ZAPOMNIANE MORDERSTWO STANU WOJENNEGO I INNE HISTORIE
Okres stanu wojennego i po nim określany często jako „wojna jaruzelsko-polska” był czasem różnych tragedii. Chodzi o morderstwa polityczne. Jedne były i wtedy i dziś bardzo znane i są często przypominane, jak chociażby zabicie księdza Jerzego Popiełuszki (wszystkich okoliczności tego mordu dotychczas nie poznaliśmy) czy innych kapłanów, jak księdza Sylwestra Zycha czy księdza Stanisława Suchowolca. W tajemniczych okolicznościach zginął uczeń z Warszawy, mieszkaniec Nowego Miasta Emil Barchański. Ten szesnastolatek razem z kolegami oszpecili pomnik Feliksa Dzierżyńskiego na placu jego imienia, który dziś jest, tak jak w okresie II Rzeczypospolitej, Placem Bankowym. Ale były też zbrodnie, o których wówczas mówiono niewiele, a dziś nie mówi się o nich wcale. Chciałbym jedną z nich przypomnieć. Opisywał ją nasz, NZS-owski, wrocławski, uniwersytecki „Komunikat” nr 12/41 z marca 1986 roku. Morderstwo to zostało popełnione nie w naszym mieście, ani nawet nie na Dolnym Śląsku, ale ponieważ na Uniwersytecie Wrocławskim, czy szerzej na uczelniach Dolnego Śląska studiowała młodzież również z województw ościennych, to mieliśmy dostęp do informacji, które nie były związane z naszym regionem, ale to my je nagłaśnialiśmy, często podając je jako pierwsi.
Pamięć nie umrze . Nie może umrzeć...
Przypomnę jedną z takich tragedii. Doszło do niej w Koninie w nocy z 7 na 8 grudnia 1985 roku. „Nieznani sprawcy” zamordowali Andrzeja Umerle, nauczyciela historii miejscowego Technikum Górniczego. Przed stanem wojennym był członkiem „Solidarności” Ziemi Konińskiej. Potem działał w Duszpasterstwie Ludzi Pracy przy kościele pod wezwaniem św. Maksymiliana Marii Kolbego. W stanie wojennym był wielokrotnie szykanowany: zatrzymywano go, przesłuchiwano, przeprowadzano rewizje. W lutym feralnego 1985 roku bezpieka dokonała spektakularnego nalotu na jego mieszkanie przy ulicy Przemysłowej w Koninie: około 3 w nocy (!) wyważono łomem drzwi i zatrzymano wszystkich uczestników odbywającego się tam spotkania, a samego Umerle dodatkowo pobito. Zamordowano go kilka dni przed jego ślubem. Dziwnym trafem tego dnia w jego bloku wieczorem wyłączono światło. Według oficjalnej wersji nauczyciel czytał książkę przy zapalonej świeczce i zasnął, a jego pies miał wywrócić płonącą świecę, która spowodowała pożar. Sąsiedzi mówili jednak zupełnie co innego. Dym przeciskający się przez szpary w oknach zauważył taksówkarz, który natychmiast zawiadomił sąsiadów, a oni od razu wezwali pogotowie. Zanim jednak, po dłuższym czasie (!) przyjechała ekipa Pogotowia Ratunkowego , bardzo szybko zjawiło się aż kilkanaście (!) milicyjnych „suk” i nagle po całym osiedlu zaczęły krążyć liczne patrole milicji. MO mimo, że była na miejscu nie wyważyła drzwi do mieszkania Umerle, czekając aż dojedzie pogotowie. Działacza „Solidarności” znaleziono przy drzwiach wejściowych. Jeszcze żył. Miał zakrwawione i powyłamywane paznokcie. Śmierć nastąpiła nad ranem w szpitalu. Sąsiedzi około północy na klatce schodowej widzieli młodego nieznanego mężczyznę (wiek ok. 30 lat) – do nikogo z sąsiadów nie wszedł i tak nagle, jak się pojawił, tak zniknął.
