Rosji „karta strachu”
Gdy przed siedmioma laty ówczesny wiceminister obrony narodowej w rządzie PiS Tomasz Szatkowski powiedział w wywiadzie telewizyjnym, że Polska powinna przystąpić do programy Nuclear Sharing, rozpętało się prawdziwe piekło, zarówno ze strony polityków opozycji, jak i dziennikarzy z „zaprzyjaźnionych (z opozycją) telewizji”. Prawdę mówiąc: nie wszyscy z naszego obozu też byli o tym przekonani. Czy teraz, po ogłoszeniu przez Rosję zamiaru umieszczenia broni jądrowej na Białorusi, nie jest dobry moment, aby to uczynić? Skoro dano nam powód (albo pretekst)... Kreml gra kartą broni atomowej od dawna. Z jednej strony nakręca zachodnie ruchy pacyfistyczne (w praktyce politycznej: prorosyjskie), z drugiej uderza w miękkie podbrzusze elit Zachodu, przestrzegając przed „eskalacją konfliktu”. Dla Putina brak eskalacji to możliwość posuwania się naprzód – i o to w tej grze chodzi.
Polskiej opinii publicznej trzeba wyraźnie powiedzieć, że nasz kraj jest zagrożony nie tyle potencjalną bronią jądrową, co już przygotowanymi do odpalenia rosyjskimi rakietami (choćby z terenu Królewca i jego obwodu). „Nuklearną” zapowiedź Moskwy trzeba wykorzystać do zwiększenia determinacji Zachodu. W ten sposób zabierzemy Rosji ważną kartę w tej rozgrywce – kartę strachu.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (29.03.2023)