[Tylko u nas] Dr Piotr Łysakowski: Obrazki 4: Lata 80'. Mija mnie kilku facetów w skórzanych kurtkach...

"...ważne jest dla mnie również to, że (niestety) pańskie wystąpienie w TVP żywcem przypominało mi to co działo się po 13.XI.81 roku (przepraszam za to porównanie ale skojarzenia są niestety nieodparte) ..."
 [Tylko u nas] Dr Piotr Łysakowski: Obrazki 4: Lata 80'. Mija mnie kilku facetów w skórzanych kurtkach...
/ screen YouTube

Nowy Świat róg Foksal (druga połowa lat 80/tych) idę sobie w kierunku Świętokrzyskiej. Mija mnie kilku facetów w skórzanych kurtkach. Niby nic dziwnego ale jest (akurat) dość ciepło. Po drugiej stronie ulicy widzę kilku innych podobnych gagatków. Wpatrzeni w jeden punkt, napięci jak zwierzęta, które mają za chwilę dopaść swoją ofiarę - wygląda potwornie – zdają się generalnie nie zwracać uwagi na innych skoncentrowani na ofierze („inni” chyba ich nie widzą) – ważny jest „figurant” (do dziś nie wiem kto to był – a musiał być ktoś istotny). Na wysokości Bajki (nb w tej kawiarence będącej emanacją PRL/owskiego stylu - Nowy Świat 44 – dziś już nie istnieje - w latach 60/tych było miejsce, w którym funkcjonariusze spotykali się ze swoimi TW donoszącymi np. na Edwarda Kemnitza) podjeżdżają 2 fiaty 125p i chłopaki tak jak się pojawili zniknęli porzucając swoją (nieznaną mi) ofiarę. Ot taki obrazeczek z ulic stolicy za panowania komunizmu. I drugi już z III RP – prawie w tym samym miejscu na Nowym Świecie - „...siemasz Łysy...” słyszę (idzie bezwzględnie o mnie, choć nie bardzo wiem dlaczego !?) na przystanku autobusowym w kierunku Świętokrzyskiej stoi Czesio (tak Go nazwijmy). Grałem z Nim w piłkę. „...No siemka...” odpowiadam, widzę, że ma „coś” pod kurtką (też skórzaną jak „tamci” opisani wyżej tyle, że lepszą i pewno droższą). W tym momencie przypomina mi się, że poszedł „...do roboty w psiarni...” (jak sam mówił). Pewno ma klamkę (pistolet znaczy się), rany Julek myślę, nigdy nie był orłem jeszcze komu krzywdę zrobi, albo i (co nie daj Bóg) sam siebie postrzeli. Popatrzył na mnie z nieukrywaną sympatią i na cały głos wrzeszczy „...wiesz co urządzamy zasadzkę na kieszonkowców...”. Faktem jest, że zarówno na tym przystanku (to ten przy Foksal) jak i tym naprzeciwko za „Amatorską” grasowali „doliniarze” (większą część z nich znałem z widzenia, mieszkali na Smolnej) obstawiając najczęściej 175 w drodze z lotniska lub na lotnisko. Oczywiście byli także i „inni” niż ci, których znałem „pracujący” także i w innych autobusach – nie zmienia to faktu, że głośna deklaracja mojego boiskowego Kolegi musiała z mety położyć całą „misternie” zaplanowaną akcję schwytania przestępców. Jeśli byli wtedy wśród pasażerów musieli krztusić się ze śmiechu. Ot taka subtelna różnica (obrazkowa) między PRYL/em a III RP.

 

Wymieniam korespondencję z jedną z legend opozycji. Piszę do Niego w czerwcu 1992 roku tuż po „...nocnej zmianie...” i Jego telewizyjnym wystąpieniu, w którym w sposób furiacki zaatakował ideę lustracji i tych, którzy ją realizowali: „...oto wczoraj zaraz po wieczornych >>Wiadomościach<< zobaczyłem zupełnie innego >>Pana Jacka<<. … ważne jest dla mnie również to, że (niestety) pańskie wystąpienie w TVP żywcem przypominało mi to co działo się po 13.XI.81 roku (przepraszam za to porównanie ale skojarzenia są niestety nieodparte) – wrzeszczący w trakcie konferencji prasowej Prezydent RP, a zaraz potem Pan udzielający Mu swego poparcia (czy rzeczywiście Polska została uratowana ?) - nikt nie daje możliwości obrony byłem Ministrowi SW, zapanowała atmosfera linczu, w której bierze Pan udział. … W imię sprawiedliwości broni Pan niewinnych – co z winnymi i ich ofiarami. Czy Pan się nad tym zastanawiał ? … w Polsce nadchodzi czas rozstrzygnięć. Czas wyraźnego opowiedzenia się za lub przeciw, za Polską w pełni wolną będącą krajem dla wszystkich jej obywateli lub Polską elit, które z pominięciem elementów i w jaki sposób uczestniczyć w życiu społecznym. ocen moralnych będą decydowały kto ma prawo w niej żyć na jakim stanowisku pracować … chciałbym Pana prosić jak społecznie odbierany jest fakt >>pozostawienia<< przez Was w spokoju komunistycznych zbrodniarzy przy równoczesnym wyciąganiu >>najcięższych armat<< przeciwko swym dawnym kolegom”. Po kilkunastu dniach otrzymałem od „Pana Jacka:” odpowiedź: „...chciałbym Panu wytłumaczyć moje rzeczywiste intencje. Dla pełnej jasności zacznę od stwierdzenia: jestem za ujawnieniem tajnych agentów. … Z wieloma z nich przez lata (mowa o ludziach >>podziemia<< - P.Ł.), w trudnych warunkach stanu wojennego ...zmagaliśmy się z komuną i wspólnie odnieśliśmy zwycięstwo. I dlatego, że byli mi bliscy tak głęboko poruszyło mnie, że pod hasłem >>lustracja<< zaczęli wystawiać na szwank opinie ludzi uczciwych, jednoznacznie zasłużonych dla Państwa i narodu polskiego, kompromitować obóz solidarnościowy dając satysfakcję wrogom i pozostawiając w spokoju rzeczywistych agentów. …. mimo że ludzie w wyrażaniu uznania są powolniejsi niż w krytykowaniu otrzymałem mnóstwo listów chwalących mnie i dziękujących za to moje wystąpienie, które Pana odwróciło ode mnie. Wśród sześciu krytycznych listów, cztery to były plugawe anonimy, co ma swoistą wymowę. ...”. odpowiedź niekoniecznie była „na temat” ale była i jako taką ją pozostawię jako pewnego rodzaju dokument z epoki tak charakterystyczny dla sposobu myślenia „elit”, które podzieliły się s komunistami Polską. Korespondencja z „Panem Jackiem” miał swój ciąg dalszy (zaraz po „aferze Olina” - grudzień 1995) kiedy to mój „adwersarz” opublikował wraz z Karolem Modzelewskim list atakujący funkcjonariuszy, którzy sprawę ujawnili. Ni z tego ni z owego, ci „wybitni fachowcy” których w 1992 roku broniono nagle stali się wrogami establishmentu. Zapytałem jak to się dzieje, że „tak” się właśnie dzieje. Jak była odpowiedź o tym w kolejnych obrazkach.