Matka Andrzeja Umerle oskarżyła lekarzy o nieudzielenie na czas pomocy, zapowiedziała złożenie skargi. Tego samego dnia dostała telefon z pogróżkami: człowiek, który się nie przedstawił, powiedział, że to, co spotkało jej syna, spotkać może też jej męża…
Kto dziś pamięta o śp. Andrzeju Umerle?
Szukanie korzeni czyli Marzec 1968
Dość naturalnym punktem odniesienia dla nas, studentów Uniwersytetu Wrocławskiego i innych uczelni naszego miasta były wydarzenia z Marca 1968 roku, oczywiście te, które miały miejsce we Wrocławiu. My tego oczywiście nie pamiętaliśmy, większość z nas była przecież spoza Wrocławia, ale już nasi nauczyciele akademiccy, a przynajmniej większość z nich pamiętała to doskonale. To było bądź co bądź paręnaście lat wcześniej.
Jest coś takiego jak „pamięć instytucjonalna”. Stąd też w naszej „Bibule” opisywaliśmy legendarną postać ówczesnego rektora Alfreda Jahna, który bronił studentów atakowanych przez ORMO (Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej) i MO. Dopóki był rektorem, żaden z aresztowanych studentów nie wyleciał z uniwerku. Komuniści wkrótce po Wydarzeniach Marcowych usunęli go ze stanowiska. Opisywaliśmy też działania szeregu dziekanów, którzy w marcu 1968 zachowali się godnie. Przypomnieliśmy, że publiczne pałowanie studentów paręnaście lat przed stanem wojennym było pierwszym takim aktem represji na „Ziemiach Odzyskanych” po 1945 roku.
Pamiętam wywiad, jakiego udzielił naszej bibule anonimowy profesor naszego uniwersytetu, który wystawił laurkę studentom z „1968” i podkreślając ich poczucie odpowiedzialności i dyscypliny dość bezceremonialnie stwierdził, że pod tym względem była to bardziej dojrzała młodzież niż nasze pokolenie z 1981 roku… Dodam, że o ile rektor Jahn zachował się bohatersko, dziekani - przyzwoicie, o tyle Senat i Rady Wydziałów, poza jednym, nabrali wody w usta. Zwłaszcza starsi pracownicy, w dużym stopniu upartyjnieni byli szczególnie „ostrożni” i ze zwykłego strachu brali w czasie "wypadków marcowych" tzw. „chorobowe” albo wymyślali służbowe podróże…
Ciągłość historyczna
Dlaczego o tym piszę? Bo było to wtedy dla nas ważne. Szukaliśmy, znajdowaliśmy, mieliśmy poczucie ciągłości z tymi, którzy przed nami walczyli – jak uważaliśmy - o to samo. Uważaliśmy zresztą, że historia się powtarza. Świadczy o tym uchwała Zarządu Uniwersyteckiego NZS UWr w osiemnastą rocznicę „Marca”. Oto jej treść: „W Marcu 1968 r. studenci Warszawy, Wrocławia, Krakowa, Poznania, Gdańska krzyczeli prasa kłamie, protestowali przeciwko cenzurze, niszczeniu kultury, likwidowaniu autonomii uczelni, domagali się demokracji. Dziś po osiemnastu latach wciąż prasa kłamie, cenzura jest wszechwładna, kultura skrepowana, utożsamiana z posłuszeństwem wobec władzy, autonomia akademicka – odrodzona po Sierpniu – znów staje się frazesem, demokracja zaś nadal pozostaje w sferze postulatów. Lecz Marzec’68 – mimo porażki – w perspektywie czasu okazał się, jak 1956, 1970, 1976 zwycięstwem, ceną konieczną do zapłacenia za wzrost świadomości społecznej i tożsamości narodowej.
