[Felieton "TS"] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: 11 listopada to 100 lat

Sto lat temu urodził się we Lwowie mój wice-rodzic, Zdzisław Ryszard Zakrzewski (11 listopada 1919 – 23 marca 2013 w Fairview, Kalifornia). Datę swoich urodzin – 11 listopada, czyli święto Odrodzenia Polski – wziął sobie do serca na całe życie. I zainspirował innych, a w tym i wzmocnił to dziedzictwo potężnie we mnie.
 [Felieton "TS"] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: 11 listopada to 100 lat
/ foto. Tomasz Gutry, Tygodnik Solidarność
Najpierw tłumaczenie – bo TySol też tu interweniował: tytuł „wice-rodzic” mój Zdzichowi nadał Andrzej Czuma, w swoim czasie jeden z największych pistoletów ruchu antykomunistycznego, który po kolejnym pobycie w czerwonym więzieniu wybrał się do USA w drugiej połowie lat 80., aby pomoc dla kraju organizować. Andrzej nie wiedział, jak ludziom tłumaczyć, kim jest dla mnie Zdzicho: wujek?, pan?, opiekun? To wszystko takie pro forma, nie odpowiadało związkowi, jaki między nami istniał, a była to mi najbliższa osoba w Stanach Zjednoczonych. I pozostaje bardzo ważnym punktem odniesienia w moim życiu. Na pewno zastępował mi ojca w Kalifornii. Stąd Andrzejowi „wice-rodzic” wyszedł celnie.

    Nie pamiętam, kiedy Zdzicha poznałem. Chyba jak zjawił się w kraju po raz pierwszy od 1939 r. Coś mi świta, że w 1966 r., czyli gdy miałem 4 lata, bo wspominał paradę wojskową – 1000-lecie Państwa Polskiego, jak mówiła głupio komuna, no bo przecież niby państwo nie istniało przed 966 r.? Jasne, że istniało. Natomiast 966 to przyjęcie przez Polskę chrztu. Zresztą Zdzicho urządził wielką fetę w północnej Kalifornii, aby upamiętnić Millenium. 

Trochę historię Zdzicha zaczynam od połowy, ale w tym szaleństwie jest metoda, bowiem to moja opowieść o nim, a nie biogram dla encyklopedii. Czyli zanim zaczniemy trzymać się chronologii, ustalmy jeszcze, że Zdzicho jeszcze się w Polsce pojawił w moim dzieciństwie raz czy dwa. Dlaczego? Ożenił się z lwowianką, Zofią z Wytwickich, wnuczką profesora Władysława Witwickiego, platonisty, oraz córką docenta architektury Janusza Witwickiego, twórcy panoramy plastycznej starego Lwowa, zamordowanego przez NKWD w 1946 r. A żona Zdzicha wyrastała na podwórku na Krasińskiego 29 na Żoliborzu z moim ojcem. Nauczył ją jeździć na rowerze.

Pamiętam prezenty z Kalifornii, szczególnie egzotyczny baton czekoladowy Three Musketeers, który lepiej niż cokolwiek innego wykrzykiwał o siermiężności PRL (no chyba że guma owocowa od cioci Ireny z Danii). Do dziś lubię. Pamiętam też ksiąki przysyłane, szmuglowane od Zdzicha. A w tym opasłe tomisko „Khrushchev Remembers”. I coś o Piłsudskim Jędrzeja Giertycha. To już było w latach 70. Następne wspomnienie to byłem w Szkocji, lato 1980, właśnie skończyłem 18 lat, wybuchły strajki, no to trzeba wracać na powstanie. Przez Kopenhagę, gdzie moja ciocia Irena uznała, że to szaleństwo, że Sowieci zaraz inwazję zrobią i trzeba mnie do Kalifornii. 

Nie wiem dokładnie, jakie były spiski między Ireną z jednej strony a Zdzichem i Zosią z drugiej. Ja w każdym razie hopnąłem na prom i do PRL. Zamiast powstania – jeden wielki sejmik narodowy w oparach klubowych i sportów, co w historii znamy jako Karnawał Solidarności. Żadne powstanie. Co więcej, nadszedł stan wojenny, internowano mego ojca, a tu wciąż nie było powstania, a tylko „Zło dobrem zwyciężaj”, jak śp. ksiądz Jerzy Popiełuszko nas uczył. Dla gówniarza wielki zawód. 

Bawiłem się w podziemie w grupie NZS pod wodzą wujka Krzysia Cieszewskiego, aż mojej mamie w kraju, a moim przyszłym wicerodzicom w Kalifornii udało się mnie wyciągnąć, dzięki życzliwości całego szeregu ludzi, a w tym naturalnie ambasady USA. Zresztą nawet na lotnisku we wrześniu 1982 r. nikt naprawdę nie wierzył, że wyjadę. Wyleciałem, przyleciałem do Kalifornii, głównie pod skrzydła Zdzicha. Mieszkałem w domu w Foster City na Hydra Lane tylko przez 2 lata, a potem już sobie sam radziłem, ale zawsze tam wracałem do Zdzicha. I zawsze miałem komfort psychiczny, że pod mostem nie wyląduję, bo Zdzicho był. To bardzo ważne wsparcie taka wiedza. 

I spiskowaliśmy ze Zdzichem. Robiłem, co sugerował. Podrzucałem pomysły też. Czasami kwitował: „Oj, Marciu. Tak to małemu Jasiowi wydaje się, że trzeba świat zdobywać”. I tłumaczył, jak powinno być. Nigdy nie szydził, nie kazał, a raczej dawał przykład. To taka sztuczka, którą uprawiał już Aleksander Wielki. To się nazywa „przewodzić przykładem”. Jak jego żołnierze nie chcieli walczyć, to Aleksander sam wspinał się na ściany fortecy. Zawstydzał i inspirował. Tylko Zdzicho nie miał takiej intencji, aby zawstydzać. Po prostu myślał, że stale trzeba robić dla Polski i już. Aż do śmierci. 

Zdzisław Zakrzewski herbu Jastrzębiec urodził się w rodzinie patriotycznej. Jego matka była czeskiego pochodzenia (babka Czeszka to jego największa ostoja jako nastolatka). Miał dwie siostry. Jego ojciec walczył o niepodległość Polski. I powtarzał: „Zdzichu, myśmy ten kraj odzyskali, a wy macie go budować”. Ojciec Wilhelm Zakrzewski był piłsudczykiem, przodownikiem policji państwowej. Przynosił do domu skonfiskowaną literaturę, a w tym i narodową. Tak Zdzicho, który najpierw był harcerzem, został endekiem. 

Najpierw działał w tajnej „nodze” (Narodowa Organizacja Gimnazjalna), a potem w Młodzieży Wszechpolskiej. Uczęszczał do gimnazjum klasycznego, znał Iliadę i Odyseję po grecku. Studiował inżynierię na Politechnice Lwowskiej od 1938 r. Ale głównie dymił. Usunięto go nawet z chrześcijańskiej korporacji, bowiem jego akcje polityczne nie zgadzały się z jej profilem. Raz opowiadał, że po zamieszkach antyukraińskich (chłopacy z MW rozbili demonstrację nacjonalistów ukraińskich, a potem bili szyby w miesłosojuzach – spółdzielniach spożywców ukraińskich), uciekał przed policją. Gonił go tajniak, Zdzicho wbiegł do kamienicy i skoczył w dół klatką do piwnicy. Tajniak za nim. Ale nie wiedział, czy chłopak pobiegł na górę czy na dół. Stał tam i czekał 10 minut, Zdzichowi serce biło, tajniak znudził się, odszedł, Zdzichowi się udało. Innym razem aresztowano go, bowiem w sejfie w Bratniaku znaleziono granat. Jego tata był naprawdę szczęśliwy.

Najbardziej szalał na strajkach studenckich. Chodziło o naruszanie autonomii uczelni przez sanację oraz o ekscesy antyżydowskie endeków. Zdzicho z kolesiami skombinowali świnie, napisali na niej „Bartel” i wypuścili. Policjanci usiłowali złapać zwierzaka, podczas gdy żacy skandowali: „Ręce precz od premiera!”. Kaziemierz Bartel był byłym premierem u Piłsudskiego, senatorem, rektorem Politechniki Lwowskiej, wolnomularzem, a potem oskarżano go, że kolaborantem sowieckim, w końcu zamordowanym przez Niemców. 

 W lato 1939 r. Zdzicho był na praktykach studenckich na Śląsku („najlepsze piwo i kiełbasa z rożna!”), wziął udział w manewrach wojskowych, a potem wrócił do domu. Wybuchła wojna. Nie zmobilizowano go. To zmobilizował się sam. Pożegnał rodzinę i z koleżkami z narodówki wyszli w poszukiwaniu wojska. Chcieli się bić. 