 

Moje okno w URM/ie wychodzi na podwórko gdzie parkują samochody ViP/ów – od razu dodam, że dziś układ przestrzenny & organizacyjny KPRM jest skonfigurowany inaczej. Samochody podjeżdżają od „Ujazdowskich” i można to swobodnie obserwować z ulicy, wtedy działo się to na wewnętrznym podwórku kancelarii – dawało to okazję do licznych obserwacji zachowań polityków. Pierwszym „podglądanym” (z racji tego, że akurat zacząłem pracować w Kancelarii) był Jan Olszewski i Jego Ministrowie. Nic szczególnego podjeżdżał samochód (wtedy były to generalnie Lancie, Premier jeździł chyba mercedesem albo Volvo) wysiadał z niego „Pan Mecenas” z teczuszką. Oficer ochrony „Borowik” (akurat to był ten facet, którego później zwolniono za to, że nie zapobiegł „pomidorowemu atakowi” na Aleksandra Kwaśniewskiego i Jego Żonę w Paryżu) otwierał drzwi auta i szef rządu znikał w „przepastnych głębinach” budynku. Niby nic szczególnego. Zaraz pokaże się jednak skąd to zainteresowanie tym o czym piszę. Wszystko zmieniło się po czerwcu 1992 (nazwijmy to wprost po „nocnej zmianie”). Jak niewątpliwie uważny czytelnik pamięta Pana Premiera Jana Olszewskiego „zastąpił” Waldemar Pawlak. Trzeba było czymś kupić szeroką „publiczność”. Czym więc powinien jeździć polski Premier ujmując tym szeroką „publiczność”. To oczywiste – musiał jeździć polskim samochodem. Tak więc pod ówczesny URM zajeżdżały „Polonezy”. Już wtedy krążyły „po mieście opowieści” jak to na rogatkach miasta Waldemar Pawlak przesiadał się do lepszych aut (dziś – całkiem niedawno potwierdził to zresztą Jan Krzysztof Bielecki). Wróćmy jednak do „wsiadania i wysiadania”. Otóż „nowy człowiek” w URM/ie opuszczał Poloneza w sposób następujący. Najpierw oficer ochrony otwierał drzwi auta odbierając od Pana Premiera teczkę (była niewątpliwie tak ciężka, że utrudniała „wysiąście”), potem podawał rękę i wyciągał „osobę” z pojazdu i w te pędy biegł do odrzwi, by te otwierając się szeroko nie walnęły (zamykając się z kolei) szefa rządu. Kiedyś widziałem też „entree” Pani Premier Suchockiej - „uosobienie wielkości wypłynęło” z auta prawie. Zda się było niesione w lektyce, a na pewno tak Jej się wydawało. W ślad za wielkością przemieszczał się orszak dworzan (gnących się w pokłonach). Mam to wszystko do dziś przed oczyma i porównuję to z „siermiężnym” stylem Pana Premiera Jana Olszewskiego. Ot taka różnica między prawdą, a mistyfikacją. Między szacunkiem dla ludzi, a jego brakiem ubranym we frazesy o demokracji i równości I do dziś boli mnie brzuch ze śmiechu. Z czego się śmieję i jaki jest to śmiech - proszę niech Szanowni Państwo zgadną. No i na samym końcu – jedna z moich pierwszych oficjalnych wizyt „w resortach” (w ramach pracy w gabinecie Ministra, o którym wspominałem w poprzednich „Obrazkach”) odbyła się w MSZ. Warto ją wspomnieć (przypominam jest rok 1992). Główne wejście do gmachu na Szucha (to samo co dziś). Po prawej stronie tuż za drzwiami stolik, przy nim 2/ panów. Mundurowe niebieskie koszule z rozwiązanymi granatowymi krawatami czarne (milicyjne) pasy standard stylu z poprzedniej epoki. Biureczko, na którym leży lekko zatłuszczona gazeta (nie widzę tytułu) na gazecie jakieś kanapki. Panowie z pełnymi ustami żądają ode mnie (i słusznie) dokumentów. Daję wchodzę. Trzeba coś więcej !? PRL w pełnym rozkwicie.

 

Lizbona (1998) jesteśmy z grupą NGO/sów i paroma ministrami (minister ds rodziny, vce szef MSZ i vce Szef MON) na sesji ONZ poświęconej polityce wobec młodzieży. Sprawa może nie byłaby szczególnie istotna gdyby nie, … . No właśnie – dobra nie będziemy budować atmosfery napięcia. Do rzeczy więc. Sprawy potoczyły się ładnie. Szef resortu rodziny miał niezłe wystąpienie „na forum” - nie wiem czy ktokolwiek wystąpił lepiej (inna sprawa, że z tych ONZ/owskich nasiadówek nigdy nic nie wynikało bo nikt nikogo nie słuchał). Po tym wszystkim wizyta w Ambasadzie RP (a właściwie w rezydencji Ambasadora) nuda. Jedziemy do miasta. Pan vce Minister MSZ „...zapraszam Was wszystkich na kolację...”. Fajnie idziemy do jakiegoś lokalnego szynku. Owoce morza, dobre portugalskie wino (osobiście nie gustuję ale …). Humory dopisują. Czas upływa trzeba do miejsca zakwaterowania. Zbieramy się powolutku do wyjścia, a tu niespodzianeczka. Wspomniany Pan Minister ogłasza „...płacimy wszyscy po równo...”. W sumie „kein Problem...” później nawet się uśmiałem bo przypomniał mi się tekst / opowieść z jednego tygodników, w którym Jan Rulewski skarżył się na tego samego urzędnika, że zaprosił Go gdzieś do knajpy (w tym przypadku podobno bardzo drogiej), a na samym końcu biesiady zameldował „...płacimy po połowie...”. Algorytm postępowania powtórzył się więc co do joty jak we wspomnianym zdarzeniu z Rulewskim. Gdyby jednak na tym się skończyło. W chwili, gdy znaleźliśmy się w hotelu dopadli mnie Koledzy z prośbą „...wiesz co potrzeba kilka $ na hotel dla ministra...”. Nie pytałem, dla którego bo po wspomnianej wyżej kulinarnej wizycie wątpliwości już nie miałem. Do dziś jednak pytam (dodajmy, że pożyczki = 150$ = nie dostałem z powrotem – uzbierałyby się z tego niezłe odsetki) jak to możliwe, że będący w delegacji wysoki urzędnik III RP nie ma kasy na swój oficjalny pobyt. Jak to jest, że zbiera się „piniondze” u uczestników delegacji. Jaka jest w takiej sytuacji rola MSZ (Ambasady i Ambasadora). Pojawia się jeszcze i kilka innych pytań ale tych z grzeczności nie zadam. No i jeszcze jedna historia. Właśnie mi się przypomniała. Jeden z Kolegów miał dogadać (przy okazji sesji) jakieś kwestie z Rosjanami – też byli na miejscu. Po „tamtej stronie” delegacją, z którą mieliśmy rozmawiać kierował jakiś młodzian v/ce minister (ds „siemii, mołodioży” i czegoś tam jeszcze) Griszczuk (albo „cóś w podobie”) charakteryzujący się sporą ilością (co niewątpliwie świadczyło o wysokiej randze urzędniczej i pozycji społecznej) złotych zębów. Sprawa spotkania była dogadana. Mieliśmy tylko „niemnożka” poczekać bo nasi rosyjscy partnerzy kilka stolików dalej od miejsca gdzie na nich czekaliśmy uzgadniali coś tam z jakimiś Afrykańczykami. Uzgadniali zerkając (w sposób wyraźny) co pewien czas na nas i jeszcze wyraźniej trzymając nas w ciągłej gotowości, by pokazać, że mamy warować na swoich miejscach, aż oni zdecydują się zaszczycić „Polaczków” swoją łaskawą obecnością. Dziś już nie pamiętam czy ostatecznie doszło do jakiejkolwiek rozmowy i czy olaliśmy sprawę idąc sobie na pożegnalne „Vinho da casa” co sugerowałem. Do tej pory towarzyszmy mi jednak poczucie pewnego upokorzenia (taki był zresztą ich cel) i niesmaku.

