Turboekolodzy jako nowa reakcja

Na naszym rodzimym podwórku zdążyliśmy już poznać metody działania aktywistów ekologicznych, które często podnoszą ciśnienie i bywają uciążliwe dla postronnych, jak przyklejanie się do asfaltu, oblewanie dzieł sztuki farbami, nielegalne okupacje terenów leśnych czy przykuwanie się do maszyn rolniczych. To jednak zaledwie łagodniejsza wersja tego, co mogliśmy obserwować na Zachodzie w ostatnich dekadach: podpalenia, zamachy bombowe (organizacja The Family), taranowanie statków wielorybniczych (Sea Shepherd) czy ataki na laboratoria, farmy i ciężarówki dostawcze (Animal Liberation Front). Takich działań dopuszczają się często osoby, u których radykalizm wpisany jest w osobowość – jednego dnia mogą mienić się nacjonalistycznymi ekstremistami, drugiego „walczącymi liberałami”, a trzeciego zostać lewicowymi rewolucjonistami. Niezależnie od ideologii pociąga ich radykalizm jako forma działania, a cel ich walki stanowi dla nich kwestię wtórną. Innym czynnikiem jest poszukiwanie wspólnoty – siła więzi w takich grupach często rośnie w reakcji na odrzucenie przez resztę społeczeństwa. Istnieją jednak także bardziej specyficzne powody wzrostu popularności postaw turboekologicznych.
- "Jesteśmy w szoku". Książę Harry rezygnuje
- Komunikat dla mieszkańców Warszawy. Sparaliżowane będzie pięć dzielnic
- Kazik Staszewski chory. Koncerty odwołane
- Komunikat dla mieszkańców Gdańska
Złość na wielkich tego świata
Dobrze znanym archetypem czarnego charakteru w popkulturze jest bogaty biznesmen, który mnożąc swoje zyski, nie zwraca uwagi na szkody wyrządzane środowisku. W klasycznych narracjach z komiksów i kina rozrywkowego fabryki jego korporacji spuszczają chemiczne odpady wprost do rzek, lasy są równane z ziemią pod budowę hipermarketów, a skorumpowane przez niego władze miejskie pozostają w obliczu tych działań bezczynne. Jedynym sposobem na walkę z takim przeciwnikiem stają się metody niestandardowe, często balansujące na granicy prawa lub ją przekraczające – i właśnie po nie sięga bohater. Osoby wychowane w latach osiemdziesiątych (na Zachodzie) i dziewięćdziesiątych (w Polsce) otrzymały ze strony popkultury pewne usprawiedliwienie dla takich działań, zwłaszcza gdy mają one służyć „wyższej sprawie”. Nie należy przeceniać roli tych przekazów, ale dobrze oddają one rzeczywiste poczucie niemocy wobec „wielkich” i „wpływowych”. W tym ujęciu walka z nimi wymaga działań radykalnych, ponieważ działanie w granicach dyktowanych przez nich reguł neutralizuje protesty.
Na przykład dla turboekologów tzw. zielony kapitalizm jest śmiertelnym wrogiem, ponieważ daje złudzenie, że ochrona środowiska może odbywać się bez rezygnacji z konsumpcyjnego stylu życia. Według nich kapitaliści nauczyli się znakomicie spieniężać potrzebę „bycia eko”, tworząc trendy takie jak less waste, minimalizm czy żywność organiczna – wszystkie napędzające popyt na produkcję i sprzedaż nowych towarów i usług. W dodatku schlebiający klientowi „zielony kapitalizm” obiecuje, że można ratować planetę bez realnych poświęceń. W rezultacie umiarkowany ekologizm staje się dla turboekologów równie wielkim zagrożeniem jak korporacyjni „truciciele” – oba podejścia, ich zdaniem, konserwują wynaturzony układ władzy, który wymaga całkowitego obalenia.
Nie zawsze jednak „złym”, przeciwko któremu buntuje się turboekolog, jest ktoś, kto podstępnie przejął władzę nad systemem. Czasem tym wrogiem jest sam system i władza jako taka, co tłumaczy częste przenikanie się myśli anarchistycznej i ekologicznej (guru współczesnej syntezy tych nurtów jest Murray Bookchin). Potwierdzeniem antyspołecznego wymiaru tego nurtu są incydenty związane z odnalezieniem narkotyków i broni w środowiskach ekologicznych. Przykładowo: jak donosiły ogólnopolskie media w 2022 roku, w obozie kolektywu Wilczyce znaleziono narkotyki w ilościach sugerujących ich handlowe przeznaczenie (chyba że nie doceniamy zdolności konsumpcyjnych radykalnych ekologów), a także broń gazową i kusze.
Koktajle Mołotowa odnaleziono u ekologów protestujących przeciw wycince lasów w niemieckim Hambach, a wśród członków Earth Liberation Front służby odkryły materiały wybuchowe oraz inne narzędzia sabotażu. Wszystko to wskazuje na postawę antyspołeczną i przekonanie o znajdowaniu się ponad prawem – podobnie jak samozwańczy i mroczni superbohaterowie „z pogranicza”.
- Nowe przepisy resortu zdrowia rozczarowaniem? Eksperci nie mają wątpliwości
- "Odeszła wczoraj". Wrocławskie zoo wydało komunikat
- "Przykro mi". Gwiazda "Klanu" miała poważny wypadek
- Dariusz Matecki został pilnie przewieziony do szpitala onkologicznego
Głód ducha
Obrzydzenie chciwością i bogactwem naszego kreskówkowego biznesmena-truciciela może dotyczyć nie tylko miliarderów, ale i osób znanych młodym ludziom z ich najbliższego otoczenia. Pustka materializmu i bezrefleksyjnego konsumpcjonizmu posttransformacyjnego – kupowanie kolejnych telewizorów plazmowych, gdy tylko pojawi się nowy model, ściganie się z sąsiadami na coraz bardziej absurdalne gadżety, zagracanie domów i podwórek – wszystko to budzi sprzeciw. Obserwowanie, jak życiowe horyzonty wielu osób sprowadzają się do pomnażania stanu posiadania, każe młodym ludziom szukać alternatywy. Tą alternatywą ma być (choć często w sposób uproszczony i powierzchowny) „Świadomość” – świadome kupowanie, świadome użytkowanie, świadomy styl życia, świadomość, że jestem czymś więcej niż jednostką.
Oczywiście zmiana indywidualnej świadomości nie wystarczy. Potrzebne jest przebudzenie całej ludzkości – a przynajmniej wystarczającej jej części, by zapobiec katastrofie. W tym miejscu panteistyczna wizja ekologiczna zaczyna zaspokajać duchowe potrzeby, na które wskutek kryzysu instytucjonalnego oraz agresywnego natarcia prymitywnego scjentyzmu i nowego ateizmu tradycyjne religie przestały odpowiadać. Uświadomienie sobie swojej łączności z przyrodą może stanowić próbę zapełnienia tej pustki. Jednak, jak w każdej religii, także tutaj pojawiają się fanatycy – nieustannie narzucający swoje zasady, irytujący otoczenie ślepym dogmatyzmem i przekonaniem o własnej moralnej wyższości. Niektórzy wręcz sakralizują naturę, a utrzymanie harmonii z nią uznają za najwyższy cel swojego życia. To otwiera drzwi do ekologicznego neopogaństwa, Wicci czy do przeszczepiania odległych nam rdzennych tradycji innych kultur w sposób całkowicie oderwany od ich kontekstu. Popełniają ten sam błąd, co oświeceniowi intelektualiści oczarowani nowymi odkryciami geograficznymi – idealizując społeczności „szlachetnych dzikusów”, często nie dostrzegając, że były one równie, a nawet bardziej ułomne i okrutne niż cywilizacja, którą krytykowali.
- Jest odpowiedź Iranu na list Donalda Trumpa
- Wielkie zwycięstwo wolności słowa w Wielkiej Brytanii
- Niespokojnie na wschodniej granicy. Komunikat Straży Granicznej
- Brutalny atak na 14-latkę we Wrocławiu. Policja szuka sprawcy
Strach przed przyszłością
Powszechną wiedzą jest, że turboekolog żyje wizją przyszłości, w której ludzie zabijają się o wodę, trwają masowe migracje klimatyczne, a planetę trawią zabójcze pożary. Lęk ten często łączy się z obawą przed niekontrolowanym postępem technologicznym. Trudno się temu dziwić – wykładniczy rozwój technologii budzi niepokój u każdego, kto nie jest bezrefleksyjnym konsumentem nowinek. Choć technosceptycyzm nie jest integralnym elementem turboekologizmu, pojawia się na tyle często, że warto o nim wspomnieć. Świadczą o tym chociażby ekologiczne obozy low-tech, w których aktywiści ograniczają się tylko do używania sprzętów pozwalających przetrwać, czy związki ekologizmu z anarchoprymitywizmem. Do najbardziej znanych przedstawicieli tego nurtu należeli Theodore Kaczynski oraz współczesny John Zerzan. Autorzy ci idealizują naturę, przeciwstawiając jej zdegenerowaną cywilizację technologiczną, która według nich prowadzi do ograniczenia ludzkiej wolności, a ostatecznie do samounicestwienia.
Nie jest to jednak najbardziej radykalny nurt, ponieważ wciąż stawia człowieka w centrum swoich rozważań. Granicę tę przekracza wizja posthumanistyczna, w której planeta bez ludzi jawi się jako ideał, a era dominacji człowieka jako epoka destrukcji. Turboekolog wyznający tego typu poglądy stanowi „ekstremalne ekstremum” w obrębie tzw. ekologii głębokiej. Założyciel tego nurtu Arne Næss postulował jednak „tylko” depopulację dla dobra planety. Byli jednak i tacy kontynuatorzy jego idei, którzy poszli znacznie dalej. Fiński myśliciel Pentti Linkola, określany jako „ekofaszysta”, nie miałby problemu z zakończeniem historii ludzkości w imię ocalenia biosfery. Twierdził, że tylko ekologiczna dyktatura może skutecznie ukrócić zgubne działania „homo destructivusa”, jak określał człowieka. Gorąco kibicował wojnom i atakom terrorystycznym, choć zauważał też, że ich „dobrodziejstwa” nie są trwałe, bo ludzie nauczyli się zbyt szybko po nich reprodukować. W swoim najbardziej znanym tekście Human Flood pytał retorycznie: „Kto tęskni za niewykorzystanym potencjałem prokreacyjnym tych, którzy zginęli w II wojnie światowej? Czy światu brakuje kolejnych stu milionów ludzi? Czy brakuje książek, piosenek, filmów, porcelanowych psów, wazonów? Czy miliard matczynych ucieleśnień miłości i miliard srebrnowłosych babć to za mało?”. Choć poglądy tego typu mogą wydawać się skrajną egzotyką, wystarczy porozmawiać ze współczesnymi nastolatkami. Wielu z nich, choć może nie rozważa tak radykalnych metod jak Linkola, podziela przekonanie, że człowiek to pasożyt, którego zniknięcie byłoby dla planety błogosławieństwem.
Jak widać, turboekologizm nie wziął się znikąd. Jak to często bywa, stanowi niewłaściwą reakcję na rzeczywiste problemy. Powracając do pytania postawionego na początku – warto czasem dostrzec w „eko-świrze” człowieka, którym (poza marginalnymi przypadkami) niekoniecznie kieruję złe intencje, a raczej nieudolnie próbującego odnaleźć odpowiedź na pytania, jakie postawiła przed nim nowoczesność ze swoją powierzchownością, bezkarnością „wielkich” i licznymi chorobami aksjologicznymi.