Rodziców już nie zobaczył. Kolega z gimnazjum Zygmunt Winter przyprowadził NKWD do domu Zdzicha pod koniec września. Ojciec został aresztowany i zniknął bez śladu. Zresztą tak jak i jego ojciec, a Zdzichowy dziadek, Józef, który zginął w Płoskirowie (bo został za bolszewickim kordonem) podczas operacji antypolskiej NKWD w 1937 r. Matka Zdzichowa zmarła w Kazachstanie, gdzie zesłano ją w lutym 1940 r. wraz z dwiema córkami, które przeżyły, wyszły z gen. Andersem i wszystko opowiedziały.

Tymczasem Zdzicho wraz z grupą studentów (a wśród nich był też niedopieczony prawnik i wywiadowca dwójki Tadeusz Ungar „Kowalski”, który spenetrował siatkę sowiecką i walczył w Hiszpanii, a ostatnio szpiegował w Berlinie) dostali się w łapy uzbrojonej bojówki ukraińskiej. Ci chcieli Polaków rozstrzelać. Na szczęście zjawił się patrol sowiecki z tankietką. Tadzio Ungar wytłumaczył Sowietom, że Ukraińcy to bandyci, którzy ich obrabowali, co zresztą wykazała rewizja wykonana przez czerwonoarmiejców. Tadzio zabulgotał, że polscy studenci szli do Związku Sowieckiego, bo słyszeli, że tam studia za darmo. Bolszewicy ich wypuścili. 

Chłopaki poszli na południe do Śniatynia, aby przejść granicę z Rumunią. Niestety zostali złapani przez NKWD i postawieni przed komitetem rewolucyjnym. Wpakowano ich do piwnicy, z której uciekli. W Rumunii znaleźli się w obozie internowania, skąd uciekli do Bukaresztu, gdzie w ambasadzie dostali fałszywe papiery. Zdzicho z koleżkami przez Jugosławię i Grecję zakamuflowany na statku dostał się do Marsylii. Stamtąd do podchorążówki w Coëtquidan. I do Narwiku z Brygadą Podhalańską. Tam doświadczył walki wręcz – z Niemcami w stodole, na bagnety, kolby i saperki. 65 lat później powróciło to do niego w całej gamie zmór nocnych, gdy mu się wydawało, że znów walczy, a żona to Szwab.

Ewakuowano Brygadę do Francji, Francuzi poddali się następnego dnia. La guerre c’est fini. Nie dla Zdzicha. Wraz z dwoma koleżkami starał się przebić na południe. Na samej linii demarkacyjnej Niemcy ich złapali. W drodze do obozu udało się udusić konwojentów i uciec. Dotarł do Marsylii, gdzie z koleżkami zorganizowali jacht. Wypłynęli do Gibraltaru, po drodze burza wyrzuciła ich na hiszpańskie wybrzeże. Aresztowany i zapuszkowany do obozu koncentracyjnego Miranda de Ebro. Próbował uciekać, ale bez skutku. Polacy domagali się zwolnienia. Zdzicho był jednym z przywódców strajku głodowego więźniów. Poskutkowało. Polaków wypuszczono. 

Przez Portugalię dotarli do Anglii. Tam Zdzicho na ochotnika wstąpił do 304 Dywizjonu Ziemi Śląskiej im. Ks. Józefa Poniatowskiego. Został nawigatorem, ganiał u-booty, szczególnie nad Zatoką Biskajską. W międzyczasie uczęszczał na Polski Uniwersytet na Wygnaniu, oraz Royal Institute of Technology. Uzyskał dyplom inżyniera optyka.

Wojna się skończyła, Polska przegrała. Zdzicho nie przyjął tego do wiadomości. Latem i jesienią 1945 r. objeżdżał Europę Zachodnią, aby znajdować polskich studentów i załatwiać im stypendia na katolickich uniwersytetach w Belgii, Francji i Hiszpanii. Wrócił do Anglii. Demobilizacja. Ściągnięto go do USA. Pracował m.in. nad elementem optycznym cyngla w bombie wodorowej. Brał udział w projektach szpiegowskich satelit (soczewki to jego specjalizacja). Był autorem rozmaitych wynalazków, które potem znalazły zastosowanie w cywilnych sprawach, na przykład kopiarkach czy przenośnych kamerach (camcorder). Wszystko to powstało w ramach projektów obronnych. Brał też i inne prace inżynierskie, nawet stawiał wiaty autobusowe w San Francisco. Jego ostatnia posada w Lawrence Livermoore Lab to inżynier szef optycznej części projektu SDI, czyli tzw. Wojen Gwiezdnych. Potem konsultował, właściwie prawie do śmierci. Zmarł, bo się uparł, że nie będzie męczyć żony swą chorobą. Po prostu przestał jeść i pić.

Zostawił po sobie właściwie wszystkie istniejące instytucje polskie w Północnej Kalifornii. Założył je prawie sam. Albo wspomagał. W harcerstwie działał jeszcze na wschodnim wybrzeżu USA. Tam też przystał do Stowarzyszenia Kombatantów Armii Polskiej (SWAP). A na Zachodnim Wybrzeżu m.in. ufundował Polish Arts Foundation, zorganizował Polish American Congress (Northern California) oraz stworzył Polish American Federal Credit Union (POLAM), czyli naszą unię kredytową. Potem usiłowaliśmy ją przeszczepić do Polski zaraz po 1989 r., ale niestety nie udało się, bo czerwoni blokowali. Notabene wszędzie w polskich sprawach pracował pro bono.

Pamiętam rutynę Zdzicha: pobudka 6 rano, przekleństwa przy robieniu śniadania, potem do laboratorium, potem do banku. Do domu wracał przed północą. W piątek spał na podłodze w POLAMIE, bo przygotowywał audycję radiową po polsku na sobotę albo zbiórkę charytatywną Help for Poland. W latach 70. wspierał grupę harcerską KOR, a potem Solidarność. W 90. nasza rodzinna Ungar Foundation wspierała wszystko, co było można. M.in. udało się sprowadzać polskie dzieci z Kazachstanu na obozy letnie w Kraju; polskie radio we Lwowie dostało pomoc; sprawiono system ogrzewczy dla szkoły podstawowej w kaszubskiej wiosce; Niezależny Zespół Badawczy przeprowadzał badania i wydawał książki. Zdzicho nawet pomógł śp. panu Zbyszkowi Romaszewskiemu napisać projekt obywatelski konstytucji. Gdy Leszek Żebrowski stracił pracę, podał mu dłoń. Był wszędzie, robił wszystko. 

A jak inaczej? Urodzony 11 listopada. To warto pamiętać.

Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 6 listopada 2019
www.iwp.edu

Intel z DC

 

POLECANE
Tadeusz Płużański: Pilecki kontra Bartoszewski tylko u nas
Tadeusz Płużański: Pilecki kontra Bartoszewski

24 kwietnia 2015 r. w Warszawie zmarł Władysław Bartoszewski. Człowiek, który próbował przywłaszczyć sobie zasługi rtm. Witolda Pileckiego. Pilecki - dobrowolny więzień niemieckiego KL Auschwitz - został zamordowany strzałem w tył głowy 25 maja 1948 ….

RKW: Uchwała PKW otwiera szeroko drzwi fałszerstwom wyborczym gorące
RKW: Uchwała PKW otwiera szeroko drzwi fałszerstwom wyborczym

W dniu 23 kwietnia br. została opublikowana przez Państwową Komisję Wyborczą Uchwała Nr 165/2025 w sprawie wytycznych dla Obwodowych Komisji Wyborczych (OKW) w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej 2025.

Tȟašúŋke Witkó: Szyderczy śmiech rosyjskiej duszy tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Szyderczy śmiech rosyjskiej duszy

Marco Antonio Rubio, 72. sekretarz stanu USA, jest obecnie jednym z moich większych rozczarowań, jeśli chodzi o ocenę kadr tworzących administrację Donalda Trumpa. Gorzej od niego wypada jedynie Steven Charles Witkoff, Specjalny Wysłannik Stanów Zjednoczonych na Bliski Wschód, ale żadne to pocieszenie dla Rubio – człowieka odpowiedzialnego za całokształt polityki zagranicznej atomowego mocarstwa i wciąż światowego hegemona, które ponownie aspiruje do bezdyskusyjnego przewodzenia wolnym narodom.

Grecja nie chce imigrantów z Niemiec. Twarde stanowisko po wyroku sądu z ostatniej chwili
Grecja nie chce imigrantów z Niemiec. Twarde stanowisko po wyroku sądu

Niemiecki sąd zezwala na deportacje migrantów do Grecji, ale Ateny odmawiają ich przyjęcia, żądając najpierw sprawiedliwego podziału odpowiedzialności w UE – informuje Die Welt.