11.03.1986 w rocznicę rozpoczęcia wydarzeń Marcowych we Wrocławiu uczcijmy pamięć tych dni udziałem we Mszy św.
w kościele OO. Dominikanów (Plac Dzierżyńskiego) o godzinie 19:00
Tego dnia przyjdźmy na Uczelnie studenci i pracownicy – uroczyście ubrani”
Byłem autorem tej uchwały, ale podpisał ją cały Zarząd. Co do tej ciągłości, to jednak w jednej sprawie była różnica, gdy chodzi o walkę w marcu 1968, a tą w stanie wojennym i po nim na naszej uczelni. Oto bowiem, według relacji świadków „Wypadków Marcowych” ze wszystkich wydziałów najprzyzwoiciej zachowała się Rada Wydziału Matematyczno-Fizyczno-Chemicznego, która po wielogodzinnych obradach jednogłośnie (!) podjęła uchwałę broniącą studentów . Tymczasem trzon podziemnego NZS po tych kilkunastu latach stanowili humaniści, a zwłaszcza historycy oraz geolodzy…
„Robert Synowiecki”- mój kolega z podziemia
Sporą wagę przywiązywaliśmy, gdy chodzi o kolportaż wydawnictw bezdebitowych, a także publikacje w „Komunikacie NZS UWr” do „prawdziwej” historii i publikacji ją pokazujących. Takich właśnie książek – historycznych - które kolportowaliśmy było najwięcej. Nie wszyscy jednak mieli dostęp do „bibuły” a więcej, czy znacznie więcej osób znajdowało nasz „Komunikat” wykładany na krzesłach czy przy oknach w budynkach poszczególnych wydziałów. Siłą rzeczy za pisanie tekstów historycznych odpowiedzialni byli studenci historii. Patrzę dziś na te artykuły z rozrzewnieniem. O ile bowiem publicystyka polityczna czasem może i była naiwna (choć też bym jej bronił), to publikacje stricte historyczne mogłyby ukazywać się i dziś. I tak autor podpisujący się jako „Robert Synowiecki” napisał solidny artykuł w oparciu o książkę Tadeusza Żenczykowskiego „Generał Grot u kresu walki” (Wydawnictwo Polonia Londyn ). Cała tragiczna historia aresztowania Komendanta Głównego AK oraz szpicli Gestapo, którzy go zadenuncjowali – Ludwika Kalksteina, Blanki Kaczorowskiej i Eugeniusza Świerczewskiego (tylko na tym ostatnim wyrok wojskowego sądu AK został wykonany, nad tamtą dwójką parasol trzymali najpierw Niemcy, a potem komuniści).
Uwaga, rozszyfruję teraz pseudonim autora tej recenzji. Otóż pseudonimu „Robert Synowiecki”, ale też „Mateusz Lewita” używał w NZS… znany od lat polityk PO Grzegorz Schetyna. Przez kilka lat bardzo blisko współpracowaliśmy. Nasze drogi rozeszły się jeszcze w NZS, gdy ja zacząłem wyraźnie określać się jako prawica niepodległościowa, Grzegorz miał natomiast kontakty ze środowiskami NZS w Warszawie, których poglądy były wówczas bardziej zbliżone do tzw. lewicy laickiej(Kuroń, Michnik). Skądinąd bardzo wielu ludzi z warszawskiego NZS po kilku latach wyraźnie skręciło – jak ja wcześniej – w prawo. Adam Michnik, czy Jacek Kuroń już w latach 1990-ch przestali być dla nich autorytetami. No, ale wcześniej jednak nimi byli…
Grzegorz Schetyna należał też do „Solidarności Walczącej” i tam używał pseudonimu „Radek”. To, że był w „SW”, to dla NZS-u było korzystne, bo tworzyło swoistą synergię, tak jak moje i moich współpracowników bardzo dobre kontakty z oficjalnymi władzami podziemnej „Solidarności” na Dolnym Śląsku, czyli RKS-em, też przekładały się na istotne korzyści dla zrzeszenia. Przy czym z RKS-u przede wszystkim braliśmy pieniądze i czasem sprzęt, a „SW’ czasem dawała, jak pamiętam, swoich ludzi. Prawdę mówiąc, było to jednak nierzadko, ewidentnie wbrew regułom konspiracji, ale jednak wymieszane: ci sami ludzie działali i tu i tu ,co miało dobre ,praktyczne strony, ale też i złe , bo zwiększało prawdopodobieństwo „spalenia”. Wszyscy wiedzieli, że nie powinno się tego łączyć, ale teoria to jedno, a praktyka była taka, że czasem nie dało się chyba inaczej. Modele teoretyczne , „Mały Konspirator” musiały ustąpić przed „wyższą koniecznością”, vis major podziemnej praktyki.