 

I znowu o „radzieckich przyjaciołach” - Ambasada Federacji Rosyjskiej – kilka miesięcy przed wyborami 2001. Ni z tego ni z owego Jego Ekscelencja Ambasador Siergiej Riazow (później był v/ce Ministrem Spraw Zagranicznych FR) zaprasza NGO/osów i ludzi zajmujących się kwestiami polityki młodzieżowej – mamy porozmawiać o istotnych kwestiach, „...które nas wszystkich interesują...” (tak to brzmiało – o ile dobrze pamiętam - w zaproszeniu). Jakoś nieswojo się czuję ale idę. Zbiera się kilkanaście osób. Ambasador wygłasza wprowadzenie do dyskusji. Znaczy się precyzyjnie rzecz ujmując opowiada historię stosunków polsko – rosyjskich (radzieckich !?), z której to narracji wynika ni mniej ni więcej tylko to, że całe zło we wzajemnych stosunkach między Rzeczpospolitą a FR leży po stronie polskiej. Nie ma w wystąpieniu rzeczowej argumentacji. Jest narracja jest (i było źle) „...bo Polaczki...”. Widać narastającą konsternację wśród słuchaczy, a nawet wśród personelu ambasady. Mnie kompletnie zatkało (rzadko mi się to zdarza). Koniec wystąpienia – kłopotliwa cisza. Wyrywa się jakiś blondynek (później był sekretarzem jednego z SLD/owskich Ministrów, startował bez powodzenia w którychś wyborach parlamentarnych, teraz jest samorządowcem i burmistrzem jednej z dzielnic Warszawy). „...Ekscelencjo cała wina za złe stosunki między Polska , a Rosją leży po stronie polskiej prawicy...” (tak to mniej więcej brzmiało, a mnie krew zalało oczy – tak wygląda zdrada stanu, albo piramidalna głupota lub i jedno i drugie – proszę wybierać) – ciekawe czy chłopczyna pamięta jeszcze ten swój „wyczyn” i czy dziś powtórzyłby to samo raz jeszcze !?. Ostatecznie sytuację uratował jeden z moich znajomych (harcerz z ZHR, doradca jednego z Ministrów ówczesnego rządu). Napiszę to po swojemu. Otóż stwierdził mniej więcej to, że „...Pan Ambasador albo nie zna historii, albo po prostu kłamie i On jako reprezentujący tutaj Rząd RP nie wie czy ma wyjść ze spotkania , czy ...”. Rzecz zaskakująca „Ekscelencja” (wielki facet) „podwinął ogon pod siebie” i zaczął się natychmiast wycofywać z tego co naopowiadał. Lewicowy chłoptaś (wtedy był, jak sądzę, w SLD właśnie – dziś występuje w TV jako reprezentant innej „postępowej” formacji) też zamilkł. Atmosfera siadła i ze spotkania wyszły nici. Potem rozmawiałem z kilkoma osobami, które były tam obecne i wyrażały swój żal z tego powodu, że nie dało się pogadać o „polityce młodzieżowej” i o tym co moglibyśmy razem z Rosjanami osiągnąć. Tym ostatnim (jak widać) wcale na tym nie zależało. Myślę zresztą, że całe spotkanie zorganizowane było po to, by „prześwietlić” środowisko zajmujące się młodzieżą i znaleźć tam (nie zaryzykuję twierdzenia „agentów” - to już zresztą zadanie dla „służb”) ludzi chętnych do współpracy i takich, którym bliski jest rosyjski punkt widzenia. Niezręczność i arogancja „Ekscelencji” cały ten pomysł rozwaliła. Z tego co wiem później nie podejmowano już podobnych prób.

 

Styczeń 2005 – rocznica wyzwolenia Auschwitz. Dostałem zaproszenie do TVN (!!!) przypominam jestem pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN. Zaprasza Pan Redaktor...do dziś prowadzi główne wydania tego co nazywają „Faktami” (czy jakoś podobnie – nie wiem dokładnie bo nie „podglądam”). Rozmowa jest neutralna, nic szczególnego. Co się działo przed wyzwoleniem, co zaraz po. Takie tam ble, ble, bla, bla – gadająca głowa x 2. Do ostatnich minut. Kończymy rozmowę. W tym momencie pada pytanie o „...polski antysemityzm...”. Mówię, że „...nie ma to zbyt wiele wspólnego z wyzwoleniem obozu i nie widzę sensu dyskutowania tej kwestii...”, Pan Redaktor prokuratorskim tonem stwierdza „. ale marzec 1968...”. Głupio odpowiadam, że była to „...awantura w rodzinie...” mająca ze wspomnianym „...polskim...” tyle co nic. Mocno zirytowany prowadzący zaprzecza, ja w odpowiedzi na Jego zaprzeczenie także zaprzeczam. „Kaniec filma” (znaczy się programu). Nie pożegnaliśmy się (znaczy się on ze mną) – TVN więcej mnie nie zaprosił (do dziś rozpaczam i nie mogę sobie znaleźć miejsca w życiu – kariera medialna leży w gruzach).

 

 

2005 listopad – po wyborach Lech Kaczyński został Prezydentem RP – PiS wygrał wybory parlamentarne - Siedzę na dziesiątym piętrze w nieistniejącym już dziś gmachu IPN/u przy Towarowej – odzywa się telefon „...czy chcesz zostać sekretarzem stanu w ...” , „...why not...”. Potem już poszło (może nie za szybko ale zawsze). Niżej parę obrazeczków.

 