Prognoza pogody na weekend. Oto, co nas czeka z ostatniej chwili
Prognoza pogody na weekend. Oto, co nas czeka

IMGW wydało komunikat dotyczący pogody na najbliższy weekend - 26 i 27 kwietnia 2025 r.

Wówczas nikt nie wierzył. Zestawiono kadry z wieców Dudy i Nawrockiego z ostatniej chwili
"Wówczas nikt nie wierzył". Zestawiono kadry z wieców Dudy i Nawrockiego

Kandydat na prezydenta Karol Nawrocki spotkał się w piątek z mieszkańcami Koszalina, gdzie witały go tłumy. Publicysta Wojciech Mucha przypomniał wiec wyborczy z lutego 2015 roku przyszłego prezydenta Andrzeja Dudy.

Senator Piotr Woźniak usunięty z klubu Lewicy z ostatniej chwili
Senator Piotr Woźniak usunięty z klubu Lewicy

Klub Lewicy podczas posiedzenia zdecydował o usunięciu ze swoich szeregów senatora Piotra Woźniaka.

Powinniśmy wtedy przesłuchać Ziobrę. Sroka przyznaje się do błędu z ostatniej chwili
"Powinniśmy wtedy przesłuchać Ziobrę". Sroka przyznaje się do błędu

– Dzisiaj analizując wstecz to, co się wydarzyło i w którym miejscu bylibyśmy dzisiaj — tak, uważam, że powinniśmy wtedy przesłuchać Zbigniewa Ziobrę – stwierdziła w piątek szefowa komisji ds. Pegasusa Magdalena Sroka.

Marcin Romanowski objął ważne stanowisko na Węgrzech z ostatniej chwili
Marcin Romanowski objął ważne stanowisko na Węgrzech

Były wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski, który uzyskał azyl polityczny na Węgrzech, stanął na czele Polsko-Węgierskiego Instytutu Wolności w Budapeszcie.

Niespokojnie na granicy. Nowy komunikat Straży Granicznej Wiadomości
Niespokojnie na granicy. Nowy komunikat Straży Granicznej

Straż Graniczna regularnie publikuje raporty dotyczące wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej. Jak donosi, nie ustają ataki agresywnych migrantów.

REKLAMA

[Felieton "TS"] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: 11 listopada to 100 lat

Sto lat temu urodził się we Lwowie mój wice-rodzic, Zdzisław Ryszard Zakrzewski (11 listopada 1919 – 23 marca 2013 w Fairview, Kalifornia). Datę swoich urodzin – 11 listopada, czyli święto Odrodzenia Polski – wziął sobie do serca na całe życie. I zainspirował innych, a w tym i wzmocnił to dziedzictwo potężnie we mnie.
 [Felieton "TS"] Prof. Marek Jan Chodakiewicz: 11 listopada to 100 lat
/ foto. Tomasz Gutry, Tygodnik Solidarność
Najpierw tłumaczenie – bo TySol też tu interweniował: tytuł „wice-rodzic” mój Zdzichowi nadał Andrzej Czuma, w swoim czasie jeden z największych pistoletów ruchu antykomunistycznego, który po kolejnym pobycie w czerwonym więzieniu wybrał się do USA w drugiej połowie lat 80., aby pomoc dla kraju organizować. Andrzej nie wiedział, jak ludziom tłumaczyć, kim jest dla mnie Zdzicho: wujek?, pan?, opiekun? To wszystko takie pro forma, nie odpowiadało związkowi, jaki między nami istniał, a była to mi najbliższa osoba w Stanach Zjednoczonych. I pozostaje bardzo ważnym punktem odniesienia w moim życiu. Na pewno zastępował mi ojca w Kalifornii. Stąd Andrzejowi „wice-rodzic” wyszedł celnie.

    Nie pamiętam, kiedy Zdzicha poznałem. Chyba jak zjawił się w kraju po raz pierwszy od 1939 r. Coś mi świta, że w 1966 r., czyli gdy miałem 4 lata, bo wspominał paradę wojskową – 1000-lecie Państwa Polskiego, jak mówiła głupio komuna, no bo przecież niby państwo nie istniało przed 966 r.? Jasne, że istniało. Natomiast 966 to przyjęcie przez Polskę chrztu. Zresztą Zdzicho urządził wielką fetę w północnej Kalifornii, aby upamiętnić Millenium. 

Trochę historię Zdzicha zaczynam od połowy, ale w tym szaleństwie jest metoda, bowiem to moja opowieść o nim, a nie biogram dla encyklopedii. Czyli zanim zaczniemy trzymać się chronologii, ustalmy jeszcze, że Zdzicho jeszcze się w Polsce pojawił w moim dzieciństwie raz czy dwa. Dlaczego? Ożenił się z lwowianką, Zofią z Wytwickich, wnuczką profesora Władysława Witwickiego, platonisty, oraz córką docenta architektury Janusza Witwickiego, twórcy panoramy plastycznej starego Lwowa, zamordowanego przez NKWD w 1946 r. A żona Zdzicha wyrastała na podwórku na Krasińskiego 29 na Żoliborzu z moim ojcem. Nauczył ją jeździć na rowerze.

Pamiętam prezenty z Kalifornii, szczególnie egzotyczny baton czekoladowy Three Musketeers, który lepiej niż cokolwiek innego wykrzykiwał o siermiężności PRL (no chyba że guma owocowa od cioci Ireny z Danii). Do dziś lubię. Pamiętam też ksiąki przysyłane, szmuglowane od Zdzicha. A w tym opasłe tomisko „Khrushchev Remembers”. I coś o Piłsudskim Jędrzeja Giertycha. To już było w latach 70. Następne wspomnienie to byłem w Szkocji, lato 1980, właśnie skończyłem 18 lat, wybuchły strajki, no to trzeba wracać na powstanie. Przez Kopenhagę, gdzie moja ciocia Irena uznała, że to szaleństwo, że Sowieci zaraz inwazję zrobią i trzeba mnie do Kalifornii. 

Nie wiem dokładnie, jakie były spiski między Ireną z jednej strony a Zdzichem i Zosią z drugiej. Ja w każdym razie hopnąłem na prom i do PRL. Zamiast powstania – jeden wielki sejmik narodowy w oparach klubowych i sportów, co w historii znamy jako Karnawał Solidarności. Żadne powstanie. Co więcej, nadszedł stan wojenny, internowano mego ojca, a tu wciąż nie było powstania, a tylko „Zło dobrem zwyciężaj”, jak śp. ksiądz Jerzy Popiełuszko nas uczył. Dla gówniarza wielki zawód. 

Bawiłem się w podziemie w grupie NZS pod wodzą wujka Krzysia Cieszewskiego, aż mojej mamie w kraju, a moim przyszłym wicerodzicom w Kalifornii udało się mnie wyciągnąć, dzięki życzliwości całego szeregu ludzi, a w tym naturalnie ambasady USA. Zresztą nawet na lotnisku we wrześniu 1982 r. nikt naprawdę nie wierzył, że wyjadę. Wyleciałem, przyleciałem do Kalifornii, głównie pod skrzydła Zdzicha. Mieszkałem w domu w Foster City na Hydra Lane tylko przez 2 lata, a potem już sobie sam radziłem, ale zawsze tam wracałem do Zdzicha. I zawsze miałem komfort psychiczny, że pod mostem nie wyląduję, bo Zdzicho był. To bardzo ważne wsparcie taka wiedza. 

I spiskowaliśmy ze Zdzichem. Robiłem, co sugerował. Podrzucałem pomysły też. Czasami kwitował: „Oj, Marciu. Tak to małemu Jasiowi wydaje się, że trzeba świat zdobywać”. I tłumaczył, jak powinno być. Nigdy nie szydził, nie kazał, a raczej dawał przykład. To taka sztuczka, którą uprawiał już Aleksander Wielki. To się nazywa „przewodzić przykładem”. Jak jego żołnierze nie chcieli walczyć, to Aleksander sam wspinał się na ściany fortecy. Zawstydzał i inspirował. Tylko Zdzicho nie miał takiej intencji, aby zawstydzać. Po prostu myślał, że stale trzeba robić dla Polski i już. Aż do śmierci. 

Zdzisław Zakrzewski herbu Jastrzębiec urodził się w rodzinie patriotycznej. Jego matka była czeskiego pochodzenia (babka Czeszka to jego największa ostoja jako nastolatka). Miał dwie siostry. Jego ojciec walczył o niepodległość Polski. I powtarzał: „Zdzichu, myśmy ten kraj odzyskali, a wy macie go budować”. Ojciec Wilhelm Zakrzewski był piłsudczykiem, przodownikiem policji państwowej. Przynosił do domu skonfiskowaną literaturę, a w tym i narodową. Tak Zdzicho, który najpierw był harcerzem, został endekiem. 

