[Tylko u nas] Łukasz Wabnic dla Tysol.pl: "Nie kręci mnie puste celebrytowanie"
– Dobre pytanie. Marzę, aby kickboxing oraz kickboxerzy mieli szansę zaistnieć na szerszą skalę. W szczególności formuła full contact. Nie wykorzystaliśmy momentu kiedy Marek Piotrowski, wielokrotny Mistrz Świata, święcił triumfy, może „Serce do walki” coś zmieni. W mojej opinii full contact jest najbardziej przyjemny dla oka. Poza tym kickboxing jest najbardziej polską dyscypliną walki. Na 126 państw zrzeszonych w światowej organizacji kickboxingu Polacy zawsze są w pierwszej dziesiątce, bardzo często w pierwszej trójce.
– Długoletnia tradycja, osiągnięcia na szczeblu światowym. Dlaczego kickboxingu nie jest w mainstreamie?
– Nie wiem. Po to zrobiliśmy film. Przekonałem Kacpra (reżyser, scenarzysta i producent „Serce do walki” – red.), żeby pokazać Światu właśnie full contact. Zaprosiłem osoby związane z produkcją na Mistrzostwa Polski do Piotrkowa Trybunalskiego. Już po zaledwie kilku walkach nie musiałem ich dalej przekonywać.
– Jesteś naturszczykiem jeżeli chodzi o pracę na planie filmowym. Jak pracowało się z tak doświadczonymi aktorami jak Ewa Kasprzyk czy Marek Siudym?
– Postać Piotra jako kickboxera z nie do końca zamożnego domu jest bliska memu sercu. Dzięki temu bardzo się z nim utożsamiłem. Poza tym dużo czasu poświęciłem na przygotowania do tej roli. Miałem ćwiczenia z aktorami i mnóstwo prób. Od aktorów, których wymieniłeś, bardzo dużo się nauczyłem.
– Czym się obecnie zajmujesz? Wciąż walczysz czy pochłonęły Cię inne obowiązki?
– Prowadzę z narzeczoną klub kickboxerski. Ostatnio przywieźliśmy z zawodów aż 5 złotych medali. Moim największym marzeniem jest wybudowanie sali treningowo-widowiskowej dedykowanej do sportów walki w Częstochowie. Chciałbym, aby ten obiekt był sportową wizytówką Polski. Tam siedzibę miałby nasz klub, Quick Shot Kickboxing.
– Czy po filmie zaspokoiłeś swoje ego?
– Nie da się całkowicie zaspokoić ego… Film jest tylko kolejnym etapem na mojej drodze życia. Moją intencją podczas pracy na palnie była chęć obudzenia serca do walki w ludziach, którym wydaje się, że go nie mają. Jeśli to się powiedzie, uznam to za wielki sukces.
– W „Serce do walki” pojawił się inny zawodnik kickboxingu Jurek „Juras” Wroński. Mieliście okazję walczyć na profesjonalnym ringu?
– Nie walczyliśmy ze sobą wcześniej. Pierwszy pojedynek stoczyliśmy na planie filmowym. Choreografią walki zajął się, wyśmienity trener kadry Polski, ostatnio zmarły Tomek Skrzypek. Z Jurasem poznałem się na kursie instruktorskim w Zielonej Górze. Podpowiedziałem reżyserowi, żeby wziął go pod uwagę. Zrobiliśmy sparingi w parku i poszło.
„Serce do walki” powstało bez wsparcia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Od samego początku był taki plan, żeby nie być uzależnionym od państwowej gotówki?
– Ekipa z pokładu tego projektu była zdeterminowana i wytrwała. Posiadacze tych atrybutów potrafią przenosić góry. Każdy z nas potrafił robić coś z niczego. Kto tam był, wie o co chodzi…
– Ile masz lat?
– 32.
– Jest szansa, żebyś wrócił na ring?
– Nigdy nie mówię nigdy. Nie umiem przewidzieć przyszłości. Na razie prowadzę Quick Shot Kickboxing i pomagam innym, aby na ringu wypadali jak najlepiej. Co do mojej walki, musiałoby wydarzyć się coś niesamowitego. Takie wydarzenia często mi towarzyszą.
– Jakiej muzyki słuchasz w trakcie treningów.
– Wpadł mi w ucho Roy Orbison, „I Drove All Night”. Ma przyjemną dynamikę wzrostu dźwięku
– Nigdy nie kusiły Cię ścianki? Świat celebrytów?
– Nie kręci mnie puste celebrytowanie.
– Jesteś i mieszkasz w Częstochowie, nie chciałeś przenieść się do Warszawy? Miałbyś większe możliwości…
– Ściągnąłem narzeczoną z Katowic. Jest nam tu dobrze. Możliwości mamy takie, jakie sami sobie stworzymy.
– „Serce do walki” będzie kontynuowane?
– Właścicielem praw autorskich filmu jest producent. Tam należy skierować to pytanie.
Rozmawiał: Bartosz Boruciak