„Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział” Overbeeka. Nieuprawnione oskarżenie
W pierwszej części „Maxima culpa” Ekke Overbeek stawia tezę, że Jan Paweł II choć z problemem pedofilii wśród księży zetknął jako metropolita krakowski, to w początkach swego pontyfikatu udawał, że problem ten nie jest mu znany. Dlatego - jak tłumaczy autor - rozpoczął od złagodzenia Kodeksu Prawa Kanonicznego z 1983 r. w takim kierunku, by ograniczyć kary dla sprawców przestępstw na tym tle. Tymczasem sprawa ta jest znacznie bardziej skomplikowana i wynikała ze zmian jakie zaszły w Kościele powszechnym po Soborze Watykańskim II. Nowy Kodeks Prawa Kanonicznego, przygotowywany był od czasów soboru za Pawła VI, kiedy skala problemu nie była jeszcze rozpoznana, a świadomość przestępstw pedofilii w Kościele była niewielka. Podkreślano natomiast potrzebę decentralizacji Kościoła i przekazywania wielu kompetencji ze Stolicy Apostolskiej do diecezji. Silna też była tendencja do bardziej „duszpasterskiego” niż „prawno-kanonicznego” podejścia. Dlatego w kanonie 1395 znalazł się bardziej ogólny – w stosunku do kodeksu z 1917 roku – zapis mówiący, że duchowny, który wykroczył przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu z osobą małoletnią poniżej lat szesnastu, „powinien być ukarany sprawiedliwymi karami, nie wyłączając w razie potrzeby wydalenia ze stanu duchownego”. Nie było tam natomiast szczegółowego wyliczenia możliwych kar, decyzję w ich sprawie pozostawiono ocenie biskupa, który na szczeblu lokalnym miał się zajmować sprawą. Niemniej, była mowa o możliwości wydalenia ze stanu duchownego.
Overbeek informuje, że w marcu 1985 r. dociera do Jana Pawła II raport przygotowany przez Thomasa Doyle’a, prawnika z nuncjatury w Waszyngtonie na temat dużej skali przestępstw seksualnych księży wobec nieletnich w amerykańskiej Luizjanie. Dokument był sygnowany przez nuncjusza Pio Laghiego. Zapowiadano w nim również katastrofalne następstwa jakie może przynieść dla Kościoła bagatelizowanie tego problemu.
Fakt przekazani Janowi Pawłowi II tego raportu jest ogólnie znany, jednak autor książki zauważa, że papież nic z nim nie zrobił, otoczył go milczeniem i kolejnych latach na problem nie reagował. „nie było działań, nie było żadnego dekretu, nie było żadnej skoordynowanej akcji” – stwierdza. Nie jest to prawda, gdyż w tym właśnie czasie Jan Paweł II stopniowo zapoznaje się z sytuacją na kontynencie północnoamerykańskim, skąd zaczyna napływać coraz więcej sygnałów o nieprawidłowościach w tej dziedzinie. Do wypracowania reakcji potrzebuje jednak czasu. Papież jest początkowo przekonany, że – zgodnie z prawem – powinni radzić sobie z tym miejscowi biskupi.
Na konieczność przeciwdziałania temu zjawisku zwraca jednak uwagę, o czym świadczy choćby treść nowego Katechizmu Kościoła Katolickiego, którego przygotowanie zleca międzynarodowej komisji pod kierunkiem kard. Josepha Ratzingera. Katechizm zostaje ogłoszony w 1992 r. Pedofilii dotyczą cztery jego punkty: 2285, 2353, 2356 i 2389 i jest w nich nazwana ona wyraźnie „zgorszeniem i deprawacją”. W art. 2285 czytamy, że „Zgorszenie nabiera szczególnego ciężaru ze względu na autorytet tych, którzy je powodują, lub słabość tych, którzy go doznają. Nasz Pan wypowiedział takie przekleństwo: Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych… temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza (Mt 18, 6). Zgorszenie jest szczególnie ciężkie, gdy szerzą je ci, którzy, z natury bądź z racji pełnionych funkcji, obowiązani są uczyć i wychowywać innych. Takie zgorszenie Jezus zarzuca uczonym w Piśmie i faryzeuszom, porównując ich do wilków przebranych za owce.”
Z kolei w artykule 2389 Katechizm przyznaje, że „nadużycia seksualne popełniane przez dorosłych na dzieciach lub młodzieży powierzonych ich opiece” są grzechem, będącym „jednocześnie gorszącym zamachem na integralność fizyczną i moralną młodych, którzy będą nosić jego piętno przez całe życie, oraz pogwałceniem odpowiedzialności wychowawczej”.
Specjalne działania Jana Pawła II wobec Kościoła w USA
Skoro w drugiej połowie lat 80-tych do Watykanu napływały z USA kolejne informacje o przestępstwach wykorzystywania seksualnego małoletnich przez duchownych, które pokazywały, że nie są to jakieś odosobnione przestępcze przypadki, tylko pewna nasilająca się tendencja, papież coraz silniej zdawał sobie sprawę z powagi problemu i dostrzegał potrzebę podjęcia szerzej zakrojonych działań mających na celu przeciwdziałanie im.
Jan Paweł II na początku lat 90-tych postanawia zająć się sytuacją w USA, skąd docierało do Watykanu najwięcej sygnałów o przestępstwach seksualnych duchownych. W 1993 r. podczas wizyty „ad limina Apostolorum” biskupów z USA Jan Paweł II wystosował do nich list. Zarysowuje w nim powagę sytuacji podkreślając „jak bardzo te grzechy duchownych wstrząsnęły wrażliwością moralną wielu i stały się okazją do grzechu dla innych”. Przypomina w tym kontekście słowa Chrystusa, który mówi, że „dla tego, który sieje zgorszenie, lepiej byłoby mieć wielki kamień młyński zawieszony na szyi i utonąć w głębinach morza”. Nie zapomina o osobach skrzywdzonych, mówiąc, że zostali oni „głęboko zranieni przez te występki”. Ich sprawców nie tylko wzywa do skruchy i nawrócenia, ale zwraca uwagę biskupów na potrzebę wymierzania im kanonicznych kar, które „pomagają zachować wyraźne rozróżnienie między dobrem a złem”, jak również „tworzą właściwą świadomość wagi popełnionego zła”, a także „wyrażają społeczną dezaprobatę wobec zła”. Jan Paweł II wskazuje ponadto na odpowiedzialność biskupów nie tylko za sprawców i ich niewinne ofiary, ale także za społeczeństwo zgorszone skandalem wywołanym przez niektórych duchownych.
Tymczasem Overbeek interpretując ten dokument w sposób zupełnie nieuprawniony i dochodzi do wniosku, że „papież podkreśla, że biskupi muszą opiekować się przede wszystkim sprawcami”, a za głównego winowajcę skandali wskazuje „społeczeństwo jako całość” oraz media. Choćby ten przykład wskazuje jak tendencyjnie – pod z góry ustaloną tezę – autor książki interpretuje działania podejmowane przez Jana Pawła II.
Jeśli chodzi o Jana Pawła II, to już po wizycie biskupów amerykańskich, aby dostosować obowiązujące w całym Kościele normy do „szczególnej sytuacji, jaka zaistniała w Stanach Zjednoczonych”, ustanawia komitet składający się z ekspertów Stolicy Apostolskiej oraz konferencji episkopatu USA. Overbeek o tych wszystkich działaniach papieża wobec Kościoła w USA w ogóle nie wspomina.
Efektem prac komitetu było wydanie w 1994 roku dla Kościoła w Stanach Zjednoczonych indultu, czyli zgody na odstąpienie od obowiązujących w Kościele przepisów prawa kanonicznego. Polegało to na wprowadzeniu większej ochrony dzieci i młodzieży poprzez uzgodnienie przepisów kościelnych z amerykańskim prawem karnym. W praktyce oznaczało to podniesienie wieku ochrony małoletnich z szesnastu do osiemnastu lat oraz wydłużenie okresu przedawnienia przestępstw seksualnych przeciwko małoletnim do dziesięciu lat, liczonych od ukończenia przez osobę pokrzywdzoną osiemnastego roku życia. Chodziło także o to, „by biskupi zgodnie z prawem kanonicznym przeprowadzali procesy karne i stosowali przewidziane przez prawo kary aż do wydalenia ze stanu duchownego włącznie”.
Choć papieski indult z 1994 roku postulował zasadę „zero tolerancji” wobec przestępstw seksualnego wykorzystywania małoletnich przez duchownych, to niestety nie przyniósł spodziewanych przez Jana Pawła II owoców. W Kościele w USA panowała bowiem zmowa milczenia na ten temat, na dodatek opłacana coraz to większymi sumami odszkodowań negocjowanych po cichu z ofiarami. Jednostkowe odszkodowanie za wykorzystanie seksualne w formie stosunku seksualnego wynosiło ok. 200 tys. dolarów. Ofiara za tę cenę zobowiązywała się do milczenia. Natomiast sprawca był przenoszony w inne miejsce, gdzie nikt nie wiedział o jego przestępstwach. Nie ponosił prawie żadnych konsekwencji. Wielu zostało przeniesionych do innych diecezji.
Problem bagatelizowano z różnych przyczyn, m.in. z powodu braku fachowej wiedzy nt. skutków wykorzystywania seksualnego dzieci. Sądzono, że aby problem rozwiązać, wystarczy terapia kapłana-sprawcy, połączona ze zmianą środowiska. Wielu biskupów, na czele z arcybiskupem Bostonu kard. Bernardem Law, uważało, że kierując księdza-sprawcę na terapię i przenosząc go po cichu w inne miejsce – ratowali jego kapłaństwo.
Irlandia: kolejna fala ujawnień
Od końca lat osiemdziesiątych równie niepokojące sygnały napływają do Jana Pawła II z Irlandii. W odpowiedzi na to w 1996 r. Jan Paweł II wydał podobny indult dla Kościoła w Irlandii. Indult papieski podnosił wiek ochrony osób małoletnich z 16 do 18 lat i wydłużał okres przedawnienia przestępstw wykorzystania seksualnego do 10 lat od ukończenia 18. roku życia przez osobę skrzywdzoną. Wstrząs wywołały nie tylko same nadużycia oraz ich skala, ale jeszcze bardziej postawa irlandzkich biskupów, którzy początkowo je ukrywali (za co później kilkunastu straciło swe stanowiska), a zajęli się rozwiązywaniem problemu dopiero po kilku latach, gdy już nie dało się go dłużej tuszować. Wszystko to było dla wielu katolików powodem odwrócenia się od Kościoła i zaprzestania praktyk religijnych. Fala ujawnień skali przestępstw seksualnych wśród duchownych była ważną przyczyną gwałtownego przyspieszenia procesów sekularyzacyjnych w tym kraju.
26 czerwca 1999 roku, w przemówieniu do biskupów irlandzkich przybyłych z wizytą „ad limina Apostolorum”, Jan Paweł II nawiązał do „strasznego zgorszenia, jakie dali niektórzy kapłani”. „Jestem blisko was w bólu i modlitwie, powierzając Bogu wszelkiej pociechy tych, którzy padli ofiarą wykorzystywania seksualnego ze strony duchownych lub zakonników. Powinniśmy się również modlić, aby ci, którzy dopuścili się tego zła, uznali złą naturę swoich czynów i poprosili o przebaczenie” – mówił papież.
Overbeek, zgodnie z przyjętą przez siebie zasadą, znów wypacza całkowicie sens papieskiego przesłania. Jego komentarz brzmi: „Papież znowu podkreśla, ze cierpią kapłani. Znowu nie ma przeprosin dla ofiar. Znowu rozwiązaniem ma być dużo modlitwy i wybaczenie sprawcom”.
Niebawem potem w imieniu Kościoła katolickiego ofiary przeprosił ówczesny arcybiskup Dublina kard. Desmond Connell, który nazwał zachowanie księży i zakonników, którzy dopuścili się pedofilii „skandalicznym”. W 1995 r. konferencja episkopatu wydała wytyczne dla diecezji i zgromadzeń zakonnych dotyczące postępowania wobec ofiar pedofilii, a także obligujące do informowania policji o podejrzeniach o molestowaniu. Ich stałym udoskonalaniem oraz monitorowaniem przypadków nadużyć zajęła się Krajowa Rada ds. Ochrony Dzieci w Kościele katolickim, w której skład weszli eksperci w dziedzinie wychowania, psychologii, prawa itp.
Systemowe rozwiązania w skali globalnej
Jan Paweł II coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że przestępstwa wykorzystywania seksualnego małoletnich nie są tylko problemem Kościoła w USA czy Irlandii, lecz globalnym problemem Kościoła. Dlatego uznał, że zmiany regulacji kanonicznych w formie indultów dla Kościołów w poszczególnych krajach są niewystarczające. Coraz bardziej był przekonany, że odpowiedź musi być globalna z decydującym udziałem Stolicy Apostolskiej.
30 kwietnia 2001 roku wydaje więc list apostolski (motu proprio) „Sacramentorum sanctitatis tutela” (Ochrona świętości sakramentów). W ślad za tym następuje publikacja norm Kongregacji Nauki Wiary „De gravioribus delictis” (O najcięższych przestępstwach).
Dokumenty te wprowadziły obowiązujące od tej pory w całym Kościele normy postępowania w przypadku najcięższych przestępstw (delicta graviora), do których zaliczono wykorzystywanie osób małoletnich poniżej osiemnastego roku życia przez duchownych. Od tej pory podlegają oni osądowi już nie tylko biskupa diecezjalnego (czy wyższego przełożonego zakonnego w przypadku osób konsekrowanych), ale także Kongregacji Nauki Wiary.
Poddanie tych spraw bezpośredniemu nadzorowi Kongregacji Nauki Wiary było z jego strony swoistym votum nieufności do zdolności episkopatów lokalnych w zakresie samodzielnej i prawidłowej odpowiedzi na kryzys.
Wprowadzone przez Jana Pawła II normy stanowiły, że po otrzymaniu informacji, przynajmniej prawdopodobnej, o popełnieniu przestępstwa, biskup powinien przeprowadzić badanie wstępne i powiadomić o tym Kongregację Nauki Wiary, która wskaże mu dalszy sposób postępowania. Mają być jej również przekazane wszystkie akta sprawy prowadzonej w sądzie biskupim po jej zamknięciu. Tak jak wcześniej w USA i Irlandii, tak obecnie w całym Kościele normy podnosiły do osiemnastego roku życia wiek ofiary, do którego przestępstwo wykorzystania seksualnego dotyczy osoby małoletniej, a także wydłużały termin przedawnienia na dziesięć lat, poczynając od ukończenia osiemnastego roku życia przez ofiarę.
Wybór Kongregacji Nauki Wiary na trybunał apostolski osądzający ostatecznie przestępstwa wykorzystania seksualnego na szkodę osób małoletnich popełnione przez duchownych nie był przypadkowy. Chodziło o skierowanie jasnego przesłania do biskupów i wyższych przełożonych zakonnych oraz do całego duchowieństwa, że przestępstwa seksualne na szkodę dzieci i młodzieży są przestępstwami o podobnej wadze, jak przestępstwa przeciw świętości sakramentów. (…) I dlatego normy o najcięższych przestępstwach w Kościele wydane przez Jana Pawła II krzywdę wyrządzoną dzieciom w sferze seksualnej stawiają w jednym szeregu z grzechami i przestępstwami takimi jak profanacja Eucharystii, czy wykorzystanie do gorszących celów sakramentu pokuty przez spowiedników.
W rezultacie od kwietnia 2001 roku Kongregacja Nauki Wiary, którą kierował kard. Ratzinger stała się w centralą w Stolicy Apostolskiej, do której spływały zgłoszenia o prawdopodobnych przestępstwach seksualnych duchownych na szkodę małoletnich z całego Kościoła. Siłą rzeczy ta kongregacja była dla Jana Pawła II podstawowym źródłem informacji o rozwoju kryzysu, a jej prefekt jednym z jego głównych doradców.
Tych wszystkich, podanych powyżej informacji nt. dokumentu „Sanctamentorum sanctitatis tutela” nie znajdziemy w książce Overbeeka. Jest tylko jednoakapitowa wzmianka, że taki dokument oraz nowe normy zostały wydane a w ślad za tym pojawia się obszerny komentarz. Overbeek wyjaśnia w nim, że przepisy te „zaistniały tylko na papierze”, a obowiązek raportowanie przypadków pedofilii do Rzymu okazuje się w wielu krajach martwą literą. A ponadto „nie oznacza to, że sprawcy zostaną sprawiedliwie ukarani”.
Stany Zjednoczone: „zero tolerancji”
W sierpniu 2001 r. dziennik „The Boston Globe” rozpoczął publikację serii artykułów, wywołujących olbrzymi oddźwięk, na temat pedofilii w archidiecezji bostońskiej. Pismo ujawniło, że zamieszanych w nią było 70 bostońskich księży, a ofiar było ponad tysiąc.
Jan Paweł II wezwał wówczas do Watykanu kardynałów i prezydium episkopatu USA na spotkanie z szefami dykasterii Kurii Rzymskiej. Przemawiając do nich 23 kwietnia 2002 roku dokonał całościowej analizy problemu, która miała zakończyć negowanie problemu lub ukrywanie faktów.
„Odczułem wielki ból, gdy dowiedziałem się, że księża i osoby zakonne, których powołaniem jest pomagać ludziom w prowadzeniu świętego życia przed obliczem Boga, sami stali się powodem cierpień i zgorszenia młodzieży. Wielkie zło wyrządzone przez niektórych księży i zakonników sprawiło, że ludzie patrzą teraz na Kościół z nieufnością i wielu z nich oburza postawa, którą wobec tej sprawy przyjęli – jak się wydaje – zwierzchnicy wspólnot kościelnych. Nadużycia, będące przyczyną obecnego kryzysu, są pod każdym względem złem i słusznie są uznawane przez społeczeństwo za zbrodnię; jest to również straszny grzech w oczach Boga” – zdecydowanie stwierdził papież. Ofiary nadużyć oraz ich rodziny zapewnił o „swojej głębokiej solidarności i trosce”.
Stanowczo stwierdził dalej, że „ludzie muszą wiedzieć, że w stanie kapłańskim i życiu zakonnym nie ma miejsca dla tych, którzy krzywdziliby młodych”.
Choć Overbeek tym razem po raz pierwszy podkreśla wagę papieskiego przemówienia i przyznaje, że był to „historyczny moment”, to musi dodać od siebie, że „tekst przemówienia sprawia wrażenie, że słowa te przeszły papieżowi przez gardło z ogromnym trudem”.
Jednocześnie – o czym już Overbeek nie wspomina – w ślad za wizytą kardynałów amerykańskich w Rzymie specjalna komisja ekspertów (amerykańskich i watykańskich) przygotowywała konkretne normy postępowania dla biskupów. W grudniu 2002 Stolica Apostolska je zatwierdziła, zobowiązując do ich wdrożenia amerykańskich biskupów. Znalazły się tam m.in. obowiązek powołania w każdej diecezji koordynatora ds. opieki duszpasterskiej nad osobami, które twierdzą, że były wykorzystywane, oraz polecenie usunięcia na stałe z posługi w Kościele osób skazanych za wykorzystywanie seksualne małoletnich.
Normy stanowiły też, że „po otrzymaniu informacji o zarzutach wobec księdza lub diakona przeprowadzone zostanie wstępne dochodzenie”, a gdy „zostaną zgromadzone wystarczające dowody, poinformowana zostanie o tym Kongregacja Nauki Wiary”. Biskup „zwolni oskarżonego z posługi lub też z urzędu kościelnego czy też sprawowanej funkcji, wprowadzi zakaz mieszkania w danym miejscu i publicznego udziału w sprawowaniu Eucharystii, aż do czasu ogłoszenia wyniku procesu”. A jeśli potwierdzi się choćby „pojedynczy akt seksualnego wykorzystania przez księdza lub diakona”, osoba ta „zostanie na stałe zwolniona z posługi kościelnej, nie wyłączając wykluczenia ze stanu duchownego”. Jeśli natomiast „kara wykluczenia ze stanu duchownego nie zostanie zastosowana, na przykład z powodu podeszłego wieku lub choroby, sprawca czynu powinien żyć w modlitwie i pokucie oraz nie będzie mógł odprawiać publicznie Mszy świętej i udzielać sakramentów. Otrzyma polecenie, by nie nosić stroju duchownego i nie przedstawiać się jako kapłan”. Diecezje zostały zobowiązane ponadto do stosowania się „do wszystkich przepisów prawa cywilnego w sprawie informowania władz cywilnych o zarzutach” i pełnej współpracy z nimi podczas dochodzenia.
Normy te, choć początkowo obowiązywały wyłącznie na terenie USA, stopniowo były rozszerzane na kolejne kraje. Dziś obowiązują w całym Kościele katolickim. Oczywiście informacji tych nie znajdziemy w książce Overbeeka. Na zakończenie rozdziału omawiającego sprawy amerykańskie i irlandzkie oraz rozwiązania przyjęte przez Jana Pawła II w skali Kościoła powszechnego, Overbeek z uporem puszcza jeszcze raz swoją zdartą płytę: „Jan Paweł czekał i milczał przez prawie cały swój pontyfikat”. I z tym przesłaniem mają pozostać czytelnicy.
Kontekst kulturowy
Aby zrozumieć dlaczego Jan Paweł II na przypadki molestowania seksualnego małoletnich nie reagował natychmiast, lecz dopiero stopniowo dochodził do pewnych wniosków, należy wziąć pod uwagę ówczesny kontekst kulturowy. Choć jest to elementarny obowiązek historyka, zupełnie nie uwzględnia tego kontekstu autor książki „Maxima culpa”.
Trzeba przypomnieć przede wszystkim, że świat początku pontyfikatu Jana Pawła II (czyli lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku) nie zdawał sobie sprawy z tego jak niebezpieczne dla ofiar jest wykorzystywanie seksualne dzieci i młodzieży i jakie trwałe skutki pozostawia w ich życiu. Pierwszy opis syndromu dziecka krzywdzonego przez przemoc w rodzinie (Bettered child syndrome), został opracowany w USA przez dr. Henry Kempe w 1962 r. i zaprezentowany na kongresie pediatrów amerykańskich, ale nie spotkało się to z życzliwym przyjęciem. Autora badań o mało nie wyrzucono ze Stowarzyszenia Pediatrów Amerykańskich, oskarżając go, że „kala gniazdo świętej amerykańskiej rodziny”, która jest zdrowa i jest niemożliwe, by krzywdziła dzieci.
Jeśli chodzi o dokładniejsze poznanie syndromu dziecka krzywdzonego w sferze seksualnej, to wiedzę na ten temat przyniosły dopiero kolejne badania, prowadzone przez tego samego pediatrę w latach 70-tych. Najpierw prowadzone one były w Ameryce, a dopiero potem stopniowo ich wyniki dotarły do Europy. Tak więc, mniej więcej aż do połowy lat 80-tych panowało wśród psychiatrów przekonanie, że pedofilia jest uleczalna. Jeśli więc chodzi o księży, psychiatrzy poświadczali, że dany kapłan może zostać z tego wyleczony, lub że został już wyleczony. Biskupi i przełożeni zakonni w to wierzyli i dlatego uważali, że terapia, połączona np. ze zmianą środowiska wystarczy.
Były też kraje, w których także o wiele później współżycie seksualne dorosłych z małoletnimi było akceptowane a nawet uznawane za cenną formę inicjacji seksualnej. Fala ujawnień w Niemczech rozpoczęła się od wykazania w 2010 r. przypadków pedofilii w berlińskim, jezuickim Canisius-Kolleg. Ale szybko okazało się, że dokładnie to samo, a nawet w znacznie szerszej skali działo się na terenie szkolnictwa publicznego. Towarzyszyło temu „naukowe” uzasadnianie dobrych wychowawczych skutków ewidentnych aktów pedofilii.
Przykładem była stworzona w latach 50-tych w RFN „Odenwaldschule”, słynna szkoła dla dzieci z niemieckich elit, gdzie przez dziesięciolecia problem zamiatano pod dywan. Była to prywatna świecka szkoła w Hesji. Uczyły się tam dzieci politycznej i kulturalnej elity, m.in. syn pisarza Tomasza Manna czy syn prezydenta Niemiec Richarda von Weizsäckera. Jednym z uczniów w latach 50. i 60. był przyszły lider „Ruchu 68”, a dziś znany polityk Zielonych Daniel Cohn-Bendit, który później sam okazał się być promotorem i piewcą pedofilii. Szkoła ta w latach 60.,70., 80. i 90. XX wieku była miejscem „wychowawczych” praktyk seksualnych inicjowanych przez pedagogów, czego ofiarą padło wielu uczniów. Za czasów kiedy od 1972 r. szkołą kierował były ewangelicki pastor Gerold Ummo Becker, codzienną praktyką było, że uczniowie byli w np. „czuły sposób” budzeni przez wychowawców poprzez głaskanie ich po genitaliach. Uważano, że tego rodzaju „pobudka” pomoże w zachowaniu dobrego samopoczucia przez cały dzień. Sam Becker, osoba wielce szanowana w Niemczech, miał osobiście molestować co najmniej 86 uczniów. Zarówno w tej szkole – jak i w podległych jej internatach – wprowadzono system wczesnej inicjacji seksualnej małoletnich – połączony z ich wykorzystywaniem przez kadrę. Był to program edukacyjny mający szerokie usprawiedliwienie teoretyczne, „naukowe”, upowszechniane m. in. przez bardzo wpływowego prof. Hartmuta von Hentiga. W nawiązaniu do antycznej Grecji mówiono o potrzebie dobrej inicjacji seksualnej chłopców, której powinny towarzyszyć relacje o charakterze seksualnym z dorosłymi „mistrzami”.
Proceder ten w tej znanej, prestiżowej szkole trwał przez lata, jeszcze długo po śmierci Jana Pawła II. Rzeczy te wypłynęły do opinii publicznej dopiero w 2010 r., na fali ujawnień przypadków pedofilii w szkołach katolickich, o których zaczęły pisać wówczas niemieckie media. Przykład „Odenwaldschule” pokazał, że nie był to jednak tylko problem Kościoła, ale szerszy problem społeczny, znajdujący niestety usprawiedliwienie także w pseudonaukowych teoriach. Na skutek tego ogromnego skandalu szkołę tę musiano w końcu rozwiązać.
Okres krakowski Wojtyły
Koronna teza stawiana przez Overbeeka brzmi, że Karol Wojtyła już jako arcybiskup metropolita krakowski (w latach 1964 – 1978) miał wiedzę o wielu przypadkach pedofilii wśród księży, więc nieprawdą jest jakoby z problemem zetknął się dopiero jako papież. Teza ta nie ma najmniejszego sensu, gdyż nikt nie twierdził ani nie twierdzi, że Karol Wojtyła jako arcybiskup krakowski nic o tym nie wiedział. Wiadomym jest, że problem molestowania seksualnego małoletnich przed duchownych występował także w powojennej Polsce. Nikt tego nie ukrywa, choć nie wiadomo jaka była jego skala. Sam Overbeek pomimo żmudnych starań, odnalazł w archiwach IPN dotyczących archidiecezji krakowskiej zaledwie cztery takie przypadki. Wiadomo też, że księża przyłapani na molestowaniu seksualnym zazwyczaj stawali się współpracownikami SB.
Druga teza Overbeeka brzmi, że kard. Wojtyła przestępstwa te skutecznie tuszował i stosował politykę „zamiatania pod dywan”. I tutaj – zadaniem autora książki – należy szukać źródła tuszowania przestępstw pedofilskich w trakcie całego pontyfikatu papieża z Polski. „Papież Jan Paweł II wiedział i milczał. To czyni go współodpowiedzialnym za cierpienie tych, którzy podczas jego pontyfikatu padli ofiara molestowania ze strony ludzi Kościoła” – stwierdza dobitnie Overbeek. Jego zdaniem Wojtyła w Krakowie zachowywał się dokładnie tak, jak najprawdopodobniej wszyscy inni hierarchowie Kościoła: martwił się o sprawcę i wizerunek instytucji, której był częścią, ale niespecjalnie zajmował się tymi, którzy w tej instytucji cierpieli.
Wątek kard. Adama Sapiehy
Jedna z podstawowych tez jakie formułuje Overbeek brzmi, że Jan Paweł II najprawdopodobniej w swej młodości, jeszcze w okresie kiedy studiował w tajnym seminarium mieszczącym się w pałacu kard. Adama Sapiehy przy Franciszkańskiej 3, poznał tam otaczane głęboką tajemnicą homoseksualne praktyki molestowania młodych księży ze strony swego pryncypała. A następnie tę linię – ukrywania w Kościele spraw trudnych, a szczególnie tych o podtekście seksualnym – kontynuował przez resztę życia, jako metropolita krakowski a później jako papież. Co więcej, autor książki wysuwa wręcz hipotezę, że ‘jeśli prawdą jest, że arcybiskup Sapieha molestował kleryków i młodych księży, to nie sposób nie zadać sobie pytania, czy można było być jego wybrańcem, nie doznając molestowania z jego strony”.
Swą narrację dotyczącą seksualnej dewiacji kard. Sapiechy Overbeek buduje na jednym źródle, którego nie poddaje żadnej weryfikacji i uznaje za wiarygodne. A są nim donosy ks. Anatola Boczka, który był działaczem księży patriotów i aktywnym tajnym współpracownikiem bezpieki. Pozostawił po sobie niemały zbiór materiałów denuncjacyjnych. Często zmieniał parafie, popadał w konflikty i skandale na tle obyczajowym. Po jednym z takich incydentów, w 1949 r. został współpracownikiem Urzędu Bezpieczeństwa. Przybrał pseudonim "Luty", po kilku latach zmienił pseudonim na "Porwa".
Dr Marek Lasota przez wiele lat stojący na czele krakowskiego IPN przyznaje, że treści, które przekazywał ks. Boczek, a dziś wywołujące publiczne poruszenie, nie spotkały się z żadnym zainteresowaniem ze strony samej bezpieki. “Najprawdopodobniej tę sprawę uznano za kompletnie bezwartościową i niewiarygodną” - stwierdza historyk.
Krytyczną opinię o publikacji Overbeeka ma także inny badacz krakowskich archiwów, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. W rozmowie z KAI podkreśla, że ks. Boczek był “kompletnym degeneratem”.
Działania ks. Boczka – jego zdaniem - noszą znamiona zemsty na kard. Sapieże za to, że ten nakazał mu zerwanie z ruchem “księży patriotów”. Zwraca też uwagę na fakt, że UB w 1956 r. zerwała współpracę z tym tajnym współpracownikiem i wyrejestrowała go uznając za alkoholika i osobę niewiarygodną. Ponadto nigdy pozyskanych od niego treści nie wykorzystała przeciwko Kościołowi.
W związku z tak niefrasobliwym i naiwnym sposobem podchodzenia do źródeł SB przez Overbeeka, tezę o tym, że z kulturą milczenia wokół seksualnego molestowania w Kościele, Wojtyła zetknął się jeszcze w seminarium, co miało silnie wpłynąć na dalsze jego dalsze życie i linię postępowania jako papieża - należy potraktować jako pozbawioną jakiejkolwiek wiarygodności. A biorąc pod uwagę całkowity brak krytyki źródeł, z których korzysta, możemy mówić o świadomej manipulacji z jego strony.
Ponadto – na co zwraca uwagę w rozmowie z KAI historyk dr Marek Lasota – Overbeek będąc stosunkowo młodym Holendrem, słabo zna realia PRL-u, czyli kontekst, w którym działał Wojtyła. Przyznaje, że w bibliografii zaskoczyła go skąpość opracowań, zwłaszcza dotyczących relacji państwo - Kościół w Polsce komunistycznej czy dziejów Kościoła w latach 1945–1990. „Takich opracowań z ostatnich lat mamy naprawdę dużo, a wiedza w nich zawarta jest pominięta. Owszem, jeden rozdział w książce ukazuje te relacje ale mogę go skomentować tylko tak: jest on nad wyraz powierzchowny” – mówi Lasota. A „jeżeli sięga się do konkretnego źródła, trzeba mieć świadomość, że ono zostało wytworzone w określonym momencie historycznym. Warto byłoby wiedzieć, co takiego dzieje się w kraju, kiedy te wydarzenia, które są relacjonowane w dokumentach mają miejsce” - dodaje.
Różne wyniki badań akt księży-pedofilów w IPN
Autor „Maxima culpa” podczas swej niemal dwuletniej kwerendy odnalazł z źródłach IPN akta czterech księży oskarżanych o molestowanie małoletnich z archidiecezji krakowskiej, będących podwładnymi kard. Wojtyły. Są to księża: Kazimierz Lenart, Józef Loranc, Eugeniusz Surgent i Bolesław Saduś. Omawiając każdy z tych przypadków Overbeek dowodzi, że kard. Wojtyła pomimo wiedzy starał się tuszować ich przestępstwa i zamiast jednoznacznie karać, przenosił z jednej parafii na drugą.
Jednak akta dwóch ze wspomnianych księży: Józefa Loranca i Eugeniusza Surgenta przebadali równolegle w zasobach IPN Tomasz Krzyżak i Piotr Litka, publikując rezultaty swych prac jesienią ub. r. na łamach „Rzeczpospolitej”. Pomimo, że pracowali na tych samych dokumentach, z ich pracy wynika, że kard. Wojtyła w obu tych przypadkach bynajmniej nie „tuszował” postępowania duchownych oraz, że działał zgodnie z obowiązującymi wówczas kanonami, nie banalizując faktu przestępstwa.
Pierwszy z nich, ks. Józef Loranc od 1968r. pracował jako wikary w parafii w Jeleśni. Uczył religii kaplicy w pobliskiej wsi Mutne. Tam miał wyjątkowo perfidnie wykorzystywać dziewczynki z klas 1-5 szkoły podstawowej. Zmuszał je do seksu oralnego podczas lekcji, okrywając daną osobę płaszczem, tak aby inne dzieci nie mogły się zorientować. Sprawa trafiła zarówno do milicji jak i kościelnych przełożonych, włącznie z samym metropolitą.
Na prośbę zrozpaczonych matek zareagował miejscowy proboszcz ks. Jura. Udał się natychmiast do kard. Wojtyły, zabierając ze sobą ks. Loranca. „Kiedy kard. Wojtyła zorientował się, że moja relacja polega na prawdzie, bo potwierdził ją sam ks. Loranc, stwierdził, że w takim razie ks. Loranc nie może pełnić swych obowiązków w parafii Jeleśnia i na jego miejsce ma przyjść inny ks[iądz]” – wspomina proboszcz Jura. Niebawem ks. Loranc opuścił Jeleśnię, a przez metropolitę krakowskiego został obłożony suspensą, tzn. zakazem wykonywania funkcji kapłańskich. Poza tym miał przez jakiś czas przebywać w klasztorze i odbyć rekolekcje oraz poddać się leczeniu.
Równolegle toczyło się dochodzenie świeckie. Wkrótce duchowny został aresztowany w klasztorze. Przyznał się do winy, został skazany na dwa lata więzienia. Wyszedł na wolność warunkowo najprawdopodobniej w połowie 1971 roku, zamieszkał w Zakopanem.
Krzyżak i Litka dotarli do listu, jaki pod koniec września tamtego roku do ks. Loranca skierował kard. Wojtyła (przechwyciła go i skopiowała bezpieka, jest w archiwum katowickiego IPN). Wynika z niego, że metropolita krakowski oddał sprawę duchownego pod osąd Trybunału Metropolitalnego w Krakowie, a ten skorzystał z przysługującego mu prawa łaski i powstrzymał się od wymierzenia kary. Wojtyła zaznaczał: „Zaniechanie wymiaru kary przez trybunał kościelny ani nie przekreśla przestępstwa, ani nie zmazuje winy. Każde przestępstwo winno być ukarane. Jeżeli więc w wypadku Księdza do wymiaru kary nie doszło, to ze względu na specjalne okoliczności […]. Okolicznością specjalną, która skłoniła sędziów Trybunału do zaniechania kary, był wyrok trybunału państwowego, a więc ukaranie Księdza przez władzę świecką”.
Po pewnym czasie kardynał uchylił karę suspensy i zezwolił Lorancowi na odprawianie mszy, ale nie przywrócił mu „misji kanonicznej do katechizacji dzieci i młodzieży”. Przez dwa lata duchowny mieszkając w Zakopanem przepisywał teksty liturgiczne dla kurii. Później, na prośbę proboszcza zakopiańskiej parafii, mógł pełnić „obowiązki duszpasterskie”, ale nie został już nigdy wikarym, a rezydentem.
W lipcu 1974 r. bezpieka spreparowała anonimowy donos. Autor, podający się za wiernego zakopiańskiej parafii, pisał do kard. Wojtyły „z zażenowaniem”, że „krążą coraz głośniejsze wypowiedzi na temat postawy księdza Loranca, który niedwuznacznie zachowuje się wobec dziewczynek wychodzących z religii, bądź przebywających czasami na wikarówce”. Wojtyła zareagował, przenosząc ks. Loranca do parafii Chrzanów-Kościelec, gdzie został kapelanem miejscowego szpitala, w którym znajdował się również oddział dziecięcy.
Choć Krzyżak wraz z Litką pozytywnie oceniają postępowanie Wojtyły w przypadku ks. Loranca, Overbeek stara się dowieść, że już znacznie wcześniej kard. Wojtyła wiedział o seksualnej dewiacji tego kapłana, ale pomimo to skierował go do parafii w Jeleśni. Jego przypuszczenia oparte są jednak wyłącznie na UB-eckich donosach, o których wiarygodności trudno jest cokolwiek powiedzieć. Generalnie rzecz biorąc Overbeek traktuje źródła UB jako w pełni godne zaufania, nie stosując wobec nich elementarnych zasad wynikających z warsztatu historycznego, czyli na konieczności stosowania zasadny „krytyki źródeł” pod kątem ich wiarygodności.
Istotnym przykładem tuszowania przestępstw molestowania małoletnich przez kard. Wojtyłę jest dla Overbeeka sprawa ks. Surgenta, współpracownika SB, skazanego przez państwowy sąd na karę więzienia w 1973 r. Jednak Krzyżak i Litka są zdania, że także w tym przypadku Wojtyła nie wykazał bierności i – kiedy tylko dowiedział się o przestępstwie – natychmiast zwolnił kapłana z pracy na terenie archidiecezji krakowskiej.
Przypomnijmy, że ks. Eugeniusz Surgent urodzony w 1931 r. we Lwowie znalazł się w Krakowie w roku 1945, a wyświęcony został w 1957 r. przez abp. Eugeniusza Baziaka. Formalnie został wyświęcony na kapłana archidiecezji lubaczowskiej, ale nigdy w niej nie pracował. Zaraz po święceniach krakowska kuria skierowała go jako wikariusza do najpierw do Lachowic k. Żywca, w 1958 r. został przeniesiony do Jaworzna. Od 1960 r. przez dwa lata pracował w parafii w Oświęcimiu, a do 1964 r. w Wieliczce. Zabrany z tej parafii (nie wiadomo dokładnie z jakiej przyczyny), został co prawda oddany do dyspozycji arcybiskupa lubaczowskiego (gdzie był inkardynowany, czyli należał do duchowieństwa tej diecezji). Istnieje przejęty przez bezpiekę list, w którym biskup lubaczowski udziela ks. Surgentowi reprymendy w związku z krzywdą, której był sprawcą. Nie wiadomo jednak czy dokument ten trafił do kurii krakowskiej. W czerwcu 1965 r. Surgent zostaje wikarym w Lipnicy Wielkiej w Małopolsce, w której był tylko do sierpnia 1966 r. Tam wybucha jego konflikt z proboszczem, ale nie ma żadnych sygnałów o molestowaniu dzieci. Następnie przeniesiono go do Żywca – do parafii św. Floriana. W 1968 r. pracuje na krakowskim Salwatorze w klasztorze sióstr norberatnek.
W 1971 r. ks. Surgent trafiła do parafii Milówka, z obowiązkiem rezydencji przy odległej o ok. 7 km od Milówki wsi Kiczora. I tam po dwóch latach – w czerwcu 1973 r. – wybuchł skandal. Do dyrektora miejscowej szkoły podstawowej zaczęły dochodzić sygnały, że ksiądz dobiera się do chłopców. Reakcja kurii krakowskiej była niemal natychmiastowa. Na początku lipca 1973 r. Surgent został wezwany na rozmowę przez biskupa pomocniczego Jana Pietraszkę a następnie dostał zawiadomienie pisemne, że Kuria Biskupia w Krakowie zwalnia go z pracy w diecezji krakowskiej. Decyzję tę przekazał kapłanowi bp Jan Pietraszko, a – po dowołaniu ze strony kapłana – podtrzymał ją kard. Wojtyła. Niebawem przez państwowy sąd Surgent został skazany na 3 lata więzienia, z czego spędził tam połowę.