Najpierw działał w tajnej „nodze” (Narodowa Organizacja Gimnazjalna), a potem w Młodzieży Wszechpolskiej. Uczęszczał do gimnazjum klasycznego, znał Iliadę i Odyseję po grecku. Studiował inżynierię na Politechnice Lwowskiej od 1938 r. Ale głównie dymił. Usunięto go nawet z chrześcijańskiej korporacji, bowiem jego akcje polityczne nie zgadzały się z jej profilem. Raz opowiadał, że po zamieszkach antyukraińskich (chłopacy z MW rozbili demonstrację nacjonalistów ukraińskich, a potem bili szyby w miesłosojuzach – spółdzielniach spożywców ukraińskich), uciekał przed policją. Gonił go tajniak, Zdzicho wbiegł do kamienicy i skoczył w dół klatką do piwnicy. Tajniak za nim. Ale nie wiedział, czy chłopak pobiegł na górę czy na dół. Stał tam i czekał 10 minut, Zdzichowi serce biło, tajniak znudził się, odszedł, Zdzichowi się udało. Innym razem aresztowano go, bowiem w sejfie w Bratniaku znaleziono granat. Jego tata był naprawdę szczęśliwy.

Najbardziej szalał na strajkach studenckich. Chodziło o naruszanie autonomii uczelni przez sanację oraz o ekscesy antyżydowskie endeków. Zdzicho z kolesiami skombinowali świnie, napisali na niej „Bartel” i wypuścili. Policjanci usiłowali złapać zwierzaka, podczas gdy żacy skandowali: „Ręce precz od premiera!”. Kaziemierz Bartel był byłym premierem u Piłsudskiego, senatorem, rektorem Politechniki Lwowskiej, wolnomularzem, a potem oskarżano go, że kolaborantem sowieckim, w końcu zamordowanym przez Niemców. 

 W lato 1939 r. Zdzicho był na praktykach studenckich na Śląsku („najlepsze piwo i kiełbasa z rożna!”), wziął udział w manewrach wojskowych, a potem wrócił do domu. Wybuchła wojna. Nie zmobilizowano go. To zmobilizował się sam. Pożegnał rodzinę i z koleżkami z narodówki wyszli w poszukiwaniu wojska. Chcieli się bić. 

Rodziców już nie zobaczył. Kolega z gimnazjum Zygmunt Winter przyprowadził NKWD do domu Zdzicha pod koniec września. Ojciec został aresztowany i zniknął bez śladu. Zresztą tak jak i jego ojciec, a Zdzichowy dziadek, Józef, który zginął w Płoskirowie (bo został za bolszewickim kordonem) podczas operacji antypolskiej NKWD w 1937 r. Matka Zdzichowa zmarła w Kazachstanie, gdzie zesłano ją w lutym 1940 r. wraz z dwiema córkami, które przeżyły, wyszły z gen. Andersem i wszystko opowiedziały.

Tymczasem Zdzicho wraz z grupą studentów (a wśród nich był też niedopieczony prawnik i wywiadowca dwójki Tadeusz Ungar „Kowalski”, który spenetrował siatkę sowiecką i walczył w Hiszpanii, a ostatnio szpiegował w Berlinie) dostali się w łapy uzbrojonej bojówki ukraińskiej. Ci chcieli Polaków rozstrzelać. Na szczęście zjawił się patrol sowiecki z tankietką. Tadzio Ungar wytłumaczył Sowietom, że Ukraińcy to bandyci, którzy ich obrabowali, co zresztą wykazała rewizja wykonana przez czerwonoarmiejców. Tadzio zabulgotał, że polscy studenci szli do Związku Sowieckiego, bo słyszeli, że tam studia za darmo. Bolszewicy ich wypuścili. 

Chłopaki poszli na południe do Śniatynia, aby przejść granicę z Rumunią. Niestety zostali złapani przez NKWD i postawieni przed komitetem rewolucyjnym. Wpakowano ich do piwnicy, z której uciekli. W Rumunii znaleźli się w obozie internowania, skąd uciekli do Bukaresztu, gdzie w ambasadzie dostali fałszywe papiery. Zdzicho z koleżkami przez Jugosławię i Grecję zakamuflowany na statku dostał się do Marsylii. Stamtąd do podchorążówki w Coëtquidan. I do Narwiku z Brygadą Podhalańską. Tam doświadczył walki wręcz – z Niemcami w stodole, na bagnety, kolby i saperki. 65 lat później powróciło to do niego w całej gamie zmór nocnych, gdy mu się wydawało, że znów walczy, a żona to Szwab.