Korytarze Sejmu RP (i sala obrad). Nie – zacznijmy inaczej. Siedzę w tzw. tramwaju. Po prawej ręce mam ławy Posłów „skrajnej prawicy”. Wśród nich lider tejże, później zostanie v/ce premierem i odejdzie z Rządu w atmosferze skandalu. Posłowie coś tam opowiadają „łażą” po sali, nic szczególnego się nie dzieje. Sytuacja rzekłbym standardowa. We wszechobejmującym marazmie przykuwa uwagę nieoczekiwana wymiana poglądów (a właściwie monolog, a może lepiej parę wypowiedzianych w pośpiechu słów) między wspomniany liderem, a członkiem Jego ugrupowania dawnym (głośnym działaczem Solidarności). Ten drugi przechodząc opodal (niestety wszystko dość dokładnie słyszałem) rzucił – no właśnie zastanawiam się mimo braku szczególnych zahamować czy cytować i chyba się wstrzymam – pod adresem swojego politycznego szefa …............................................................................................................................................................. Nie nie zacytuję – do dziś nie wiem o co szło ale tekst był „level hard” (nawet jak na moje możliwości absorbcyjne wyniesione z boisk Warszawy i okolic) biorąc pod uwagę, że to Sejm RP. Pełne zdziwko. Potem znowu pełen spokój. Biorę udział w pracach Komisji Sportu RP. Bywało ciekawie. Tym ciekawiej im bardziej (niektórzy) z Państwa Parlamentarzystów znajdowali się pod.... dobra zostawmy to nie jest to w końcu aż tak istotne. Wśród Posłów byli fachowcy, którzy w życiu piłki nie kopnęli, a meldowali, że „...długość trawy wpływa na...” - trzeba było widzieć miny Romka Koseckiego i ŚP Janusza Wójcika jak „...tego...” słuchali. Zaraz po posiedzeniu Komisji zaczepia mnie (i swojego Kolegę) Posłanka opozycji (później będzie Ministrem, Marszałkiem, Premierem). Chce coś załatwić, tyle, że nie może precyzyjnie zdefiniować swoich „pragnień”. Po dłuższej chwili dochodzimy do sedna kwestii, tłumaczę więc, że oczywiście pomogę (serio chciałem – bo taka rola urzędnika - służyć) musi jednak spełnić takie to, a takie wymagania i potem „zameldować”, że spełniła (czy ktoś spełnił). Znowu marnotrawimy z dziesięć minut na to, by się porozumieć. Udaje się jednak. „...Ale ty to masz zdrowie...” komentuje wspomniany Kolega Pani Poseł. Później obserwowałem Poslankę już tylko w TV – z narastającymi z wystąpienie na wystąpienie wątpliwościami co do jej możliwości poznawczych. Pozostały one do dzisiaj (i wcale z upływem czasu nie osłabły). Może jeszcze jeden obrazek z Sejmu. Podczas jednego z posiedzeń Komisji ds Sportu...rozpętała się jakaś gigantyczna awantura, połączona z atakiem na „moje” Ministerstwo. Prowodyrami byli Posłowie lewicy. Jakoś się z tego wybroniłem. Później po posiedzeniu podszedł do mnie jeden z reprezentantów tejże (lewicy) i „zapodał” następujący tekst (odtwarzam prawie wiernie) „...wiesz co nie przejmuj się tą awanturą, to ściema, kazał nam Was zaatakować – tu pada nazwisko jednego z szefów partii, który był w poprzednich rządach ministrem ON, a teraz jest szefem Polskiego Związku Tenisowego, później zginie pod Smoleńskiem – bo jest Mu to do czegoś potrzebne...”. Potem się dowiedziałem, że wspomniany polityk usłyszał coś (w kuluarach sejmowych) o zbliżającej się kontroli w „...związku tenisa...” i postanowił w myśl zasady, że „...najlepszą obroną jest atak” kontratakować we wspomniany wyżej sposób robiąc rozpierduchę „na komisji”. Problem polegał jednak na tym, że biedak nie dosłyszał (czy może nie chciał „dosłyszeć”) ale planowana przez mojego ówczesnego szefa „kontrol” miała dotyczyć związku „tenisa stołowego” nie „ziemnego”, a już zupełnie na marginesie i generalnie wielcem ciekaw jakie to „sprawy” działy się w PZT skoro facet posunął się aż do takiego jak wyżej opisany numeru. Rozpoczynają się Igrzyska Olimpijskie w Turynie (luty 2006). Od początku idzie „nam” (Polsce znaczy się) byle jak czyli 0 miejsc medalowych i słabo z punktowanymi. Daje to opozycji asumpt do ataków. Każda zresztą okazja jest dobra, by dowalić PiS/owi, i nie ma tu jakiegokolwiek znaczenia argument, że rząd działa od listopada ubiegłego roku czyli jego wpływ na proces treningowy (trwający przecież lata) jest żaden jeśli w ogóle administracja państwowa może mieć na treningi saneczkarzy, skoczków, biathlonistów jakikolwiek realny wpływ. Nie zniechęca to jednak do wykazywania indolencji rządzących. Jakoś pod koniec (chyba – jedno co pewne to to, że był to piątek) pierwszego tygodnia trwania Igrzysk pięciu posłów PO organizuje konferencję prasową potępiającą i chłoszczącą ostrzem krytyki rządzących. Pogadali i rozjechali się na weekend (później dowiedziałem się, że spieszyło się im do domów i stąd wczesna godzina konferencji). Tuż po jej zakończeniu Polacy zdobywają 2 medale (jeden po drugim). Tarzałem się ze śmiechu, a jeden z „wybrańców narodu” bardzo mnie później przepraszał, że „...on już nigdy nie da się wrobić w podobną imprezę...” inny zaś zapewniał z kolei, że „...przecież ja Pana zawsze podczas prac komisji wspierałem...”. Jak widać z powyższego „tamta” opozycja niczym nie różni się od dzisiejszej. Mogę tylko podsumowując ten obrazek, że kiedy odchodziłem z Ministerstwa Komisja jak „jeden mąż” protestowała przeciwko temu „odejściu” (można znaleźć w protokołach z posiedzeń Komisji). Miłe to (nie powiem).

 

Kilka dni temu (lipiec 2019) media doniosły o wyroku Trybunał Konstytucyjnego przyznającego rację drukarzowi (nie definiuję tu dokładnie przedmiotu sprawy przed TK bo nie to jest w tym przypadku najistotniejsze , a kto zainteresowany zna historię od „a” do „z”) w konflikcie z LGBT. Istotne z mojego punktu widzenie jest to, że jednym z Sędziów zgłaszających „zdanie odrębne” był gentleman, który miał żądać wywalenia mnie z IPN/u (wspominałam o tym we „wcześniejszych obrazkach”) za „niewłaściwe naświetlenie” opinii jednego z (sld/owskich) naukowców o Katyniu, który poczuł się obrażony wytknięciem tego, że pisał o mordzie popełnionym przez Rosjan na polskich oficerach to co pisał ergo obraził się naprawdę o sobie. Od razu przypomniała mi się opowieść / obrazek (jednego z Posłów AWS/u i później PiS/u) o tym w jaki sposób wspomniany „prawnik” został Prezesem IPN/u właśnie. Otóż miał (kiedyś) okazję lecieć z szefem, (a równocześnie współtwórcą AWS) wielkiego związku zawodowego samolotem (nie jest w tym miejscu ważne gdzie lecieli). Podczas tej podróży miał przekonać związkowca / polityka o swojej „prawicowości”. Przekonywanie to musiało być na tyle skuteczne, że przyniosło nominację na stanowisko, ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami tejże dla IPN/u. Instytucja boryka się zresztą (moim zdaniem) z nimi po dziś dzień. A zwracam uwagę to „to” zdarzenie (obrazek) właśnie, by pokazać tę „ideową prawicowość”, na której wielu budowało i buduje (w sposób absolutnie nieuzasadniony) swoje kariery polityczne, a także i na to jak łatwo, w polskiej polityce, oszukać i udawać kogoś zupełnie innego niż się jest. Mogę pokazać liczne przykłady takich karier i dziś (niestety) wśród licznych „wybrańców narodu”.

 

 

 

 

 


 

POLECANE
Ważny komunikat dla mieszkańców Kielc. Remont jednej z głównej arterii miasta z ostatniej chwili
Ważny komunikat dla mieszkańców Kielc. Remont jednej z głównej arterii miasta

Jeszcze w czerwcu może się rozpocząć się modernizacja fragmentu jednej z najważniejszych kieleckich arterii drogowych. Chodzi o odcinek ul. Warszawskiej: od ul. Turystycznej do rejonu skrzyżowania z ul. Jesionową - donosi Radio Kielce. 

Tragedia na trasie S2. Zginęło pięć osób z ostatniej chwili
Tragedia na trasie S2. Zginęło pięć osób

Aż pięć osób zginęło, a trzy zostały ranne w wypadku, do którego doszło w nocy ze środy na czwartek na Mazowszu, na trasie S2. Pełny pasażerów bus uderzył w stojącą na poboczu ciężarówkę.

Jest nowy sondaż prezydencki z ostatniej chwili
Jest nowy sondaż prezydencki

Wybory prezydenckie już za trzy dni. IBRIS opublikował nowy sondaż. Zgodnie z tymi notowaniami pierwsza trójka pozostaje bez zmian. Prowadzi kandydat KO, Rafał Trzaskowski przed Karolem Nawrockim, kandydatem obywatelskim, popieranym przez PiS. Ze sporą stratą za nimi znalazł się Sławomir Mentzen, kandydat Konfederacji.

Jest wiadomość ws. zaginionej 11-letniej Patrycji. Child alert odwołany Wiadomości
Jest wiadomość ws. zaginionej 11-letniej Patrycji. Child alert odwołany

11-letnia Patrycja została odnaleziona – poinformowała policja w czwartek rano. Odwołano uruchomiony w środę child alert.

Alex Soros przyjechał do Polski z ostatniej chwili
Alex Soros przyjechał do Polski

Alex Soros, kontrowersyjny miliarder, syn innego kontrowersyjnego miliardera George Sorosa, przyjechał do Polski. Jego wizyta jest znacząca w kontekście zbliżającej się I tury wyborów w Polsce.

Samuel Pereira: Czy 13 grudnia 2023 okaże się wypadkiem przy pracy tylko u nas
Samuel Pereira: Czy 13 grudnia 2023 okaże się wypadkiem przy pracy

„O czym są te wybory?” Gdyby za każdym razem gdy to pytanie pada w przestrzeni publicznej do kasy polskiego państwa wpływało 10 zł, to szybko wskoczylibyśmy wyżej na drabince najbogatszych krajów świata.

Ruch Kontroli Wyborów: Polska stoi w obliczu prawdopodobnie najważniejszych wyborów od 1989 r. Wiadomości
Ruch Kontroli Wyborów: Polska stoi w obliczu prawdopodobnie najważniejszych wyborów od 1989 r.

Polska stoi w obliczu prawdopodobnie najważniejszych wyborów co najmniej od 1989 roku. Stawką tych wyborów nie jest już to, o co w dramatycznym przemówieniu pytał śp. premier Jan Olszewski w czerwcu 1992 roku: „Czyja będzie Polska?”, ale „Czy będzie Polska?”

Merz chce, żeby Niemcy miały najsilniejszą armię w Europie z ostatniej chwili
Merz chce, żeby Niemcy miały najsilniejszą armię w Europie

Kanclerz Niemiec Friedrich Merz zapowiedział, że zainwestuje w Bundeswehrę, by uczynić ją najpotężniejszą armią Europy.

Dariusz Matecki w szpitalu. Niepokojące zdjęcie posła PiS z ostatniej chwili
Dariusz Matecki w szpitalu. Niepokojące zdjęcie posła PiS

Poseł Dariusz Matecki zamieścił na platformie X zdjęcie z sali szpitalnej. Poinformował o operacji zaplanowanej na czwartek i poprosił o modlitwę.

Podejrzane reklamy przed wyborami. Jest komunikat właściciela Facebooka z ostatniej chwili
Podejrzane reklamy przed wyborami. Jest komunikat właściciela Facebooka

W ciągu ostatnich siedmiu dni na Facebooku pojawiły się reklamy polityczne finansowane, które – wydając więcej niż jakikolwiek oficjalny komitet wyborczy – wspierały Rafała Trzaskowskiego i dyskredytowały Karola Nawrockiego oraz Sławomira Mentzena. Do sytuacji odniosła się Meta, właściciel Facebooka.

REKLAMA

[Tylko u nas] Dr Piotr Łysakowski: Obrazki 4: Lata 80'. Mija mnie kilku facetów w skórzanych kurtkach...

"...ważne jest dla mnie również to, że (niestety) pańskie wystąpienie w TVP żywcem przypominało mi to co działo się po 13.XI.81 roku (przepraszam za to porównanie ale skojarzenia są niestety nieodparte) ..."
 [Tylko u nas] Dr Piotr Łysakowski: Obrazki 4: Lata 80'. Mija mnie kilku facetów w skórzanych kurtkach...
/ screen YouTube

Nowy Świat róg Foksal (druga połowa lat 80/tych) idę sobie w kierunku Świętokrzyskiej. Mija mnie kilku facetów w skórzanych kurtkach. Niby nic dziwnego ale jest (akurat) dość ciepło. Po drugiej stronie ulicy widzę kilku innych podobnych gagatków. Wpatrzeni w jeden punkt, napięci jak zwierzęta, które mają za chwilę dopaść swoją ofiarę - wygląda potwornie – zdają się generalnie nie zwracać uwagi na innych skoncentrowani na ofierze („inni” chyba ich nie widzą) – ważny jest „figurant” (do dziś nie wiem kto to był – a musiał być ktoś istotny). Na wysokości Bajki (nb w tej kawiarence będącej emanacją PRL/owskiego stylu - Nowy Świat 44 – dziś już nie istnieje - w latach 60/tych było miejsce, w którym funkcjonariusze spotykali się ze swoimi TW donoszącymi np. na Edwarda Kemnitza) podjeżdżają 2 fiaty 125p i chłopaki tak jak się pojawili zniknęli porzucając swoją (nieznaną mi) ofiarę. Ot taki obrazeczek z ulic stolicy za panowania komunizmu. I drugi już z III RP – prawie w tym samym miejscu na Nowym Świecie - „...siemasz Łysy...” słyszę (idzie bezwzględnie o mnie, choć nie bardzo wiem dlaczego !?) na przystanku autobusowym w kierunku Świętokrzyskiej stoi Czesio (tak Go nazwijmy). Grałem z Nim w piłkę. „...No siemka...” odpowiadam, widzę, że ma „coś” pod kurtką (też skórzaną jak „tamci” opisani wyżej tyle, że lepszą i pewno droższą). W tym momencie przypomina mi się, że poszedł „...do roboty w psiarni...” (jak sam mówił). Pewno ma klamkę (pistolet znaczy się), rany Julek myślę, nigdy nie był orłem jeszcze komu krzywdę zrobi, albo i (co nie daj Bóg) sam siebie postrzeli. Popatrzył na mnie z nieukrywaną sympatią i na cały głos wrzeszczy „...wiesz co urządzamy zasadzkę na kieszonkowców...”. Faktem jest, że zarówno na tym przystanku (to ten przy Foksal) jak i tym naprzeciwko za „Amatorską” grasowali „doliniarze” (większą część z nich znałem z widzenia, mieszkali na Smolnej) obstawiając najczęściej 175 w drodze z lotniska lub na lotnisko. Oczywiście byli także i „inni” niż ci, których znałem „pracujący” także i w innych autobusach – nie zmienia to faktu, że głośna deklaracja mojego boiskowego Kolegi musiała z mety położyć całą „misternie” zaplanowaną akcję schwytania przestępców. Jeśli byli wtedy wśród pasażerów musieli krztusić się ze śmiechu. Ot taka subtelna różnica (obrazkowa) między PRYL/em a III RP.

 

Wymieniam korespondencję z jedną z legend opozycji. Piszę do Niego w czerwcu 1992 roku tuż po „...nocnej zmianie...” i Jego telewizyjnym wystąpieniu, w którym w sposób furiacki zaatakował ideę lustracji i tych, którzy ją realizowali: „...oto wczoraj zaraz po wieczornych >>Wiadomościach<< zobaczyłem zupełnie innego >>Pana Jacka<<. … ważne jest dla mnie również to, że (niestety) pańskie wystąpienie w TVP żywcem przypominało mi to co działo się po 13.XI.81 roku (przepraszam za to porównanie ale skojarzenia są niestety nieodparte) – wrzeszczący w trakcie konferencji prasowej Prezydent RP, a zaraz potem Pan udzielający Mu swego poparcia (czy rzeczywiście Polska została uratowana ?) - nikt nie daje możliwości obrony byłem Ministrowi SW, zapanowała atmosfera linczu, w której bierze Pan udział. … W imię sprawiedliwości broni Pan niewinnych – co z winnymi i ich ofiarami. Czy Pan się nad tym zastanawiał ? … w Polsce nadchodzi czas rozstrzygnięć. Czas wyraźnego opowiedzenia się za lub przeciw, za Polską w pełni wolną będącą krajem dla wszystkich jej obywateli lub Polską elit, które z pominięciem elementów i w jaki sposób uczestniczyć w życiu społecznym. ocen moralnych będą decydowały kto ma prawo w niej żyć na jakim stanowisku pracować … chciałbym Pana prosić jak społecznie odbierany jest fakt >>pozostawienia<< przez Was w spokoju komunistycznych zbrodniarzy przy równoczesnym wyciąganiu >>najcięższych armat<< przeciwko swym dawnym kolegom”. Po kilkunastu dniach otrzymałem od „Pana Jacka:” odpowiedź: „...chciałbym Panu wytłumaczyć moje rzeczywiste intencje. Dla pełnej jasności zacznę od stwierdzenia: jestem za ujawnieniem tajnych agentów. … Z wieloma z nich przez lata (mowa o ludziach >>podziemia<< - P.Ł.), w trudnych warunkach stanu wojennego ...zmagaliśmy się z komuną i wspólnie odnieśliśmy zwycięstwo. I dlatego, że byli mi bliscy tak głęboko poruszyło mnie, że pod hasłem >>lustracja<< zaczęli wystawiać na szwank opinie ludzi uczciwych, jednoznacznie zasłużonych dla Państwa i narodu polskiego, kompromitować obóz solidarnościowy dając satysfakcję wrogom i pozostawiając w spokoju rzeczywistych agentów. …. mimo że ludzie w wyrażaniu uznania są powolniejsi niż w krytykowaniu otrzymałem mnóstwo listów chwalących mnie i dziękujących za to moje wystąpienie, które Pana odwróciło ode mnie. Wśród sześciu krytycznych listów, cztery to były plugawe anonimy, co ma swoistą wymowę. ...”. odpowiedź niekoniecznie była „na temat” ale była i jako taką ją pozostawię jako pewnego rodzaju dokument z epoki tak charakterystyczny dla sposobu myślenia „elit”, które podzieliły się s komunistami Polską. Korespondencja z „Panem Jackiem” miał swój ciąg dalszy (zaraz po „aferze Olina” - grudzień 1995) kiedy to mój „adwersarz” opublikował wraz z Karolem Modzelewskim list atakujący funkcjonariuszy, którzy sprawę ujawnili. Ni z tego ni z owego, ci „wybitni fachowcy” których w 1992 roku broniono nagle stali się wrogami establishmentu. Zapytałem jak to się dzieje, że „tak” się właśnie dzieje. Jak była odpowiedź o tym w kolejnych obrazkach.

