Absurdalne problemy aktywistki. "Dlaczego Robert Lewandowski nie musi nosić stanika, a ja muszę?"

Pod koniec maja Robert Biedroń zwołał konferencję ws. sytuacji na Białorusi. W towarzystwie białoruskich opozycjonistów polityk przedstawił swoje stanowisko w sprawie zatrzymania Ramana Protasiewicza.
W trakcie konferencji głos zabrała także Jana Szostak – aktywistka, która twierdzi, że walczy o wolną Białoruś (w mediach społecznościowych kobieta aktywnie promuje też ruchy pro-aborcyjne i środowiska LGBT). Kobieta podeszła do mikrofonu i zaczęła przeraźliwie krzyczeć.
"Wystąpienie" Szostak komentowano jednak przede wszystkim dlatego, że aktywistka na konferencji wystąpiła w prześwitującej bluzce z dużym dekoltem i nie miała na sobie stanika. [CZYTAJ WIĘCEJ]
Lewandowski bez stanika?
Ten rodzaj popularności spodobał się Szostak, która szybko ruszyła z akcją „Dekolt dla Białorusi”, o której mówi w wywiadzie dla serwisu Interia.
– Hejterzy będą zawsze. Postanowiłam tę sytuację wykorzystać. Jestem pozytywną hakerką, próbuję zmieniać hejt w coś pozytywnego. Zainicjowałam w związku z tym akcję #DekoltDlaBiałorusi, która polega na tym, że każdy może sobie na dekolcie napisać jedną z 16 polskich firm, które nadal współpracują z białoruskim reżimem lub jedną z 12 międzynarodowych firm, które również pośrednio wspierają ten reżim – tłumaczy działaczka.
Następnie dziennikarka zapytała Szostak, jak ta ocenia fakt, że to kobiet (posłanka Lewicy Anna Maria Żukowska) zwróciła jej uwagę, na nieodpowiedni ubiór.
– To oznacza, że to wciąż nie jest przepracowane. Jednocześnie to znak, że patriarchat to nie są tylko mężczyźni, że patriarchat nie ma płci – tłumaczy aktywistka.
– Każdy ma prawo do wolności, pod względem ekonomicznym, społecznym, duchowym. Dlaczego Robert Lewandowski nie musi nosić stanika, a ja muszę? Jest to pewnego rodzaju hipokryzja. Czuję, że w tej kwestii wciąż jesteśmy w średniowieczu – przekonuje Szostak.