy nauki języka rosyjskiego dla chętnych, ale bez obowiązku jego uczenia się.

Ukraina powinna zrozumieć, że najlepszym krokiem do pokoju i porządku na Krymie będzie nadanie praw rdzennej ludności krymskotatarskiej. Tylko krymskotatarska autonomia ze swoja flagą, toponimią i prawami będzie w stanie utrzymać Krym w składzie proeuropejskiej Ukrainy, za co teraz walczy na froncie każdy żołnierz. 

Rozmawiali: Mariusz Patey i Zeram Zeitullaieva

Współpraca: Jadwiga Chmielowska i Włada Janczy 

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe