[Tylko u nas] Amerykanista: "Wybory w USA? Nastąpi chaos i zamieszanie. Mogą trafić do Sądu Najwyższego"
- Panie profesorze, kto wygra wybory prezydenckie w USA?
- W tej chwili różnice między kandydatami są tak niewielkie, że nie da się odpowiedzieć na to pytanie. W niektórych stanach różnica wynosiła mniej więcej siedem tysięcy głosów, zatem trzeba czekać do spłynięcia wszystkich raportów z komisji obwodowych i wtedy będzie można ogłosić kto wygrał.
- To może trochę potrwać. W Pensylwanii Sąd Najwyższy pozwolił na czekanie, by w ciągu trzech dni spłynęły wszystkie głosy korespondencyjne, zatem trzeba dodać kolejne dni, aż komisje podliczą te głosy.
- To otwiera pewne pole do nadużyć, lub też do tworzenia narracji o nadużyciach. Takie wydłużanie terminu dosyłania głosów korespondencyjnych może budzić pewne wątpliwości, bo teoretycznie można wyobrazić sobie oszustwo polegające na ostemplowaniu koperty już po 3 listopada z datą wsteczną i dosłaniu kart do głosowania.
- Kiedy zatem poznamy oficjalne wyniki?
- Jak sytuacja wygląda we wszystkich stanach będziemy wiedzieli w czwartek-piątek. Natomiast z uwagi na choćby regulacje w Pensylwanii, czy innych stanach, gdzie można czekać na dosłanie kart, to trzeba po prostu wydłużyć ten czas.
- A co z ewentualnym kwestionowaniem wyniku wyborczego przez jednego z kandydatów?
- Prezydent Trump już zapowiedział, że będzie kwestionował w Sądzie Najwyższym wynik wyborów. Czyli rozpocznie nam się batalia prawnicza, bo Trump poprosił już o pomoc kilkudziesięciu prawników. Regulacje w Pensylwanii i innych stanach, gdzie można oczekiwać po dacie wyborów na spłynięcie kopert, mogą być poddane pod ocenę sądów i mogą ostatecznie trafić do Sądu Najwyższego USA. A zatem mamy precedens w tej sprawie. Na wynik wyborów w 2000 roku czekaliśmy aż 31 dni. Zatem możemy sobie powiedzieć, że sprawy mogą toczyć się aż do 7 stycznia, gdy Kongres potwierdzi wynik wyborów, lub 20 stycznia, czyli dnia inauguracji nowego prezydenta. Do tego czasu możemy obserwować sprawy sądowe.
- Czy one przesądzą kto wygra?
- Trudno powiedzieć.
- Wspomniał Pan, że różnice pomiędzy kandydatami w niektórych stanach wynoszą zaledwie kilka tysięcy głosów. W takiej sytuacji łatwo podważyć wynik wyborów. Czy USA czeka po tych wyborach kryzys, chaos?
- Nie mam wątpliwości, że chaos nastąpi, przynajmniej jeśli chodzi o protesty. Jedni albo drudzy będą z pewnością bardzo niezadowoleni, bo już widać, że te różnice będą bardzo niewielkie. W przypadku zwycięstwa Trumpa czekają nas protesty BLM, czy Antify. Gdy wygra Biden, Trump zakwestionuje głosowanie korespondencyjne - wiemy z badań i ankiet, że to głównie wyborcy demokratów chcieli głosować w ten sposób. Tak czy inaczej czeka nas zamieszanie i ugruntowanie się polaryzacji w amerykańskim społeczeństwie, które jest podzielone mniej więcej po równo.
- Jaka jest wizja rządzenia Bidena, a jaka Trumpa?
- Są diametralnie inne. Biden promuje demokratyczny socjalizm, pewnego rodzaju rozdawnictwo, transfery socjalne, wprowadzenie Obama care, czyli publicznego ubezpieczenia systemu ubezpieczeń zdrowotnych, wdrażania programów zielonej energii, umarzania długu studentów. Trump natomiast chce liberalizować gospodarkę, stawia na tradycyjne formy produkcji energii, chce wzmacniać armię i chce iść w kierunku unilateralizmu selektywnego, czyli wybiórczego, a nie multilateralizmu, jak w przypadku Joe Bidena.
- Czy Polacy powinni obawiać się zwycięstwa Joe Bidena?
- Polacy być może znowu odegrają ważną rolę. 4 lata temu w Michigan, Wisconsin i Pensylwanii, gdzie jest 46 głosów elektorskich razem Trump wygrał większością 77 tys. głosów. Uważa się, że głosy Polonii odegrały tam decydującą rolę. W samym Wisconsin na 5 milionów ludzi mieszka aż 500 tys. Amerykanów z polskimi korzeniami, czyli 10%. Polacy są istotni w tej układance i wydaje się, że nie mają się czego obawiać. Biden będzie kontynuował politykę dot. Trójmorza, LNG, czy uzbrojenia, bo te umowy zostały podpisane nie z Trumpem, ale korporacjami amerykańskimi. Trudno by było tę zaawansowaną współpracę odkręcić. Natomiast wiadomym jest, że Polsce łatwiej by było współpracować z Trumpem, ponieważ te uprzywilejowane relacje po prostu byłyby kontynuowane i nie trzeba by było ich wymyślać na nowo.
- Wydaje się jednak, że dostęp do ucha Joe Bidena mają ludzie będący w dobrych relacjach z polską opozycją.
- Ta polska opozycja - byli dyplomaci, ambasadorowie - we wrześniu napisali do Joe Bidena list, w którym ubolewają nad praworządnością w Polsce. Z tego punktu widzenia rząd w Warszawie miałby utrudnione relacje z Bidenem, co nie znaczy, że nie byłyby one bardzo dobre jeśli chodzi o aspekt gospodarczy, wojskowy czy energetyczny. No i oczywiście wiz nikt już Polakom nie odbierze.
- A jak wygląda podejście Joe Bidena do relacji z Rosją? Czy gdyby został prezydentem, możemy spodziewać się tutaj jakiegoś resetu, jak to miało miejsce w przypadku Baracka Obamy?
- Bidenowi byłoby bardzo trudno zmienić politykę Waszyngtonu wobec Rosji. Okazałby się wtedy politykiem pro-rosyjskim, szkodzącym interesom NATO, Unii Europejskiej, wspólnoty trans-atlantyckiej. Natomiast pytanie, co zamierza Joe Biden. Pamiętamy jak Barack Obama doprowadził do resetu polityki z Rosją, zablokował budowę tarczy antyrakietowej w Polsce, która dałaby nam już wtedy poczucie bezpieczeństwa. Ciągle mylił się na temat "polskich obozów zagłady". Działał właściwie trochę na szkodę Polski. Być może Biden podziela ten światopogląd naiwnej, infantylnej wiary w multilateralizm, wielostronność, dialog, jednak już efekty działań polityki Obamy pokazały, że to donikąd nie prowadzi. Amerykanie zanotowali straty na Bliskim Wschodzie, pomogli wywołać Arabską Wiosnę która zdestabilizowała ten region i wzniosła ISIS. Również jeśli chodzi o Rosję, skutkiem była aneksja Krymu i budowa Nord Stream 2. Zatem będzie bardzo trudno Bidenowi tę politykę zmienić w kierunku bardziej przyjaznej, bo jest świadomy, że zostaną podniesione przeciwko niemu argumenty, że to on, a nie Trump stał się człowiekiem-marionetką wyciśniętym i wykorzystanym przez Putina. Wydaje się zatem, że w kwestii polityki rosyjskiej będziemy mieli kontynuację.