[Tylko u nas] Aleksandra Jakubiak: Druga fala pandemii niesie podział
Po tym wpisie ks. Parafiniuka, dyrektora Krajowego Biura Organizacyjnego ŚDM, wylała się na niego masa hejtu. Nie będę dawać głosu hejterom i ich cytować. Poza tym nie chodzi o sam wpis, a o to, że w ogóle musiał powstać.
Ta nowa fala koronawirusa jest inna. Nie tylko dlatego, że większa. Nie tylko dlatego, że groźniejsza. Nie dlatego, że inne są zewnętrzne okoliczności, posunięcia polityczne i prawne, inna wiedza lekarzy, inna sytuacja w służbie zdrowia. Jest inna, bo poprzednia budziła przypływ jedności, wspólne zbiórki, pomoc, nadzieję na zasypywanie podziałów. Ta, poza obawą, budzi głównie rozłam - egoizm, szukanie winnych wszędzie wokół, agresję, pogardę. Jakby samej pandemii było mało.
Powiem szczerze, nie chce mi się, szkoda mi czasu na komentowanie postaw i retoryki antycovidowców. W tym momencie nie mam też cierpliwości, by zajmować się społecznymi zarzutami wobec kolejnych grup zawodowych, środowisk etc., choć oskarżenia wobec lekarzy jakoś szczególnie mnie mierżą. Nie mam też siły na skupianie się na wewnątrzkościelnej wojence - kto wierny, a kto nie. Swoje stanowisko prezentowałam dawno.
Nie chce mi się w tym wszystkim brać udziału. Nie mam ochoty, nie mam siły, zarobiona jestem.
Ale mam propozycję - niech każdy od siebie zacznie rozliczanie z miłości w kwestii trwającej pandemii. Gdzie ja jestem egoistką? Gdzie kieruję się lękiem - a stąd agresją, niechęcią, nienawiścią? Gdzie wybieram własną wygodę, może kosztem zdrowia innych? Gdzie kieruję się religijnym skrupulanctwem lub - nie daj Boże - poczuciem wyższości wobec innych? Gdzie gardzę - i tu do wyboru: przestraszonymi, chojrakami, postępowcami, tradycjonalistami, władzami etc. etc. etc. Nie kim gardzi sąsiad, szef, peowiec, pisowiec, lewak czy konfederata. Kim ja gardzę!? Bo rozłam bierze źródło w moim sercu. I tylko na ten rozłam mam realny wpływ. Miliony rys powodują pęknięcie, pogłębiającą się szczelinę. To ode mnie zależy, czy pozostanę człowiekiem czy jak zwierzę skoczę innym do gardeł.
Nikt nie wie, co będzie dalej - na jak długo ta choroba z nami zostanie, a co najważniejsze, czy z wywoływanymi przez nią skutkami ubocznymi - degeneracją płuc, serca i mózgu - ogranizm ludzki będzie sobie radził czy też nie. Nie wiemy, czy gospodarka nie padnie, czy nie zostaniemy bez pracy i środków do życia. Dlatego w taki lub inny sposób każdy się boi. Czasem ten strach przyjmuje postawy skrajne - wyparcie lub całkowite poddanie się lękowi - jedno i drugie rodzić może agresję, ale to tylko od nas zależy, czy spróbujemy naszą wrażliwość uszanować, dać sobie prawo do słabości, dać sobie pomóc, czy nasze serce będzie buforem, który zatrzyma pękanie braterstwa.Tu nie chodzi o to, by z każdym się zgadzać, a o to by kochać, szanować innego. Jeśli będę wolny(a) w swoim człowieczeństwie, jeśli to właśnie ja nie pozwolę, by lęk kierował moimi wyborami, to jest dla nas wszystkich szansa.
Tego po ludzku nie da się zrobić - przynajmniej ja nie umiem - ale tak często powtarzam słowa „Jezu, ufam Tobie”, że może warto bym wreszcie wprowadziła je w czyn - i zaufała. Nie, że pod wpływem wirusa nie umrę - kiedyś tak czy inaczej się to zdarzy - zaufała, że Bóg jest ze mną, że chce dla mnie jak najlepiej i że WIE, CO ROBI. Nie, że jest z nami, rodzajem ludzkim, z nami, Polakami, z nami, chrześcijanami etc. Ze mną! W mojej sytuacji. W mojej historii. Przy mnie. Jeśli tej relacji nie nawiążę, jeśli Jego miłości i płynącej z niej siły nie przyjmę codziennie, to może być mi bardzo ciężko.
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”
(Mt 11, 28-30)
Boisz się, że zachorujesz? Że umrzesz? Że umrze ktoś ci bliski? Że padnie ci biznes? Że stracisz pracę? Boisz się głodu? Zimna? Biedy? Chaosu? Możesz ten lęk dźwigać samodzielnie, możesz zgodzić się na słabość, zaufać i pozwolić sobie pomóc. Bogu.