Paweł Jędrzejewski: Dlaczego powstanie w getcie warszawskim wybuchło tak późno
Za dwa dni mija 80 rocznica wybuchu powstania w warszawskim getcie. Było to pierwsze miejskie powstanie w okupowanej Europie. Rankiem 19 kwietnia 1943 roku do getta wkroczyły niemieckie oddziały wojska i policji. Czekali już na nich żołnierze podziemnych organizacji - Żydowskiej Organizacji Bojowej i Żydowskiego Związku Wojskowego.
Niemców zaskoczył opór, na jaki natrafili. Zostali ostrzelani i zaatakowani granatami oraz butelkami z benzyną. Pierwsze starcia zakończyły się wycofaniem się Niemców, którzy ponieśli straty w ludziach. Na domu przy placu Muranowskim żołnierze ŻZW wywiesili dwie flagi - jedną z gwiazdą Dawida, drugą - polską, biało czerwoną. Tego dnia zginęło od kilkunastu do kilkudziesięciu żołnierzy niemieckich.
Pierwsze organizacje ruchu oporu w getcie powstały już w 1942 roku. Ugrupowania lewicowe utworzyły Blok Antyfaszystowski. Organizacje prawicowe były skupione w Żydowskim Związku Wojskowym. Wywózka około 300 tysięcy mieszkańców getta do obozu śmierci w Treblince latem 1942 roku była wydarzeniem przełomowym. Opór stał się świadomym wyborem. Lewicowcy utworzyli wówczas ŻOB, która liczyła około 600 żołnierzy. Prawicowcy dysponowali około 250 bojowcami. Dowódcą ŻOB-u Był Mordechaj Anielewicz. Dowódcą ŻZW Paweł Frenkel.
Powstanie musiało zakończyć się klęską. Nie było żadnych szans na zwycięstwo. Nikt nie liczył na cud. Niemcy podbili pół Europy i doszli pod Moskwę, więc jakie szanse mogli mieć w starciu z nimi tragicznie źle uzbrojeni żydowscy bojownicy? Przecież ponad rok później wybuchło powstanie warszawskie, które także zakończyło się klęską, mimo że brało w nim udział około 50 tysięcy lepiej uzbrojonych żołnierzy, przede wszystkim Armii Krajowej.
Jak było możliwe wymordowanie milionów?
W gettach uwięziona była wygłodzona, zdziesiątkowana chorobami ludność cywilna. Tysiące kobiet, dzieci, starców. Jak mogli przeciwstawić się przemocy? Przecież trzy lata wcześniej, w Katyniu, ludobójcy sowieccy byli w stanie wymordować ponad 20 tysięcy Polaków, w większości wojskowych - oficerów i podoficerów, w dodatku nie metodami przemysłowymi (komory gazowe), ale strzałami w tył głowy. I też nie napotkali na opór, bo był on nierealny.
Przez wiele lat po Zagładzie zadawano pytanie, które powraca do dziś: jak było możliwe wymordowanie milionów ludzi praktycznie bez oporu z ich strony, aż do momentu wybuchu powstania w getcie warszawskim? Dlaczego powstanie wybuchło dopiero w kwietniu 1943 roku? Odpowiedź jest prostsza niż mogłoby się wydawać. To my teraz, po latach, mamy wiedzę o tym, co dla ludzi zamkniętych w gettach było nieodgadnioną przyszłością. My wiemy, że III Rzesza wydała na nich bezwzględny wyrok śmierci. Oni nie mieli wtedy takiej pewności, co najwyżej obawy. Stąd nieuzasadnione jest nasze zdziwienie, że nie było oporu. Wówczas ludzie nie wiedzieli, co ich czeka, a mordercy starali się oszukiwać ich i zwodzić - dając nadzieję na przeżycie - tak długo jak tylko było to możliwe. Naturalną cechą ludzi było podtrzymywanie nadziei, że przeżycie jest realne, że szanse istnieją. Natomiast opór oznaczał jedno: pewną i natychmiastową śmierć. To było sedno tragicznej sytuacji bez wyjścia.
Funkcjonowanie niemieckiego mechanizmu ludobójstwa oparte było na kłamstwie, oszustwie, terrorze fizycznym i psychicznym oraz umiejętnym, cynicznym wykorzystywaniu nadziei na przetrwanie - najsilniejszej emocji wśród ofiar.
Kłamstwo było najważniejsze
Jego fundamentem był powszechny stereotyp Niemców, jako ludzi "wyższej cywilizacji" i "wysokiej kultury". Żydzi wierzyli w ten wizerunek. Niemcom umożliwiał on ich oszukiwanie. Na początku było więc kłamstwo na temat funkcji getta. Getto miało dawać iluzję bezpieczeństwa i złudę autonomii. Niemieckie rozkazy wykonywała tam żydowska administracja, a "porządku" pilnowała żydowska policja, więc wszelki opór musiałby być skierowany najpierw przeciwko niej. Następnie - dla zagłodzonej i dziesiątkowanej chorobami populacji w gettach - obietnica "przesiedlenia na Wschód" miała być szansą na poprawę warunków życia. Oczywiście, nie było to żadne "przesiedlenie", ale wywózka do komór gazowych. Marek Edelman, jeden z przywódców powstania w getcie, wspominał: "Wreszcie Niemcy ogłosili, że każdy, kto zgłosi się do pracy, otrzyma trzy kilogramy chleba i marmoladę. Rozdawali rumiane bochenki, a ludzie odbierali chleb i posłusznie wchodzili do wagonów. Zgłosiło się tyle osób, że każdego dnia odjeżdżały dwa transporty do Treblinki."