Ewakuowano Brygadę do Francji, Francuzi poddali się następnego dnia. La guerre c’est fini. Nie dla Zdzicha. Wraz z dwoma koleżkami starał się przebić na południe. Na samej linii demarkacyjnej Niemcy ich złapali. W drodze do obozu udało się udusić konwojentów i uciec. Dotarł do Marsylii, gdzie z koleżkami zorganizowali jacht. Wypłynęli do Gibraltaru, po drodze burza wyrzuciła ich na hiszpańskie wybrzeże. Aresztowany i zapuszkowany do obozu koncentracyjnego Miranda de Ebro. Próbował uciekać, ale bez skutku. Polacy domagali się zwolnienia. Zdzicho był jednym z przywódców strajku głodowego więźniów. Poskutkowało. Polaków wypuszczono. 

Przez Portugalię dotarli do Anglii. Tam Zdzicho na ochotnika wstąpił do 304 Dywizjonu Ziemi Śląskiej im. Ks. Józefa Poniatowskiego. Został nawigatorem, ganiał u-booty, szczególnie nad Zatoką Biskajską. W międzyczasie uczęszczał na Polski Uniwersytet na Wygnaniu, oraz Royal Institute of Technology. Uzyskał dyplom inżyniera optyka.

Wojna się skończyła, Polska przegrała. Zdzicho nie przyjął tego do wiadomości. Latem i jesienią 1945 r. objeżdżał Europę Zachodnią, aby znajdować polskich studentów i załatwiać im stypendia na katolickich uniwersytetach w Belgii, Francji i Hiszpanii. Wrócił do Anglii. Demobilizacja. Ściągnięto go do USA. Pracował m.in. nad elementem optycznym cyngla w bombie wodorowej. Brał udział w projektach szpiegowskich satelit (soczewki to jego specjalizacja). Był autorem rozmaitych wynalazków, które potem znalazły zastosowanie w cywilnych sprawach, na przykład kopiarkach czy przenośnych kamerach (camcorder). Wszystko to powstało w ramach projektów obronnych. Brał też i inne prace inżynierskie, nawet stawiał wiaty autobusowe w San Francisco. Jego ostatnia posada w Lawrence Livermoore Lab to inżynier szef optycznej części projektu SDI, czyli tzw. Wojen Gwiezdnych. Potem konsultował, właściwie prawie do śmierci. Zmarł, bo się uparł, że nie będzie męczyć żony swą chorobą. Po prostu przestał jeść i pić.

Zostawił po sobie właściwie wszystkie istniejące instytucje polskie w Północnej Kalifornii. Założył je prawie sam. Albo wspomagał. W harcerstwie działał jeszcze na wschodnim wybrzeżu USA. Tam też przystał do Stowarzyszenia Kombatantów Armii Polskiej (SWAP). A na Zachodnim Wybrzeżu m.in. ufundował Polish Arts Foundation, zorganizował Polish American Congress (Northern California) oraz stworzył Polish American Federal Credit Union (POLAM), czyli naszą unię kredytową. Potem usiłowaliśmy ją przeszczepić do Polski zaraz po 1989 r., ale niestety nie udało się, bo czerwoni blokowali. Notabene wszędzie w polskich sprawach pracował pro bono.

Pamiętam rutynę Zdzicha: pobudka 6 rano, przekleństwa przy robieniu śniadania, potem do laboratorium, potem do banku. Do domu wracał przed północą. W piątek spał na podłodze w POLAMIE, bo przygotowywał audycję radiową po polsku na sobotę albo zbiórkę charytatywną Help for Poland. W latach 70. wspierał grupę harcerską KOR, a potem Solidarność. W 90. nasza rodzinna Ungar Foundation wspierała wszystko, co było można. M.in. udało się sprowadzać polskie dzieci z Kazachstanu na obozy letnie w Kraju; polskie radio we Lwowie dostało pomoc; sprawiono system ogrzewczy dla szkoły podstawowej w kaszubskiej wiosce; Niezależny Zespół Badawczy przeprowadzał badania i wydawał książki. Zdzicho nawet pomógł śp. panu Zbyszkowi Romaszewskiemu napisać projekt obywatelski konstytucji. Gdy Leszek Żebrowski stracił pracę, podał mu dłoń. Był wszędzie, robił wszystko. 

A jak inaczej? Urodzony 11 listopada. To warto pamiętać.

Marek Jan Chodakiewicz
Waszyngton, DC, 6 listopada 2019
www.iwp.edu

Intel z DC


 

Polecane
Emerytury
Stażowe