W świetle analizy przeprowadzonej przez Tomasza Krzyżaka i Piotra Litki, kuria krakowska i kard. Wojtyła zadziałali w tej sytuacji właściwie, zgodnie z obowiązującymi kanonami. Kodeks prawa kanonicznego z 1917 r. na czele listy przestępstw przeciw szóstemu przykazaniu Dekalogu wymieniał czyn popełniony z małoletnim poniżej 16. roku życia. Duchowny, który dopuścił się takiego występku, miał zostać karnie zawieszony w obowiązkach, należało wobec niego zadeklarować infamię, pozbawić wszelkich urzędów, beneficjów, godności i zadań, a w cięższych przypadkach także usunąć ze stanu duchownego (kan. 2359 § 2 KPK, 1917). I tak właśnie postąpiono.
A odstąpiono od dodatkowego procesu przed trybunałem kościelnym, gdyż wstrzymanie się od nałożenia kary kościelnej w sytuacji, gdy winnego dostatecznie ukarała już władza świecka lub prawdopodobne było, że to uczyni. Księdza wydalono z archidiecezji krakowskiej i odesłano do diecezji lubaczowskiej, której był kapłanem. Następnie ks. Surgent załatwił sobie przeniesienie na ziemie zachodnie na Pomorzu, i tam pracował na kilku placówkach i w końcu został proboszczem. Ale trudno za to winić kard. Wojtyłę, gdyż taką decyzję podjęli ówczesny administrator apostolski w Lubaczowie bp Marian Lechowicz wraz z biskupem koszalińsko-kołobrzeskim Ignacym Jeżem.
Overbeek stara się jednak dowieść, że już na samym początku swej posługi kapłańskiej w końcu lat 50-tych w parafii w Lachowicach, ks. Surgent wykazywał niezdrowe zainteresowanie chłopcami i zostało to zignorowane. Nie znajduje to jednak potwierdzenia w żadnych źródłach, nawet ubeckich. W to miejsce autor książki przytacza cytaty ze swych (przeprowadzonych po 60 latach) rozmów z niektórymi żyjącymi do dziś świadkami tamtych wydarzeń w Lachowicach. Jednak świadectwa te są na tyle niejasne, że trudno z nich wyciągnąć jakieś jednoznaczne wnioski. Z kolei ze źródeł UB wynika, że w tym czasie częste zmiany parafii przez ks. Surgenta wynikały przede wszystkim z jego konfliktowości. Nie ma więc dowodu, że kuria krakowska przed 1973 r. mogła wiedzieć o jego skłonnościach pedofilskich. W omawianych przez siebie przypadkach Overbeek dokonuje uproszczeń i stosuje niedopowiedzenia. Sugeruje np. że Wojtyła musiał o czymś wiedzieć, choć nie ma na to żadnych dowodów. Autor czyta źródła w taki sposób, że skrupulatnie je analizując bierze pod uwagę tylko okoliczności i wnioski, które służą tej tezie. Nie zatrzymuje się natomiast nad innymi wątkami, które mogą ją podważać lub wręcz jej przeczyć.
Krakowski historyk dr Marek Lasota zwraca uwagę, że „powinien być wzięty pod uwagę fakt, że kard. Wojtyła delegował swoje obowiązki, że nie wszystkie sprawy prowadził osobiście i nawet jeśli określone dokumenty trafiały do kurii, nie z wszystkimi musiał być na bieżąco. Innymi słowy – generalny wniosek, że o wszystkim musiał wiedzieć, jest w świetle tych źródeł nieuprawniony.”
Wątkiem wymagającym z pewnością dalszych badań archiwalnych jest osoba ks. Bolesława Sadusia i jego późniejszego wyjazdu z Polski. Od 1960 r. był on referentem do spraw nauczania religii w archidiecezji krakowskiej. Pracował równocześnie w kilku kolejnych parafiach. W końcu lat 60-tych zostaje proboszczem parafii św. Katarzyny w Krakowie i wreszcie w 1971 r. zostaje proboszczem parafii św. Floriana. Wybucha skandal, dzieci opowiedziały o zajściach rodzicom. Kard. Wojtyła zwalnia go natychmiast z obowiązków proboszcza Saduś decyduje się na stały wyjazd do Austrii, gdzie ostatecznie zostaje proboszczem w Gaubitsch. Ułatwia mu to kard. Wojtyła pisząc list do wiedeńskiego kardynała Franza Königa, z którym był zaprzyjaźniony. W oficjalnym liście kard. Wojtyły, z prośbą o pomoc ks. Sadusiowi, nie ma informacji o przyczynie jego nagłego wyjazdu z Polski. Pozostaje pytanie czy kard. Wojtyła nie przekazał tej informacji metropolicie wiedeńskiemu ustnie, bo przecież często się widywali.
Ewidentne jest, że do wyjaśnienia sprawy ks. Sadusia jak i podobnych z archidiecezji krakowskiej, niezbędne jest przeprowadzenie odpowiedniej kwerendy w jej archiwach. Wówczas – w oparciu o dostęp do dokumentów kościelnych – można by dokładnie prześledzić działalność kurii jak i samego kard. Wojtyły, wyjaśniając wiele wątpliwości i podejrzeń, jakie rodzą się w oparciu o lekturę materiałów produkowanych przez komunistyczną służbę bezpieczeństwa. Dla rzeczywistego poznania prawdy a także rzetelnej obrony Jana Pawła II zasadne wydaje się stworzenie specjalnego raportu na ten temat w oparciu o zawartość archiwum archidiecezji krakowskiej. Konieczne byłoby w tym wypadku odstępstwo od zwyczaju utajniania tego typu akt personalnych przez okres 50 lat, bo wydaje się to potrzebne dla wspólnego dobra.
Marcin Przeciszewski / Warszawa