„Synowiecki” i „Wołyński” – „w jednym (wtedy...) stali domku”
Skoro napisałem o moim ówczesnym politycznym przyjacielu -a dzisiaj oponencie -. i jego recenzji ważnej książki Żenczykowskiego, to wspomnę też tekst niejakiego „Bibliofila”, który polecał w ramach „Biblioteki Niezależnego Zrzeszenia Studentów UWr” następujące pozycje i je uzasadniał:
„1. Aleksander Bregman „Najlepszy sojusznik Hitlera”, oparta o dokumenty praca o sojuszu sowiecko-niemieckim i pakcie Ribbentrop-Mołotow w 1939 r.;
2. Sergiusz Piasecki, „Zapiski oficera Armii Czerwonej”, literacki „pamiętnik” oficera sowieckiego okupującego od 1939 Wileńszczyznę. Autor, żołnierz AK. okr. Wilno, działał w dywersji antykomunistycznej na Kresach Wschodnich.;
3. Józef Mackiewicz „ Kontra”, „Nie trzeba głośno mówić”, „Zwycięstwo prowokacji”, „Droga donikąd”, „Droga Pani”/ razem z Barbarą Toporską/. Powieści i publikacje kandydata do literackiej Nagrody Nobla, uważanego za najbardziej antykomunistycznego pisarza polskiej emigracji. Akcja większości powieści dzieje się na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej w latach 1939-45. O powieści „Nie trzeba głośno mówić” Leszek Kołakowski w liście do Czesława Miłosza napisał krótko „absolutnie fascynujące”;
4. Gustaw Herling-Grudziński, „Inny świat”, wstrząsający, świetny literacko, opis sowieckich łagrów – na 20 lat przed Sołżenicynem. Poza wielokrotnymi wydaniami na emigracji i w podziemiu tłumaczony na angielski i francuski.;
5. „Polacy znad Wilii, Niemna, Narwi i Bugu w łagrach sowieckich 1944-1947”. Anonimowa relacja więźnia sowieckich obozów utworzonych po wejściu w 1944 r. Armii Czerwonej na wschodnie ziemie Rzplitej. Polacy/robotnicy, rzemieślnicy, chłopi, inteligencja, księża, żołnierze AK i NSZ / wobec ogromnego przeskoku cywilizacyjnego, kulturalnego, politycznego i ekonomicznego.”
No, dobra skoro po latach ujawniłem kto to był „Robert Synowiecki” to ujawnię też kim był „Bibliofil”. Używał też pseudonimów „Aleksander Wołyński”, „Andrzej Wileński” i „Łupaszko Jr”. Tak, to byłem ja…
Integralną częścią naszej NZS-owskiej bibuły były informacje o aresztowaniach, procesach, wyrokach. Nagłaśnianie tych spraw wówczas budziło środowiskową solidarność, a także pokazywało SB (szerzej: komunie), iż wiemy, co robią i że „spisane będą czyny i rozmowy”. Patrzę na te nazwiska moich kolegów wydrukowane malutką czcionką na nie za dużych stronniczkach ze zlewającym się drukiem . Patrzę z nostalgią. Znalem tych ludzi albo poznałem ich po latach. Nie dalej jak wczoraj spotkałem się z moim przyjacielem Ryszardem Wawryniewiczem, byłym dwukrotnym posłem na Sejm RP, byłym wiceprezydentem Świdnicy, a obecnie wiceprezesem Legnickiej Strefy Ekonomicznej. A w „Komunikacie” NZS UWr czytam, że 23 października 1985 wyszedł na wolność tenże Wawryniewicz, student V roku historii, aresztowany trzy miesiące wcześniej i że „będzie odpowiadał z wolnej stopy”.
Przez szereg lat jak szef Rady Nadzorczej spółki „Forum”, która wydawała „Gazetę Polską Codziennie”, współpracowałem z szefem dolnośląskiego dodatku GPC red. Januszem Wolniakiem. Tymczasem w „Komunikacie” nr 33/1985 pisaliśmy o rozprawie przeciwko temuż Wolniakowi, studentowi V-go roku polonistyki oraz robotnikom: Januszowi Kurtyce, Andrzejowi Kowalskiemu, a także Januszowi Szczerkowskiemu. Janusz Wolniak siedział w areszcie od końca czerwca 1985 (ten numer „Komunikatu” ukazał się w pierwszej połowie listopada). Sąd oddalił wniosek obrońców J. Wolniaka i J. Kurtyki o uchylenie aresztu i bezterminowo odroczył rozprawę.
Dzisiaj szacowny wojewódzki kurator oświaty na Dolnym Śląsku, a wtedy konspirator Roman Kowalczyk, członek „mojego” Zarządu Uniwersyteckiego NZS, którym kierowałem. Romek reprezentował Wydział Filozoficzno-Historyczny. Romana, wówczas studenta III-go roku historii w maju 1985 skazano na dwa lata więzienia z zawieszeniem. Oskarżono go o kolportaż tygodnika „Mazowsze” i „Promienistych”. Proces odbył się po dwóch miesiącach odsiadki. Na rozprawie rewizyjnej gorliwi sędziowie PRL zamienili mu „zawiasy” na wyrok bezwzględnego więzienia na pół roku. Broniła go mecenas Joanna Ładomirska-Zelga.
Osiem dni po rozprawie Romka Kowalczyka odbyła się kolejna rozprawa rewizyjna. Tym razem dwóch studentów polonistyki: Henryka Feliksa (III rok) oraz Stanisławowi Sauciowi (IV rok). Aresztowano ich w październiku 1984 za kolportaż. Po pięciu miesiącach dostali wyrok więzienia w zawieszeniu. I znów nadgorliwi sędziowie na rozprawie rewizyjnej zaostrzyli im karę: dostali rok bezwzględnej odsiadki. Orzekał okryty złą sławą i okrutnymi wyrokami skład sędziowski: Tarkowski, Czernik, Bułaziński. Obu studentów polonistyki broniły adwokackie sławy – kobiety: Henka Feliksa - mecenas Aranka (Halina) Ostrihansky-Kiszyna, żołnierz AK, córka pułkownika WP i też żołnierza AK oraz Staszka Saucia- mecenas Maria Cwiklińska. Rozprawa – i drakoński wyrok - odbiły się szerokim echem. Do tego stopnia, że w czasie rekolekcji akademickich w Duszpasterstwie Dominikanów na Placu Grunwaldzkim ojciec Ludwik Wiśniewski z tegoż DA „Dominik” podczas kazania powiedział: „Następni sędziowie zapisali się do polskiej księgi hańby”.
Staszka pamiętam grającego na gitarze i śpiewającego nowe „Zakazane piosenki”. Bujna grzywa i talent muzyczny. Pochodził spod Wałbrzycha, z Boguszowa-Gorce. Co z Toba, Staszku? Grywasz jeszcze?
*tekst ukazał się w kwartalniku „Opinia” (nr 41, wiosna 2023)