 

Moje okno w URM/ie wychodzi na podwórko gdzie parkują samochody ViP/ów – od razu dodam, że dziś układ przestrzenny & organizacyjny KPRM jest skonfigurowany inaczej. Samochody podjeżdżają od „Ujazdowskich” i można to swobodnie obserwować z ulicy, wtedy działo się to na wewnętrznym podwórku kancelarii – dawało to okazję do licznych obserwacji zachowań polityków. Pierwszym „podglądanym” (z racji tego, że akurat zacząłem pracować w Kancelarii) był Jan Olszewski i Jego Ministrowie. Nic szczególnego podjeżdżał samochód (wtedy były to generalnie Lancie, Premier jeździł chyba mercedesem albo Volvo) wysiadał z niego „Pan Mecenas” z teczuszką. Oficer ochrony „Borowik” (akurat to był ten facet, którego później zwolniono za to, że nie zapobiegł „pomidorowemu atakowi” na Aleksandra Kwaśniewskiego i Jego Żonę w Paryżu) otwierał drzwi auta i szef rządu znikał w „przepastnych głębinach” budynku. Niby nic szczególnego. Zaraz pokaże się jednak skąd to zainteresowanie tym o czym piszę. Wszystko zmieniło się po czerwcu 1992 (nazwijmy to wprost po „nocnej zmianie”). Jak niewątpliwie uważny czytelnik pamięta Pana Premiera Jana Olszewskiego „zastąpił” Waldemar Pawlak. Trzeba było czymś kupić szeroką „publiczność”. Czym więc powinien jeździć polski Premier ujmując tym szeroką „publiczność”. To oczywiste – musiał jeździć polskim samochodem. Tak więc pod ówczesny URM zajeżdżały „Polonezy”. Już wtedy krążyły „po mieście opowieści” jak to na rogatkach miasta Waldemar Pawlak przesiadał się do lepszych aut (dziś – całkiem niedawno potwierdził to zresztą Jan Krzysztof Bielecki). Wróćmy jednak do „wsiadania i wysiadania”. Otóż „nowy człowiek” w URM/ie opuszczał Poloneza w sposób następujący. Najpierw oficer ochrony otwierał drzwi auta odbierając od Pana Premiera teczkę (była niewątpliwie tak ciężka, że utrudniała „wysiąście”), potem podawał rękę i wyciągał „osobę” z pojazdu i w te pędy biegł do odrzwi, by te otwierając się szeroko nie walnęły (zamykając się z kolei) szefa rządu. Kiedyś widziałem też „entree” Pani Premier Suchockiej - „uosobienie wielkości wypłynęło” z auta prawie. Zda się było niesione w lektyce, a na pewno tak Jej się wydawało. W ślad za wielkością przemieszczał się orszak dworzan (gnących się w pokłonach). Mam to wszystko do dziś przed oczyma i porównuję to z „siermiężnym” stylem Pana Premiera Jana Olszewskiego. Ot taka różnica między prawdą, a mistyfikacją. Między szacunkiem dla ludzi, a jego brakiem ubranym we frazesy o demokracji i równości I do dziś boli mnie brzuch ze śmiechu. Z czego się śmieję i jaki jest to śmiech - proszę niech Szanowni Państwo zgadną. No i na samym końcu – jedna z moich pierwszych oficjalnych wizyt „w resortach” (w ramach pracy w gabinecie Ministra, o którym wspominałem w poprzednich „Obrazkach”) odbyła się w MSZ. Warto ją wspomnieć (przypominam jest rok 1992). Główne wejście do gmachu na Szucha (to samo co dziś). Po prawej stronie tuż za drzwiami stolik, przy nim 2/ panów. Mundurowe niebieskie koszule z rozwiązanymi granatowymi krawatami czarne (milicyjne) pasy standard stylu z poprzedniej epoki. Biureczko, na którym leży lekko zatłuszczona gazeta (nie widzę tytułu) na gazecie jakieś kanapki. Panowie z pełnymi ustami żądają ode mnie (i słusznie) dokumentów. Daję wchodzę. Trzeba coś więcej !? PRL w pełnym rozkwicie.

 

Lizbona (1998) jesteśmy z grupą NGO/sów i paroma ministrami (minister ds rodziny, vce szef MSZ i vce Szef MON) na sesji ONZ poświęconej polityce wobec młodzieży. Sprawa może nie byłaby szczególnie istotna gdyby nie, … . No właśnie – dobra nie będziemy budować atmosfery napięcia. Do rzeczy więc. Sprawy potoczyły się ładnie. Szef resortu rodziny miał niezłe wystąpienie „na forum” - nie wiem czy ktokolwiek wystąpił lepiej (inna sprawa, że z tych ONZ/owskich nasiadówek nigdy nic nie wynikało bo nikt nikogo nie słuchał). Po tym wszystkim wizyta w Ambasadzie RP (a właściwie w rezydencji Ambasadora) nuda. Jedziemy do miasta. Pan vce Minister MSZ „...zapraszam Was wszystkich na kolację...”. Fajnie idziemy do jakiegoś lokalnego szynku. Owoce morza, dobre portugalskie wino (osobiście nie gustuję ale …). Humory dopisują. Czas upływa trzeba do miejsca zakwaterowania. Zbieramy się powolutku do wyjścia, a tu niespodzianeczka. Wspomniany Pan Minister ogłasza „...płacimy wszyscy po równo...”. W sumie „kein Problem...” później nawet się uśmiałem bo przypomniał mi się tekst / opowieść z jednego tygodników, w którym Jan Rulewski skarżył się na tego samego urzędnika, że zaprosił Go gdzieś do knajpy (w tym przypadku podobno bardzo drogiej), a na samym końcu biesiady zameldował „...płacimy po połowie...”. Algorytm postępowania powtórzył się więc co do joty jak we wspomnianym zdarzeniu z Rulewskim. Gdyby jednak na tym się skończyło. W chwili, gdy znaleźliśmy się w hotelu dopadli mnie Koledzy z prośbą „...wiesz co potrzeba kilka $ na hotel dla ministra...”. Nie pytałem, dla którego bo po wspomnianej wyżej kulinarnej wizycie wątpliwości już nie miałem. Do dziś jednak pytam (dodajmy, że pożyczki = 150$ = nie dostałem z powrotem – uzbierałyby się z tego niezłe odsetki) jak to możliwe, że będący w delegacji wysoki urzędnik III RP nie ma kasy na swój oficjalny pobyt. Jak to jest, że zbiera się „piniondze” u uczestników delegacji. Jaka jest w takiej sytuacji rola MSZ (Ambasady i Ambasadora). Pojawia się jeszcze i kilka innych pytań ale tych z grzeczności nie zadam. No i jeszcze jedna historia. Właśnie mi się przypomniała. Jeden z Kolegów miał dogadać (przy okazji sesji) jakieś kwestie z Rosjanami – też byli na miejscu. Po „tamtej stronie” delegacją, z którą mieliśmy rozmawiać kierował jakiś młodzian v/ce minister (ds „siemii, mołodioży” i czegoś tam jeszcze) Griszczuk (albo „cóś w podobie”) charakteryzujący się sporą ilością (co niewątpliwie świadczyło o wysokiej randze urzędniczej i pozycji społecznej) złotych zębów. Sprawa spotkania była dogadana. Mieliśmy tylko „niemnożka” poczekać bo nasi rosyjscy partnerzy kilka stolików dalej od miejsca gdzie na nich czekaliśmy uzgadniali coś tam z jakimiś Afrykańczykami. Uzgadniali zerkając (w sposób wyraźny) co pewien czas na nas i jeszcze wyraźniej trzymając nas w ciągłej gotowości, by pokazać, że mamy warować na swoich miejscach, aż oni zdecydują się zaszczycić „Polaczków” swoją łaskawą obecnością. Dziś już nie pamiętam czy ostatecznie doszło do jakiejkolwiek rozmowy i czy olaliśmy sprawę idąc sobie na pożegnalne „Vinho da casa” co sugerowałem. Do tej pory towarzyszmy mi jednak poczucie pewnego upokorzenia (taki był zresztą ich cel) i niesmaku.

 

I znowu o „radzieckich przyjaciołach” - Ambasada Federacji Rosyjskiej – kilka miesięcy przed wyborami 2001. Ni z tego ni z owego Jego Ekscelencja Ambasador Siergiej Riazow (później był v/ce Ministrem Spraw Zagranicznych FR) zaprasza NGO/osów i ludzi zajmujących się kwestiami polityki młodzieżowej – mamy porozmawiać o istotnych kwestiach, „...które nas wszystkich interesują...” (tak to brzmiało – o ile dobrze pamiętam - w zaproszeniu). Jakoś nieswojo się czuję ale idę. Zbiera się kilkanaście osób. Ambasador wygłasza wprowadzenie do dyskusji. Znaczy się precyzyjnie rzecz ujmując opowiada historię stosunków polsko – rosyjskich (radzieckich !?), z której to narracji wynika ni mniej ni więcej tylko to, że całe zło we wzajemnych stosunkach między Rzeczpospolitą a FR leży po stronie polskiej. Nie ma w wystąpieniu rzeczowej argumentacji. Jest narracja jest (i było źle) „...bo Polaczki...”. Widać narastającą konsternację wśród słuchaczy, a nawet wśród personelu ambasady. Mnie kompletnie zatkało (rzadko mi się to zdarza). Koniec wystąpienia – kłopotliwa cisza. Wyrywa się jakiś blondynek (później był sekretarzem jednego z SLD/owskich Ministrów, startował bez powodzenia w którychś wyborach parlamentarnych, teraz jest samorządowcem i burmistrzem jednej z dzielnic Warszawy). „...Ekscelencjo cała wina za złe stosunki między Polska , a Rosją leży po stronie polskiej prawicy...” (tak to mniej więcej brzmiało, a mnie krew zalało oczy – tak wygląda zdrada stanu, albo piramidalna głupota lub i jedno i drugie – proszę wybierać) – ciekawe czy chłopczyna pamięta jeszcze ten swój „wyczyn” i czy dziś powtórzyłby to samo raz jeszcze !?. Ostatecznie sytuację uratował jeden z moich znajomych (harcerz z ZHR, doradca jednego z Ministrów ówczesnego rządu). Napiszę to po swojemu. Otóż stwierdził mniej więcej to, że „...Pan Ambasador albo nie zna historii, albo po prostu kłamie i On jako reprezentujący tutaj Rząd RP nie wie czy ma wyjść ze spotkania , czy ...”. Rzecz zaskakująca „Ekscelencja” (wielki facet) „podwinął ogon pod siebie” i zaczął się natychmiast wycofywać z tego co naopowiadał. Lewicowy chłoptaś (wtedy był, jak sądzę, w SLD właśnie – dziś występuje w TV jako reprezentant innej „postępowej” formacji) też zamilkł. Atmosfera siadła i ze spotkania wyszły nici. Potem rozmawiałem z kilkoma osobami, które były tam obecne i wyrażały swój żal z tego powodu, że nie dało się pogadać o „polityce młodzieżowej” i o tym co moglibyśmy razem z Rosjanami osiągnąć. Tym ostatnim (jak widać) wcale na tym nie zależało. Myślę zresztą, że całe spotkanie zorganizowane było po to, by „prześwietlić” środowisko zajmujące się młodzieżą i znaleźć tam (nie zaryzykuję twierdzenia „agentów” - to już zresztą zadanie dla „służb”) ludzi chętnych do współpracy i takich, którym bliski jest rosyjski punkt widzenia. Niezręczność i arogancja „Ekscelencji” cały ten pomysł rozwaliła. Z tego co wiem później nie podejmowano już podobnych prób.

 

Styczeń 2005 – rocznica wyzwolenia Auschwitz. Dostałem zaproszenie do TVN (!!!) przypominam jestem pracownikiem Biura Edukacji Publicznej IPN. Zaprasza Pan Redaktor...do dziś prowadzi główne wydania tego co nazywają „Faktami” (czy jakoś podobnie – nie wiem dokładnie bo nie „podglądam”). Rozmowa jest neutralna, nic szczególnego. Co się działo przed wyzwoleniem, co zaraz po. Takie tam ble, ble, bla, bla – gadająca głowa x 2. Do ostatnich minut. Kończymy rozmowę. W tym momencie pada pytanie o „...polski antysemityzm...”. Mówię, że „...nie ma to zbyt wiele wspólnego z wyzwoleniem obozu i nie widzę sensu dyskutowania tej kwestii...”, Pan Redaktor prokuratorskim tonem stwierdza „. ale marzec 1968...”. Głupio odpowiadam, że była to „...awantura w rodzinie...” mająca ze wspomnianym „...polskim...” tyle co nic. Mocno zirytowany prowadzący zaprzecza, ja w odpowiedzi na Jego zaprzeczenie także zaprzeczam. „Kaniec filma” (znaczy się programu). Nie pożegnaliśmy się (znaczy się on ze mną) – TVN więcej mnie nie zaprosił (do dziś rozpaczam i nie mogę sobie znaleźć miejsca w życiu – kariera medialna leży w gruzach).

 

 

2005 listopad – po wyborach Lech Kaczyński został Prezydentem RP – PiS wygrał wybory parlamentarne - Siedzę na dziesiątym piętrze w nieistniejącym już dziś gmachu IPN/u przy Towarowej – odzywa się telefon „...czy chcesz zostać sekretarzem stanu w ...” , „...why not...”. Potem już poszło (może nie za szybko ale zawsze). Niżej parę obrazeczków.