Z relacji ludzi, którym udało się uciec z Treblinki, wynika, że kłamstwo było fundamentem na wszystkich etapach wędrówki do komór gazowych. Gdy zajeżdżały pociągi z kolejnymi tysiącami ofiar, grała orkiestra, przekonując, że to cywilizowane i bezpieczne miejsce. Buty trzeba było oddać związane sznurowadłami, żeby nie pogubiły się, gdy ich właściciele będą je odbierać po wyjściu z "łaźni", choć nikt nie wychodził z niej żywy. Napisy na stacji kolejowej miały wywoływać wrażenie, że to tylko pośredni etap między kolejną podróżą. Uciekinier z obozu, Jakub Rabinowicz, opowiadał: "Z boku placu na wysokim słupie umieszczona jest tablica z ogromnym napisem „Uwaga Warszawiacy! Zostaliście przesiedleni, by zacząć pracować. Przed otrzymaniem przydziału pracy musicie przejść kąpiel. Wszyscy muszą rozebrać się do naga. Należy pozostawić kosztowności i pieniądze natomiast trzeba zabrać ze sobą dokumenty i mydło". Ludzi zbyt słabych, aby o własnych siłach dojść do komory gazowej, na rozstrzelanie do krawędzi dołu prowadzili funkcyjni z opaskami z czerwonym krzyżem, a zarządzając esesman nosił biały fartuch, by sprawiać wrażenie lekarza. W następnych miesiącach obok rampy kolejowej zbudowano sztuczny budynek stacyjny z atrapą zegara. Kolejny uciekinier z obozu w Treblince, Jankiel Wiernik, relacjonował, że przy wejściu do komór gazowych stały wazony z kwiatami. Na szczycie dachu znajdowała się Gwiazda Dawida, co sprawiało, że budynek wyglądał jak synagoga.
Niemcy okłamywali ofiary do ostatniej chwili
Uciekinier z Treblinki, Jakub Krzepicki opowiadał: "Nieco później podszedł do nas esesman i wygłosił przemówienie. Mówił spokojnie, a chwilami nawet z humorem: „Nie bójcie się – powtarzał co chwila. – Nic wam się nie stanie”.(...) Tu każdy będzie dobrze traktowany. Każdy otrzyma zatrudnienie w swoim zawodzie: krawcy w pracowniach krawieckich, stolarze w warsztatach stolarskich, szewcy jako szewcy. Każdy dostanie pracę i chleb. Niektórzy zaczęli podawać swoje zawody. Ośmieleni podeszli bliżej, a Niemiec śmiał się szeroko i życzliwie, sprawdzał ich muskuły, poklepywał po plecach: „Tak, tak, dobrze, jesteś silny, nadajesz się!”. Rozległy się oklaski." Inny uciekinier z obozu cytował słowa esesmana: „To nie pensjonat, ale obóz pracy. Jako SSman gwarantuję wam, że dobrze wam będzie, będziecie dobrze jeść i spać. Ja chodziłem z Żydami do szkoły, grałem w piłkę, miałem żydowskich kolegów.”. Kłamstwo trwało do samego końca. Esesman, zaganiający kobiety do komory gazowej, zachęcał: "Drogie panie, szybciej, szybciej, szybciej - woda stygnie", choć nie było żadnej wody, a z umieszczonych u sufitu pryszniców wydobywał się gaz.
Po przyjeździe do obozu w Chełmnie nad Nerem więźniowie - pod pozorem kąpieli - byli zmuszani do rozebrania się. Następnie przebiegali korytarzem do ciężarówek. W ich podłogach znajdowały się wyjścia rur wydechowych. Spaliny zabijały ludzi w ciągu 15-20 minut. Uciekinier z Chełmna, Szlama Ber Winer opowiedział relację więźnia Goldmana z Kłodawy, który chyba jako jedyny przeżył przejście do ciężarówki (ukrył się nagi w komórce tuż przed samą rampą) i zdążył opowiedzieć w nocy, co widział, nim Niemcy zastrzelili go następnego ranka. Winer zrelacjonował opowieść Goldmana:
"Gdy ich prowadzono do pałacu, obchodzono się z nimi bardzo uprzejmie. Stary Niemiec, lat około 60, z długim cybuchem w ustach, pomagał matkom zdejmować z samochodu ich pociechy. Niemowlęta sam brał na ręce, aby matkom lżej było schodzić, pomagał starcom dojść do pałacu, jednym słowem wzruszał nieszczęsnych swą łagodnością i uprzejmością. Wprowadzono ich do ciepłego pomieszczenia, w którym grzały dwa piece. Podłoga wyłożona była drewnianą kratownicą, jak w łaźni. Tu ów stary Niemiec i oficer SS wygłosili przemówienia, zapewniając Żydów, że pojadą do getta w Litzmannstadt, będą tam pracować i staną się pożytecznymi ludźmi. Kobiety będą prowadziły gospodarstwo, dzieci pójdą do szkoły, jednak przed wyjazdem muszą się poddać dezynfekcji."
Niemcy wykorzystywali nadzieję
Nadzieja na przeżycie kolejnego dnia jest potężną siłą. Zarówno w getcie, jak i w obozie zagłady. Śmierć jutro jest zawsze lepsza od śmierci dziś. Nawet za obietnicę śmierci później, a nie teraz, więźniowie stają się całkowicie posłuszni. Dlatego w Treblince wystarczało 25-30 Niemców i około stu tzw. Ukraińców (jeńców sowieckich), do wymordowania ponad 800 tysięcy ludzi. Jakub Krzepicki, wnikliwy obserwator, zauważa: "Nie do uwierzenia, jak ludzie nauczyli się żyć już nie dniem, nie godziną, ale dosłownie minutą, i jak sprytnie wypierali z siebie myśl o zbliżającej się śmierci. Inni z pełną powagą liczyli na wyzwolenie, które może przyjść z nieba, z ziemi, wraz ze zbliżającym się końcem wojny… Było to doprawdy rozpaczliwe, jak chęć do życia robiła ludzi tak dziecinnymi, łączyła się z nadzieją, która była nic niewarta. Życie w tych warunkach, które Niemcy tak sprytnie stworzyli, powodowało, że większość młodych, zdrowych ludzi chodziła jak w jakimś letargu, niezdolni do żadnego działania, podjęcia jakiejś decyzji…".
Ciągły terror powodował paraliżujący strach
Jednocześnie Niemcy wykorzystywali strach. Nie istniały żadne reguły, które gwarantowały przeżycie. Nie wystarczało natychmiastowe wykonywanie rozkazów. Ludzie, którym najpierw dawano nadzieję, że będą żyli dłużej, następnie byli bici i mordowani z każdej możliwej przyczyny lub w ogóle bez przyczyny. Uciekinier z obozu wspominał: "Kiedy przyszedł na plac dowódca obozu, wybierał sobie 1–2, którzy mu się nie spodobali, kazał im się rozebrać, doprowadzał do grobu płonącego i strzelał. Podobna procedura odbywała się 2 razy dziennie, po śniadaniu i po obiedzie." Ciągły strach i złudna nadzieja przeżycia odbierały im jakąkolwiek myśl o oporze.
Niemiecki plan wymordowania Żydów szedł jeszcze dalej i zmierzał do tego, żeby Żydzi, na ile to tylko możliwe, wymordowali się sami, w dodatku - jak da się najdłużej - nie zdając sobie z tego sprawy. Judenraty w gettach, policja żydowska, Żydzi budujący komory gazowe, żydowscy fryzjerzy obcinający włosy kobietom przed zagazowaniem, żydowscy więźniowie Sonderkommanda kierujący strumień ludzi do komór, a następnie usuwający z nich zwłoki pomordowanych, wreszcie zakopujący je lub palący w krematoriach oraz sortujący zrabowane złoto, pieniądze i biżuterię - to wszystko elementy mechanizmu zagłady, który miał działać na zasadzie perpetuum mobile, pozwalając niemieckiemu państwo na mordowanie i obrabowywanie jego ofiar.
Pozostał już tylko wybór sposobu umierania
Gdy Niemcy postanowili zlikwidować ostatecznie warszawskie getto i wymordować resztę jego mieszkańców, wszystko było już wiadome. Wszelka nadzieja umarła. Bojownicy getta, młodzi ludzie, których rodziny w większości były już wymordowane, wiedzieli, że czeka ich śmierć. Militarna przewaga Niemców była druzgocąca, a fronty wojny jeszcze daleko. Gdy nie było już żadnej nadziei, dopiero wtedy był czas na walkę. Powstańcy umierali z pełną świadomością, że działają w sferze symbolicznej, że ta walka jest jedynie - lub aż - krzykiem protestu i demonstracją woli, bo szans na zwycięstwo nie ma żadnych. Anielewicz pisał w liście do Icchaka Cukiermana, który był wtedy poza gettem w celu utrzymywania kontaktu z polskimi organizacjami podziemnymi: "Marzenie mojego życia spełniło się. Żydowska samoobrona w getcie stała się faktem. Żydowski zbrojny opór i odwet urzeczywistniły się. Byłem świadkiem wspaniałej heroicznej walki bojowców żydowskich".
Gdy pozostawała już tylko śmierć, skazani mogli wybierać, jak umrą. "Chodziło tylko o wybór sposobu umierania" mówił - wspominając po latach powstanie - Marek Edelman.