[Tylko u nas] Michał Bruszewski: Polonofobia elit. George Soros zdekonspirował intencje
![George Soros [Tylko u nas] Michał Bruszewski: Polonofobia elit. George Soros zdekonspirował intencje](https://www.tysol.pl/imgcache/750x530/c//uploads/cropit/16078571061d3a3fff9e90f37a15a1de260cc0b3724774cb9905245a7f8d2548275ce37b99.jpg)
Wystarczyło w ostatnich dniach zajrzeć do niemieckiej prasy by przekonać się, że antypolonizm trzyma się tam mocno. W toku negocjacji budżetowych i zagrożenia użycia „weta” przez Warszawę oraz Budapeszt, Polska była po prostu wyszydzana. To ciekawe, że politycznie poprawne europejskie elity, które przy każdej możliwej okazji szafują hasłem „mowa nienawiści”, nie mają oporów by pisać dyskredytujące artykułu wobec Polaków. Już bez względu na ocenę unijnego kompromisu to jeszcze przed jego zawarciem w niemieckich mediach porównano polski rząd do „futrzanego dywanika przed łóżkiem”, a zdaniem Niemców Warszawa „obchodzi fundamenty Europy”. Kampania oszczerstw wobec Warszawy trwała w najgorsze. Nie dziwi zatem, iż podpalenia w Holandii, z miejsca, powiązano z antypolskimi nastrojami wśród lewicowego mainstreamu.
O tym, że światowym macherom od cywilizacyjnego przestawiania wajchy wcale nie chodziło o żadne kompromisy z Polakami i Węgrami, acz pognębienie krnąbrnych Polaków, świadczy reakcja George’a Sorosa. Kompromis zawarty na brukselskim szczycie w sposób histeryczny nazwał on w swoim artykule-komentarzu „kapitulacją” Niemiec, a rząd w Warszawie, w zasadzie, jego zdaniem, „zwiększa ryzyko egzystencjalnego zagrożenia” oraz „bezczelnie kwestionuje wartości”. Polska i Węgry są w jego ocenie „buntownicze”. Cały artykuł Sorose’a jest utrzymany w tym duchu. To zgrana płyta. Soros uprawia podobny antypolonizm, który był już dziełem Woltera w XVII w. Oczywiście różni ich dorobek literacki, ale światopogląd już jest podobny, a skutki działań – jeśli podobne – mogą być krańcowo niebezpieczne dla Polski. Chociaż o Wolterze już pisałem w ramach jednego z felietonów to wrócę tylko do samej istoty polakofobii, którą obaj „aktywiści” fanatycznie wyznają. W światopoglądzie tym Polacy to naród barbarzyński, który przy pomocy narzuconej odgórnie westernizacji należy ucywilizować. Każdy inny scenariusz ma być wyimaginowanym zagrożeniem dla Europy. Wolter nawet pomysł rozbiorów Polski porównał do politycznego „geniuszu”. Polski nie było oficjalnie na mapie, gdy w 1914 roku europejskie państwa chwyciły się za łby, Polska była okupowana od 1939 roku, a w Europie znowu trwała wojna. Nie trzeba być polskim patriotą by zauważyć na podstawie wydarzeń tylko z XX w. że „wyjęcie” Polski z geopolitycznych europejskich puzzli nikomu szczęścia w zachodniej Europie nie przyniosło. Narzucenie odgórnie czegokolwiek Warszawie nie kończy się najlepiej. Trzeba jednak odgrodzić skutki geopolityczne od całej antypolskiej narracji. Trudno wymagać od absolwentów i twórców katedr gender-studies by znali dobrze historię. Problem w tym, że ją powtarzają. Niestety kampania nienawiści roztaczana wobec podmiotowości takich państw jak Polska pokazuje, że „stare” dyplomacje niczego się nie nauczyły. Wykazuje to też bardzo niebezpieczne trendy na przyszłość. Jeżeli histeria, którą widzieliśmy w ostatnich tygodniach w lewicowej prasie się będzie powtarzała, a kolejne europejskie rządu mu ulegną (co nie jest wykluczone) to następne pokolenie tworów woltero-podobnych stworzy urodzajną glebę pod międzynarodową degradację Polski. I to jest o wiele bardziej niebezpieczne niż argumenty rzucane w całej dyskusji o dzieleniu na czworo zawartego w Brukseli kompromisu.
Nikczemną antytradycją znaną nad Wisłą jest też wywlekanie wewnętrznej polityki w oparciu o stolice innych państw. To było patologią nie tylko schyłkowej I Rzeczpospolitej, ale także czasów Piastów i Jagiellonów. Wtedy jeszcze budowaliśmy europejskie mocarstwo, więc nie było to aż tak widoczne, ale suma narobionych krzywd zemściła się w XVIII w. To już takie fatum wiszące nad Polską, że zawsze znajdzie się ktoś chętny by donosić na własny kraj. Pewnie w historii Europy nie jest to ewenementem, różniła nas jednak skala. Polscy klakierzy czapkujący na obcych dworach mieli łatwiejszą przeprawę w kraju, ponieważ władza centralna była u nas słabsza niż w innych europejskich państwach. Nie byli więc oni wyjątkiem, jakimś fenomenem z europejskim tłem, ale w Polsce zawsze było mniej środków pod ręką by ich polityce się przeciwstawić. Jest to więc problem pewnej technologii politycznej – co paradoksalne wobec tez Woltera i Sorosa – wynika to ze spraw zupełnie przeciwstawnych ich narracji. Otóż Polska nie jest słabsza wobec europejskich państw z uwagi na „barbarzyństwo”, które kolanem wpychał nam Wolter. Polski mental jest wolnościowy, zdecentralizowany, emocjonalny i romantyczny (co nie jest w żadnej mierze ujmą). Polacy to polityczni marzyciele. Nasza mentalność jest antybarbarzyńska, a zatem wobec scentralizowanej i zwartej struktury, która z politycznej poprawności uczyniła swoją współczesną religię może być słabsza. Bo fanatycy i fundamentaliści politycznej poprawności zarzucają innym „barbarzyństwo”, paradując z gołymi pośladkami na wierzchu i usuwając swoich dziadków przy pomocy eutanazji. Są jednak w tym silni, ponieważ szaleństwo w polityce jest najmocniejszym narkotykiem. Jak głosi angielskie przysłowie: szaleńcy rozpędzają się tam, gdzie aniołowie stąpają ostrożnie.
Nierozstrzygniętym pytaniem jest sprawa podpaleń w Holandii. Czy są one efektem polakofobicznego szaleństwa, które opętało lewicowy mainstream? Czy też tak jak twierdzi holenderska policja prawdopodobnie to porachunki jakiejś grupy z Kurdami – właścicielami sklepów, które handlują polskimi towarami?
Nawet jeśli to zbieg okoliczności to nie znaczy wcale, że antypolska narracja w Europie nie skończy się tragedią. W holenderskiej Izbie Reprezentantów, czyli Drugiej Izbie Stanów Generalnych, odbyło się głosowanie nad uchwałą, która zobowiązała rząd Holandii do pozwania Polski przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Rezolucja została przyjęta. Za przyjęciem uchwały głosowały 124 osoby na 150 posłów Izby Reprezentantów. Czy Holandia vel. Niderlandy nie ma własnych problemów, że zajmuje się Polską? Otóż ma, i to spore. Kraj ten plasuje się na pierwszym miejscu w Europie, jeśli chodzi o dechrystianizację. Corocznie zamyka się tam 100 kościołów, w ostatniej dekadzie zamknięto 1 tysiąc świątyń. Jak widać prześladowanie chrześcijaństwa w Holandii to fakt, który potwierdza statystyka. Nie potwierdziła tego faktu wszelako żadna uchwała innego europejskiego państwa.