 

Korytarze Sejmu RP (i sala obrad). Nie – zacznijmy inaczej. Siedzę w tzw. tramwaju. Po prawej ręce mam ławy Posłów „skrajnej prawicy”. Wśród nich lider tejże, później zostanie v/ce premierem i odejdzie z Rządu w atmosferze skandalu. Posłowie coś tam opowiadają „łażą” po sali, nic szczególnego się nie dzieje. Sytuacja rzekłbym standardowa. We wszechobejmującym marazmie przykuwa uwagę nieoczekiwana wymiana poglądów (a właściwie monolog, a może lepiej parę wypowiedzianych w pośpiechu słów) między wspomniany liderem, a członkiem Jego ugrupowania dawnym (głośnym działaczem Solidarności). Ten drugi przechodząc opodal (niestety wszystko dość dokładnie słyszałem) rzucił – no właśnie zastanawiam się mimo braku szczególnych zahamować czy cytować i chyba się wstrzymam – pod adresem swojego politycznego szefa …............................................................................................................................................................. Nie nie zacytuję – do dziś nie wiem o co szło ale tekst był „level hard” (nawet jak na moje możliwości absorbcyjne wyniesione z boisk Warszawy i okolic) biorąc pod uwagę, że to Sejm RP. Pełne zdziwko. Potem znowu pełen spokój. Biorę udział w pracach Komisji Sportu RP. Bywało ciekawie. Tym ciekawiej im bardziej (niektórzy) z Państwa Parlamentarzystów znajdowali się pod.... dobra zostawmy to nie jest to w końcu aż tak istotne. Wśród Posłów byli fachowcy, którzy w życiu piłki nie kopnęli, a meldowali, że „...długość trawy wpływa na...” - trzeba było widzieć miny Romka Koseckiego i ŚP Janusza Wójcika jak „...tego...” słuchali. Zaraz po posiedzeniu Komisji zaczepia mnie (i swojego Kolegę) Posłanka opozycji (później będzie Ministrem, Marszałkiem, Premierem). Chce coś załatwić, tyle, że nie może precyzyjnie zdefiniować swoich „pragnień”. Po dłuższej chwili dochodzimy do sedna kwestii, tłumaczę więc, że oczywiście pomogę (serio chciałem – bo taka rola urzędnika - służyć) musi jednak spełnić takie to, a takie wymagania i potem „zameldować”, że spełniła (czy ktoś spełnił). Znowu marnotrawimy z dziesięć minut na to, by się porozumieć. Udaje się jednak. „...Ale ty to masz zdrowie...” komentuje wspomniany Kolega Pani Poseł. Później obserwowałem Poslankę już tylko w TV – z narastającymi z wystąpienie na wystąpienie wątpliwościami co do jej możliwości poznawczych. Pozostały one do dzisiaj (i wcale z upływem czasu nie osłabły). Może jeszcze jeden obrazek z Sejmu. Podczas jednego z posiedzeń Komisji ds Sportu...rozpętała się jakaś gigantyczna awantura, połączona z atakiem na „moje” Ministerstwo. Prowodyrami byli Posłowie lewicy. Jakoś się z tego wybroniłem. Później po posiedzeniu podszedł do mnie jeden z reprezentantów tejże (lewicy) i „zapodał” następujący tekst (odtwarzam prawie wiernie) „...wiesz co nie przejmuj się tą awanturą, to ściema, kazał nam Was zaatakować – tu pada nazwisko jednego z szefów partii, który był w poprzednich rządach ministrem ON, a teraz jest szefem Polskiego Związku Tenisowego, później zginie pod Smoleńskiem – bo jest Mu to do czegoś potrzebne...”. Potem się dowiedziałem, że wspomniany polityk usłyszał coś (w kuluarach sejmowych) o zbliżającej się kontroli w „...związku tenisa...” i postanowił w myśl zasady, że „...najlepszą obroną jest atak” kontratakować we wspomniany wyżej sposób robiąc rozpierduchę „na komisji”. Problem polegał jednak na tym, że biedak nie dosłyszał (czy może nie chciał „dosłyszeć”) ale planowana przez mojego ówczesnego szefa „kontrol” miała dotyczyć związku „tenisa stołowego” nie „ziemnego”, a już zupełnie na marginesie i generalnie wielcem ciekaw jakie to „sprawy” działy się w PZT skoro facet posunął się aż do takiego jak wyżej opisany numeru. Rozpoczynają się Igrzyska Olimpijskie w Turynie (luty 2006). Od początku idzie „nam” (Polsce znaczy się) byle jak czyli 0 miejsc medalowych i słabo z punktowanymi. Daje to opozycji asumpt do ataków. Każda zresztą okazja jest dobra, by dowalić PiS/owi, i nie ma tu jakiegokolwiek znaczenia argument, że rząd działa od listopada ubiegłego roku czyli jego wpływ na proces treningowy (trwający przecież lata) jest żaden jeśli w ogóle administracja państwowa może mieć na treningi saneczkarzy, skoczków, biathlonistów jakikolwiek realny wpływ. Nie zniechęca to jednak do wykazywania indolencji rządzących. Jakoś pod koniec (chyba – jedno co pewne to to, że był to piątek) pierwszego tygodnia trwania Igrzysk pięciu posłów PO organizuje konferencję prasową potępiającą i chłoszczącą ostrzem krytyki rządzących. Pogadali i rozjechali się na weekend (później dowiedziałem się, że spieszyło się im do domów i stąd wczesna godzina konferencji). Tuż po jej zakończeniu Polacy zdobywają 2 medale (jeden po drugim). Tarzałem się ze śmiechu, a jeden z „wybrańców narodu” bardzo mnie później przepraszał, że „...on już nigdy nie da się wrobić w podobną imprezę...” inny zaś zapewniał z kolei, że „...przecież ja Pana zawsze podczas prac komisji wspierałem...”. Jak widać z powyższego „tamta” opozycja niczym nie różni się od dzisiejszej. Mogę tylko podsumowując ten obrazek, że kiedy odchodziłem z Ministerstwa Komisja jak „jeden mąż” protestowała przeciwko temu „odejściu” (można znaleźć w protokołach z posiedzeń Komisji). Miłe to (nie powiem).

 

Kilka dni temu (lipiec 2019) media doniosły o wyroku Trybunał Konstytucyjnego przyznającego rację drukarzowi (nie definiuję tu dokładnie przedmiotu sprawy przed TK bo nie to jest w tym przypadku najistotniejsze , a kto zainteresowany zna historię od „a” do „z”) w konflikcie z LGBT. Istotne z mojego punktu widzenie jest to, że jednym z Sędziów zgłaszających „zdanie odrębne” był gentleman, który miał żądać wywalenia mnie z IPN/u (wspominałam o tym we „wcześniejszych obrazkach”) za „niewłaściwe naświetlenie” opinii jednego z (sld/owskich) naukowców o Katyniu, który poczuł się obrażony wytknięciem tego, że pisał o mordzie popełnionym przez Rosjan na polskich oficerach to co pisał ergo obraził się naprawdę o sobie. Od razu przypomniała mi się opowieść / obrazek (jednego z Posłów AWS/u i później PiS/u) o tym w jaki sposób wspomniany „prawnik” został Prezesem IPN/u właśnie. Otóż miał (kiedyś) okazję lecieć z szefem, (a równocześnie współtwórcą AWS) wielkiego związku zawodowego samolotem (nie jest w tym miejscu ważne gdzie lecieli). Podczas tej podróży miał przekonać związkowca / polityka o swojej „prawicowości”. Przekonywanie to musiało być na tyle skuteczne, że przyniosło nominację na stanowisko, ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami tejże dla IPN/u. Instytucja boryka się zresztą (moim zdaniem) z nimi po dziś dzień. A zwracam uwagę to „to” zdarzenie (obrazek) właśnie, by pokazać tę „ideową prawicowość”, na której wielu budowało i buduje (w sposób absolutnie nieuzasadniony) swoje kariery polityczne, a także i na to jak łatwo, w polskiej polityce, oszukać i udawać kogoś zupełnie innego niż się jest. Mogę pokazać liczne przykłady takich karier i dziś (niestety) wśród licznych „wybrańców narodu”.

 

 

 

 

 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe